Wizjery przed oczami Pierwszego momentalnie zaszły parą. Przez chwilę nie rozumiał, co się właściwie dzieje, gdy nagle usłyszał za sobą krzyk Majki.
— O Matko boska...
W następnej sekundzie przez całe jego ciało przeszedł przeszywający dreszcz zimna. Gwałtownie ściągnął maskę z twarzy, zaciągając się lodowatym powietrzem, które zakuło go w płuca i gardło. Przed nim jak okiem sięgnąć, rozciągała się nieskończona ciemność.
Ręka automatycznie przesunęła się mu w stronę latarki przyczepionej do piersi. Cichy klik przełamał ciszę, a w snopie bladego światła ujrzał swoją towarzyszkę, która gorączkowo wyszarpywała bluzę z komory plecaka.
— Gdy my jesteśmy…? — wymamrotał pod nosem, spoglądając na biały, nieruchomy krajobraz.
Przyszło mu teraz przez myśl, że Krańcowo było przecież kiedyś pochłonięte przez pełno prawną zimę. Czyżby udało im się dotrzeć do niego tak szybko? To wydawało się wręcz nierealne…
Przesiąkając chłodem, rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znajomego widoku, lecz biały puch pokrywał wszystko wokół równą, gładką warstwą, pozbawiając okolicę jakichkolwiek punktów orientacyjnych.
— Poczekaj, chwile… — rzucił do Majki i ruszył do przodu by poszukać jakiegoś znaku.
Brodził przy tym w śniegu, który sięgał mu niemal kolan.
— Zamarznę, jak będę stała… — odburknęła dziewczyna i ruszyła w krok za nim. — Zresztą jak pójdę, to też! Tylko trochę wolniej… — dodała, szczękając przy tym zębami.
Pierwszy sam czuł, że lada moment zamieni się w sopel lodu. Mróz był tak przenikliwy, że zdawało mu się, jakby szedł teraz całkiem nagi. Jednak zamiast sięgnąć po dodatkowe okrycie, skupił się na tym by najpierw zorientować się, gdzie ich właściwie wyrzuciło.
Przesuwając snop światła po okolicy, dostrzegł coś na jednym z pobliskich płotów —niewielki, pokryty śniegiem prostokąt. Podszedł do niego i strzepnął biały puch z powierzchni swoją rękawicą. Pod spodem znajdował się częściowo zdarty, ale nadal czytelny baner. Reklama komisu samochodowego na ulicy Targowej w Strykowie.
— Stryków… — wyszeptał Pierwszy, a z jego ust uniosła się chmura pary.
Majka, stając tuż obok niego z dłońmi zaciśniętymi pod pachami, spytała:— Co mówiłeś?
— Jesteśmy w Strykowie— powtórzył głośniej, odwracając się w stronę dziewczyny. — Wyrzuciło nas po drugiej stronie Krańcowa — stwierdził przypominając sobie jak leżały względem siebie te dwa miasta. — Czyli możemy wrócić tak, jak tu przyszliśmy…
— Dzięki niech będą niebiosom! — zawołała z ulgą Majka i wyciągnęła swoją latarkę.— Chodź, bo zaraz mi nos odpadnie!— rzuciła rozkazującym tonem, zawracając na pięcie.
Pierwszy bez słowa ruszył zaraz za nią. Przez dłuższą chwilę w okolicy słychać było tylko jak śnieg chrzęścił im pod butami. Snopy światła ich latarek przesuwały się szybko po śladach, które zostawili wcześniej idąc w stronę płotu.
Majka chcąc chyba jak najszybciej wydostać się z tego lodowego piekła, zaczęła już prawie biec. Próbując dotrzymać jej kroku, Pierwszy poczuł jak lodowaty wiatr co raz mocniej ciął mu twarz i przenikał przez ubranie. Mimo tego wciąż nie sięgnął po dodatkowe okrycie. Przecież za chwilę znikną z powrotem za Strefą Zamarcia.
Nie chciał się teraz zatrzymywać.
Po chwili miał już jednak wrażenie, że jego nogi stają się coraz cięższe, a palce i stopy zbliżały się do granicy odmrożenia. Co gorsza mijały kolejne sekundy, kolejne pokonane metry, a wciąż tkwili w mieście.
Coś było nie tak.
W głowie próbował oszacować dystans jaki pokonali wcześniej i wyszło mu, ż powinni już dawno przekroczyć granicę. Zaciskając zęby, przyspieszył jeszcze bardziej, wyprzedzając nawet Majkę.
Ta spojrzała na niego zdziwiona spod kaptura.
— Coś jest nie tak? — zapytała tak cicho, jakby bała się usłyszeć twierdzącej odpowiedzi.
— Nie wiem — rzucił Pierwszy, bardziej do siebie niż do towarzyszki.
Nie było wątpliwości, wracali tą samą drogą. Widział ich odciski odbite w śniegu. Bez trudu rozpoznawał charakterystyczny bieżnik swojego wojskowego buta i sportowych adidasów Majki.
— Ile jeszcze? — jęknęła po chwili dziewczyna, a jej głos brzmiał jakby była już bliska rozpaczy.
Pierwszy nie odpowiedział. W głowie kręciły mu się liczby: kroki, czas, dystans. Wszystko się nie zgadzało.
— Niemożliwe… — mruknął w końcu pod nosem, zatrzymując się.
— No co się dzieje? — spytała zniecierpliwiona Majka. — Dlaczego nie wracamy do tej cholernej strefy!!!— zawołała tonem, jakby on za to odpowiadał.
Pierwszy powoli odwrócił głowę i spojrzał w jej siną twarz.
— Nie mam pojęcia — przyznał nerwowo. — Muszę coś sprawdzić…
Mówiąc to ruszył z powrotem w stronę miasta, zostawiając dziewczynę w tyle. Światło jego latarki przesuwało się pośpiesznie po zaspach śniegu i prawie natychmiast padło na płot i baner. Ten sam baner, z którego przed chwilą zeskrobywał śnieg.
Pierwszy zatrzymał się jak rażony piorunem.
— Co jest…? — wyszeptał, a oddech uwiązł mu w gardle.
Za plecami usłyszał Majkę, która dobiegła do niego, zdezorientowana i zmarznięta na kość.
— Szliśmy przez dłuższy czas, a nie ruszyliśmy się z miejsca… — wytłumaczył jej natychmiast, odwracając się przy tym powoli.
— Co?! Jak to?! TO NIEMOŻLIWE! —zaprotestowała dziewczyna rozglądając się wokół, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. — Ale… ale to nie to nie jest możliwe! — powtórzyła. — Widziałam nasze ślady! Wracaliśmy po nich! Nie mogliśmy się zgubić…
Pierwszy zamilkł. Powoli podszedł do plakatu, dotknął go rękawicą, jakby chciał upewnić się, że to nie iluzja. Potem spojrzał ponownie na ślady w śniegu.
— Coś jest nie tak z tym miejscem… — stwierdził cicho, a jego głos ledwo przebił się przez zawodzący wiatr. — Wpadliśmy w jakiś błąd…
— Noż kurdesz! KURWASZ! CHOLERA JASNA! — przeklęła dziewczyna, wznosząc w geście rezygnacji ręce ku niebu. — Musimy się ogrzać… Nie dam rady dłużej…
Pierwszy zgadzał się z tym w pełni. Sam czuł, że zaraz po prostu zesztywnieje.
Szukając dla nich jakiegoś schronienia poświecił najpierw przez płot z reklamą, dostrzegając od razu zarys niskiego budynku.
— Spróbujmy najpierw tutaj! — zawołał, oświetlając następnie zasypaną śniegiem bramę.
Majka podbiegła do niej natychmiast i szarpnęła za klamkę. Metalowy zamek jęknął żałośnie, a wierzeje zaskrzypiały, jakby w ramach protestu przed otwarciem. Dziewczyna wsunęła się na podwórko przez powstałą między nimi szparę, a potem kuląc się w sobie, podążyła w stronę domu.
Pierwszy wcisnął się zaraz nią, jednocześnie ciągle oświetlając stojący na placu budynek. Był on niski, jednopiętrowy, o spadzistym dachu pokrytym warstwą lodu. Jego okna były ciemne i zamarznięte, a drzwi, które w Starym Świecie miały kolor niebieski, teraz łuszczyły się, jak poparzona skóra.
Majka rzuciła się na nie i pociągnęła z całej siły, odgarniając leżącą w progu śnieg niczym pług.
Chłód, który wydobył się z wnętrza budynku uderzył w nich chyba nawet bardziej, niż doskwierał ten na zewnątrz.
— Szybciej! — syknęła dziewczyna przez zęby, znikając z miejsca w przedsionku.
Pierwszy wszedł za nią, a pod stopami zatrzeszczał mu szron, który niczym dywan pokrywał całą drewnianą podłogę. Budynek był po prostu przemarznięty.
Majka z miejsca pobiegła do sypialni zapewne szukając dla siebie okrycia, więc sam zdecydował się sprawdzić główne pomieszczenie.
Pokój, do którego wkroczył był już bez wątpienia ogołocony dawniej przez szabrowników, ale wciąż można było w nim znaleźć resztki wyposażenia: chybotliwy stół, kilka krzeseł i komoda, której szuflady były powyciągane i rozrzucone na podłodze. Zupełnie jakby ktoś szukał tu czegoś w pośpiechu.
Wszystko — dosłownie wszystko — było pokryte cienką warstwą lodu.
Pierwszy przesunął rękawicą po stole, zgarniając z niego warstwę zmarzliny.
— Nie ma kominka… — mruknął, obracając się dookoła i omiatając pomieszczenie światłem latarki. —Woda w instalacji na pewno zamarzła i rozerwała płaszcz pieca…— pomyślał, obserwując pokryte lodem grzejniki. — Ciężko będzie się tu ogrzać.
Majka, która wcześniej zniknęła w sypialni, teraz wbiegła do pokoju, ściskając na ramionach starą, sztywną od zimna kołdrę.
— Tu wszystko jest lodowate! — zawołała, niemal wpadając na Pierwszego. — Musimy rozpalić jakiś ogień. Cokolwiek…
Pierwszy rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Żadne z rozwiązań, które przychodziły mu teraz do głowy, nie było rozsądne i bezpieczne, ale bezpieczeństwo nie miało w obecnej chwili znaczenia — teraz liczyło się tylko ogrzanie się.
Mężczyzna podszedł do szafki przy telewizorze, skąd zabrał stare, sztywne egzemplarze tygodnika „Antena”. Zerwał też zlodowaciałe zasłony z okna i przeszedł z tym do łazienki, gdzie ku jego uciesze znajdowała się żeliwna wanna. Szybko wrzucił do niej wszystko, co zebrał wcześniej.
Majka pojawiła się zaraz za nim, wciąż zaciskając kołdrę na ramionach. Zanim zdążyła o cokolwiek zapytać, podał jej swoją zapalniczkę.
— Spróbuj to rozpalić — polecił potem krótko, sam wracając po więcej rozpałki.
W kuchni zgrabiałymi rękoma wyrwał drewniane drzwiczki z szafek, a pod zlewem znalazł torbę pełną tekturowych i plastikowych opakowań. Z tym wszystkim ponownie wrócił do łazienki, gdzie Majka zmagała się z rozpaleniem ognia na wilgotnych gazetach.
— Nie bardzo to idzie… — jęknęła, zirytowana.
— Zaraz zacznie… — odparł Pierwszy, wrzucając do wanny kolejną porcję śmieci.
Walka o utrzymanie płomienia zajęła dziewczynie dłuższą chwilę, ale gazety zaczęły się w końcu zajmować, podsycane przez tlący się plastik i tekstylne zasłony. Gdy te w końcu zapłonęły na dobre, ogień przeniósł się na drewniane drzwiczki i tekturowe opakowania. Trwało to kilka minut, ale z wanny buchnęła para zmieszana z dymem, a ciepło zaczęło powoli wypełniać pomieszczenie.
Pierwszy, gdy tylko zobaczył stabilny płomień, podszedł do okna i otworzył je.
Majka, widząc to, krzyknęła odruchowo:— Rozum cię opuścił?!
— Inaczej się udusimy…— wyjaśnił jej, siadając potem w wejściu do łazienki.— Ty też lepiej trzymaj głowę nisko — doradził potem towarzyszce, która właściwie nachylała się już nad wanną. — Wszystko co trujące unosi się do góry.
Majka, choć niechętnie, usiadła potem na podłodze, chowając głowę jak najniżej i szczelnie otulając się zimną kołdrą. — Kurdesz, kurwasz… kurwa… — wyrzuciła z siebie pod nosem. — Co to za cholerny koszmar? Dlaczego nie możemy stąd wyjść? Co to w ogóle za miejsce?! Dlaczego tu jest tak, do jasnej ciężkiej cholery, zimno… — wyrzucała z siebie coraz szybciej, dzwoniąc zębami.
Pierwszy, który w końcu poczuł nieco ciepła i mógł przez to myśleć bardziej logicznie, sam potrzebował chwili, by zebrać to wszystko do kupy.
— Jak mówiłem wcześniej, musieliśmy wpaść w pole działania jakiegoś błędu… — stwierdził w końcu, choć nie do końca rozumiał naturę tego co ich zatrzymało. — Nie spotkałem wcześniej niczego podobnego — przyznał. — Ale podejrzewam, że nie będziemy w stanie opuścić miasta ze strony, z której tu przybiliśmy.
Majka westchnęła ciężko, wypuszczając z ust obłok pary.— No to mnie pocieszyłeś— mruknęła, a jej twarz przybrała jednoznacznie poirytowany wyraz.— Patrząc na to, jak przemarznięty jest ten dom, raczej nie mamy co liczyć, że na dniach zrobi się cieplej — oceniła gorzko. — Trzeba się rozgrzać, znaleźć tu jakieś ubrania i KURWA FUCK ruszać dalej…
Pierwszy skinął głową, przymykając na chwilę oczy. Był wyczerpany. Najchętniej zostałby w tej łazience, pozwalając, by mróz i czas zrobiły z nim swoje.
Przypomniał mu się teraz moment, gdy kończył ostatnie zadanie, jakiego miał się podjąć — ratował rodzinę Biedronki ściągając ich do Krańcowa. W momencie, gdy broniąc ich został przeszyty stalowym prętem, gdy uciekało już z niego życie, nie czuł strachu przed śmiercią… Czuł tylko spokój.
— Dlaczego nie mogłeś po prostu mi odpuścić… — pomyślał gorzko, opierając dłoń o czoło.
— Grzesiek się odezwał? — spytała nagle Majka, najpewniej błędnie interpretując wykonany przez niego gest rezygnacji.
— Nie… — odpowiedział Pierwszy, nie podnosząc nawet głowy.
Dziewczyna zawahała się, a potem spytała podejrzliwie. — A gdyby się odezwał, powiedziałbyś mi o tym?
Pierwszy uniósł zaskoczony wzrok i spojrzał na towarzyszkę. Jej oczy wpatrywały się w niego uważnie, jakby chciała wyczytać mu z twarzy jakiś podstęp albo nieszczerość.
— Miałbym mieć jakiś szczególny powód, by to przed tobą ukrywać? — odpowiedział jej tak spokojnie jak w obecnej sytuacji tylko potrafił.
Majka nabrała mocno powietrza i zrobiła taką minę jakby chciała mu ten powód wyrzucić prosto w twarz, ale zamiast tego, podniosła się i wyszła z łazienki.
Pierwszy westchnął ciężko i oparł się plecami o zimną ścianę. Wiedział, że Majka mu nie ufa. W jej oczach to przecież głównie on był odpowiedzialny za zniknięcie Grześka. To on był tym który odebrał jej najbliższą osobę w tym świecie. I choć w pewnym stopniu miała rację, prawda była bardziej skomplikowana niż by tego sobie życzyła.
— Możesz się okłamywać, ale oboje ponosimy winę…— pomyślał.
Problem polegał na tym, że dziewczyna nie chciała zaakceptować swojego udziału w całej tej tragedii. Łatwiej jej było wmawiać sobie, że Pierwszy odpowiada za wszystko, do czego doszło. Przekonywać samą siebie, że gdyby nie on, Grzesiek zaakceptowałby po prostu to, te makabrę, jaka odbywała się w Czerwonym Domu. Wierzyć, że po tym, co tam zobaczył, mogliby dalej ciągnąć swoje amory w Zamku, jakby nic wielkiego się nie stało. Ale w opinii Pierwszego to była tylko ułuda. Piękne, wygodne kłamstwo, które pozwalało jej przetrwać psychicznie to, że jej ukochanego już tu „jakby” nie było.
Po chwili Majka wróciła do łazienki, trzymając w rękach kolejne drewniane drzwiczki wyrwane z mebli i sztywną, przemarzniętą odzież. Drewno wrzuciła bez wahania do płonącej wanny, a ubrania ułożyła obok niej, jakby liczyła na to, że ciepło ognia choć trochę przywróci je do używalności. W trakcie tego nie zaszczyciła Pierwszego nawet przelotnym spojrzeniem.
Ten obserwował ją w skupieniu. Choć nie odezwała się już ani słowem, w jej ruchach dostrzegał wyraźną złość. To utwierdziło go w przekonaniu,że ich konflikt wciąż się gotuje — po prostu ze względu na warunki, ponownie przeszedł do tej „milczącej” formy.
Nie wiedział jak długo będą jeszcze zmuszeni znosić swoje towarzystwo, ale ta sytuacja tylko potęgowało jego zmęczenie.
Ostatnie, czego teraz potrzebował, to następczyni Dix i to taka, przed którą nie mógł się po prostu ukryć. Musiał spróbować to załagodzić. Sprowadzić ich wrogość do poziomu, który pozwoli im dotrzeć do Krańcowa bez niepotrzebnych kłótni.
Wiedział, oczywiście, że jego przymusowa towarzyszka nie zapomni i nie odpuści tak łatwo, ale jeśli zamiast współpracować mieliby się ścierać przy każdej możliwej okazji, ich szanse przetrwania tej podróży, zdecydowanie malały.
— Majka, czy moglibyśmy porozmawiać? — zapytał, zbierając w sobie resztki sił.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, ale nic nie odpowiedziała, czekając najpewniej, co powie dalej.
Pierwszy odetchnął głęboko i zaczął mówić spokojnym, ale stanowczym tonem.
— Możesz mną gardzić, możesz nawet mnie nienawidzić. Masz do tego pełne prawo. Ale nie możesz zapominać, że jesteśmy tu razem z jednego powodu. Oboje chcemy, żeby Drugi wrócił. Ja muszę przeżyć, żeby to było możliwe, a ty… bo Grzesiek nigdy by mi nie wybaczył, gdyby coś ci się stało w trakcie tej podróży. Do tego uważam, że tylko ty masz szansę wyciągnąć go z miejsca, w którym obecnie utknął.
W tym momencie zrobił krótką pauzę, dając dziewczynie możliwość by jakoś skomentowała to co teraz powiedział, ale ponieważ nie zabrała głosu, kontynuował:— Bez względu na to, co o mnie myślisz, musisz mi chociaż trochę zaufać. Musisz zrozumieć, że jestem pragmatykiem i mimo naszej wzajemnej niechęci, zrobię wszystko, by ani mnie, ani tobie nic się nie stało. I musisz uwierzyć, że nie kombinuję, jak odebrać Drugiemu miejsce w tym świecie. Przeżyłem już swoje. Teraz przyszedł czas na was i to, co razem stworzycie. Ze względu na to, jak bardzo cenię Drugiego, nie pozwolę, żeby miejsce w tym świecie zostało mu odebrane. I na pewno nie przeze mnie.
Majka przez cały czas słuchała go z wyraźnym zaskoczeniem malującym się na twarzy, ale szybko ustąpiło ono miejsca rosnącej nieufności.
— Nie obraź się, ale ciężko mi się wierzy w twoje deklaracje — rzuciła chłodno, gdy tylko skończył. — Mówimy o sytuacji, w której, jeśli on wróci, ty znikasz. Po prostu!— przypomniała, jakby Pierwszy o tym nie pamiętał. — Może na razie to akceptujesz, bo gdzieś w środku masz nadzieję, że znajdzie się po drodze jakieś rozwiązanie. Coś, co pozwoli uratować was obu… Ale co, jeśli nic takiego się nie pojawi?— podkreśliła. — Co zrobisz, gdy przyjdzie moment podjęcia decyzji? Jaką mam mieć pewność, że wtedy nie zmienisz zdania? Mówimy o twoim życiu do cholery…
Pierwszy popatrzył na nią uważnie. Obiektywnie nie sposób było odmówić słuszności jej zarzutom. Mimo to musiał spróbować ją przekonać, do tego, że miejsce na tym świecie należało się Drugiemu.
— Poświęciłabyś dla Grześka wszystko? — zapytał.
Majka obruszyła się natychmiast.
— Co to za pytanie?! Jasne, że bym to zrobiła!
Pierwszy kiwnął głową, bo właśnie takiej odpowiedzi się po niej spodziewał.
— Skoro ty byłabyś gotowa to zrobić, dlaczego nie możesz uwierzyć, że ktoś inny też mógłby się na to zdobyć? — spytał.
Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś wtrącić, ale zawahała się. Pierwszy nie dał jej jednak czasu na rozbudzenie w sobie wątpliwości i kontynuował: — Nie muszę używać wielkich słów, by powiedzieć, że umiem ocenić, czyje życie jest więcej warte, moje czy jego…
Tu zamilkł na chwilę, odwracając wzrok. W normalnych warunkach nigdy nie wyjawiłby komuś tak głębokich przemyśleń, ale dla dobra ich dwojga, a właściwie trojga, musiał się zdobyć na te chwile przymusowej szczerości.
— Nie lubię rozmawiać o takich sprawach— przyznał otwarcie. — Nie jestem człowiekiem wylewnym, ale zrobię teraz wyjątek. Powiem ci coś, czego normalnie nigdy bym nie powiedział. Dzięki Drugiemu po raz pierwszy poczułem, że moje życie ma jakieś znaczenie. Dzięki niemu przez kilka tygodni w trakcie całej egzystencji w Starym i Nowym Świecie, miałem wrażenie, że jestem komuś potrzebny. Że nie żyję tylko po to, by marnować powietrze i zabijać dany mi czas. Że robię w końcu coś dobrego, a moje decyzje nie doprowadzają wyłącznie do cierpienia i tragedii. To było najlepsze, co mnie spotkało. I nic lepszego mnie już nie czeka.
Po tej deklaracji w spojrzeniu Majki pojawiło się coś nowego, coś co trudno było jednoznacznie odczytać. Uznał jednak, że jego słowa przynajmniej trochę trafiają do dziewczyny, więc postanowił iść za ciosem.
— W Starym Świecie byłem gotów odebrać sobie życie, bo nie widziałem w nim dalszego sensu. Tym chętniej oddam je, by ratować kogoś, na kim mi naprawdę zależy. — podsumował pewnie. — Dlatego nie będziemy tu długo. Ogrzejemy się chwilę, znajdę dla siebie dodatkowe ubrania i ruszamy dalej. Oboje przecież chcemy by Drugi wrócił jak najszybciej…
Kończąc swoje zwierzenia, Pierwszy spojrzał jeszcze raz na Majkę. Nie odpowiedziała, nie zaprzeczyła. Milczała, spoglądając teraz na płomienie tańczące w wannie. Ogień rzucał na nią migotliwe refleksy, sprawiając, że jej twarz wydawała się jednocześnie surowa i nieco zamyślona.
Pierwszy oczywiście nie spodziewał się po tej rozmowie cudu. Natychmiastowa zmiana nastawienia dziewczyny była niemożliwa, ale miał wrażenie, że przynajmniej część tego, co powiedział, dotarła do niej. Może nie przekonał jej tak bardzo, jakby tego chciał, ale miał nadzieję, że ukruszył coś z jej muru jednoznacznej niechęci. Zważywszy na okoliczności, jakie zmusiły ich do wspólnej podróży, to już byłoby coś.
Zrezygnowana czy po prostu zmęczona, Majka westchnęła w końcu cicho i otuliła się ciaśniej kołdrą.
Czując, że nie ma już nic więcej do dodania, Pierwszy zamierzał teraz poszukać dodatkowych ubrań dla siebie. Jednak zanim zdążył się podnieść, dziewczyna ponownie skupiła na nim wzrok.
— Muszę o to spytać… — zaczęła cicho, ściskając mocniej resztki kołdry. — Gdy TO się stało… Czy byłeś świadomy? Ten stwór… To byłeś ty?
Pierwszy zawahał się. Powinien skłamać? Zrzucić winę na błędy, na jakieś nieokreślone, niezrozumiałe anomalie, które wystąpiły przy rozdzielaniu z Grześkiem? To mogłoby wszystko ułatwić, zamknąć temat, ale... nie był pewien. Gdyby natomiast Majka wyczuła choć cień nieszczerości, cały wywód, który wygłosił wcześniej, straciłby na znaczeniu.
Zważając na to, postanowił jednak powiedzieć prawdę — przynajmniej tyle, na ile mógł.
— I tak, i nie… — stwierdził po czym odkaszlnął cicho, czując, jak gryzący dym drażni jego gardło.
Mimo otwartego okna, ten wciąż zbierał się w pomieszczeniu.
— Co to znaczy? — dopytała, Majka nie spuszczając z niego wzroku.
Pierwszy zastanowił się przez chwilę, próbując dobrać właściwe słowa.
— Nie wiem, czy potrafię to dobrze wyjaśnić… — przyznał szczerze. — Ciężko opisać, czym jest częściowa świadomość. Widziałem, słyszałem, czułem wszystko. Miałem swoją pamięć, wiedziałem, kim jestem i że jestem. Byłem wściekły za to do czego nas zmusiliście… Ale… moje emocje i myśli były zawężone. Jakbym miał tylko instynkt, pozbawiony racjonalnego osądu…
Majka milczała, wpatrując się w niego. Wyraźnie oczekiwała, czegoś więcej, a Pierwszy domyślał się o co jej tak naprawdę chodzi.
— Jeśli chcesz wiedzieć, czy to ja zaatakowałem twojego przyjaciela,zabiłem tą dziewczynę i chciałem zabić ciebie. Powiem tak. Wiedziałem, że mogę postąpić inaczej. Wiedziałem, że mogłem się zatrzymać. Ale… jednocześnie nie byłem w stanie — dokończył, spuszczając wzrok.
Majka po wysłuchaniu tego, przez chwilę nic nie mówiła, wpatrując się w niego badawczo. W końcu jednak pokiwała głową, przyjmując chyba to co usłyszała.
— Idź po to ubranie i ogrzej je — doradziła, kaszląc potem ciężko.— Raczej długo tu już nie wysiedzimy.
Jej głos wciąż był cierpki, ale przynajmniej nie biła od niego jawna nienawiść.
***
Pierwszy wciągnął na siebie ostatnią warstwę ogrzanych ubrań.Czuł, że jest mu wreszcie dość ciepło, ale ilość odzieży jaką miał teraz na sobie sprawiała, że każdy jego ruch był ociężały i sztywny. Majka równie opatulona stanęła obok niego, dając skinieniem głowy znak, że jest gotowa do drogi.
Był to właściwie ostatni moment, w którym mogli opuścić dom o własnych siłach. Ilość dymu, która zgromadziła się w pomieszczeniach, groziła już zatruciem. Nie zwlekając więc dłużej, oboje wyszli wprost na ulicę, która była równie lodowata i cicha jak wcześniej.
Jeszcze przed wyjściem ustalili, że nie będą ryzykować ponownego wpadnięcia w ten sam błąd, co wcześniej. Zdecydowali się więc nadłożyć drogi i spróbować dotrzeć do Strefy Zamarcia, jak najdalej od miejsca, które uniemożliwiło im powrót ostatnim razem.
Ścieżka, którą obrali, według oceny Pierwszego prowadziła ich w stronę głównej części miasta, ale przed dojściem do niego mieli odbić na wschód, tak by po przejściu ciągle mieć szansę na trafienie do Krańcowa.
Po dłuższym marszu w głębokim śniegu, zaczęły wyłaniać się przed nimi pierwsze zarysy gęstszej, zabudowy Strykowa. Zimowa pogoda musiała utrzymywać się w mieście od bardzo długiego czasu, bo niższe budynki przypominały już nie konstrukcje, lecz białe pagórki. Jedynie wyższe budowle i bloki wciąż straszyły ciemnymi, pustymi oknami.
Nagle Pierwszy dostrzegł coś w otaczającym ich mroku. Z początku uznał, że to tylko odbicie latarki Majki, ale szybko zdał sobie sprawę, że dziewczyna świeciła teraz w zupełnie inną stronę.
— Spójrz tam… — powiedział, wskazując na migoczący w oddali blask.
Majka natychmiast zwróciła wzrok w kierunku, który wskazał. Gdy tylko ujrzała świetlisty punkt, jej dłoń odruchowo ruszyła w stronę łuku.
— Co to może być? — zapytała nerwowo, przewidując kłopoty.
— Kolejny błąd… — stwierdził Pierwszy ponuro. — Albo ludzie jakoś tutaj przetrwali— zasugerował, wspominając: — Dom, w którym przystanęliśmy na pewno był kiedyś splądrowany.
Dziewczyna słysząc to zmarszczyła brwi, poprawiając opadający jej z twarzy szalik.
— Nie wierzę, żeby cokolwiek mogło tutaj przeżyć… — rzuciła dobitnie.
— I tak idziemy w tamtym kierunku— stwierdził Pierwszy. — Ocenimy to z oddali.
Przez kilka kolejnych minut szli w milczeniu, skupieni jedynie na przedzieraniu się przez głęboki śnieg.
Nagle Majka zatrzymała się gwałtownie, jakby uderzona niewidzialną barierą i odruchowo chwyciła Pierwszego za ramię.
— Spójrz… — wyszeptała, unosząc latarkę.
Pierwszy wzdrygnął się, czując jej dłoń i niemal natychmiast wyrwał jej swoje ramię,ruszając do przodu.
Światło latarki dziewczyny zatrzymało się teraz na wydeptanej polanie, wyróżniającej się na tle nietkniętego puchu wokół. Śnieg był tam tak mocno ubity, jakby przeszła po nim co najmniej armia ludzi.Jednak to nie sama polana przykuwała najmocniej jego uwagę. Biel„zdobiły”na niej liczne ciemnoczerwone plamy.
— To krew… — zauważyła Majka, a jej oczy zaczęły nerwowo błądzić wokół, szukając potencjalnego zagrożenia.
Pierwszy stał nieruchomo, wpatrując się w ten krajobraz jak z horroru, gdy nagle poczuł coś dziwnego. Śnieg pod jego butami zadrżał, jakby coś głęboko pod nim poruszyło się w ukryciu.
— Czujesz to? — wyszeptał, odwracając się w stronę Majki.
Dziewczyna skinęła głową, zsuwając łuk z pleców.
— Coś jest pod nami… — powiedziała niemal bezgłośnie.
Pierwszy, nie zdążył już jednak jej odpowiedzieć.
Drżenie z miejsca przeszło w gwałtowne wstrząsy, po czym ziemia pod nimi dosłownie eksplodowała. Tafla śniegu rozprysła się w powietrzu jak rozerwany lodowy kokon, wyrzucając w górę ostre odłamki lodu i śnieżne grudki. W chmurze wirującego puchu wyrosła sylwetka Niewykształconego.
Istota była wysoka i chuda. Jej skóra była niemal przezroczysta i miała czarno - niebieski odcień, jak martwica po odmrożeniach. Potwór nie miał na sobie ubrania, poza strzępami przepaski na biodrach, które wyglądały, jakby wisiały tam od wieków.
Nim zdążyli zareagować, Niewykształcony rzucił się na Pierwszego, wydając przy tym dźwięki przypominające pękającą tafle lodu.
Pierwszy poczuł jak skostniała pięść potwora uderza go w pierś, obalając na plecy. Gdyby nie grube warstwy ubrań i skryta pod nimi kamizelka kuloodporna,mostek najpewniej roztrzaskałby się mu na kawałki razem z żebrami.
Majka w tym czasie, błyskawicznie napięła cięciwę łuku i wypuściła strzałę. Grot pomknął przez powietrze i trafił bezbłędnie, uderzając w głowę istoty z głośnym trzaskiem. Jednak zamiast przebić jej skórę, strzała połamała się, jakby uderzyła w betonowy mur.
— Co do…? — wyrzuciła z siebie dziewczyna, a Niewykształcony błyskawicznie odwrócił głowę w jej stronę.
Jego piskliwy, gardłowy ryk przeszył powietrze, a twarda pięść uniosła się w gotowości do kolejnego ataku.
Pierwszy, choć wciąż oszołomiony, poczuł, jak w jego dłoni pojawia się nóż, przywołany podświadomie przez Pierwotną Wolę. Ból pulsował w jego czaszce, ale instynkt przetrwania działał szybciej niż świadome myśli. Z rykiem poderwał się z ziemi i ruszył na potwora, który skupił już swoją uwagę na jego towarzyszce.
Z ogromnym zamachem trafił w bok bestii, lecz poczuł jakby uderzył nożem w betonowy postument. Czubek ostrza wygiął się i odłamał, a na skórze Niewykształconego pojawił się jedynie niewielki odprysk — niczym drobne pęknięcie na lodowej tafli.
Mroźny potwór zareagował natychmiast. Obrócił się i z niesamowitą siłą rąbnął Pierwszego zmarzniętą piąchą w twarz. Ten poczuł, jak z nosa tryska mu gorąca krew, a jeden z zębów trzonowych wypada z dziąsła. Z jękiem runął na śnieg, a świat wokół niego zawirował.
Wtedy Pierwotna Wola eksplodowała w jego żyłach. W obu dłoniach pojawiły się kolejne noże, a ciało zdawało się wręcz poderwać w górę, jakby porwane wichrem.
Zanim jednak Pierwszy zdążył ponownie uderzyć, Majka ubiegła go.
Porzucając łuk, chwyciła w locie toporek przymocowany do plecaka. W pełnym biegu uniosła broń oburącz i z całej siły wbiła ostrze między łopatki potwora.Głuchy trzask rozniósł się echem po okolicy. Na ciele Niewykształconego pojawiło się głębokie pęknięcie, przypominające szczelinę w kruszącym się lodzie.
Nie czekając, dziewczyna uniosła toporek po raz kolejny i uderzyła ponownie. Pęknięcie poszerzyło się gwałtownie i z trzaskiem rozeszło po całym torsie istoty. Górna połowa ciała potwora eksplodowała po chwili. Wciąż całe nogi zagłębiły się ciężko w śnieg, a reszta korpusu osiadła na nim rozpadając na dziesiątki ostrych kawałków.
Majka otarła drżącą dłonią czoło i natychmiast podbiegła do Pierwszego, który po gwałtownym odpływie Pierwotnej Woli, osunął się na kolana.
— Co jest? Co się z tobą dzieje? — zapytała, pochylając się przy nim jakby chciała pomóc mu wstać
Pierwszy odsunął się od niej natychmiast i z trudem podniósł się sam.
— Nic takiego… — wyszeptał, przełykając krew napływającą mu do ust z dziury po zębie.
Majka przyjrzała mu się z wyraźnym powątpiewaniem, ale postanowiła nie naciskać. Jej wzrok spoczął teraz na roztrzaskanym ciele potwora.
— Pewnie jest ich tu więcej, co? — zapytała, ściskając w dłoni toporek.
— Nie mam co do tego wątpliwości… — westchnął Pierwszy, przecierając ręką zakrwawione usta. — Problem w tym, że nie mam pojęcia, jak ich unikać. Nigdy wcześniej nie widziałem podobnych Niewykształconych…
Majka rozejrzała się wokół, próbując dojrzeć coś w mroku.
— Ten nas po prostu zaskoczył…— powiedziała pewnie, starając się chyba nie poddać zwątpieniu. — Z kolejnym poradzimy sobie łatwiej.
— Może… — odparł Pierwszy i przeniósł teraz swój wzrok na krwawe ślady, które ciągnęły się dalej poza wydeptaną polanę. — Mam pewne podejrzenia co może być źródłem tego światła… — dodał, dostrzegając teraz wyraźne odciski butów. — Chodź. Chcę coś potwierdzić…
Potem mimo tępego bólu, który pulsował w jego ciele, ruszył krwawym szlakiem, a Majka bez słowa protestu podążyła za nim. Po kilku minutach marszu, które, na szczęście obyły się bez kolejnych niespodzianek, dotarli do dużego sklepu odzieżowego. Masywna przeszklona witryna była w całości skuta lodem, ale zza tej mroźnej powłoki przebijało się wyraźne światło latarki.
Plamy krwi, które śledzili, prowadziły prosto do drzwi.
— Na pewno chcesz tam wejść? — zapytała Majka, spoglądając na Pierwszego z niepokojem.
— Jest tam tylko jeden człowiek…— westchnął Pierwszy, wpatrując się w pojedyncze ślady wydeptane na śniegu. — Jeśli jeszcze żyje…— dodał i pewnym ruchem pchnął oblodzone drzwi.
To co uderzyło go po wejściu do środka, to niemal całkowita cisza. Sam sklep był w opłakanym stanie. Stojaki leżały przewrócone na podłodze, a to, co pozostało na półkach, dawno pokryła gruba warstwa szronu. W rogach pomieszczenia zalegały zwały śniegu, jakby mróz wdzierał się do środka przez każde pęknięcie i szparę.
— Jak grobowiec… — wymamrotała Majka, trzymając toporek gotowy do obrony, a Pierwszy omiótł wnętrze wzrokiem.
— Chodźmy… — rzucił jej tylko, kierując się w stronę alejki, z której przebijało się jasne światło.
Ślady krwi, które śledzili na zewnątrz, kończyły się przy jednej z przymierzalni. Kiedy podeszli bliżej, ich oczom ukazał się mężczyzna leżący na stosie złomu. Miał na sobie gruby, zimowy kombinezon — przetarty, sfatygowany, a jego prawa strona była dosłownie nasiąknięta krwią. Do piersi miał przypiętą potężną latarkę, której światło doprowadziło ich aż tutaj.
Pierwszy spojrzał na niego uważnie, oceniając sytuację. Nie upadł od razu — widać było, że szukał czegoś by się opatrzeć. Na jego ramieniu znajdował się zawiązany pasek od torebki, zaciśnięty powyżej rany, w rozpaczliwej próbie zatamowania krwawienia.
— Żyje? — spytała Majka, zatrzymując się obok Pierwszego, który pochylał się właśnie nad mężczyzną.
— Jeszcze… — potwierdził cicho Pierwszy, przyglądając się czerwonemu rękawowi, wygiętemu pod dziwnym kątem. — Wygląda na otwarte złamanie. Cud, że dotarł aż tutaj przy takim krwawieniu — dodał, klepiąc nieprzytomnego mężczyznę po policzku, ale nie wywołało to żadnej reakcji.— Jeśli miałby przeżyć, potrzebowałby natychmiastowej pomocy…
Majka, przyklęknęła obok rannego, sięgając jednocześnie po bandaże ze swojego plecaka.
— Myślisz, że jego kryjówka jest gdzieś w pobliżu?— dociekała dalej, poprawiając opatrunek mężczyzny.
Pierwszy spojrzał na nią z zaskoczeniem. Był pewien, że zacznie mu wyrzucać, że zmarnowali czas przychodząc tu, że nie powinni się angażować, że lepiej natychmiast zostawić rannego samemu sobie. Tymczasem dziewczyna nie rzuciła mu nawet swojego wymownego spojrzenia, które ostatnio obserwował tak często. Bez żadnej prośby, czy sugestii, po prostu zaczęła pomagać obcemu.
Nie mogąc się temu nadziwić, westchnął, odpowiadając w końcu na jej wcześniejsze pytanie o kryjówkę. — Trudno mi to ocenić. Jeśli jest samotnikiem, mógł zabunkrować się wszędzie.
Jego wzrok padł teraz na kurtkę rannego. Jeżeli należał do większej grupy, musieli mieć przecież sposób na komunikację. Chcąc to sprawdzić sięgnął do jego kurtki.
Materiał był sztywny od krwi i brudu, ale już po chwili w jednej z kieszeni wyczuł radio. Od razu wyciągnął je i uniósł do światła latarki. Obudowa była pęknięta, antena wygięta pod dziwnym kątem, a wyświetlacz częstotliwości rozbity. Najpewniej zostało ono uszkodzone podczas walki ze śnieżnym potworem, co uniemożliwiło mężczyźnie wezwanie pomocy.
— Skoro miał radio, to znaczy, że na pewno nie był tu sam… — wyszeptał pod nosem Pierwszy, po czym zrzucił plecak na ziemię i zaczął w nim szukać własnego.
— Co robisz? — zapytała Majka, kończąc opatrywanie rannego i wycierając zakrwawione rękawice o lód na podłodze.
— Sprawdzę, czy ktoś próbuje się z nim skontaktować… — odparł Pierwszy, wyciągając radio i ustawiając auto nasłuch.
Jego odbiornik przebiegł przez kolejne częstotliwości. Aż nagle... coś.
Regularny, powtarzający się sygnał.
Pierwszy zmarszczył brwi. Dźwięk był dziwny, mechaniczny, jak pulsujące echo. Trzy krótkie kliknięcia, pauza, potem kolejne trzy. Przez kilka sekund tylko to wypełniało ciszę.
— Co to za dziwactwo…? — wymamrotał pod nosem, przesuwając palcem po obudowie radia i nacisnął przycisk nadawania.— Halo? Kto nadaje? Odbiór.
Odpowiedziało mu jedynie to samo, monotonne pulsowanie. Ani głosu, ani szumu, nic więcej.
Spróbował raz jeszcze. — Halo? Mamy rannego, potrzebuje pomocy!
Ponownie nie było odpowiedzi.
Pierwszy zacisnął usta. Może gdzieś w pobliżu znajdowało się torowisko? Nie pierwszy raz radio odbierało mu coś, co wydawało się nadawane przez ludzi, a było po prostu wynikiem działania jakiegoś błędu.
Zrezygnowany przeskoczył na kolejną częstotliwość.Nie chciał się jeszcze poddawać. Postanowił więc nadać wiadomość na kilku najbardziej popularnych pasmach, licząc, że ktoś go odbierze.
— Halo? Czy ktoś mnie słyszy?! — zawołał, dociskając przycisk nadawania. — Znaleźliśmy rannego mężczyznę! Został zaatakowany przez śnieżnego potwora! Potrzebuje natychmiastowej pomocy! Czy ktoś mnie słyszy?! Odbiór!
Nie miał wielkich nadziei, że od razu trafi na właściwą częstotliwość. A jednak już za trzecim razem, na paśmie 145,500 MHz, radio w odpowiedzi na jego wezwanie nagle wydało z siebie przeciągłe trzaski.
Po chwili odezwał się z niego jakiś szorstki i zniekształcony przez zakłócenia głos:— Kim jesteś?
— Czy to naprawdę ważne? — odparł natychmiast Pierwszy, bez chwili zastanowienia.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Zbyt długa, żeby była przypadkiem. Mógł niemal wyczuć, jak ktoś po drugiej stronie analizuje jego głos.
W końcu odpowiedź nadeszła, lodowata i rzeczowa:— Tak… Bardzo ważne.
Majka słysząc to, szturchnęła go łokciem.
— I co teraz? Przyznasz się, kim jesteś? — szepnęła, ledwo poruszając ustami.
Pierwszy wpatrywał się w radio, obracając je nieznacznie w dłoni, próbując usilnie zignorować, że dziewczyna ciągle naruszała jego przestrzeń.
— Chyba nie zrobi to nam różnicy — mruknął w końcu cicho, bardziej do siebie niż do niej. — Pewnie chcą się upewnić, że nie należymy do żadnej wrogiej frakcji — rzucił dość oczywistym domysłem. — Mam wrażenie, że mogą tu się toczyć prawdziwe wojny o zasoby.
Po tym wyjaśnieniu uniósł radio i nacisnął przycisk nadawania.
— Nie pochodzę z tego miasta. Nie wiem, kim jest wasz człowiek, ani kim wy jesteście. Nie wiem nawet, czy warto mu pomagać. Ale zostawienie kogoś na pewną śmierć, trochę kłóci się z moimi zasadami.
Po jego słowach w radiu zapanowała dłuższa cisza, przerywana jedynie szumem zakłóceń. Pierwszy ponownie zerknął na Majkę, ale ta jedynie zacisnęła usta, nasłuchując odpowiedzi. Radio po czasie znowu zatrzeszczało, a głos po drugiej stronie odezwał się, tym razem wyraźnie spięty:— Nasz człowiek jest sam?
— Tak… — odpowiedział Pierwszy bez wahania.
— Dlaczego nie wezwał pomocy? Dlaczego ty to za niego robisz? — dopytywał głos po drugiej stronie.
Pierwszy zacisnął z nerwów usta. Rozumiał, że ograniczone zaufanie w Nowym Świecie było czymś jak najbardziej normalnym, ale w obecnej sytuacji, gdy z rannego uciekało życie, te przesłuchanie wyjątkowo go denerwowało.
Mimo to wytłumaczył cierpliwie:— Podczas walki z potworem uszkodził swoje radio. Kiedy go znaleźliśmy, był już nieprzytomny od upływu krwi. Naprawdę nie zostało mu wiele czasu…
Majka spojrzała w tym momencie na rannego, potwierdzając: — Zdecydowanie nie wiele…
Mężczyzna z radia wziął gwałtowny oddech, jakby przez chwilę się wahał, a potem jego głos przybrał bardziej stanowczy ton:— Jak on wygląda?
Pierwszy zmarszczył brwi, teraz już naprawdę zirytowany.
— Co? — spytał, nie rozumiejąc jaki sens miało to pytanie.
— Jak on wygląda?! — powtórzył głos, tym razem ostrzejszym, niemal rozkazującym tonem.
Pierwszy, pokręcił głową i delikatnie odgarnął rannemu kaptur, unosząc latarkę wyżej, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy.
— Ciemne włosy do ramion, zarysowany zarost, wąskie usta … — zaczął powoli. — Ma złamany nos, ale to mogło stać się w trakcie walki z potworem. Biało-szara kurtka z kapturem obszytym futrem. Jego radio to była kiedyś stara Motorola…
Po tym jak przekazał opis, odpowiedziała mu cisza, przerywana trzaskami zakłóceń radia. Majka zmarszczyła czoło i uchyliła usta, jakby chciała coś skomentować, ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymała.
W końcu głos w radiu powrócił, teraz wyraźnie nerwowy:— Jak się nazywasz?
— Posłuchaj, to naprawdę nie jest teraz ważne — odparł Pierwszy nie kryjąc już irytacji. — Ale jeśli coś ci to ułatwi, możesz mówić na mnie… — tu zawahał się przez ułamek sekundy, aż w końcu postanowił użyć pseudonimu, którego używał wcześniej na Zarzeczu. — … Czarny.
— Jesteś tu sam, Czarny? — padło kolejne pytanie, wypowiedziane z wyraźną ostrożnością.
Pierwszy rzucił odruchowe spojrzenie w stronę Majki, ale i tak od początku nie miał zamiaru powiedzieć prawdy.
— Może jestem sam, a może jest tu ze mną trzydzieści osób — odparł czując jak wzbierają w nim coraz większe nerwy. — Nie sądzę, żebym chciał zwierzać się z takich szczegółów komuś obcemu.
W radiu rozległo się ciche westchnięcie, niemal niewychwytywane pośród trzasków zakłóceń. Po chwili głos odezwał się ponownie, tym razem o wiele łagodniejszy. — Słuchaj, Czarny, nazywam się Igor — przedstawił się w końcu jego rozmówca. — I mam do ciebie ogromną prośbę.
Pierwszy nic nie mówił, czekając, aż mężczyzna powie o co mu chodzi.
— Ten człowiek, którego znalazłeś, to Wojtek. Ma tu żonę, która naprawdę chciałaby go ponownie zobaczyć — kontynuował Igor. — A ja, zanim zdążę ściągnąć ludzi, żeby po niego wyruszyli, pewnie będzie już za późno.
Mężczyzna, zrobił krótką pauzę, po czym dodał ostrożnie:— Czy rozważyłbyś dostarczenie go do pewnego miejsca? Odwdzięczymy się! Obiecuje…
Majka prychnęła cicho i natychmiast pokręciła głową, patrząc na Pierwszego surowym spojrzeniem.
— Nie, nie, nie… — powiedziała twardo, mrużąc oczy. — Nie wiemy, kim oni są. Może to normalni ludzie… a może banda jebanych psycholi. Opatrzyć go, powiedzieć im, gdzie leży, jasne tak powinniśmy zrobić. Ale nosić go po obcym mieście, ryzykując, że w nagrodę dostaniemy nożem pod żebra? To idiotyzm.
Jej palce mimowolnie zacisnęły się na jednej ze strzał w kołczanie przy pasie.
Pierwszy rozumiał jej obawy, chociaż sam nie myślał podobnie. Przy swojej Pierwotnej Woli, umiejętnościach i doświadczeniu nie obawiał się podobnych sytuacji i pewnie będąc tu samemu zaryzykowałby transport mężczyzny. Problem w tym, że teraz nie mógł myśleć tylko o sobie.
Jego bezpieczeństwo było bezpośrednio powiązane z losem Drugiego.
A tym nie zamierzał ryzykować.
— Masz rację… — przyznał Majce z pewnym oporem, przesuwając kciukiem po przycisku nadawania.
W końcu wcisnął go i zwrócił się do Igora: — Posłuchaj, Igor. Powiem krótko: nie znam cię i nie ufam ci. Tak samo jak ty nie ufasz mi.
W radiu zapanowała cisza, ale Pierwszy czuł, że jego rozmówca nasłuchuje uważnie.
— Opatrzę twojego człowieka najlepiej, jak potrafię — kontynuował spokojnie, lecz stanowczo. — Powiem ci, gdzie go szukać, a potem znikam stąd tak szybko, jak tylko się da. Nie po drodze mi z waszym miastem i nie zamierzam tu zostawać dłużej, niż to konieczne.
Po krótkiej chwili statycznego szumu głos Igora rozbrzmiał ponownie. Tym razem inaczej. Mniej surowo, bardziej… ciężko. — Czarny, nie opuścisz tego miasta.
Pierwszy zmrużył oczy.
W jego głowie natychmiast pojawiła się myśl, by ostro zapytać, co Igor miał na myśli. Ale zanim zdążył otworzyć usta, rozmówca kontynuował:— I nie traktuj tego jako groźbę — dodał, choć wcześniejsze słowa brzmiały dokładnie w ten sposób. — Po prostu… nikt nie jest w stanie stąd odejść. Wiem, bo sam przybyłem tutaj z tego chaosu na zewnątrz… i utknąłem.
Coś w tonie Igora sprawiło, że chłód, który od początku wwiercał się w Pierwszego, stał się nagle jeszcze bardziej przenikliwy. Mimo to każda komórka w jego ciele domagała się, by natychmiast podważył słowa rozmówcy, znalazł w nich lukę, zaprzeczył jakoś. Wtedy przypomniał sobie ich własne ślady w śniegu, po których nie byli w stanie stąd uciec.
— Co jeśli… Nie…To nie możliwe…—jego myśli zaczęły galopować, chaotyczne. — Czy mógł istnieć błąd, który obejmowałby całą granicę miasta?
Ciszę przerwał znów głos z radia. Tym razem ton Igora nie był już chłodny ani stanowczy.
Brzmiał niemal błagalnie.
— Dlatego pomóż Wojtkowi — powtórzył. — A ja pomogę tobie. Spotkajmy się i porozmawiajmy…
Pierwszy powoli odsunął radio od ust i wyłączył je na moment.
Spojrzał na Majkę.
Dziewczyna stała sztywno, z pozornie zaciętą miną, ale jej twarz zupełnie straciła kolor i to nie od zimna.
— Myślisz, że blefuje? — spytała w końcu siląc się na spokój, ale jej głos nie brzmiał już tak twardo jak wcześniej.
Pierwszy zacisnął nerwowo dłonie, próbując zebrać myśli.
— Chciałbym to wiedzieć… — przyznał, a głowa Majki opadła ostentacyjnie, jakby dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Ignorując jej chwilowe załamanie, Pierwszy wcisnął przycisk radia. — Teraz ja mam pytanie — rzucił sucho do Igora. — Skąd jesteś i czemu twierdzisz, że tego miejsca nie można opuścić?
— Z Warszawy — odparł mężczyzna niemal natychmiast, jakby spodziewał się, że ta kwestia zostanie poruszona. — Przybyłem tu trzy lata temu.
Pierwszy spojrzał na Majkę, ale ta milczała, wbijając wzrok w ziemię.
— A jeśli chodzi o miasto… — kontynuował Igor. — Jeśli spróbujesz stąd odejść, niezależnie w którym kierunku pójdziesz, nie będziesz w stanie przekroczyć pewnej granicy. Po prostu będziesz szedł w nieskończoność i nie poruszysz się nawet o metr.
Serce Pierwszego zabiło mocniej. Mężczyzna opisał dokładnie to co ich spotkało.Czy to możliwe, że właśnie wpadli w pułapkę?Czy naprawdę istniały miejsca, których nie dało się opuścić?
Majka, która dotychczas wydawała się bardziej zdenerwowana niż przestraszona, teraz zaczęła niespokojnie bawić się strzałą.
— A co? Zbudowali tu sobie magiczną klatkę? — rzuciła ostro, poprawiając opadający jej łuk. — Śmieszne. Ten facet na pewno pieprzy! Musi… Po prostu musi jebaniec kłamać!
Pierwszy zmrużył oczy, starając się podejść do tego racjonalnie. Myśli kotłowały mu się w głowie, ale jedno było pewne — nie zamierzał przyjąć niczego na ślepo.
— Sprawdzimy chociaż jedno… — skwitował krótko i ponownie wcisnął przycisk radia, zwracając się do Igora. — Ostatnie pytanie, zanim podejmę decyzję. Skoro twierdzisz, że jesteś z Warszawy… jaka tam jest pogoda? Taka jak tutaj? — zapytał.
Przed połączeniem się z Drugim, właśnie ze zniszczonej stolicy uciekał z powrotem do Krańcowa. Dobrze wiedział jakie panowały tam warunki.
— Przez większość czasu pochmurno, nigdy nie ma słońca — odpowiedział w końcu Igor. — Czasem z nieba pada kwaśny deszcz, który parzy skórę i koroduje metal. Jest tam też choroba, którą nazywają „Morowo”... Niektórzy mówią, że wywołuje ją właśnie ten opad.
Pierwszy poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach — i nie miał nic wspólnego z pogodą, która panowała tutaj.
— Do diabła… — powiedział cicho, ściskając mocniej radio. — On naprawdę był w Warszawie. Albo przynajmniej rozmawiał z kimś, kto tam trafił.
Majka zacisnęła zęby i pokręciła głową, jakby próbowała odepchnąć tę informację.
— To przypadek! Cholerny przypadek! — zaprotestowała ostro, choć wyraźnie przemawiała przez nią desperacja. — Po prostu się wstrzelił. A nawet jeśli był, to nie znaczy, że… że…
Urwała nagle i spojrzała na Pierwszego gwałtownie, jakby bała się wypowiedzieć to na głos.
— To niemożliwe, żebyśmy zostali tu uwięzieni… prawda?
Pierwszy opuścił powoli radio, wbijając wzrok w zmrożoną podłogę.
— Czy w tym świecie w ogóle istnieje coś takiego jak „niemożliwe”? — rzucił retorycznie.
Majka zamarła.
Przez moment myślał, że zupełnie się rozsypie. Jej puste spojrzenie błądziło po zmrożonych witrynach sklepowych, ale nagle, jakby coś w niej pękło.Poderwała się na równe nogi i niemal rzuciła na Wojtka, ponownie sprawdzając go dokładnie.
— Nie ma przy sobie żadnej broni! — wyrzuciła nagle, a jej głos znów był ostry i skupiony.
— Tak? — spytał Pierwszy, zaskoczony, że sam nie zwrócił uwagi na taki szczegół.— No dobrze, ale czy to zmienia naszą sytuację?
— Pomyśl! — warknęła, odwracając się do niego gwałtownie. — W mieście są potwory. Jak ten lodowy skurwiel, którego spotkaliśmy. A oni wysyłają ludzi na patrole bez uzbrojenia?
Pierwszy zmrużył oczy. Faktycznie, to nie miało sensu.Oczywiście mężczyzna mógł wcześniej mieć jakąś siekierę, którą po prostu porzucił. Niemniej gdyby miał prawdziwą broń, pistolet czy sztucer, na pewno tak łatwo by go nie zostawił.
— To znaczy, że jest tu cienko ze sprzętem — dokończyła Majka, dzieląc jego domysły. — Może więc warto zaryzykować to spotkanie — stwierdziła niespodziewanie, patrząc w stronę okna.— Jeszcze nie wiedzą, że jesteśmy tylko we dwoje. A do tego ty masz pistolet Grześka, a mój łuk, nawet w taką pogodę, potrafi zrobić mnóstwo zamieszania — tłumacząc to sięgnęła po toporek i obróciła go w dłoni, jakby oswajając się z myślą o walce.— Jeśli przyjdą z pustymi rękoma, nawet jeśli będzie ich banda, poradzimy sobie. A co ważniejsze, może zmusimy kogoś, żeby powiedział nam prawdę — dodała, mrużąc oczy. — Przecież stąd musi być jakieś wyjście…
Pierwszy przeniósł wzrok na rannego mężczyznę,westchnął cicho i pokręcił głową.
— Chyba nie ma innego sposobu…
Po tych słowach sięgnął po radio i ponownie wcisnął przycisk nadawania.
— Igor, podjąłem decyzję. Dostarczę wam kumpla. Powiedz tylko, jak was znaleźć.
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza, a potem usłyszeli odpowiedź od Igora:— Rozświetlimy ci drogę. Będziemy jedynym widocznym punktem w mieści… Nie przegapisz…— stwierdził. — I dzięki, Czarny… — dodał. — Naprawdę oszczędzisz dziś komuś rozpaczy. Tylko doprowadź go żywego…— poprosił na koniec.
Pierwszy nie odpowiedział. Po prostu wyłączył radio i spojrzał na Majkę.
— Szczęście w nieszczęściu, ten śnieg ułatwi transport. Musimy tylko zbudować jakieś sanie.
Majka rozejrzała się po sklepie, przesuwając spojrzeniem po przewróconych regałach.
— Jest tu sporo złomu… — zauważyła, podchodząc do jednego z leżących regałów. Przydeptała go butem i pociągnęła, testując jego wytrzymałość. — Nie powinniśmy mieć z tym problemu.
Pierwszy skinął głową i oboje zabrali się do pracy. W milczeniu rozmontowywali półki, wyciągali nadające się do użytku kawałki drewna i sprawdzali, co można ze sobą połączyć.
Kilkanaście minut później, w środku sklepu stała prowizoryczna konstrukcja z tego, co udało im się znaleźć. Metalowa rama ze sklepowego blatu stanowiła podstawę, a do niej przymocowali drewniane profile wyrwane z regałów, tworząc coś na kształt ślizgów. Całość wzmocnili kablami wyrwanymi z instalacji elektrycznej i paskami od torebek i spodni, które znaleźli wśród porzuconych rzeczy.
Majka sprawdziła wytrzymałość prowizorycznych sań, wchodząc do środka, nim umieścili na nich rannego.
— Nie są szczególnie… w ogóle nie są, ale powinny dać radę — stwierdziła, odrzucając z czoła opadający jej na głowę kaptur kurtki.
Pierwszy skinął głową i pochylił się nad rannym Wojtkiem.
— Pomóż mi go przenieść.
Majka bez słowa podeszła i razem ostrożnie podnieśli mężczyznę, układając go na saniach. Dokręcili jeszcze kilka pasków, by unieruchomić rannego, a potem zaczęli ciągnąć go w stronę wyjścia.Gdy tylko wyszli na zewnątrz, oboje momentalnie przystanęli, wstrzymując oddech.
W całkowitej ciemności ogromny blok, wyrastał pośród martwej zabudowy świecąc światłami we wszystkich oknach.
Majka przełknęła ślinę i odwróciła się do Pierwszego.
— To… — urwała, chcąc chyba odruchowo powiedzieć „piękne” bo widok był naprawdę niesamowity, ale ze względu na okoliczność powstrzymała się.
***
Pierwszy i Majka ciągnęli prowizoryczne sanie.
W otaczającej ich ciemności światła palące się w oknach bloku do którego zmierzali, wydawały się wręcz nierzeczywiste. Jakby były gwiazdami zawieszonymi w jednej linii tuż nad horyzontem.
Pierwszy szedł przodem, mocno ściskając uchwyty z pasków, które przywiązał do sań. Gdyby nie nieustający, lodowaty wiatr, podróż nie byłaby aż tak wymagająca. Ranny na saniach wydawał się nic nie ważyć, a Majka przez cały czas wspomagała go, pchając konstrukcję od tyłu.
— Sprawdź go — rzucił do niej po dłuższym czasie przez ramię.
Dziewczyna na chwilę przestała mu pomagać, a Pierwszy natychmiast poczuł, jak mocno odciążała go w trakcie podróży.
— Jest naprawdę silna… — pomyślał z lekkim zaskoczeniem, choć nie miał zamiaru przyznawać tego na głos.
Pochwały nieszczególnie leżały w jego naturze, a przy okazji był pewnie ostatnią osobą, od której jego towarzyszka chciałaby takowe usłyszeć.
Majka w tym czasie podeszła do rannego, nachylając się nad nim.
— Wciąż oddycha — potwierdziła, dotykając jego policzka. — Ale jest po prostu lodowaty.
Pierwszy pomyślał, że rana na ręce mężczyzny nie była teraz jego największym problemem. W takim zimnie organizm ograniczał dopływ krwi do kończyn, więc nie wykrwawiał się tak szybko jak mógłby przy normalnej pogodzie. Prawdziwym zagrożeniem była hipotermia, którą bez wątpienia osiągał mimo swojego ciepłego stroju.
— Dasz radę trochę przyspieszyć? — zapytał.
Majka złapała mocno za tył sań i potwierdziła twardym:— Tak
Już po chwili oboje ruszyli, wkładając w to całą energię, jaka im jeszcze została.
Paradoksalnie, mimo lodowatego powietrza, Pierwszy po chwili dosłownie gotował się z gorąca. Pot spływał mu po plecach, ale nie było sensu się zatrzymywać. Musieli biec dalej.
Po kilku kolejnych minutach,ich cel był już niemal na wyciągnięcie ręki. Jasne światła w oknach bloku zdawały się niemal oślepiające w porównaniu do wszechobecnej ciemności miasta.
W tym momencie Pierwszy się zatrzymał. Jego oddech zamigotał w mroźnym powietrzu, a dłonie mocniej zacisnęły się na prowizorycznych uchwytach.
— Tu się rozdzielamy… — oznajmił cicho.
Majka stanęła natychmiast obok niego, dysząc ciężko i rozejrzała się po okolicy. Miała w tym swój specyficzny sposób, jakby z góry układała w głowie skąd będzie mogła najlepiej prowadzić ostrzał.
— Dobrze robimy? — spytała po chwili.
Pierwszy nie odpowiedział. Nie był typem człowieka, który potrafił skłamać „będzie ok” gdy sam w to nie wierzył. Problem oczywiście był w tym, że prawie nigdy nie wierzył, a zwłaszcza teraz.
— Świetnie! — rzuciła sarkastycznie Majka w odpowiedzi na jego milczenie, wydmuchując przy tym powietrze, które zamieniło się w białą chmurę pary. — Cieszę się, że nie tylko ja mam wątpliwości.
— Lepszej alternatywy nie mamy… — stwierdził cierpko Pierwszy. — Oczywiście mogą nas okłamywać i może z miasta dałoby się wyjść bez problemu, ale jeśli go teraz zostawimy… — w tym momencie przeniósł wzrok na sanie i leżącego na nich mężczyznę. — …umrze. Gdyby okazało się, że z miasta rzeczywiście nie da się wyjść albo trzeba mieć na to jakiś sposób, sami sobie zamkniemy drogę do pomocy.
Dziewczyna łypnęła na niego spod kaptura. Jej oczy błysnęły chłodno w świetle latarki.
— Wiem — westchnęła, przecierając dłonią nos. — Zwracam tylko uwagę, że nie podobają mi się możliwości, jakie mamy.
— Witaj w moim świecie… — westchnął ponuro Pierwszy.
— Nie mam ochoty w nim być — odburknęła dziewczyna, po czym wróciła do analizy otoczenia.— Nie ma tu żadnego dobrego punktu obserwacyjnego… — zauważyła z niezadowoleniem.— Będę po prostu ukryta poza zasięgiem świateł. — zdecydowała w końcu. — Jakby coś się stało, zacznę szyć do tych, którzy będą najdalej od ciebie…
Pierwszy skinął głową.
— Może nie będzie to potrzebne — powiedział, próbując zabrzmieć jakby miał chociaż cień nadziei, że nie pakują się w pułapkę. — Poczekaj, aż będziesz miała pewność, że chcą zaatakować.
Majka z jakiegoś powodu odebrała jego prośbę jako zaczepkę, a jej oczy błysnęły gniewnie.
— Nie jestem głupia! — warknęła, wyciągając strzałę i dźgając nią Pierwszego w kurtkę. — Myśl o mnie, co chcesz, ale ja zabijam, tylko gdy muszę.
Pierwszy przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu.
— Albo z zemsty… — pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Zamiast tego uniósł rękę w uspokajającym geście.— Chodziło mi tylko o to, żeby nie puściły ci nerwy… — sprostował. — Z daleka ciężko ocenić, jakie kto ma zamiary.
Majka prychnęła i przewróciła na niego oczami.
— Z bliska też nie zawsze się da… — rzuciła chłodno, po czym zgasiła latarkę.
Pierwszy obserwował, jak jej sylwetka powoli rozmywa się w ciemności, aż w końcu zupełnie niknie. Z jakiegoś powodu pomyślał teraz o Dzikim. Ile razy patrzył temu chłopakowi w oczy, przekonany, że ma przed sobą człowieka, a nie bestię? Ile razy myślał, że pomaga mu, tylko po to, by ostatecznie mieć na sumieniu jeszcze więcej istnień?
W cokolwiek by się nie wtrącił, zawsze kończyło się tak samo źle. W jego życiu tak nie wiele było dobrego. Kończąc te przemyślenia westchnął cicho i potarł twarz, czując jak rękawica zaczepia o kilkudniowy zarost.
— Jestem zmęczony… — mruknął pod nosem, ale nie mógł się poddać.
Jeszcze nie…
Pierwszy zacisnął dłonie na paskach i przy każdym kolejnym kroku czuł, jak śnieg coraz mocniej ustępuje pod jego butami. Przenikliwy wiatr smagał go po twarzy, ale mimo to parł naprzód, niczym mechanizm, który raz wprawiony w ruch, nie potrafi się sam zatrzymać.
Niskie dźwięki, odbijały się w tym czasie od zasypanych fasad budynków. W innych warunkach mógłby je wziąć za odgłosy Niewykształconych, ale wiedział, że to nie były one.
— Już by zaatakowały…— pomyślał utwierdzając się w przekonaniu, że to wiatr albo ustępujące pod naporem śniegu i lodu dachy.
Gdy znajdował się już na tyle blisko bloku, by rozpoznać kształty okien i drzwi wejściowych, zauważył, że na klatce schodowej coś się porusza. Poczuł dreszcz niepokoju, z którym jednak od dawna nauczył się żyć. Wstrzymał oddech, szykując się na spotkanie.
Nagle drzwi od klatki otworzyły się z głośnym zgrzytem, jakby ktoś szarpnął je zbyt mocno. Z ciemnej sieni wyłoniły się sylwetki ludzi w grubych, zimowych kurtkach. Najpierw dwóch, potem trzeci i jeszcze kolejni. Rozstawili się półkolem, w zasięgu świateł.
Pierwszy zatrzymał się, pozwalając, by sanie ześlizgnęły się nieco do przodu na pochyłości terenu, a sam odsunął się od nich powoli. Dwóch mężczyzn podbiegło w tym momencie i chwyciło za boki konstrukcji, unosząc ją lekko i ciągnąc w stronę klatki schodowej.
Obok nich pojawiła się zaraz jakaś kobieta — drobna, z twarzą ukrytą pod grubym kapturem.
Jej ramiona drżały, a ręce zaciskały się nerwowo na krawędzi sań, jakby sama chciała pomóc je ciągnąć, choć ewidentnie nie miała na to siły. Przez chwilę wydawało się, że powstrzymuje szloch, ale gdy tylko spojrzała na blade oblicze rannego, cicho załkała i zakryła usta ręką.
— Wojtek… Boże, Wojtek… — wyszeptała zdławionym głosem.
Jeden z pozostałych na zewnątrz, mężczyzn wysoki, o szerokich ramionach zrobił krok do przodu i uniósł rękę na wysokość klatki piersiowej, jakby sygnalizował, że nie ma złych zamiarów.
— Więc ty jesteś Czarny? — odezwał się niskim, zachrypniętym głosem. — Chcę żebyś wiedział, że bardzo doceniam to, co zrobiłeś…
Pierwszy przyjrzał mu się uważnie. Z jego postawy trudno było wyczytać wrogość, ale już od dawna nie wierzył podobnym przeczuciom.
— A ty pewnie jesteś Igor? — rzucił chłodno. — Nie zrobiłem tego dla ciebie. — dodał, wzruszając ramionami. — Było mi to na rękę…
Igor uniósł lekko brwi, jakby chciał powiedzieć „czyżby?”, ale powstrzymał się.
— Co teraz? — zapytał Pierwszy, chowając dłonie do kieszeni, by chronić je przed mrozem.
Mężczyzna westchnął i rzucił okiem na ciemność wokół, jakby wyczuwał, że mogło tam czaić się coś (luk ktoś) więcej niż tylko lodowaty wiatr. Uwadze Pierwszego nie umknęło jego zachowanie, ale nie dał po sobie nic poznać.Mężczyzna zaś szybko przeniósł wzrok z powrotem na niego.
— Teraz… Wchodzisz do środka, ogrzewasz się i dostajesz kilka odpowiedzi. — stwierdził pewnie. — O ile chcesz wiedzieć, w co się wpakowałeś.
— Spasuję! — zawołał Pierwszy. — Powiedz po prostu, jak wydostać się z tego miasta i więcej się nie zobaczymy…
Igor westchnął ciężko, jakby słyszał to już setki razy.
— Nie kłamałem, Czarny. Nie da się.
Słowa te, choć wypowiedziane spokojnie, sprawiły, że Pierwszy poczuł w głowie bolesny ucisk.
— Obiecałem ci pomoc, — kontynuował Igor, — ale nie chodziło mi o to, że sobie stąd wyjdziesz. Nie przetrwasz bez wsparcia. A ponieważ ocaliłeś jednego z naszych, mogę dać WAM miejsce…
— Wam? — wtrącił Pierwszy natychmiast. — Skąd ci przyszło do głowy, że ktoś się ze mną pałęta?
Igor wzruszył ramionami.
— Słyszałem w radiu drugi głos… — wyjaśnił. — Sądząc po stanie Wojtka, raczej nie z nim rozmawiałeś — dodał pewnie. — Nie przetrwacie tu sami, a my jesteśmy ostatnią osadą jaka ocalała — wyjawił o dziwo z pewną dumą. —Nie zmuszę was, żebyście się do nas przyłączyli, ale szkoda ginąć bez sensu…
— Szkoda… — powtórzył Pierwszy w myślach, czując narastające zwątpienie.
Był niemal pewien, że kiedy wymieniał uwagi z Majką, nie trzymał guzika nadawania. Może jednak wygrało z nim zmęczenie? Może zimno odebrało mu czujność? A może Igor blefował, próbując sprawdzić, czy nie jest ich więcej…
— Naprawdę, Czarny, zimno tu jak w grobie! — stwierdził Igor, wytrącając go z rozważań. — Zawołaj tę dziewczynę i porozmawiajmy w środku.
Pierwszy zawahał się, podświadomie rozważając wszystkie za i przeciw. Czy to mogła być pułapka? Z jednej strony nie bał się przecież o siebie — w sytuacji skrajnego zagrożenia pewnie i tak rozpaliłby swoją Pierwotną Wolę,ale nie mógł zagwarantować, że Majce nic się nie stanie. Postanowił, że to jeszcze nie czas by ujawnić jej istnienie. Będzie musiała jeszcze chwilę wytrzymać.
— Dobrze, możemy porozmawiać w środku! — zawołał w końcu. — Ale podtrzymuję, że nie ma ze mną nikogo.
Igor przekrzywił lekko głowę, jakby nie wierzył w te słowa, ale nie chciał drążyć tematu.
— Jasne… — mruknął, a w jego tonie wyczuć można było rezygnację. — Możesz ją zawsze zawołać, gdy już się upewnisz, że nie stanowimy zagrożenia. I mam nadzieję, że z wzajemnością — dodał.
Igor dał znak ręką, a dwaj mężczyźni, którzy do tej pory stali za nim, niechętnie ruszyli z powrotem w stronę drzwi. Szare sylwetki zniknęły w mroku korytarza, pozostawiając Pierwszego samego z ich przywódcą.
— Na razie odeślę strażników z parteru, żebyś nie czuł się osaczony… — wyjaśnił Igor, po czym przesunął wzrokiem po oknach pięter, z których zerkała na nich masa ludzi. — Dawno nie było tu nikogo nowego, sporo osób chce cię zobaczyć…
Pierwszy skinął głową, czując, jak lodowate powietrze przenika przez jego ubranie. Zanim ruszył za Igorem, wstrzymał na chwilę oddech, nasłuchując za Majką. — Oby tylko nie zrobiła nic pochopnego… — pomyślał, czując w sercu znajomy ucisk niepokoju.
Kiedy przekroczyli próg bloku, otoczyło ich przytłumione ciepło. Ciężkie powietrze zdawało się oblepiać skórę, wciskać w nozdrza lepki aromat tłuszczu, przesiąkniętych potem ubrań i gnijącego drewna. Tu nie pachniało jak w normalnym bloku, bardziej jak w opuszczonej stołówce. Klatka schodowa nie była ciemna— kilka przygaszonych żarówek żarzyło się na przewodach biegnących pod sufitem, rozlewając mdłe światło na obdrapane ściany.
Z każdą chwilą Pierwszy zauważał coraz więcej szczegółów: po bokach wejścia leżały sterty gratów, jakby ludzie znieśli tu wszystko, co mogło się przydać do przetrwania — narzędzia, materiały budowlane, wózki sklepowe wypełnione zwojami kabli i zapasowych ubrań.
Gdzieś z góry rozległo się nagle ciche skrzypnięcie, a potem trzask. Pierwszy uniósł nerwowo wzrok i zauważył zaciekawione spojrzenia mieszkańców, którzy wychylali się zza balustrad wyższych pięter. W półmroku majaczyły twarze: niektóre były młode, inne zniszczone i wyczerpane, wszyscy jednak przepełnione ciekawością.
— Wracajcie do siebie! Chcę w spokoju porozmawiać z naszym gościem! — rzucił Igor, zerkając w górę.
Nie zabrzmiało to z jego ust jak rozkaz. Bardziej jak leniwa sugestia.
Kilka sylwetek cofnęło się w cień, ale szepty wciąż rozchodziły się po klatce schodowej i odbijały echem od obdrapanych ścian.
Igor odsunął się od wejścia i oparł o ścianę krzyżując ramiona na piersi, a jednocześnie mierząc Pierwszego długim, oceniającym spojrzeniem.
— Dobra, Czarny…— zaczął. — Jestem przekonany, że zaproszenia do żadnego z mieszkań nie przyjmiesz, więc porozmawiajmy tutaj.
Jego ton był lekki, niemal swobodny, ale Pierwszy był przekonany, że pod tą fasadą kryło się coś więcej.
— Jak mam cię przekonać, żebyś nie popełnił wielkiej głupoty i nie zamarzł z towarzyszką w imię zasady ograniczonego zaufania?— spytał retorycznie.
Pierwszy oddałby wszystko, by w tym momencie założyć swoją maskę. Schować twarz, odciąć się od tego spojrzenia, ukryć myśli. Ale maska była w plecaku, a on czuł się bez niej nagi jak cholera. Nie miał pojęcia, co robić dalej. Nie miał nawet pewności, że powinien jeszcze stać w tym miejscu. Jego niepewność musiał momentalnie wyczuć Igor, bo uśmiechnął się zachęcająco, co tylko pogorszyło poczucie osaczenie jakie odczuwał.
Pierwszy nienawidził nie być na coś przygotowany.Nienawidził działać bez planu. Nienawidził być zdany na czyjąś łaskę. Chciał czy nie chciał, musiał jednak teraz grać w tę grę, w której nie miał swojej zwyczajowej przewagi z Krańcowa.
— To… anomalia czy jak to tu nazywacie… działa wszędzie tak samo? — zapytał w końcu, pomijając zupełnie kolejne próby zaprzeczania istnieniu Majki.
— Zgadza się— potwierdził Igor. — Dochodzisz do pewnego punktu i mimo że idziesz dalej, nie poruszasz się ani o centymetr. Jeśli ktoś inny będzie cię w tym momencie obserwował, zobaczy, że maszerujesz w miejscu, choć sam nie będziesz sobie z tego zdawał sprawy. Martwe obiekty można przerzucić dalej niż dojść, ale przekroczenie pewnego progu jest niemożliwe.
Pierwszy milczał, próbując przetrawić tę informację. Dla mieszkańca Starego Świata, a może nawet Krańcowa w Nowym Świecie, brzmiałoby to absurdalnie. Granica, której nie dało się przekroczyć? Bariera, która zamykała ich w martwym mieście?
Jeszcze kilka lat temu wyśmiałby coś takiego.
Ale teraz…
— Jasne… — rzucił w końcu, starając się nie okazać żadnych emocji. — Nie wiem, jak to się u was nazywa, ale czy byli tu tacy, którzy posiadali… nadludzkie moce? Czy tacy też próbowali przejść? — dopytywał dalej.
Igor spojrzał na niego uważnie.
Zbyt uważnie.
— Mówisz o Manipulatorach? — spytał retorycznie, przekrzywiając lekko głowę.
W jego głosie zabrzmiała lekka nuta ciekawości, może nawet ostrożności.
— Choć pewnie u was nazywali ich inaczej… — dodał po chwili, a na jego ustach przemknął cień uśmiechu, jakby temat ten bawił go w sposób, którego Pierwszy nie potrafił jeszcze rozgryźć. — W każdym razie, tak, byli tu tacy. I też próbowali. Bez skutku…
Pierwszy skinął lekko głową, ale Igor nie skończył. Po chwili wyprostował się. Jego spojrzenie stało się bardziej skupione i przenikliwe.
— A ty, Czarny? Masz moc?
Pierwszy nawet nie drgnął.
— Nie — skłamał natychmiast.
Zbyt szybko.
Igor uniósł lekko brew, jakby właśnie tego się spodziewał. Nie wyglądał na przekonanego.
— A twoja towarzyszka?
— Jestem tu sam— podkreślił ponownie Pierwszy, nie mrugając nawet okiem.
Cisza, która zapadła po tych słowach, była ciężka jak ołów.
Igor nie odrywał od niego wzroku.
Nie mówił nic.
Nie musiał.
To była ta specyficzna cisza, która potrafiła przeciągnąć się w nieskończoność, kiedy dwie osoby testowały się nawzajem, ważąc każde słowo, każdy oddech, każde drgnienie mięśni.
W końcu Igor przechylił lekko głowę i uśmiechnął się — nie drwiąco, nie wesoło. Raczej jak ktoś, kto nie do końca kupuje usłyszane kłamstwo, ale nie ma zamiaru teraz go podważać.
— Jeśli tak twierdzisz… — powiedział powoli, jakby smakował te słowa, przeciągając je na języku.— Posłuchaj mnie, Czarny — dodał z leniwym spokojem, jakby wiedział, że ta rozmowa już dawno toczy się na jego warunkach.— Nie przetrwasz tu bez pomocy.
Zdanie padło lekko, niemal neutralnie, ale w powietrzu zabrzmiało jak ostrzeżenie.
— Nie zamierzam cię zatrzymywać siłą, ale jeśli chcesz, masz u nas bezpieczne miejsce.
Pierwszy zmrużył oczy.Nie podobało mu się to.
— Tak po prostu? — dopytał ostrożnie, badając rozmówcę spojrzeniem.
Igor wzruszył ramionami.
— Zaoferowałeś pomoc Wojtkowi, zanim w ogóle dowiedziałeś się, że jesteśmy ci potrzebni — powiedział rzeczowym tonem.— To daje nam podstawy sądzić, że nie jesteś ostatnim skurwielem, tylko człowiekiem, którego ten świat nieźle doświadczył.
Pierwszy nie zareagował.
Igor mówił dalej, nie spuszczając z niego wzroku:— Nie musisz się do nas przyłączać, ale wrogów tu nie masz.
Zrobił krótką pauzę, jakby pozwalając, by te słowa wybrzmiały.
— Zostało nas w mieście garstka i lepiej trzymać się razem.
Pierwszy zacisnął zęby.Nie ufał mu. Nie ufał nikomu!Ale co mógł zrobić dalej? Nie miał zbyt wielkiego wyboru. Analizując sytuację, uznał, że bez względu na to, czy miasto rzeczywiście było pułapką, czy nie, on i Majka potrzebowali teraz miejsca, gdzie mogliby się ogrzać, przebrać i zebrać siły.
Z bólem podniósł wzrok z powrotem na Igora.
— Więc jako ktoś, kto również został przez ten świat doświadczony, musisz rozumieć, że nie czułbym się komfortowo, śpiąc wśród obcych ludzi, których nie znam.Wy mi żadnego znajomego nie uratowaliście. — wytłumaczył spokojnie. — Może natomiast znasz jakieś miejsce, gdzie mógłbym odpocząć i się ogrzać? Poza tym blokiem?
Igor uniósł lekko brew, jakby już przewidział to pytanie.
— To może zaproponuje ci alternatywę… — powiedział nagle, zmieniając ton. — Przy bloku mamy ciepłownię. To ona zapewnia nam ogrzewanie i prąd. Mieszka tam tylko jeden człowiek. Staruszek, raczej niezdolny do walki z kimś tak postawnym jak ty. Możecie tam spędzić kilka nocy, ogrzać się i odpocząć.
Zrobił krótką pauzę, jakby celowo dając Pierwszemu czas na przyswojenie jego propozycji.
— W tym czasie możesz też sam sprawdzić, czy mówiłem prawdę i spróbować wydostać się z miasta. Jeśli okaże się, że nie kłamałem… może rozważysz dołączenie do nas i wspomożesz naszą małą społeczność?
Pierwszy milczał. Przez chwilę jeszcze mierzył Igora wzrokiem, szukając w jego słowach, czy tonie jakiegoś podstępu.
— To wydaje się… akceptowalne. — powiedział w końcu, powoli dobierając słowa. — Więc zaprowadź mnie do tej ciepłowni, obejrzę ją, a potem pójdę po moją towarzyszkę…
Igor parsknął śmiechem i walnął się dłonią w udo.
— Kurwa! Wiedziałem! — zaśmiał się kręcąc głową.

Aaachhhh, uwielbiam taki klaustrofobiczny klimat jednego bloku w tym przypadku :). Po tak długiej przerwie poczułem się jakbym odkorkował butelkę dobrego wina. Cóż za przyjemność zagłębić się z powrotem w ten wspaniały świat!
Wow. Znów jednym tchem
Mega opowiadania. Kawał dobrego czytania. Dostaliśmy opowiadanie na jakie nie zasługujemy:) podoba mi się to jak potrafisz rozwinąć świat, pomimo że myślałem że widziałem już wszystko. Dobra robota. Dziękuję bardzo:)
Nareszcie czytanko :)