Od momentu głosowania, dla Grześka skończył się czas spokojnego pobytu w zamku i rozpoczął szybki proces adaptacji do nowych obowiązków. Majka, aby pomóc mu w tym niełatwym zadaniu, chwilowo zrezygnowała ze swojej pracy w kuchni i w pełni skupiła się na szkoleniu go w zakresie wyzwań, które mogły spotkać potencjalnego członka rady.
Przez prawie dwa tygodnie oboje wyruszali więc bladym świtem do Góry Kalwarii, w poszukiwaniu zapasów, które mogły zostać przeoczone podczas Festiwalu Życia. Oprócz tego odnajdywali i rozbrajali pułapki zastawiane przez Łowców Białego Serca, którzy nieustawicznie nawiedzali te okolice. Same, pułapki nie były w opinii Majki przeznaczone dla mieszkańców zamku, lecz nieszczęśników, którzy trafiali tutaj ze Strefy Zamarcia.
Chociaż Grzesiek nie miał jeszcze okazji natrafić na żadnego nowo przybyłego, ślady ich obecności były często widoczne w samym mieście. Podczas szabrów w pojedyńczych budynkach znajdowali bałagan, którego na pewno nie pozostawił nikt z poszukiwaczy zamkowych. Czasami natrafiali także na miejsca po biwakach lub porzucone opakowania po żywności. Wedle tego co wspomniała Grześkowi, Majka, mniej więcej co cztery, pięć dni do Czerska dostawał się ktoś z Martwego Świata. Oczywiście, obszar, który otaczała Strefa Zamarcia, był ogromny, a zamek, stojący na uboczu, nie był pierwszym celem dla kogoś, kto dopiero przybył do miasta. To tłumaczyło, dlaczego, mimo tak długiego pobytu w tym miejscu i regularnych podróży po mieście, Grzesiek nie spotkał jeszcze nikogo nowego.
Swoiste było natomiast samo podejście Rady Bastylia do nowo przybyłych. O ile pomagali im mimowolnie choćby przez rozbrajanie pułapek, a niekiedy nawet ratowali aktywnie z rąk Łowców Białego Serca, to od czasu wielkiego głodu każdego odsyłano (choćby siłą) do Strefy Zamarcia. O żadnym koczowaniu w Górze Kalwarii, a tym bardziej przyjęciu do społeczności zamku, nie było mowy. Grzesiek był w tym względzie wyjątkiem, ze względu na wrażenie, jakie zrobił po swoim pojawieniu się, niemniej pozostali byli traktowani jako potencjalna konkurencja do zapasów i musieli pogodzić się z tym, że nie zagrzeją tu miejsca.
Okres szkolenia był dla Grześka wyjątkowo intensywny, ale to akurat wcale mu nie przeszkadzało. Szybko doszedł do wniosku, że gdy przebywa się w towarzystwie kogoś takiego jak Majka, żadne zadanie nie jest ani ciężkie, ani trudne. Nie mniej na jego ocenę mógł wpływać fakt, że tak naprawdę nie napotkali jeszcze na żadne poważne zagrożenie. Większość czasu spędzali przemierzając opustoszałe budynki i wygłupiając się na różne, czasem infantylne sposoby. Grześkowi często przechodziło przez myśl, że dzięki dziewczynie w końcu nadrabia nastoletnie lata, których przez chore relacje z matką, nigdy nie miał okazji doświadczyć w pełni. Uwielbiał w Majce to, że potrafiła być zarówno poważna, gdy wymagała tego sytuacja, jak i całkowicie dziecinna, gdy mogli sobie na to pozwolić. „Uwielbiam cię!” — powtarzał w myślach, gdy oberwał nagle z pistoletu na wodę, znalezionego w dziecięcym pokoju, albo gdy zrobili sobie przerwę, by pograć w Twistera na podłodze ogromnego salonu. Oczywiście, dobra zabawa była tylko dodatkiem do ich głównego celu — zapewnienia zamkowi przetrwania i bezpieczeństwa.
Już trzeciego dnia Grzesiek i Majka mogli pochwalić się ogromnym sukcesem, bo przeczesując gospodarcze zabudowania, odkryli całą komórkę pełną kartofli. Było ich tak dużo, że musieli zrobić aż trzy kursy furgonetką, żeby zabrać wszystkie do zamku. Roman był nie tylko pod wrażeniem ich znaleziska, ale również postanowił wykorzystać je, aby nieco poprawić morale mieszkańców, mocno nadszarpnięte ostatnimi wydarzeniami. Zamiast oszczędzać ziemniaki na później, kazał je wszystkie obrać, pociąć, a następnie usmażyć na wielkim ognisku morze frytek. Tego wieczoru zamek wypełnił się wręcz niebiańskim aromatem, a jego mieszkańcy jedli smacznie i do syta, będą przy tym w wyjątkowo dobrych humorach. Dla Grześka było to zrozumiałe. Nie wierzył, by istniał człowiek tak zły, żeby nie ucieszył się po zjedzeniu „domowych” frytek.
Oczywiście Majce i Grześkowi, przez większość czasu zdarzały się wypady szabrownicze, znacznie mniej spektakularne. Nie raz trafiali na mieszkanie z Gospodarzem (lub jak nazywano go w Czersku, po prostu lokatorem) i po wyczerpującej walce okazywało się, że znajdowali jedynie smród w lodówce i napoczętą wygazowaną oranżadę. Niestety, ale wszystkie produkty takie jak wędliny, jajka, masło, chleb czy mleko, cztery dni po festiwalu życia na niewiele się już nadawały. Z każdym takim zmarnowanym zapasem Grzesiek coraz mocniej rozumiał, skąd brało się to ciśnienie, by na poszukiwania wyruszać zaraz po Błysku. Teraz, gdy sam aktywnie uczestniczył w szabrze i miał większą styczność z innymi szabrownikami, był w końcu w stanie ocenić, jak niewiele żywności spływało tak naprawdę do zamku. Krańcowo, względem Czerska i Góry Kalwarii, wydawało się wręcz rogiem obfitości, nie licząc jednego szczegółu: wody. Na skutek działania błędów, w wielu miejscach Czerska z kranów ciekła czysta, zimna woda. Sam zamek miał kilka sporych źródeł dookoła siebie i nigdy nie było w nim problemu z nawet z takimi zbytkami, jak pranie czy mycie. Jedyną uciążliwością pozostawał fakt, że wodę należało sobie na dziedziniec po prostu przynieść.
Pomijając kwestie szabru, Grześkowi udało się mocno zaplusować w radzie, kiedy, tłumacząc się nagłym przebłyskiem we śnie, dostarczył Michałowi kompletny przepis na Remedium Kuby. Była to jednak tylko częściowa prawda, ponieważ skład uzyskał w nocy zaraz po głosowaniu, ale nie we śnie, a po prostu od Pierwszego. To była niestety również jedna z ostatnich rozmów, które mężczyźni przeprowadzili. Nieustanne towarzystwo Majki utrzymywało Grześka w tak dobrym nastroju, że jego przyjaciel nie miał nawet szansy się ujawnić, pozostając zamknięty gdzieś w podświadomości.
Majka z kolei, świadoma już, jaki ciężar Grzesiek nosił w sobie, zaczęła z większym zaangażowaniem zgłębiać temat istniejących w mieście anomalii, które wcześniej dość mocno ignorowała. Podczas ich wypraw zaprowadziła go do wielu miejsc dotkniętych tymi zjawiskami, które znała lub o których dowiedziała się od innych szabrowników. Odwiedzili między innymi kościół, gdzie między ławkami słychać było szepty nieistniejących osób, dom, w którym nadal działało zasilanie (ten błąd często występował również w Krańcowie), kawałek sadu, gdzie drzewa rosły korzeniami do góry, oraz cmentarz, na którym wszystkie płyty nagrobne pozbawione były grawerowań. Chociaż same anomalie były fascynującymi ciekawostkami, żadna z nich nie miała szansy pomóc Pierwszemu i Grześkowi.
Majka nie rezygnowała jednak dalej i postanowiła zabrać go do najbardziej niezwykłego, a jednocześnie najbardziej niebezpiecznego miejsca w mieście, gdzie znajdował się błąd potocznie nazywany „trampoliną”. Finalnie nie udało im się jednak do niego dotrzeć, gdyż w trakcie podróży natknęli się na tymczasowy obóz Białego Serca.
Grzesiek początkowo obawiał się, że jego ukochana poprowadzi ich od razu do walki, ale na szczęście Majka potrafiła zachować zimną krew i rozsądek. Zamiast bezpośrednio wtargnąć na podwórko, przez kilka minut skradali się, aż znaleźli odpowiednio wysoki budynek, z którego mogli po obserwować przeciwników i ocenić zagrożenie.
Szybko okazało się, że nowa grupa, która przybyła do miasta, była chyba nawet liczniejsza niż ta, z którą Grzesiek mierzył się wcześniej. Dysponowali ośmioma samochodami osobowymi, i dwiema dużymi furgonetkami, prawdopodobnie przeznaczonymi do transportu "Grzechotek", a samych łowców było co najmniej osiemnastu. Na szczęście nie było wśród nich Eremefa, jednak na podwórzu, gdzie założyli bazę, rozstawili wiele topornie wykonanych klatek. Wszystko wskazywało na to, że w trakcie tego rajdu spodziewali się sporego łupu. To raczej nie był przypadek, i Grześkowi przeszło przez myśl, że być może doświadczeni przewodnicy potrafili jakoś „wyczuć”, że duża grupa ludzi w danym momencie zmierzała przez Strefę Zamarcia. Swoimi domysłami podzielił się natychmiast z Majką, a ta tylko utwierdziła go w przekonaniach. — Wiesz, że od dawna podejrzewałam już coś takiego? — stwierdziła, odkładając na chwilę lornetkę by skupić się na Grześku. — Gdy nie ma tu tych skurwieli, nie ma też śladów po innych ludziach. Gdy w mieście zaczynają pojawiać się ludzie, nagle pojawiają się też oni…
Grześka zaciekawiło, jak właściwie mogłaby działać taka umiejętność, ale nie miał czasu na dłuższe rozważania. — To co robimy? — spytał.
Ponieważ w ich parze to Majka, wciąż bardziej doświadczona w Czerskiej codzienności, zwykle to ona podejmowała kluczowe decyzje.
— Poczekamy, aż rozjadą się po mieście, i uderzymy — odpowiedziała stanowczo. — Na miejscu zostanie pewnie tylko przewodnik z obstawą. Jeśli go zabijemy albo chociaż unieszkodliwimy, będą tu uwięzieni. Potem wezwiemy chłopaków z zamku i razem rozprawimy się z resztą, która rozjedzie się po mieście
Grześkowi nie do końca odpowiadał ten plan. Może gdyby towarzyszył mu teraz ktoś inny, byłby o wiele mniej nerwowy, ale obecnie zdecydowanie wolał uniknąć sytuacji, w której jego dziewczynie mogłoby stać się coś złego. — Nie lepiej od razu wezwać pomoc? — zaproponował, ale Majka pokręciła głową.
— Jeśli nagle całe bractwo wyleci przez bramę, mogą się wystraszyć i zwinąć. Pamiętaj, że oni również mają łączność radiową i prawie na pewno ktoś z nich obserwuje teraz zamek.
— No dobra... — westchnął Grzesiek, niechętnie akceptując decyzję Majki. Ponieważ mieli przy sobie tylko jedną lornetkę, wziął ją od dziewczyny i rozejrzał się po okolicy.
Łowcy wybrali na bazę dość leciwy, piętrowy ceglak ze sporym, podwórkiem. Nie licząc klatek i wraku samochodu jeszcze ze Starego Świata, było ono praktycznie puste. Posesja nie znajdowała się na uboczu, i raczej łatwo byłoby ją dostrzec z głównej drogi. Ponadto członkowie Białego Serca dość nierozważnie, ustawili cały rząd własnych samochodów zaraz przy chodniku. Jakby tego było mało zachowywali się naprawdę głośno. W rzeczywistości, gdy Grzesiek i Majka przemierzali okolicę, nie tyle ich zobaczyli, co usłyszeli najpierw echo rozmów rozchodzących się po opustoszałym mieście.
— Nie szczególnie na siebie uważają. — zauważył, a Majka, przyglądając mu się od boku, zmarszczyła czoło. — Ciekawe co kombinują? — spytał po chwili.
— Pewnie ustalają strefy poszukiwań — rzuciła z domysłem dziewczyna. — Nie mogą być zbyt blisko siebie, bo Grzechotki zaczną działać nieprzewidywalnie. A to jednak dla nich najskuteczniejszy sposób na odnajdywanie przybyszów z zewnątrz. Zaraz pewnie rozjadą się po mieście…
Po wyjaśnieniach dziewczyny Grzesiek przyjrzał się dwóm furgonetkom, które jako jedyne stały na podwórku. Nie poruszały się, co mogło świadczyć, że są puste albo że potwory zostały w jakiś sposób obezwładnione. — Myślisz, że oni je usypiają? — spytał.
— Myślę że na pewno jakoś sobie z nimi radzą… — stwierdziła Majka, odbierając na chwilę Grześkowi lornetkę, by sama przyjrzeć się pojazdom. — Pewnie mają jakiś sposób, by przewozić je bez hałasu. Myślę, że ten skurwiel Dawid coś by o tym wiedział, ale jeśli miałabym go o to zapytać, to wolę żyć nieświadoma…
Grześkowi ta anegdota odnośnie Dawida wydała się nazbyt oczywista. Niestety, od kiedy jego związek z Majką wyszedł na jaw, sam z przymusu znalazł się w gronie osób niechętnych mężczyźnie. Przez to mimowolnie utracił dostęp, do jakiejkolwiek głębszej wiedzy odnośnie Białego Serca.
Biorąc ponownie lornetkę, przyjrzał się teraz łowcom. Jeden wsiadł właśnie do furgonetki, po czym wyjechał w kierunku centrum. Kilku innych dołączyło do niego po chwili. Ostatnia grupa rozmawiała z mężczyzną w wojskowym stroju, który wyglądał jak typowy weteran z Krańcowa. Grzesiek od razu pomyślał, że to właśnie on musi być przewodnikiem. — Ten w maskowaniu to chyba nasz cel… — stwierdził, podając dziewczynie lornetkę. — Myślisz, że zostanie tu sam?
Majka oparła się mocno o parapet, wychylając nieco by lepiej przyjrzeć sytuacji. — Zapomnij, jest dla nich za cenny, żeby go zostawili bez ochrony. — stwierdziła, nieświadomie eksponując swoje krągłości. — Łowców jest pewnie tylu, co samochodów, reszta to na sto procent jego obstawa…
Grzesiek, który właśnie zabierał się, by chwycić Majkę za tyłek, zamarł nagle zrezygnowany. — Fajnie, siedmiu strażników…
— Damy radę! — stwierdziła pewnie dziewczyna, dodając po chwili. — Nie przerywaj sobie… — bo najwidoczniej wyczuła zamiary swojego chłopaka.
Ten zachęcony, zagubił się na kilka sekund, maltretując wszystko do czego miał dostęp, a Majka udawała w tym czasie, że jest w pełni skupiona na obserwacji. Oczywiście uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, zdradzał, że wcale jej to nie przeszkadzało.
Niestety moment przyjemności nie trwał tak długo, jak Grzesiek by oczekiwał, bo już po chwili dziewczyna podniosła się, spoglądając na niego z poważną miną. — Kolejni odjeżdżają…
Rozczarowany Grzesiek znowu wziął do rąk lornetkę i zamiast realizować to, o czym marzył teraz najbardziej, przyjrzał się ekipie, która została. Niestety mężczyźni wyglądali w jego opinii na nieszczególnie łatwych przeciwników; jak wszyscy z Białego Serca, nosili ciemne skórzane kurtki z charakterystycznym malunkiem, ale oprócz tego, jeden z nich uzbrojony był w długą myśliwską flintę, a przy pasach pozostałych widać było kabury na broń. Raczej nie byli nowicjuszami w Martwym Świecie. Sam przewodnik miał ogromną torbę podróżną, w której raczej nie trzymał kanapek na drogę.
— Mniej ich już raczej nie będzie… — stwierdziła Majka, przytulając się do Grześka. — Masz jakiś pomysł, jak to zrobimy?
Grzesiek słysząc tak sformułowane pytanie, nie mógł się powstrzymać, żeby nie rzucić czymś zaczepnym. — Ja będę udawał, że nie mam ochoty, a ty powiesz, że jesteś zmęczona. Potem położę się za tobą i zacznę całować od tyłu po szyi, aż poczujesz, że wcale tak do końca nie byłem niechętny…
Majka, słysząc to, pacnęła go w tył głowy swoim czołem. — Głupku, mówię o nich, a nie o dzisiejszym wieczorze…
Szczera odpowiedź w tej sprawie, była dla Grześka dużo trudniejsza. Najchętniej zostawiłby Majkę tutaj i sam zajął się wszystkim, ale doskonale wiedział, że dziewczyna nigdy nie zaakceptuje czegoś takiego. Zamiast więc bezsensownie się kłócić, postawił na plan, który minimalizował ryzyko, że stanie się jej coś złego. — Może znowu wykorzystamy właściwości mojego płaszcza? Zrobię za wabik. Gdy zaczną strzelać, ty zaatakujesz ich od tyłu. Coś w stylu tego, co było z Eremefem. No tylko tym razem się uda…— dodał na koniec, przypominając sobie, że ostatnio plan ten jednak nie do końca wypalił.
— Wolałabym, żebyś nie musiał za każdym razem wystawiać się na niebezpieczeństwo. — westchnęła Majka, a po jej spojrzeniu było widać, że zupełnie nie zgadza się z przedstawioną przez niego koncepcją.
Grzesiek, obawiając się, że dziewczyna wpadnie zaraz na coś innego, nie pozwolił jej zebrać myśli. — Ale ja jestem wybitnym wabikiem! Sama nie mogłaś się oprzeć, tej pięknej szczecinie… — żucił żartobliwie, machając grzywą. — Myślę, że jak dobrze pójdzie, to jeszcze, któregoś przekonam żeby się do nas przylączył. Myślałaś kiedyś o trójkącie?
— Absolutnie nie będę się tobą dzieliła… — odpowiedziała pół żartem, pół serio Majka, regulując napięcie cięciwy. — A już zwłaszcza z łowcami Białego Serca. — dodała, stając teraz przed nim, jakby chciała w końcu podważyć jego plan. Na szczęście po chwili skupienia, nie wymyśliła najwidoczniej nic konkretnego, bo stwierdziła zrezygnowana. — Dobra, zrobimy to po twojemu… Ale to już ostatni raz… Następnym razem dasz mi płaszcz i to ja będę wabikiem…
— Ja bym się z miejsca skusił. — powiedział Grzesiek, przyciągając dziewczynę do siebie. — Buziaka na szczęście? — spytał.
— Może trzy... — odparła.
Po chwili pełnej mokrych cmoknięć, para zeszła na dół po schodach i rozdzieliła się przed wejściem do budynku. Majka zaczęła natychmiast bezszelestnie okrążać teren, a Grzesiek ruszył prosto w stronę głównej bramy na podwórko pełne łowców.
Jeszcze po drodze zawiązał mocniej płaszcz i przygotował toporek. Ten od dawna był jego główną bronią, bo amunicji do pistoletu w Czersku po prostu nie dało się zdobyć. — Dam radę... — wyszeptał pod nosem, nie czując, o dziwo, nawet odrobiny zdenerwowania.
Świadomość, że naraża siebie, aby jego dziewczyna była bezpieczniejsza, sprawiła, że łatwiej mu było zaakceptować nieuniknione starcie.
Grzesiek nie miał w tym momencie, żadnego złożonego planu. Wiedział po prostu z doświadczenia, że nikt nie spodziewa się wroga wchodzącego przez główną bramę. Ta sytuacja powodowała u większości taki szok, że zyskiwał te kilka sekund na ocenę zagrożenia i przeciwników. Dzięki płaszczowi zaś niewiele przy tym ryzykował. Znając umiejętności Majki, wystarczyło, że pozwoli wziąć się na cel, może nawet trafić kilka razy, aby dać dziewczynie szansę zaatakowania z ukrycia. Majka była demomen łuku; potrafiła z niego szyć jak automat, a przy tym miała nieziemskiego cela. Grzesiek właściwie czuł już pewne zwycięstwo, więc bez cienia strachu przekroczył furtkę, wchodząc na podwórze. — Siemka! — zawołał, przyciągając uwagę ludzi na podwórku. — To jest obóz Białego Serca? Chyba tak, bo już z daleka klepało stolcem…
Reakcja mężczyzn była zgodna z oczekiwaniami; zamarli, przyglądając mu się z niedowierzaniem, co pozwoliło mu szybko ocenić sytuację na placu. Pierwszy z członków obstawy stał ledwie kilka metrów od niego, najprawdopodobniej chcąc przed chwilą wyjrzeć przez bramę. Kolejnych dwóch oglądało zniszczony samochód na podjeździe, jakby spodziewali się znaleźć w nim coś ciekawego. Mężczyzna z flintą kończył właśnie palić papierosa w rogu działki, a ostatni z widocznych strażników siedział na werandzie, lejąc sobie z temosu kawę do kubka. Dwaj pozostali członkowie obstawy, musieli być w tym czasie z przewodnikiem we wnętrzu budynku.
Oczywiście, szok mężczyzn nie mógł trwać wiecznie. Gdy tylko minął, sięgnęli po broń. Grzesiek, nie czekając, ani na Majkę, ani na to aż jego wrogowie przygotują się do strzału, z toporkiem w ręku rzucił się na najbliższego z nich. Dopadłszy do mężczyzny, obrócił się gwałtownie, aby mieć pozostałych wrogów za plecami. Kilka kul zsunęło się po jego płaszczu, a okolica wypełniła się odgłosami niczym w środku sylwestra.
Strażnik, chwycony przez Grześka, zdołał w końcu wydostać broń z kabury i wystrzelił w kierunku jego brzucha. Pocisk o włos minął miejsce, gdzie płaszcz się rozchodził, i na szczęście zatrzymał się na patce. Mężczyzna nie zdążył już jednak po raz kolejny wcisnąć spustu, gdyż Grzesiek z potężnym zamachem uderzył go toporkiem. Kurtka trafionego łowcy rozerwała się, a odgłos pękającego barku, prawie przebił się przez wystrzały. Uderzenie było tak silne, że ręka strażnika zawisła bezwładnie, a broń wysunęła mu się z palców.
Zaraz po tym Grzesiek znalazł się pod tak intensywnym ostrzałem pozostałych wrogów, że aż musiał się pochylić, aby schować głębiej nogi i głowę. Przy takiej liczbie pocisków przeszywających powietrze, istniało ryzyko, że ktoś nawet przypadkiem trafi go w odsłoniętą część ciała. Pozostał w tej pozycji przez dłuższą chwilę, a na różnych częściach płaszcza odczuł uderzenia co najmniej dwunastu kul. Strażnik, którego właśnie zranił, padł na ziemię, przytłoczony bólem i ogniem kompanów. Ostrzał ustał jednak równie szybko, jak się zaczął, a z okna budynku wyłonił się przewodnik, krzycząc: — NIE MARNOWAĆ AMUNICJI! JEST SAM! WALCIE GO BEZPOŚREDNIO.
W tym momencie ranny strażnik, wykorzystując moment spokoju, zaczął oddalać się od Grześka, ciągnąc po ziemi swoją bezwładną rękę. Jego towarzysze schowali broń i dobyli noże oraz maczety. Jedynie strażnik z flintą, szukał sposobności, aby wymierzyć Grześkowi w jakąś nieosłoniętą część ciała.
Ta sytuacja stała się wyjątkowo niebezpieczna, tak że Grzesiek po raz pierwszy w tej walce zaczął odczuwać niepokój. W Martwym Świecie nie spotkał zbyt wielu dobrych strzelców. Tak naprawdę nie wierzył, że ktoś w ferworze walki, byłby w stanie trafić go w ten niewielki fragment głowy, wystający ponad kołnierz, Bezpośrednie starcie było o wiele groźniejsze, bo trafienie szyi nożem, czy maczetą nie było już tak trudne. Zdenerwowany zaczął już myśleć o tym, gdzie podziała się Majka i wtedy jak na życzenie, powietrze ze świstem przeszyła strzała.
Mężczyzna z flintą oberwał prosto w głowę. Grot wbił się dość płytko w czaszkę, tak że prawie cała brzechwa sterczała mu z boku twarzy. Jego kompani zamarli, obserwując jak upuszcza broń i drżącą ręką łapie za pióra, próbując wyciągnąć sobie strzałę ze skroni. Ten widok był po prostu makabryczny. Jego dłoń trzęsła się coraz bardziej, jak w narastających konwulsjach. Finalnie w niekontrolowanym skurczu, połamał on brzechwę na pół tak, że większa część z grotem wciąż pozostała w jego czaszce. Po tym jego oczy momentalnie zaszły bielmem, a sekundę później osunął się martwy na ziemię.
Grzesiek wykorzystał moment szoku jaki wywołał ten widok i natychmiast ruszył w stronę czołgającego się rannego. Biorąc głęboki zamach od góry, rąbnął go toporkiem w głowę, jakby rozłupywał kłodę drewna. Czaszka strażnika pękła, zapadając razem ze skórą, aż do wysokości nosa. Po czymś takim mężczyzna natychmiast wyzionął ducha.
Tym razem nie było kolejnego szoku wśród zebranych na podwórku. Dwaj rozwścieczeni członkowie obstawy ruszyli natychmiast w kierunku Grześka. — SKURWIELU ZAJEBIE CIĘ ZA TO! — wykrzyczał jeden z nich, a drugi zawtórował. — ODETNĘ CI KUTASA, A POTEM WSADZĘ GO W DUPĘ!
Mężczyzna stojący najdalej, wyciągnął broń, próbując osłonić swoich towarzyszy przed Majką. Nim jednak ją wypatrzył, dziewczyna zdążyła wystrzelić z ukrycia kolejną strzałę. Łowca przy werandzie został trafiony w okolicy mostka, ale zdołał utrzymać się przez chwilę na nogach. Dostrzegając dziewczynę z łukiem, oddał do niej kilka chybionych strzałów, ale i tak ujawnił jej kryjówkę dwóm strażnikom, którzy właśnie wybiegali z mieszkania. Majka, widząc, że została odkryta, szybko zsunęła się z dachu pobliskiego garażu i zniknęła gdzieś za płotem. Po tym trafiony przez nią człowiek Białego Serca osunął się na werandę, a jeden z dopiero co przybyłych towarzyszy podbiegł, aby mu pomóc. Kolejny z pistoletem w pogotowiu doskoczył do płotu, rozglądając się za dziewczyną.
W tym czasie Grzesiek został sam w starciu z dwoma mężczyznami, którzy z ogromną wściekłością dopadli go błyskawicznie. — JA CIĘ KURWA OSKURUJE! ROZUMIESZ? OSKURUJE— krzyczał jeden, wymachując nożem.
— BĘDZIESZ KURWA BŁAGAŁ O ŚMIERĆ! — dopowiadał jego kompan, próbując chwycić Grześka za rękę.
Grzesiek bronił się najlepiej, jak tylko potrafił, wymachując toporem i osłaniając się rękawem płaszcza. Niestety jego przeciwnicy szybko zrozumieli, jak powinni się z nim rozprawić i zamiast skupiać się na celnych atakach, starali się przechwycić jego rękę i zablokować ją tak, aby stał się bezbronny. W czasie walki, napierali go aż do ogrodzenia, gdzie nie miał już możliwości dalszego cofania. Wciąż jednak, wykonując potężne zamachy, próbował nie dopuścić ich do siebie i nie pozwolić, by przechwycili jego broń. Momentalnie znalazł się w dramatycznej sytuacji, a do tego jak na złe usłyszał kolejny strzał, co oznaczało, że Majka ponownie została zauważona. Strach o dziewczynę spowodował, że adrenalina szybko zaczęła pompować mu krew w żyłach. Ryzykując zranienie, wystrzelił do przodu, prosto w kierunku jednego z przeciwników. Niestety drugi w czasie tego wypadu, zdołał zadać mu cios nożem w twarz, rozcinając głęboko policzek i kawałek ucha. Grzesiek zignorował jednak ból, wbijając się w mężczyznę po swojej prawej, barkiem. Tym ciosem zdołał obalić go na ziemię i nim ktokolwiek zdążył zareagować, dosiadł bijąc toporem w szczękę. Zęby strażnika zapadły się wyłamane w głąb gardła, a usta momentalnie zalały krwią.
— NIE! — wrzasnął jego kompan i spróbował po raz kolejny uderzyć Grześka nożem, ale ten w ostatniej chwili zasłonił głowę wolną ręką.
Ostrze zatrzymało się na płaszczu, jakby było z gumy, co dało Grześkowi czas na wyprowadzenie kontrataku. Wymachując teraz od dołu, zdołał wytrącić mężczyźnie ostrze z ręki, potem obaj zwarli się walcząc o kontrolę nad toporkiem.
W tym samym czasie członek obstawy, który wyrwał się za Majką pod płot, osunął się na ziemię. W jego piersi tkwiły aż trzy strzały. Dziewczyna momentalnie mignęła przy siatce, a członek Białego Serca, który próbował wcześniej pomóc rannemu koledze, pozostawił go konającego i schował się za samochodem.
Gdy, jak mu się zapewne wydawało, był już bezpieczny, wysunął rękę z bronią ponad dach i na wyczucie oddał kilka strzałów. Majka, czując chyba, że nie ma szansy by została w ten sposób trafiona, nawet nie próbowała się ukryć. Stając za płotem napięła cięciwę, dając sobie chwilę na dokładne wycelowanie.
Gdy wypuściła strzałę, ta przebiła dwie szyby samochodu i wylądowała w ramieniu mężczyzny, który z bólu aż przetoczył się po ziemi. Majka dobiła go kolejną strzałą i, widząc sytuację, w jakiej znalazł się Grzesiek, chciała ruszyć mu z pomocą. Niestety, gdy tylko przeskoczyła przez siatkę, z okna domu, w jej stronę, padł potwornie głośny i potężny strzał. Kawał ziemi razem z wysuszoną trawą, oderwał się od podwórka, tuż pod stopami dziewczyny. Ta natychmiast rzuciła się za wrak samochodu, a przez frontowe drzwi wypadł przewodnik, trzymając półautomatyczną strzelbę.
Grzesiek, wiedział, że musi jej jakoś pomóc, bo jego ukochana była teraz jak na widelcu. Niestety wciąż nie mógł uwolnić się od swojego przeciwnika. Przewodnik w tym czasie okrążał powoli wrak samochodu, a Majka czołgając się unikała lufy jego broni. Od tragedii dzieliły ich sekundy.
Wtedy, dosłownie na chwilę Grzesiek, jakby stracił kontrolę nad swoim ciałem. Jego głowa sama wystrzeliła do przodu, trafiając strażnika w czoło, a ten padł jak rażony gromem. Z włosów zsunął mu się w tym momencie niezapięty hełm Pierwszego.
Wolny mógł w końcu ruszyć na pomoc Majce, ale było już za późno. Dziewczyna nagle poderwała się, mierząc do przewodnika, jednak nie zdążyła nawet napiąć cięciwy do połowy, gdy ten wziął ją na cel i oparł palec na spuście. Czas jakby zamarł. Grzesiek doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zdąży już nic zrobić, a jego serce zadrżało. Wtedy ponownie stracił kontrolę. Jego ręka autonomicznie wykonała błyskawiczny, wręcz nieludzko szybki ruch.
Gdy z lufy strzelby wystrzeliły śrut i ogień, całe to piekło, jakby w zwolnionym tempie, poleciało w stronę Majki. W oczach dziewczyny błysnęło przerażenie, ale kule, jakimś cudem, jej nie dosięgnęły. Zatrzymały się w połowie drogi, zawisając nad samochodem, i nagle, z ogromną siłą, cofnęły się w kierunku strzelca. Przewodnik pokrył się krwawą mgłą i z dziesiątkami małych ran runął na ziemię.
Dziewczyna była bezpieczna, ale Grzesiek sam padł jak porażony piorunem. Nagle poczuł, jak jego wnętrzności zapłonęły, całe ciało zdrętwiało, a umysł rozpadł się na dwoje. W swojej głowie słyszał ciągły krzyk Pierwszego, który cierpiał razem z nim. Majka podbiegła do niego natychmiast, ale nie była w stanie go uspokoić. — BOŻE GRZESIEK! — krzyknęła. — CO SIĘ DZIEJE? JESTEŚ RANNY? — zawołała, chcąc go obejrzeć, ale nie dała rady utrzymać go jednym w miejscu.
Grzesiek turlał się po suchym trawniku, czując, że jego głowa zaraz wystrzeli jak korek od szampana. Ten ból był tak ogromny, że chciał po prostu umrzeć, ale nie był nawet w stanie sięgnąć po broń, bo ręce miał jak przyspawane do skroni. To piekło trwało dobre pięć minut, aż w końcu zaczęło ustępować.
Majka, cała we łzach, biegała za nim po podwórku, próbując go uspokoić. W końcu Grzesiek, dysząc ciężko, położył się na trawie.
— Już jest dobrze? — spytała zrozpaczona dziewczyna. — Powiedz, czy już jest lepiej? Czy mogę ci jakoś pomóc?
— Już... już jest ok. — odparł wykończony Grzesiek, sam zastanawiając się, co tak właściwie się wydarzyło. — Pierwszy... — szepnął pod nosem. — Jesteś tam? Co się z nami dzieje?
— Nadużyłem mocy... — odparł mężczyzna. — Co gorsza, niezgodnie z Pierwotną Wolą. Prawie dostaliśmy przez to defektu...
Słysząc to, Grzesiek poczuł, jak skóra mu ścierpła, a Majka w tym czasie obejrzała jego krwawiący policzek. — Musimy to opatrzeć... — stwierdziła, odpinając radio od paska. — Tylko najpierw dam znać na zamku: „Bastylia, tu Majka! Bastylia, tu Majka! Białe Serce pojawiło się z licznym obozem. Udało nam się załatwić przewodnika i jego obstawę, ale Grzesiek jest ranny. Potrzebujemy pilnej ewakuacji z ulicy Kasztanowej dwanaście…”
— A co, jeśli nas podsłuchają? — wtrącił drżącym głosem Grzesiek. — Przecież oni też mają radia...
— Ale nasze jest kodowane. — uspokoiła go Majka, a po chwili dostała odpowiedź.
— Tu Bastylia, wysyłamy po was samochód. Trzymajcie się!
Dziewczyna przypięła radio z powrotem do paska i pomogła Grześkowi się podnieść. — Chodźmy do tego domu. Spróbujemy jakoś opatrzeć ten policzek...
— Dobra... — westchnął Grzesiek, który czuł się już o wiele lepiej. Tak naprawdę, poza raną na policzku, był już tylko nieco roztrzęsiony.
Wspierając się jeszcze przez chwilę na ukochanej, ruszył w kierunku Werandy, ale gdy wchodził po drewnianych stopniach domu, było już z nim całkiem dobrze. Wyprzedzając nieco dziewczynę, chciał otworzyć drzwi, gdy nagle usłyszał wołanie Pierwszego. — UCIEKAJCIE! UCIEKAJ CIE JAK NAJDALEJ!
Grzesiek nie pytając nawet o co chodzi, natychmiast chwycił Majkę za rękę i pociągnął zaskoczoną w stronę podwórka. Para zdażyła jednak oddalić się ledwie na kilka kroków od domu, a za ich plecami rozpoczęło się coś, co przekraczało granice zrozumienia.
Ryk, jaki wypełnił okolicę, był tak głęboki i rezonujący, że ziemia pod ich stopami zatrzęsła się w rytmie niewytłumaczalnej symfonii zagłady. Budynek, który przed chwilą jeszcze stał solidnie za nimi, zaczął się dekonstruować w zadziwiający sposób. Ściany rozpływały się w powietrzu, jakby były zrobione z mgły, a nie z cegieł i zaprawy. Dach, jak wielki liść, powoli opadł w pozostałą po murach nicość, i w sekundę później sam rozpadł się już na cząsteczki, niknąc bez śladu.
To, co działo się z fundamentami, wydawało się jeszcze bardziej niewiarygodne. Ziemia, która je otaczała, falowała i wirowała, pochłaniając kamienie i beton, aż do głębokości, której nie sposób było ocenić. Wszystko, co znajdowało się w promieniu tego niszczycielskiego zjawiska, ulegało dezintegracji, znikało w rozświetlonym blasku, który nie pozostawiał cienia, ani nie dawał prawdziwego światła, po prostu konsumował materię.
Grzesiek, ciągnąc za sobą Majkę, biegł z całych sił, a świat za nimi rozpadał się, zostawiając za sobą jedynie próżnię. Para wypadła po chwili przez furtkę , która zaraz potem stała się tylko wspomnieniem. Asfalt, mijany przez nich na głównej ulicy rozmywał się, jakby artysta wycierał rysunek z kartki papieru. Drzewa i płoty wzdłuż drogi znikały, pozostawiając po sobie jedynie echo przestrzeni, którą zajmowały.
Tylko powietrze zdawało się być co raz gęstsze, pełne cząstek, które pozostawały po tym ropadzie.
— BOŻE ZGINIEMY TU! JA PIERDOLĘ, KURWA ZGINIEMY! — wrzasnęła Majka obracając się.
— NIC NAM NIE BĘDZIE! TYLKO BIEGNIJ DALEJ! — rozkazał jej Grzesiek, nawet przez chwilę nie puszczając dłoni dziewczyny.
Rzeczywistość za nimi wciąż się kurczyła. Lampy uliczne i słupy elektryczne, łamały się i przewracały, nie rozpadając jednak na kawałki, ale rozmywając w powietrzu, wymazywane z rzeczywistości przez niewidzialną rękę. To co działo się za nimi pochłaniało każdą możliwą iskrę istnienia.
I tak nagle, jak zjawisko się pojawiło się, tak po prostu zatrzymało. W pewnym momencie świat przestał się dekonstruować, zostawiając po sobie niewyobrażalnie ogromny lej. Grzesiek zatrzymał się, wciąż trzymając Majkę , lecz dziewczyna, jak w amoku, próbowała biec dalej. — Już jest ok! Spokojnie! — zawołał, utrzymując ją w miejscu. — Jak się zatrzymało, to już nie pójdzie dalej!
Majka wyglądała na naprawdę przerażoną. Grześkowi, chyba po raz pierwszy, było dane zobaczyć ją w takim stanie. — Jesteś… jesteś pewien? — spytała drżącym głosem, zerkajac na zapadlisko ledwie metr za nimi.
— Tak… — odparł Grzesiek, wzdychając ciężko. — Ja doskonale wiem, co to jest. I dzięki bogu, już się wyczerpało…
— Eremef — wtrącił nagle Pierwszy. — Obserwuje nas…
Gdy tylko Grzesiek to usłyszał, wszystko zaczęło układać mu się w logiczną całość. Obóz, który znaleźli — jakim cudem udało im się go tak łatwo odkryć? Dlaczego Łowcy zachowywali się tak głośno, skoro musieli wiedzieć, że ludzie z Zamku mogą być gdzieś w mieście? Od początku wydawało mu się dziwne, że byli tak nierozważni. Miejsce również sprawiało wrażenie zbyt odsłoniętego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie założyłby bazy, nawet tymczasowej, tak blisko głównej drogi. Teraz był już pewien — to była pułapka. Eremef przewidział, że będą polować na przewodnika. Pozostawało pytanie co dalej?
— Graj na czas! — podpowiedział Pierwszy. — Dla niego każda sekunda w tym świecie to ryzyko śmierci...Spróbuj jakoś wciągnąć go w rozmowę, a jeśli dojdzie do walki, przeciągaj ją jak długo to możliwe…
Grzesiek wziął głęboki oddech i krzyknął najgłośniej, jak potrafił: — Strasznie spartoliłeś robotę! Wybuchu bomby anomasferycznej nie da się przeżyć! Ale fala dezintegracyjna rozchodzi się tak wolno, że jeśli nie złapie cię w pierwszym momencie, to bez problemu przed nią uciekniesz! Wiedziałeś o tym?
Gdy tylko Grzesiek skończył, w powietrzu rozległ się huk, i w krótkim błysku, tuż przy kraterze, pojawił się Eremef. Nie miał na sobie kominiarki, co pozwoliło od razu dostrzec nowe mosiężne filtry, które zostały mu wszczepione w twarz.
Majka widząc go natychmiast przyjęła postawę bojową, naciągając łuk, ale zanim zdążyła wystrzelić strzałę, Grzesiek powstrzymał ją wyciągniętą dłonią. Z radia przypiętego do jej pasa, niemal natychmiast, odezwał się trzeszczący głos ich wroga.
— Muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo upartym chwastem, Drugi. Ale przyznaję się również do błędu. Chwilę po tym, jak weszliście pod dach werandy, byłem już przekonany, że jesteście w środku...
Grzesiek był w siódmym niebie. Eremef nie tylko nie zaatakował ich od razu, ale też zaczął rozmowę. Teraz kluczowe było, aby przeciągnąć ją jak najdłużej. Co najzabawniejsze, miał teraz tyle nurtujących pytań, na które chciał uzyskać odpowiedź, że nie musiał nawet niczego wymyślać. — Skąd znasz mój pseudonim? — zaczął. — I jakim cudem w ogóle zdobyłeś tę bombę? Myślałem, że tylko w Nowym Dworze są z nią obeznani? Tam również cię już poniosło?
— Oczywiście, że nie... — zatrzeszczał głos z radia. — Nie zaryzykowałbym wejścia do miasta, które ma Pogodotwórcę u władzy. Nie raz natomiast natknąłem się na jego ludzi i ich „farmy żywności”. Z tego, co się dowiedziałem, tego typu ładunki używają, aby degradować miasta i przyśpieszyć kolejne Błyski. Zabrałem sobie jeden, z myślą, że kiedyś mi się przyda…
— A mój pseudonim? — dopytał Grzesiek.
Eremef zaśmiał się. — Po mojej operacji porozmawiałem trochę z niewolnikami z różnych miast. Okazało się, że w wielu byłeś zapamiętany nawet gorzej niż my, podróżniku z Martwego Świata. Tam, gdzie ktoś przeżył spotkanie z tobą, wciąż mówi się o blond włosej zmorze z dwójką na koszulce. Wygląda na to, że przychodzę tu pomścić nie tylko mojego syna, Łowco Dusz, czy jak nazywa się ta twoja profesja…
Grzesiek, słysząc to, spojrzał przestraszony na Majkę, jednak ona nawet nie drgnęła, nadal mierząc w Eremefa.
— Słabo ci to wyszło! — prychnął Grzesiek, ciągnąc dalej rozmowę. — Zresztą, myślałem, że będziesz chciał mnie zabić osobiście, a nie używać do tego kiepskich sztuczek…
Eremef spojrzał na niego znacząco i z pewnością, gdyby jeszcze posiadał twarz, zmarszczyłby teraz czoło. — Każda sekunda, którą tu spędzam, przybliża mnie do śmierci. Defekt mnie pożera, pochłania każdy fragment mojego ciała. W środku nie zostało już prawie nic z człowieka, jedynie umysł pozostał świadomy. Kolejnej przeciągającej się walki mógłbym nie przeżyć, a nie znalazłbym spokoju w śmierci, wiedząc, że ty nadal żyjesz. Dlatego chciałem zastosować ten półśrodek, cóż... i tak się nie udało. Zrządzeniem opatrzności, wykończę cie jednak osobiście…
Chorujący na defekt mężczyzna zacisnął pięści, ale Grzesiek spróbował jeszcze odwlec nieuniknione starcie. — Czy tamci strażnicy w ogóle wiedzieli, że to pułapka? — dopytywał. — Wiedzieli o bombie? Czy od początku planowałeś ich poświęcić…
— Oczywiście, że wiedzieli. — odpowiedział z obrazą Eremef. — Mam wielu przyjaciół w Białym Sercu. Poprosiłem ich więc o przysługę. O przygotowanie dla mnie jeszcze jednej szansy na pomszczenie syna. Od dłuższego czasu wszyscy łowcy, którzy tu przybywali, nie szukali ludzi, ale obserwowali was z ukrycia. Wasze metody działania są proste, zawsze celujecie w nas przewodników, dlatego wystarczyło wystawić jednego jako przynętę. Myślisz, że przypadkiem znaleźliście ten obóz? Nie! Umieściliśmy go w najgorszym możliwym miejscu. Cały zamek uważa się za specjalistów, a nawet nie zdają sobie sprawy, że nasi ludzie mają tu bazy niemal przez cały czas. Nauczyliśmy się was omijać, ponieważ walka z wami jest nieopłacalna. Dla ciebie ze względu na mnie, zrobiono jednak wyjątek…
Nie było już szans na dalsze odwlekanie walki. Eremef pochylił się, gotowy do ataku, lecz zamiast po nóż, sięgnął od razu po pistolet. Grzesiek bez wahania stanął przed Majką, aby ją osłonić. — Wypuść przynajmniej ją! To sprawa między nami... — wykrzyczał w nerwach
Eremef zawahał się przez chwilę, trzymając pistolet w pogotowiu, ale ku zdumieniu Grześka, opuścił go w końcu. — Dobrze... — zgodził się, wywołując tym niemałe zaskoczenie. — Dam jej szansę. Załóż na nią swój płaszcz, niech ucieka. Ty natomiast spróbujesz przeżyć jak najdłużej, kupując jej czas. Bo jeśli skończe z tobą zbyt wcześnie, ona jest następna. — po tych słowach, włożył broń do kabury, a jego ręcę zadrżały. — Oooo, nic nie sprawi mi większej przyjemności niż odebranie ci życia, kiedy będziesz walczył z całych sił...
Majka nie wytrzymała słuchania tych gróźb i krzyknęła. — Jeśli myślisz, że pozwolę ci na to...
Grzesiek przerwał jej jednak, odwracając się i całując nagle w usta. — Posłuchaj! Wiem, co robię. Proszę, zaufaj mi i uciekaj. — wyszeptał błagalnie, zdejmując z siebie swoją jedyną ochronę i zarzucając ją ukochanej na plecy. — Sprowadź pomoc! Wiem jak go zatrzymać…
Oczywiście Grzesiek tak naprawdę nie miał pojęcia, jak wygrać to starcie. Zależało mu tylko na tym, by Majka zdążyła uciec jak najdalej. Dziewczyna jednak nie wydawała się gotowa by go zostawić.
— Nie! — rzuciła stanowczo. — Zostaję z tobą, choćby nie wiem co...
W tym momencie przez radio Majki ponownie odezwał się głos Eremefa. — Straciliście swoją szansę. — Niemal natychmiast mężczyzna błysnął, pojawiając się między nimi. Mocnym, niespodziewanym pchnięciem zepchnął Majkę do krateru. Zaskoczona dziewczyna zaczęła zjeżdżać po dosyć stromej ścianie nie mogąc się zatrzymać. Już po chwili zniknęła gdzieś w głębi zapadliska, zabierając ze sobą, niezniszczalny płaszcz.
— Ty skurwysynu! — krzyknął Grzesiek, i chciał rzucić się na mężczyznę, ale gdy tylko wyrwał się do przodu, został momentalnie zablokowany. Eremef chwycił go za gardło z siłą Krańcowskiego Dziada. W tym momencie wydawał się o wiele potężniejszy, niż gdy walczyli ostatnim razem.
Grzesiek spróbował się uwolnić, rozerwać jakoś ten morderczy uścisk, ale miał wrażenie, że każda próba tylko co raz bardziej pozbawia go tlenu. Co gorsza świat wokół niego zaczął tracić barwy, a dźwięki stawały się coraz bardziej przytłumione, jakby dochodziły z oddali. Umysł Grześka pogrążył się w chaotycznym wirze myśli i wspomnień, przeskakujących od jednej do drugiej bez ładu i składu; najpierw spotkanie z Pierwszym, potem seks z Majką w murach wieży. Dalej ucieczka z Nowego Dworu, wszystkie osady, które zwiedził, a potem jego rozmowa z Mike’m w Zwrotnicy. Czy to było życie przelatujące mu przed oczami? Czy on umierał?
Strach, który wypełniał go od środka, był gęsty i paraliżujący. Płuca ściskały się w bolesnym skurczu, próbując zaczerpnąć powietrze tam, gdzie nie było to możliwe. W jego oczach pojawiły się łzy, a serce biło jak szalone, próbując pompować krew do mózgu rozpaczliwie wołającego o tlen.
Nagle wszystko zaczęło płonąć czerwienią. Grzesiek ponownie ujrzał Eremefa, ale otoczonego krwistą aureolą. Czyżby to był koniec? Niespodziewanie w swojej głowie usłyszał głos oprawcy. — To jednak będzie wielkie rozczarowanie, Boże... że taka miernota zabiła Marcela... Nie ma sprawiedliwości na tym świecie...
Grzesiek tracił kontrolę nad swoim ciałem, ale nagle coś się zmieniło. Uścisk Eremefa poluzował się, a jego źrenice, ukryte za szkłami okularów, rozszerzyły się. — Czym ty, do cholery, jesteś? — rezonowało w głowie Grześka.
— Niesprawiedliwością... — odpowiedział głos Pierwszego.
Dłonie ukryte pod czarnymi policyjnymi rękawicami chwyciły Eremefa za nadgarstki i powoli rozerwały uścisk. Grzesiek poczuł, jak jego ciało się unosi, ale już nie było to jego ciało.
Pierwszy, ściskając ręce przeciwnika, podniósł się na równe nogi, a gdy stanął pewnie na asfalcie, odchylił się i zadał mężczyźnie cios hełmem. Jedno z szkieł osłaniających oczy Eremefa pękło. Mężczyzna, wyraźnie zszokowany, wyrwał się z uścisku i wyszarpał broń z kabury. Nim jednak zdążył oddać strzał, Pierwszy rzucił się na niego, przewracając na ziemię.
W jego dłoni niemal natychmiast zmaterializował się nóż, którym zaczął zaciekle dźgać Eremefa w korpus. Przypominało to jednak nakłuwanie worka wypełnionego gliną; mimo że po ciosach pozostawały na ciele ogromne dziury, nie wypływała znich ani kropla krwi. Nawet ostrze pozostawało nieskazitelnie czyste, jakby dopiero co zostało wyjęte z plecaka.
Eremef, zdołał w końcu odzrzucić Pierwszego na bok. Oboje spróbowali jak najszybciej się poderwać, lecz to chory na defekt okazał się być szybszy. Wciąż trzymając broń, wycelował w głowę Pierwszego i nacisnął spust. Pocisk uderzył w hełm, zrywając go z głowy mężczyzny.
Szkła na masce Pierwszego rozbłysły żywą czerwienią, jakby były oświetlane od środka przez niewidzialne żarówki. Z wściekłością rzucił się na Eremefa, ignorując nawet kolejne kule, które trafiły go w kamizelkę. Ciosy, jakie potem zadał, były tak potężne, że gdyby chory przewodnik miał jeszcze żebra, zostałyby z nich drzazgi. Niestety, choroba czyniła go niewyobrażalnie odpornym.
Wyczekując momentu, Eremef ponownie wymierzył w głowę Pierwszego, ale ten był tym razem gotowy. Kule po prostu ominęły jego ciało. Przy takim natężeniu Pierwotnej Woli, jaką teraz dysponował, mógł pozwolić sobie na nieunikanie pocisków. Rzucając się do przodu, chwycił Eremefa za twarz, wbijając palce obok jednego z filtrów, po czym pociągnął go z ogromną siłą. Metalowa siatka wyrwała się z trudem, a dziura, która po niej powstała, momentalnie się zalepiła. Niestety Eremef ciągle miał jeszcze dwa inne sztuczne otwory, dzięki którym dalej mógł oddychać.
Pierwszy poczuł, jak teraz Wola jego przeciwnika gwałtownie narasta. Dobywając jednocześnie noża, Eremef przebłysnął obok niego, tnąc mundur i kamizelkę. Po kolejnej teleportacji mężczyzna oberwał w nogę, a potem kolejno w ramię, łokieć i bark. Ból doprowadził Pierwszego do furii. Dzięki Pierwotnej Woli wyczuł, gdzie Eremef pojawi się następnym razem, i wyprowadził wyprzedzający cios. Gdy jego przeciwnik oberwał i stracił równowagę, Pierwszy, w bezmyślnym amoku, poderwał go do góry i rzucił się razem z nim w dół krateru. Mężczyźni, w odróżnieniu od Majki wcześniej, nie utrzymali pionu i zaczęli turlać się po ścianie, aż do samego dna.
W głowie Pierwszego wszystko wirowało od ilości obrotów, lecz ból odczuwany na ciele zasilał jego Pierwotną Wolę, nie pozwalając mu się poddać. Niestety, Eremef, otępiony defektem, nie odczuwał nie tylko bólu, ale również zawrotów głowy i niemal natychmiast rzucił się na niego, próbując przystawić pistolet do czoła. Wtedy, jakby znikąd, pojawiła się Majka. Dziewczyna, ubrana w płaszcz Grześka, z licznymi otarciami na twarzy, wparowała w Eremefa, strącając go z Pierwszego i potoczyła się z nim pośród gruzów. Ostatecznie przycisnęła jego ręce do ziemi, krzycząc: — DOBIJ GO! SZYBKO!
Pierwszy natychmiast ruszył w stronę Eremefa, materializując w dłoni nóż, lecz przewodnik po prostu przebłysnął nad dziewczyną, pojawiając się przy ścianie krateru. Po kolejnym skorzystaniu z błędu, przekroczył jednak swoją granicę. Uszkodzony przez Pierwszego wizjer nie wytrzymał nacisku choroby, metalowa obręcz załamała się, a szkło wystrzeliło, krusząc na kawałki. Plastyczna skóra zalała oko mężczyzny, czyniąc go połowicznie ślepym. — NIE! NIE! NIE! — rozbrzmiało w radiu Majki, a sam Eremef zaczął uciekać, wspinając się po ścianie.
Majka już miała ruszyć za nim, ale Pierwszy złapał ją za rękę. — NIE MA NA TO CZASU! ALBO ON, ALBO DRUGI!
Teraz, gdy mężczyzna był w końcu w stanie zebrać myśli, dotarło do niego, że dobicie Eremefa mogło trwać kolejne długie minuty, a on nawet nie czuł już w sobie obecności Grześka. Jeśli jego przyjaciel miał mieć szansę, musieli coś zrobić i to szybko.
Majka, słysząc, że Grzesiek jest w niebezpieczeństwie, natychmiast pozostawiła myśl o gonitwie za Eremefem i skupiła się na Pierwszym. Łapiąc go za kamizelkę, zawołała wystraszona — Co się dzieje? Gdzie jest Grzesiek?
Pierwszy nie był w stanie odpowiedzieć w sensowny sposób na to pytanie. — On jest w środku! Musimy go wydobyć… Musi odzyskać kontrolę! — wyjaśnił pośpiesznie.
Majka spojrzała na niego z wyrazem twarzy, jakby miała zaraz dostać załamania. — Nie rozumiem! Co mam robić? — dopytywała zszokowana. — Boże, czy on…Jak ja mam pomóc…
— Uspokój się najpierw, proszę! — przerwał jej Pierwszy, chociaż on sam ledwo trzymał nerwy na wodzy, a ręce trzęsły się mu w niekontrolowanym amoku. — Muszę przestać nakręcać wolę, muszę przestać się bać! Twoje denerwowanie się nie pomoże — próbował wyjaśnić. — Zaraz się uspokoję, a ty... musisz nawoływać Grześka. Pobudź go do powrotu, rozumiesz?
— ALE JAK? — wybuchnęła Majka. — Jak mam to zrobić?
Pierwszy, ledwie trzymając się na nogach, rzucił pełne ropaczy. — NIE WIEM! — po chwili jednak, dodał już bardziej przemyślane. — Powiedz, że go kochasz! Zrób coś, żeby to poczuł, głęboko w sobie — dodał, starając się ciągle opanować. — Zaczynaj, nie czekaj! Mów do niego... — zakończył, zamykając oczy w skupieniu.
Majka rozejrzała się po kraterze, jej oczy pobłądziły dziko. — Boże, boże... ja... Jezu... Grzesiek! Jesteś tam?! Grzesiek, słyszysz mnie? Odezwij się, jeśli możesz, ja...
— On cię słyszy... — przerwał jej ponownie Pierwszy, dodając jednak ponuro. — Mam taką nadzieję... Ale nie odpowie, jeśli nadal będę dominował jego ciało.
— To co mam mówić?! — spytała, już naprawdę spanikowana dziewczyna.
— Cholera naprawdę, nie wiem! — wykrzyczał Pierwszy, z frustracją. — Opowiedz o tym, co lubicie razem robić...
Dziewczyna spojrzała na ziemię, rozglądając się bezradnie, jakby starała się przypomnieć sobie coś ważnego, przy tym czując, w głowie całkowitą pustkę. — Lubimy się razem wygłupiać... i siedzieć do późna, gapiąc się w niebo nad zamkiem... — rzuciła niepewnie.
— Dalej, dalej, nie przestawaj — ponaglał Pierwszy, który był tak skupiony, że aż zaczął się pocić.
Majka zasłoniła twarz rękami, wzięła głęboki oddech, po czym złapała Pierwszego za barki. — Grzesiek, jeśli mnie słyszysz, chcę, żebyś coś wiedział... — zaczęła, a łzy napłynęły jej do oczu. — Nie byłeś pierwszym chłopakiem, z którym byłam. Nawet nie byłeś drugim, chociaż to byłoby zabawne. Moje życie wypełniły tragiczne związki, które przynosiły mi tylko kolejne rozczarowania i zażenowanie. Często myślałam, że nie nadaję się, by być z kimś. Że nigdy nie znajdę kogoś, do kogo poczuję coś więcej. Ale ty zmieniłeś wszystko swoim pojawieniem się. Nigdy nie czułam się przy nikim tak dobrze, a ten seks, który uprawialiśmy wtedy w wieży, to był najlepszy seks mojego życia. Nie chcę znowu zostać sama, nie chcę żyć bez ciebie, kiedy już posmakowałam, jak to jest być z tobą... Proszę, nie rób mi tego... wróć do mnie... błagam.
Dziewczyna nie była w stanie kontynuować swojego wyznania bo zalała się łzami, ale i tak przyniosło ono nieoczekiwany efekt. Oczy Pierwszego, stalowe i mętne, stały się nagle bystre i błękitne. Czarny strój, który nosił, zaczął się rozpadać, jakby był wykonany z piasku. Włosy powoli zmieniały kolor z ciemnego na jasny. Twarz wyszczuplała, a ciało wydłużyło się. Trwało to kilka sekund i przypominało obrazek z jakiejś baśni, w której żaba zmienia się w księcia, ale już po chwili Grzesiek klęczał przed dziewczyną.
Biorąc Majkę w ramiona, westchnął ciężko. — Naprawdę byłem taki dobrył? Przyznaj…
— Głupku, głupi debilu, idioto… — załkała Majka. — Byłeś i będziesz… Jesteśmy na siebie skazani…
Para ściskała się przez chwilę, gdy nagle Grzesiek usłyszał złowieszcze marudzenie. — Boże proszę, niech tylko nie zaczną się teraz rozbierać…
Słysząc to aż podskoczył. To zdecydowanie był głos Pierwszego, ale zupełnie inny niż zazwyczaj. Głośny, wyraźny, jakby słyszał go uszami, a nie myślami. — Jesteś tu jeszcze? — spytał, rozglądając się.
— Słucham? — odparł zaskoczony Pierwszy. — Zaraz! Ty to słyszysz?
Grzesiek skinął głową, a Majka przycisnęlą się do niego łąpiąc za ramię. — Jeśli jeszcze tu jest, to powiedz mu …— zaczęła, ale po chwili najwidoczniej przypomniała sobie, że przecież Pierwszy słyszy to samo co jego nosiciel. — To znaczy, ja chciałam ci powiedzieć…Naprawdę ci dziękuje. Grzesiek mówił o tobie wiele wspaniałych rzeczy i mam wrażenie, że tym akurat razem nie przesadzał. I nie naciągał.…
— Pierwszy się zawstydził…— stwierdził Grzesiek, ale w głowie miał teraz co innego. Obaj mężczyźni dzielili ten sam niepokój. Coś ewidentnie się zmieniło, ich myśli wymieniały się zbyt płynnie, jakby kolejna granica w ich psychice się zatarła. — Co teraz? — spytał Pierwszego w głowie, by nie niepokoić Majki.
— Nie wiem, ja nigdy nie…
Nagle świat w głowie Grześka zawirował, nim zdołał cokolwiek zrobić leżał na ziemi, a jego oczy zalewała ciemność
***
Grzesiek obudził się, świadomy, że nadal śni. Powoli otwierał oczy, nie do końca jeszcze rozumiejąc, gdzie się właściwie znajduje. Dopiero po chwili rozpoznał wnętrze zamkowej wieży, które materializowało się przed nim, jakby ktoś dużymi pociągnięciami malował je w rzeczywistości. Początkowo wszystko wydawało się niewyraźne, ale stopniowo, gdy skupiał wzrok na różnych przedmiotach, te stawały się coraz ostrzejsze.
Leżał na miękkim, aksamitnym posłaniu, otulony ciepłą kołderką, która kontrastowała z chłodną, kamienistą podłogą. Z sufitu zwisały ciężkie, zdobione tkaniny, w o wiele większej ilości niż miało to miejsce naprawdę, a światło świec rzucało na ściany cienie, które tańczyły w rytm powiewów niewidocznych wiatrów.
Nagle, uświadomił sobie, że nie jest sam. Obok niego, zarysowana w półmroku, siedziała postać, której obecność wypełniała przestrzeń ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. To było senne odbicie Majki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, a jej spojrzenie nabrało tego dzikiego wyrazu, który świadczył, że właśnie go zapragnęła. Jej ubranie samo zsunęło się i gdy Grzesiek miał już zanurzyć się w jej objęciach, usłyszał grzmiący głos: — NA BOGÓW WSZELAKICH! Czy naprawdę nawet teraz musisz przypominać sobie właśnie to wspomnienie?
Majka rozpłynęła się, zostawiając Grześka samego, który nagle poczuł obecność Pierwszego. O dziwo jednak, nie w samej wieży, a za jej oknem. Zbliżając się do potężnego kamiennego gzymsu, oparł się o niego jedną ręką i z całej siły pchnął drewnianą framugę. Okno otworzyło się bez problemu, ale to, co zobaczył za nim, wydawało się iście groteskowe. Zanim zdążył sobie to wszystko uświadomić, nie był już w wieży, a siedział na zamkowym murze. Pod nim krążyli ludzie o niewyraźnych sylwetkach, co było jeszcze normalne dla snu, ale to, co znajdowało się nad nim, było już czystą abstrakcją. Pośród gwiazd, w miejscu księżyca, wisiała olbrzymia maska Pierwszego. Nie była ona jednak zwyczajna — miała mimikę jak kreskówkowe postacie; wizjery marszczyły się jej niczym brwi nad oczami, a główny filtr zwężał i rozszerzał w rytm oddechu.
— Pierwszy? — zawołał zaskoczony Grzesiek. — Dlaczego do cholery jesteś księżycem?
— To jest twój sen, więc chyba ja powinienem zadać to pytanie tobie... — stwierdził mężczyzna, nie kryjąc zażenowania w głosie.
Ta sytuacja, chociaż dziwna, nie była odosobniona. Od momentu, w którym się połączyli podczas świadomych snów, Grzesiek spotykał czasami jaźń Pierwszego. Mężczyźni wykorzystywali ten czas jako sposobność do porozmawiania w spokoju, ale jeszcze nigdy Pierwszy nie przybrał tak abstrakcyjnej postaci. — Nie wiem, co mi się dzisiaj ubzdurało...— prychnął i nagle przerwał w pół zdania, bo wróciły do niego wspomnienia tego, jak stracił przytomność. — BOŻE! CO Z MAJKĄ? CO ZE MNĄ? MUSZĘ SIĘ OBUDZIĆ...— zawołał, podrywając się, by skoczyć z muru.
Niestety, zamiast obudzić się po drodze jak miało to miejsce zazwyczaj w snach, gruchnął boleśnie o ziemię.
— Spokojnie, już po wszystkim. — powiedział Pierwszy, obserwując go wyraźnie rozbawiony tym lotem. — Majka wyciągnęła cię z krateru i wezwała pomoc. Leżysz już w wieży…
— Jak ona się czuje? Co z Eremefem? Łowcami w Czersku? — dopytał Grzesiek, wypluwając ziemię z ust.
Maska Pierwszego powiększyła się, tak, że gigantyczny filtr prawie dotknął zamkowego muru. — Nic jej nie jest. — stwierdził pewnie. — Słyszę teraz twoimi uszami. Roman pozwolił jej zostać przy tobie, bo jesteś nieprzytomny, a ona potłukła się spadając z klifu. Reszta członków rady rozcjechała się za łowcami, ale nie wiem, jak im poszło, bo nikt nie rozmawiał o tym nad tobą. Eremef natomiast, pewnie już dawno jest w Strefie Zamarcia.
Grzesiek, nieco spokojniejszy, usiadł teraz pod murem zamku i spoglądając na ogromną maskę, odetchnął. — Co się w ogóle stało? Dobrze pamiętam, że znowu przejąłeś stery...
— Niestety... — westchnął Pierwszy, a wizjery jego maski zbiegły się jak zmarszczone brwi. — I tym razem mamy spore problemy...
— Ale czemu? Przecież odzyskałem kontrolę... — stwierdził zdziwiony Grzesiek. — Nie gadaj, że jestem w śpiączce... — wtrącił nagle przestraszony. — Kurwa, jestem w śpiączce! Prawda!?
— Nie jesteś... — mruknął z politowaniem Pierwszy. — Walka z Eremefem, to było po prostu za dużo dla twojego ciała. Jesteś ode mnie słabszy fizycznie, więc gdy się zamieniliśmy…
— Ta, słabszy! — przerwał Grzesiek, teatralnie oburzony. — Daj mi Pierwotną Wolę, to też będę fru fru, tratata i kule latają...
Maska pokręciła się w powietrzu. — No patrz, wyciszyłem wolę, żebyś mógł wrócić i nawet nie wspomagany jakoś nie padłem. A Majce długo się zbierało, żeby się przed tobą otworzyć…
W tym momencie Grzesiek przypomniał sobie wyznanie dziewczyny, które usłyszał będąc zamkniętym w głębi Pierwszego. — Chciałbym ją teraz zobaczyć… — westchnął smutno. — Boże, jak ja za nią tęsknię. Nie sądziłem, że takie rzeczy mogą mnie jeszcze spotkać w życiu. Jak myślisz? Długo potrwa, zanim wrócę?
— Ten lekarz… Michał, tak? Powiedział, że do rana powinno być z tobą dobrze. — stwierdził Pierwszy. — Ja też czuję, że to raczej normalny głęboki sen. Pewnie, gdyby Majka zaczęła teraz tobą szarpać, to byś się ocknął, ale dobrze się złożyło, że dała ci odpocząć. Chcę ci coś powiedzieć.
Grzesiek popatrzył w górę, a Pierwszy zaczął się kurczyć. Już po chwili jego głowa przybrała rozmiar piłki nożnej i sfrunęła w dół. — Tak lepiej…— stwierdził, oblatując Grześka dookoła, a ten ryknął ze śmiechu.
— Jakbym ci dorobił skrzydła to byś wyglądał jak wróżka z Zeldy…— stwierdził.
Pierwszy westchnął tylko ciężko i prawie zrównał się z twarzą Grześka. — Posłuchaj i skup się przez chwilę... — rzucił, bardzo poważnym tonem. — Nie bez powodu praktycznie nie pomagałem ci przy ostatnim spotkaniu z Eremefem. Już po historii z łabędziem, wiedziałem, że to ogromne ryzyko. Najpierw myślałem, że za którymś razem po prostu znikniesz, ale okazało się, że to nie jedyny nasz problem. Z każdą moją ingerencją, coraz bardziej spalamy się ze sobą.
— Co to znaczy? —spytał niepewny Drugi.
— Choćby to, że mimo iż jesteś nieprzytomny, ciągle słyszę to, co dzieje się na zewnątrz twojego ciała. To nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. Obawiam się, że moje chowanie się do piwnicy twojego umysłu, odeszło właśnie ostatecznie do lamusa...
—Aj... — syknął Grzesiek, obawiając się, ile niezbyt przyjemnych sytuacji może to powodować. — Ale ja nie przejdę na celibat. Nie ma mowy. Może za jakiś czas wszystko wróci do normy?
Pierwszy odfrunął kawałek do muru zamkowego, gdzie zupełnie abstrakcyjnie pojawiły się drzwi. —Pokażę ci coś... — powiedział, a drzwi się otworzyły. — Chodź za mną…
Grzesiek widząc to, ryknął ze śmiechu. —NIE! Teraz to już naprawdę się czuję jakbym zaczynał jakiś quest...
Pierwszy westchnął i wleciał do ciemnego pomieszczenia, oświetlając sobą drogę jak latająca żarówka. Grzesiek, który ruszył za nim, nie mógł się powstrzymać i ciągle chichotał, bo naprawdę czuł się, jakby właśnie przelano go na kartridż do Nintendo.
— Uspokoisz się wreszcie! — fuknął Pierwszy, który miał już naprawdę dość jego zachowania.
— Przepraszam! — zawołał Grzesiek. —Ale to jest naprawdę komiczne!
Potem przez kilka minut szli w milczeniu, ciemnym, ceglanym korytarzem, który przywodził na myśl jakiś podzamkowy tunel. — Dokąd w ogóle idziemy? — dopytał Grzesiek.
— Do głębi podświadomości...
— A daleko to? — dopytał natychmiast.
— Trudno powiedzieć... — odparł Pierwszy. — Przecież my nawet tak naprawdę nie idziemy...
Mimo to gdzieś jednak zmierzali, a z każdym krokiem, który wydawał się prowadzić donikąd, otaczała ich coraz gęstsza ciemność, przesiąknięta niewyraźnymi szeptami i odgłosami, które zdawały się pochodzić z najciemniejszych zakątków podświadomości. Chłód, coraz bardziej odczuwalny, zaczął w końcu przeszywać Grześka szpiku kości, a powietrze stało się gęste i ciężkie do oddychania. Tunel, w którym się znajdowali, wydłużał się nieskończenie, jego ściany pulsowały i zmieniały kształty, tworząc przerażające iluzje; niewyraźne postacie przemykały tuż obok nich, znikając w mgnieniu oka, gdy Grzesiek próbował się im przyjrzeć. Szepty narastały, stając się coraz bardziej złowrogie, a słowa „ nie masz znaczenia...zawsze sam…nicość” odbijały się od ścian, wypełniając przestrzeń wokół nich. Ciemność stała się tak przytłaczająca, że nawet światło emitowane przez Pierwszego zdawało się gasnąć, zatracając w otchłani mroku. Tunel, mimo iż wydawał się nie mieć końca, prowadził ich coraz głębiej, do miejsc, które Grzesiek wolałby nigdy nie eksplorować. — Wiesz, naprawdę mam teraz ochotę zawrócić…— wyszeptał, a Pierwszy stwierdził niespodziewanie.
— Jesteśmy na miejscu.
Nagle wyrosły przed nimi kolejne drzwi, który uchyliły się powoli. Niemal natychmiast z pomieszczenia za nimi, dobiegł złowrogi bełkot.
— Dlaczego mam wrażenie, że wcale nie chcę tam wchodzić? — spytał Grzesiek.
— Ale musisz to zobaczyć…— westchnął Pierwszy i wleciał do środka.
Mimo, że Grześkowi wcale się to nie podobało, ruszył za nim. Tuż za progiem jego oczom ukazała się ciemna kula lewitująca w powietrzu. Wykonana była z czegoś, co przypominało smołę. Pulsująca masa co chwila deformowała się, tworząc na swojej powierzchni niewyraźne twarze, które z równą szybkością, z jaką się pojawiały, znikały w jej głębi, sprawiając wrażenie, jakby kula ta była żywym bytem, obdarzonym własną, mroczną wolą. Twarzom brakowało wyraźnych rysów, ale każda z nich zdawała się emanować gniewem albo chłodną obojętnością.
Wpatrując się w tę tajemniczą, lewitującą masę, Grzesiek nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest mu ona na jakiś nieokreślony sposób bliska. Jakby od dawna znał jej istotę lub jakby była ona integralną częścią jego samego, którą dotąd głęboko w sobie skrywał. Ta niezwykła bliskość budziła w nim mieszane uczucia. — Co to w ogóle jest? — spytał, spoglądając na Pierwszego.
— Nasz punkt połączenia... — odparł mężczyzna. — Miejsce, gdzie nasze jaźnie zetknęły się ze sobą.
Grzesiek, odwrócił się, nie mogąc z jakiegoś powodu patrzeć na ten twór, i skupił się w całości na Pierwszym. — A co to dla nas oznacza?
— Jak zauważyłem, rośnie za każdym razem, gdy przenikamy się fizycznie. — wyjaśnił Pierwszy, wyraźnie zaniepokojony. — Boję się, że jeśli dojdzie do kolejnych wymian, to nie jeden z nas w końcu zniknie, ale zrobimy to obaj. I „to” zajmie nasze miejsce...
Grzesiek, spoglądając jeszcze raz na twór, poczuł się wyjątkowo przytłoczony. — Dlaczego mam wrażenie, że to jest złe?
— Bo jest... — odparł niespodziewanie Pierwszy. — To łączy nasze najgorsze cechy. Moją porywczość, twoją obojętność wobec ludzi, moje poczucie mentalnej wyższości, twoją przesadną pewność siebie…
— Jakie poczucie mentalnej wyższości? — wtrącił Grzesiek, próbując żartem rozładować swój niepokój. — Zaraz, bufonie! Masz się za mądrzejszego od wszystkich...
Wizjery na masce Pierwszego wykrzywiły się ze zdziwieniem. — Może nie od wszystkich, ale nie ukrywając, sporo osób ode mnie odstaje...
— Ale z ciebie dupek! — fuknął rozbawiony Grzesiek, a lewitująca kula z jakiegoś powodu zagotowała się, co natychmiast sprowadziło go do pionu. — Dobra jak mamy to zatrzymać?
— Nie mam pojęcia…— westchnął Pierwszy. — Na razie za wszelką cenę musimy unikać skrajnych sytuacji, w których będę musiał ingerować. Może porozmawiaj z Majką? Może znajdzie ci jakiś etat na kuchni? Kolejne spotkanie z Eremefem, to byłoby już trochę za dużo…
— Spróbują…— westchnął Grzesiek, gdy nagle poczuł, że coś ciągnie go za nogi ku ziemi. — Co się dzieje!? — zawołał przestraszony.
— Budzisz się…
Rewelacja! Wszystko, od zasadzki, przez walkę z Eremefem po sny Drugiego. Tam się tyle dziwnych rzeczy dzieje na "jawie", że człowiek zapomina że oni jeszcze potem mają sny z tym wszystkim (chociaż temat koszmarów już się przewijał).
Fajny pomysł z tą pulsującą sferą, od razu miałem przed oczami "Piąty Element". Teraz tylko muszą odnaleźć kamienie ;)
— Czym ty, do cholery, jesteś? — rezonowało w głowie Grześka.
— Niesprawiedliwością...
Wbiło mnie to w fotel, dosłownie. Mega epickie
Ja rozumiem, święta, nieświęta.... Ale, mimo wszystko, nie można robić takich rzeczy. Nie można publikować kolejnego, tak dobrego, rozdziału i zostawiać czytelników w rozterce....
😁
I znowu koniec?!
Kurde za szyko czytam :(((