Majka zdecydowanie nie spodziewała się, że Pierwszy na tyle zaufa nowo poznanym ludziom, by skorzystać z zaoferowanego przez nich schronienia. Niemniej, po czasie spędzonym na mrozie, gdy czekała na zakończenie rozmów, nie miała siły ani ochoty, żeby protestować.
Gdy Igor zaprowadził ich do ogromnej kotłowni i otworzył drzwi, zza których uderzyła fala przyjemnego ciepła, dziewczyna praktycznie wbiegła do środka. Oczywiście miejsce nie należało do najczystszych czy najlepiej urządzonych. Powietrze było tu gęste, przesycone zapachem spalenizny, wilgoci i tłustej sadzy. W kątach piętrzyły się stare, porzucone narzędzia, a z rur sączyła się brudna woda, zostawiając na podłodze rdzawe zacieki. Mimo to w porównaniu z lodowatą ciemnością na zewnątrz, kotłownia wydawała się niemal jak czterogwiazdkowy hotel.
Gdy tylko zostali sami, Majka natychmiast zsunęła plecak z ramion i opadła na podniszczoną kanapę. Jej mina zrobiła się tak błoga, jakby usiadła w najwygodniejszym miejscu na świecie.
Pierwszy zajął miejsce naprzeciwko niej i rozejrzał się po wnętrzu. Na półce przy piecu stał kubek z resztkami zaschniętej herbaty, a obok niego na podłodze leżała sterta gazet rozłożonych tak, jakby ktoś dopiero co odłożył je po lekturze. W kącie znajdowało się prymitywne legowisko z koców i starych poduszek, a tuż obok ktoś zostawił duże, znoszone buty. Na przewróconym wiadrze leżała para skarpet, rozwieszonych tak, jakby właściciel liczył, że wyschną do rana.
Wszystko wskazywało na to, że należały do staruszka, o którym wspominał Igor.
Nie wyszedł on im jednak na spotkanie, więc jeśli faktycznie tu mieszkał, to pewnie został na noc w bloku albo spał już dobrze w innym pomieszczeniu. Nie byłoby to zresztą problemem, bo kotłownia była naprawdę duża i składała się z kilku sekcji, oddzielonych od siebie metalowymi drzwiami. Pierwszy domyślał się, że znajdował się tutaj nie jeden, a co najmniej kilka pieców, które w Starym Świecie ogrzewały poszczególne bloki. To miejsce z pewnością było kiedyś częścią większego systemu ciepłowniczego dla całego osiedla.
Oprócz tego, coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę. Z jednego z dalszych pomieszczeń dobiegały dźwięki przypominające rytmiczne, głębokie „puff” starego parowozu. Do tego dochodziło chrapliwe, pulsujące dudnienie, jakby gdzieś w głębi budynku wciąż pracowała jakaś ciężka maszyna.
Nie miał jednak ochoty sprawdzać, co dokładnie wydaje te dźwięki.
Reszta nocy upłynęła Pierwszemu na czuwaniu. Nie mógł mieć przecież pewności, czy mieszkańcy bloku nie spróbują pozbyć się ich we śnie. Jednak przez całą noc nikt się nie pojawił. Dopiero o świcie skrzypnięcie drzwi, zapowiedziało przybycie kogoś obcego.
Pierwszy natychmiast otworzył szerzej przymykające mu się oczy, a Majka wzdrygnęła się lekko, unosząc głowę. Do środka wszedł starszy mężczyzna — tak stary, że przez ułamek sekundy Pierwszemu wydawało się, że widzi Niewykształconego. Był on pulchny i lekko zgarbiony, ale w jego oczach wciąż tliła się bystrość, której wielu w jego wieku brakowało. Pod zniszczonym płaszczem nosił gruby, wełniany sweter, a skórzane buty na jego nogach miały na sobie ślady wielokrotnych napraw. Mimo wieku poruszał się żwawo, jakby starość jeszcze go nie złamała.
— Dziadek Gruszka — przedstawił się im chropowatym głosem. — Ale nie próbujcie zgadywać, czy to moje nazwisko, czy przezwisko — dodał z rozbawieniem. — Sam już nie pamiętam… Psiakrew, przeklęty uwiąd starczy.
Majka i Pierwszy spojrzeli po sobie, po czym oboje przenieśli wzrok na przybysza, który bez skrępowania podszedł do jednej z szafek i zaczął grzebać w jej wnętrzu.
— Więc to wy uratowaliście Wojtkowi życie? Ładne rzeczy, ładne rzeczy… — mruknął, wyciągając jakieś zawiniątko, które wyglądało jak zapas herbaty. — Zaraz mi to opowiecie, tylko najpierw coś ciepłego do pica zrobię…
W międzyczasie sięgnął po ocynkowany czajnik i postawił go na piecu, nie przerywając rozmowy. — Pewnie się zastanawiacie, co tu właściwie robi taki stary grzyb, co już dawno zniczem śmierdzi?— spytał i nie czekając na odpowiedź, zaczął swoją opowieść.
Jak się okazało, był jednym z tych ludzi, którzy jeśli już zaczęli mówić, to nie potrafili skończyć. Zanim woda w czajniku zdążyła się zagotować, zdążył streścić im połowę swojego życia; Opowiadał między innymi, że przez czterdzieści lat pracował w parowozowni, a potem, gdy wszystko się posypało, w Nowym Świecie — który określał po prostu "burdelem" — przyszło mu żyć o wiele ciężej. Miał co prawda syna, który przed długi czas pomagał mu przeżyć, ale zginął zabity przez lodowego potwora (nazywanego tu Trzaskaczem). Staruszek nie rozwijał tego wątku, jakby nie chciał do tego wracać, i szybko przeszedł do następnej części swojej historii, opowiadając o swoim bieżącym zajęciu. Teraz, jak tłumaczył, był w bloku kimś w rodzaju złotej rączki. Znał się na piecach, ciśnieniu i systemach ogrzewania, dlatego go nie wyrzucili. Był jedynym, który wiedział, jak utrzymać ten cały wiekowy system przy życiu.
Pierwszy słuchał tego bez oporu. Właściwie to nawet z pewnym zainteresowaniem, jakby historia staruszka była mu w jakiś sposób bliska. A może po prostu dlatego, że zawsze lepiej dogadywał się ze starszymi ludźmi? Pewnie przez to, że sam w środku czuł się tak, jakby był w bardzo podeszłym wieku.
Majka, dla odmiany, wysłuchała opowieści z ewidentnej uprzejmości. Pierwszy widział po jej oczach, że nie pała do podobnych bajdurzeń szczególnym entuzjazmem. Dostała nocleg, a teraz jeszcze kawę, więc uznała pewnie, że nie wypada po prostu zignorować gospodarza albo poprosić go by skończył przynudzać.
— Nic dziwnego — stwierdził w myślach.
Była zdecydowanie za młoda, żeby interesować się takimi rzeczami jak parowozy.
Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że choć dziadek Gruszka zaczął rozmowę od wspomnienia o Wojtku, to ani razu nie dał im okazji, by opowiedzieli o uratowaniu go. Wyglądało na to, że bardziej niż ich historia, interesowało go streszczenie swojej własnej.
Najsympatyczniejszy nawet gospodarz, nie zmieniał natomiast faktu, że razem z Majką planowali jak najszybciej wydostać się z tego miasta. Po podziękowaniu dziadkowi Gruszce za kawę i ubraniu się w wysuszone ubrania, bez słowa ruszyli w stronę granicy miasta.
Nie przyszło im nawet do głowy, by pożegnać się z Igorem — jakby podświadomie chcieli uniknąć kolejnej rozmowy o tym, że próbują czegoś, co jeszcze nikomu się nie udało.
Jednak wkrótce oboje musieli przyznać, że mężczyzna wcale ich nie okłamywał.
Cały dzień spędzili, próbując przedostać się do Strefy Zamarcia. Wybierali różne trasy, obchodzili potencjalne przeszkody, starali się unikać miejsc, gdzie wcześniej natknęli się na błąd. Chodzili całymi godzinami, zataczając coraz większe kręgi, szukając miejsca, w którym niewidzialna bariera się kończyła.
Efekt zawsze był ten sam.
Nie mogli opuścić miasta.
Za każdym razem, gdy docierali do określonego punktu, coś ich zatrzymywało. To było jak koszmarny labirynt bez ścian, z którego nie dało się znaleźć wyjścia.
Pierwszy nie mówił tego na głos, ale każde kolejne nieudane podejście utwierdzało go w jednej, przerażającej myśli — ten błąd naprawdę mógł być nie do przejścia przy ich obecnej wiedzy. Starał się jednak nie okazywać załamania.
Majka reagowała na to o wiele bardziej nerwowo. Za każdym razem, gdy kończyli kolejną próbę, wściekała się. Kopała śnieg, przeklinała w sposób, który przyprawiał Pierwszego o ciarki, a raz nawet w furii roztrzaskała witrynę sklepu.
Oboje jednak nie mieli zamiaru się poddać. Wrócili na noc do kotłowni, a po pierwszym dniu prób przyszedł kolejny, a potem kolejny. Igor odwiedzał ich w tym czasie kilkukrotnie. Z czasem stało się dla nich jasne, że mężczyzna był kimś więcej niż tylko jednym z mieszkańców i operatorem radia— pełnił tu rolę naczelnika, nieformalnego przywódcy społeczności.
Czasem przynosił im rady, jak unikać potworów, innym razem po prostu dopytywał o ich historię. Oczywiście, zachowali dla siebie większość szczegółów — zwłaszcza to, że Pierwszy był w rzeczywistości połączeniem dwóch ludzi i miał rozbudzoną Pierwotną Wolę.
Po tygodniu nieudanych prób pojawił się niestety kolejny problem.
— Pasożytujemy na nich — rzucił Pierwszy do Majki gdy siódmego wieczoru od przybycia, jedli podaną przez dziadka Gruszkę kolację.— Jeśli będziemy tak dalej robić, prędzej czy później każą nam się stąd wynosić — dodał, z grozą myśląc o tym jak ciężko mieliby teraz znaleźć jakąś sensową kryjówkę.
Majka westchnęła, odkładając łyżkę do zupy.
— Co powinniśmy zrobić? — spytała.
Pierwszy nie zastanawiał się długo.
— Dołożyć się jakoś do ich przetrwania. Z tego, co widzę, nie mają tu zbyt wielu szabrowników. Wydaje mi się, że rozsądnie byłoby się im zaoferować jako pomoc.
Majka nie potrzebowała więcej argumentów. Skinęła głową, zgadzając się na to bez słowa, a następnego dnia udali się do Igora, by złożyć mu ofertę — Ich dalszy pobyt w kotłowni, w zamian za pomoc przy zdobywaniu zapasów.
Mężczyzna przyjął ją z wyjątkowym entuzjazmem.
— No, długo wam się zeszło… — skwitował tylko gdy odwiedzili go w jego „apartamencie” na szczycie bloku. — Większość poddaje się po dwóch, może trzech dniach. Ale cieszę się, że w końcu zdecydowaliście się do nas dołączyć.
Mężczyzna najwyraźniej uznał, że rezygnują ostatecznie z prób opuszczenia miasta i postanowili zostać na dobre. Pierwszy nie wyprowadzał go jednak z błędu. Próbować ucieczki mogli przecież bez jego wiedzy, zarówno w trakcie szabru jak i po nim. Zachowanie tego w tajemnicy oszczędziło im przynajmniej wysłuchiwania kolejnych uwag.
Już pierwszego dnia ich nowej „pracy” okazało się, że w bloku brakowało niemal wszystkiego. Powód tego stanu rzeczy, był jednak zupełnie inny niż w Czerskim Zamku. Tam problemem było to, że większość zasobów została już wyzbierana, a resety były niedostateczne w stosunku do ilości ludzi żyjącej w mieście. Tutaj wszelkich problemów dostarczała wyłącznie pogoda.
Mróz, który zaczął się ponad dwa lata temu, nie odpuszczał ani na chwilę. Nawet w najcieplejsze dni temperatura nie przekraczała zera stopni. Regularne ( i podobno obfite ) resety budynków sprawiały, że teoretycznie zawsze można było znaleźć nowe zapasy.Niestety nocne zawieruchy, które pokrywały miasto grubą warstwą zalegającego śniegu, znacząco przeszkadzały w rozpoznaniu nowo odtworzonych miejsc. Do tego grząski i sypki puch znacznie utrudniał transport znalezionych zapasów, a jakby tego było mało, w samym mieście (gdzie można było obłowić się najbardziej) roiło się od Niewykształconych.
Społeczność bloku liczyła sobie prawie stu mieszkańców, ale tylko garstka wychodziła na regularny szaber. Reszta poświęcała większość dnia na gromadzenie opału, rozbierając pobliskie budynki i wszystko co w nich znaleźli.
Szczęściem w nieszczęściu Pierwszy i Majka mieli spore doświadczenie w szabrownictwie i dryg do szukania miejsc, które mogły skrywać coś wartościowego. Dzięki nim udawało się z nawiązką nadrabiać straty po niedyspozycji Wojtka i śmierci jego dwóch towarzyszy w noc, którą przybyli.
Sam Wojtek nie miał już żadnych szans na powrót do pełnej sprawności. W wyniku odmrożeń stracił bowiem złamaną rękę. Pierwszy i tak uznał za cud fakt, że mężczyzna w ogóle przeżył. Amputacji musiała podjąć się Oliwia— jedyna namiastka lekarza, jaką mieli w bloku.W Starym Świecie była ona weterynarzem, nie chirurgiem, a Wojtka operowała na zwykłym stole, przy szczątkowym znieczuleniu.
Od momentu, gdy razem z Majką zaoferowali się jako szabrownicy, Igor zaproponował im oczywiście przeniesienie się z kotłowni do bloku. Mieli tam dostać własne lokum, lepszy dostęp do żywności, a przede wszystkim o wiele większą czystość. Pierwszy jednak odmówił. Wolał hałas maszyny parowej, która zasilała budynek w elektryczność, niż życie na kupie z resztą mieszkańców. Nie czuł potrzeby wtapiać się w tę społeczność, jak i zresztą w żadną inną w swoim życiu. W kotłowni, miał zarówno przestrzeń, względny spokój, a i towarzystwo dziadka Gruszki wyjątkowo mu nie przeszkadzało.
Majka miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Gdyby to od niej zależało, już dawno przeniosłaby się do bloku. Uważała, że tylko idiota wybiera smród sadzy, ciągły szum rur i pary oraz ciasną, brudną przestrzeń zamiast normalnego pokoju, gdzie można się wyciągnąć na łóżku. Finalnie została jednak z Pierwszym i każdego wieczoru przypominała mu, jak głupią decyzję podjął.
Pierwszy nie miałby natomiast nic przeciwko, gdyby Majka zostawiła go jednak samego. Wystarczały mu jej wybuchy frustracji po każdej kolejnej nieudanej próbie ucieczki z miasta.Naprawdę nie potrzebował do tego jeszcze jej ciągłych uwag i narzekań. Mimo tonie odważył się zasugerować dziewczynie, by po prostu się wyprowadziła — wiedział, że to tylko rozbudziłoby podejrzenia o to, że próbuje odebrać Drugiemu ciało albo uciec z miasta bez niej. Oczywiste było przecież, że Majka nie została w kotłowni dla jego „komfortu psychicznego”, tylko po to, by go pilnować.
Taki stan rzeczy utrzymywał się przez kolejne tygodnie, testując cierpliwość Pierwszego do granic możliwości. Pierwsze odejście od tej rutyny, pojawiło się dopiero, gdy po zostawieniu zapasów, jeden z pilnujących magazynu mężczyzn rzucił im na odchodne:— Igor chciałby się z wami zobaczyć. Czeka na górze…
Pierwszy spojrzał na strażnika, marszcząc brwi. Igor nigdy wcześniej nie wzywał ich do siebie — jeśli miał do nich jakąś sprawę, zazwyczaj sam fatygował się do kotłowni. Co takiego się stało, że zażyczył sobie ich stawiennictwa? Może chodziło o jakąś specjalną rzecz do zdobycia? Coś, czego mieli poszukać przy następnym szabrowaniu? A może blok miał jakieś problemy, w których mieli pomóc?
Nie zamierzał zgadywać. W sytuacji jakiej się znajdowali, o cokolwiek nie zostaliby poproszeni i tak musieli się zgodzić. Z pewnym oporem ruszył więc z Majką na górę, choć z każdym pokonanym stopniem jego niechęć tylko rosła.
Mieszkanie Igora znajdowało się na ostatnim piętrze, a droga do niego była dla Pierwszego prawdziwym koszmarem.
Klatka schodowa pełniła tu rolę podwórka — to właśnie na niej mieszkańcy spędzali więcej czasu niż w swoich lokalach. Wspinając się na kolejne piętra, musieli przedzierać się przez ludzi, którzy gromadzili się w przejściach by poplotkować.
Pierwszy nie znosił tego.
Nie lubił ich ukradkowych, oceniających spojrzeń. Nie znosił szeptów, które milkły, gdy przechodził obok, i tego dziwnego uczucia, że zawsze ktoś go obserwuje.
Majka podchodziła do tego zupełnie inaczej.
Gdy mijali kolejnych mieszkańców, raz po raz kiwała komuś głową, rzucała krótkie „cześć” albo zatrzymywała się na moment, by zamienić z kimś kilka słów. Z jej zachowania jasno wynikało, że zdążyła się już nawiązać jakąś relacje z niektórymi osobami. W przeciwieństwie do Pierwszego nie trzymała się jednak na uboczu. Wręcz przeciwnie — po szabrowaniu często zatrzymywała się w bloku, zamiast od razu wracać do kotłowni.
— Bez sensu… — pomyślał Pierwszy.
Ich celem była przecież ucieczka. Nie powinni się tutaj zadomawiać, nie powinni przywiązywać się do ludzi. Nie widział w tym logiki.
Zanim jednak zdążył zagłębić się w tę myśl, coś innego zwróciło jego uwagę.
W połowie drogi na górę natknęli się na ciasno zbity krąg kobiet. Nie wyglądały, jakby stały tu przypadkiem, a wręcz jakby na nich czekały. Wśród nich była żona Igora oraz pani weterynarz Oliwia, która zagadnęła do niego, gdy przechodził obok.
— Czarny…
Pierwszy wzdrygnął się, gdy jego przypuszczenia się potwierdziły i z bólem przystanął obok gromady.— Tak…? — westchnął ciężko, czując, że zaraz będzie miał ochotę rzucić się ze schodów.
Oliwia natychmiast wyciągnęła w jego stronę rękę.
— Przez to, że tak szybko zawsze wracasz do kotłowni, nie mieliśmy jeszcze okazji się formalnie poznać — stwierdziła.
Pierwszy tylko skinął jej głową, nie odwzajemniając gestu.
Kobieta odchrząknęła, wyraźnie zbita z tropu jego zachowaniem, ale mimo to utrzymała uprzejmy uśmiech.
— Tak więc… — powiedziała, próbując ponownie zacząć rozmowę. — Minęło już trochę czasu, odkąd uratowaliście naszego Wojtka. Do tej pory nie było też okazji, żeby wam za to odpowiednio podziękować. Ponieważ ostatnio nasze zapasy wyglądają lepiej, Igor zgodził się na zorganizowanie małej posiadówki, żeby to godnie uczcić. Chciałabym powiedzieć, że oboje…— tu zawahała się jakby, próbując zmienić ton zaproszenia na bardziej przymilny. — Byłoby cudownie gdybyście…
— Dziękuję… — odpowiedział Pierwszy chłodno, nie czekając nawet, aż Oliwia skończy mówić. — Obawiam się jednak, że nie będę mógł się stawić.
Nie wyjaśnił nic więcej. Nawet nie czekał na reakcję kobiety. Po prostu obrócił się na pięcie i ruszył dalej, nie dbając o to jak zostanie to odebrane.
Majka dogoniła go po chwili z ciężką rezygnacją wypisaną na twarzy.
— Więc nie tylko dla mnie jesteś bucem… — mruknęła, jakby mówiła to bardziej do siebie niż do niego, po chwili jednak dodała głośniej:— Naprawdę nie musiałeś jej od razu tak zjeżdżać. Oliwka to spoko babka, która po prostu grzecznie zaprosiła nas do siebie.
— A ja jej grzecznie odmówiłem… — odparł Pierwszy, nie zatrzymując się.
Przez chwilę wydawało się, że Majka zamierzała po prostu zignorować jego zachowanie, ale ostatecznie coś w niej pękło. Parsknęła krótkim, ironicznym śmiechem i rzuciła oburzona:— Kurwa… Ty jesteś jakiś upośledzony?!
Nie wiedziała jeszcze, że właśnie przekroczyła granicę. Tę jedną, której Pierwszy nikomu nie pozwalał przekraczać.
— NIGDY NIE WAŻ SIĘ TAK DO MNIE MÓWIĆ!!! — ryknął, obracając się gwałtownie, a jego głos odbił się echem od klatki schodowej.
Majka odruchowo cofnęła się o krok, zupełnie zbita z tropu, bo zawsze kiedy się sprzeczali, Pierwszy pozostawał opanowany. Nawet jeśli jego słowa były ostre, nigdy nie tracił nad sobą kontroli.
— Nie jestem upośledzony! — wywrzeszczał jej w twarz, wykorzystując chwilę, gdy nie była w stanie odpowiedzieć.— Wręcz przeciwnie! — warknął, a jego oddech drżał od gniewu. — Jestem najnormalniejszą osobą w tym cholernym świecie!
Następnie zrobił krok do przodu, zmuszając dziewczynę do cofnięcia się.
— Nie bawię się w społeczność, której nie potrzebuję. Nie uśmiecham się jak pajac do ludzi, których nie lubię. — mówił głosem ociekającym od furii. — Nie mam zamiaru zmuszać się do robienia czegokolwiek, czego nie chcę, tylko po to, żeby poprawić komuś humor! Cały ten cholerny teatr ze Starego Świata umarł razem z nim, a ja nie mam zamiaru go wskrzeszać. W głowie mam tylko jedno; jak wydostać się z tego miasta i jak najszybciej sprowadzić Grześka z powrotem. Nie potrzebuję do tego żadnych pierdolonych „rozpraszaczy”, w postaci posiadówek z ludźmi, którzy obchodzą mnie tyle co ja ich!
Przekleństwo, które prawie nigdy nie padało z jego ust, odbiło się od ścian, rozchodząc się po klatce schodowej jak uderzenie w gong. Przez chwilę zdawało się, że nawet powietrze w pionie bloku zastygło, przytłoczone siłą jego słów.
Kilka głów wychyliło się w tym czasie zza framug drzwi. Ktoś na wyższych piętrach przestał mówić. Kroki na klatce ustały, a w powietrzu zawisła gęsta, niezręczna cisza.
Majka nawet nie próbowała odpowiedzieć. Stała w miejscu, nieruchoma, jakby dopiero teraz do niej dotarło, co właściwie się stało.
Pierwszy spojrzał na nią po raz ostatni, posyłając jej lodowate, przeciągłe spojrzenie, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył na górę.
Szedł szybko, nie oglądając się za siebie. Gniew w nim pulsował, rozchodząc się po całym ciele jak rozżarzone żelazo. Czuł go w karku, w palcach dłoni, w każdym stopniu, który pokonywał na tych wąskich, betonowych schodach. W pewnym momencie usłyszał za sobą przyspieszone kroki.
Czyżby szok dziewczyny minął i teraz dopiero miała się rozpocząć prawdziwa kłótnia?
Zacisnął szczękę, gotów na kolejną wymianę zdań, ale gdy Majka go dogoniła, nie rzuciła kolejną zaczepką.
Zamiast tego wyszeptała cicho: — Pierwszy…
Zatrzymał się.
— Przepraszam… — powiedziała po chwili, równie cicho. — Przesadziłam…
Gdy to usłyszał, powietrze uciekło z niego w długim, wymuszonym wydechu.Gniew, który czuł,zaczął opadać równie szybko, jak się pojawił.
— Ja też…— odpowiedział, spoglądając w jej stronę. — Powinienem się bardziej kontrolować…
Chciał już ruszyć dalej, ale wtedy Majka wyciągnęła w jego stronę dłoń.
— Nie chcę cię dotykać!Wiem, że tego nie lubisz, ale poczekaj proszę…
Dziewczyna przysunęła się bliżej, tak by mieszkańcy nie mogli ich usłyszeć, i zaczęła z jakiegoś powodu tłumaczyć mu się ściszonym głosem. — Nie myśl sobie, że nie stawiam powrotu Grześka na pierwszym miejscu. Nie ma dla mnie nic ważniejszego…
Mówiła to tak szybko, jakby bała się, że Pierwszy zaraz się odwróci i nie wysłucha jej do końca.
— Ja po prostu nie daję już rady — przyznała z bólem. — To wszystko to jest dla mnie jak jakiś pieprzony koszmar. Ja nie jestem taka jak ty. Nie potrafię żyć bez ludzi, bez rozmów, skupiona tylko na tym, co trzeba zrobić i spędzając dni we własnej głowie.
Urwała na chwilę, jakby sama nie była pewna, czy powinna mówić dalej.
— W zamku miałam masę obowiązków— powiedziała w końcu, zerkając na niego jakby sprawdzała, czy w ogóle jej słucha. — Masę potwornych rzeczy, z którymi musiałam mierzyć się każdego dnia. Ale miałam też przyjaciół, rodzinę, ludzi, z którymi mogłam wylać wszystkie negatywne emocje. Nie dziw się, że próbuję nawiązać z tutejszymi jakąś nić porozumienia. Ja po prostu nie umiem inaczej, rozumiesz? Bez tego umieram. Jak nie oderwę na chwilę myśli od tego, że nie ma ze mną Grześka i nie możemy wyjść z tego miasta. To po prostu oszaleję…
Pierwszy wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie był dobry w takich rozmowach. Nigdy nie wiedział, co zrobić, gdy ktoś otwierał się przed nim w ten sposób.
— Rozumiem trochę, co was ze sobą połączyło… — powiedział w końcu, nie zastanawiając się nad słowami tak bardzo, jak zazwyczaj.— On jest dokładnie taki sam jak ty— tłumaczył, patrząc gdzieś w bok. Łatwiej mu było mówić to w przestrzeń niż bezpośrednio do Majki.
Celowo nie mówił teraz o Drugim w czasie przeszłym, by podkreślić swoją pewność w tym, że mają szansę go uratować. Majka musiała to zauważyć, bo lekki, niemal niedostrzegalny uśmiech przemknął przez jej twarz.
Pierwszy odetchnął cicho i mówił dalej. — Sama na własne życzenie pilnujesz mnie ciągle w tej kotłowni. Nigdzie ci przecież nie zwieję. Dobrze wiesz, że na razie nie wiemy jak stąd uciec.
Po tym stwierdzeniu twarz dziewczyny znów się nieco przytłumiła, więc spróbował jeszcze raz powiedzieć coś podnoszącego na duchu. — Prędzej, czy później znajdziemy wyjście i wyciągniemy Grześka na zewnątrz. Tylko nie możesz się wypalić i załamać. Jeśli potrzebujesz, spotykaj się z tymi ludźmi by utrzymać swoją głowę w ryzach. Na pewno nie stwierdzę przez to, że zapomniałaś o Drugim.
Majka westchnęła ciężko i przeczesała dłonią włosy, jakby próbowała zetrzeć z siebie cały ciężar tej rozmowy.
— Dzięki… — wyszeptała, a potem, po chwili przerwy, dodała pół żartem: — Naprawdę, dziadek Gruszka jest bardzo… miły, ale jak jeszcze raz usłyszę, czemu kolejki wąskotorowe jeździły tendrem do przodu, to sama się położę na torach.
Pierwszy uniósł kącik ust w czymś co miało być uśmiechem, starając się utrzymać z Majką nić porozumienia, ale bardziej wyszedł mu z tego bolesny grymas. Nie był do tego przyzwyczajony. Uśmiechy nie przychodziły mu naturalnie.
— Chodź, zobaczmy, czego chce Igor… — rzucił, ruszając w górę schodów.
Gdy po chwili stanęli przed mieszkaniem mężczyzny, Pierwszy uniósł dłoń, by zapukać do drzwi. Zanim jednak zdążył to zrobić, te otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Zupełnie jakby Igor czekał po drugiej stronie, obserwując korytarz przez wizjer.
— No, w końcu — rzucił, zerkając na nich z teatralnym wzburzeniem. — Coś się stało? Słyszałem, że mieliście małą różnicę zdań…
Majka, przepuszczona przez Pierwszego w drzwiach, machnęła tylko ręką wchodząc do środka.
— Nic poważnego — mruknęła, ale niemal od razu skrzywiła się i dodała: — Jezus, co tu tak u ciebie gorąco?
Igor uśmiechnął się pod nosem i cofnął w głąb korytarza, wskazując im drogę.
— Przywilej lidera — stwierdził, nie kryjąc samozadowolenia. — Ciepło unosi się do góry. Jak się dobrze zaklei okna i uszczelni drzwi, można tu żyć jak w kurorcie.
— Kurort, jasne… — burknęła dziewczyna, rozpinając kurtkę.
Pierwszy wchodząc ostatni, zatrzymał się na moment w progu pokoju, by ogarnąć wzrokiem jego wnętrze.
Pomieszczenie było stosunkowo przestronne, jak na standardy tego bloku, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że większość wyposażenia to zbieranina rzeczy z odzysku. Kanapa wyglądała, jakby miała najlepsze lata za sobą — zapadnięta tak bardzo, że ktoś mniej ostrożny mógłby w niej dosłownie utonąć. Połowa regału miała inny kolor niż reszta, bo najpewniej pochodziła z zupełnie innego zestawu mebli. W kącie, pod ścianą, stał stół zawalony mapami i notatkami, a nad nim wisiał prowizoryczny hak z powieszonym ogromnym rzeźnickim nożem. Okazało się też, że nie byli jedynymi gośćmi.
Przy stole, z wyciągniętą nogą, siedział o dziwo Wojtek.
Mężczyzna odzyskał już nieco siły po operacji— jego skóra nie miała już tego charakterystycznego sino-białego odcienia, a rysy twarzy złagodniały. Mimo to, rękaw jego bluzy ział pustką tam, gdzie powinna znajdować się dłoń.
Widząc ich, Wojtek uniósł brew i uśmiechnął się szeroko. Zważywszy na to, że to oni go uratowali, nie przeszkadzało mu nawet oschłe zachowanie Pierwszego, z którym zderzył się, gdy próbował mu kiedyś podziękować.
— Oho, nareszcie — rzucił. — Już myślałem, że się zgubiliście po drodze.
— Nie zgubiliśmy się, tylko utknęliśmy… — pomyślał Pierwszy, rozglądając się po pokoju gdy nagle zauważył szok pojawiający się na twarzy Igora i Wojtka.
Obaj wpatrywali się w Majkę, która właśnie ściągnęła bluzę i przewiesiła ją przez oparcie krzesła razem z kurtką. Pod okryciem miała na sobie mocno dopasowany top o kroju, którego krótki fason odsłaniał potężne mięśnie jej ramion, duży biust i wyraźnie zarysowany brzuch.
— No, nieźle… — wypalił odruchowo Igor, ale zaraz potem ugryzł się w język, jakby dopiero zorientował się, że mogło to zabrzmieć niestosownie. — Znaczy… przepraszam. Ja po prostu nie sądziłem, że…
— Że nie jestem drobną dziewczynką? — podchwyciła Majka, unosząc lekko rękę i przyglądając się swojemu tricepsowi. Mięsień napiął się pod skórą, rysując wyraźne, mocne linie. — Wiecie, używam łuku, który ma prawie dwadzieścia trzy kilo naciągu. Jak się wpadnie w dłuższe starcie, trzeba mieć naprawdę sporo siły, żeby nim operować… — dodała z dumą. — Zresztą, kobiety ogólnie mają cieńszą skórę i mniej tłuszczu na rękach, więc nawet jak strzelałam tylko hobbistycznie, mięśnie mi się strasznie rysowały…
Igor odetchnął z ulgą, widząc, że Majka nie potraktowała jego śmiałości jako czegoś obraźliwego.
— Naprawdę wybacz…— ukorzył się ponownie. — Po prostu… nie spodziewałem się, że ktoś z tak delikatną twarzą skrywa pod kurtką tak… wyrzeźbione ciało — stwierdził z wyraźnym podekscytowaniem, a po głosie słychać było, że to wyrzeźbione ciało bardzo mu się spodobało.
Pierwszy czując w skroniach ucisk zażenowania, spojrzał na Igora spod przymrużonych powiek, a ten kontynuował swoje zachwyty:— Wiesz strongmenki są raczej… takie…takie…
— Chciał pewnie powiedzieć, męskie z twarzy… — dokończył za niego Wojtek, uśmiechając się lekko, ale zaraz potem podniósł dłonie w obronnym geście. — Ale nie ty! — dodał natychmiast, jakby obawiał się, że jego słowa mogą zostać źle odebrane.
— Ty wyglądasz super! — podkreślił Igor, jakby to była informacja, której Majka jeszcze nie wyczytała z jego maślanych oczu. — Nigdy bym nie pomyślał, że wysportowana dziewczyna może wyglądać tak… po prostu WOW.
Pierwszy poczuł, jak poziom żenady w pomieszczeniu zbliża się do takiego, którego po prostu nie wytrzyma.
— Chciałeś od nas coś konkretnego? — spytał, wciskając się w rozmowę, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila i wyskoczy przez okno.— Czy mam jeszcze poczekać aż skończycie ćwiczenia z opisu sylwetek?
Reprymenda częściowo podziałała. Igor odkaszlnął, szybko poważniejąc, ale jego oczy wciąż uciekały w stronę wypchanego topu Majki.
Pierwszego bardziej denerwowało jednak zachowanie Wojtka, który również nagle zaczął cierpieć na „niedowład oczu” i ewidentnie zapomniał, że chwilę wcześniej w korytarzu musiał minąć swoją żonę.
— Za grosz przyzwoitości… — pomyślał, zaciskając zęby i opierając się pokusie, by tego nie skomentować.
Majka sprawiała natomiast wrażenie niewzruszonej. Albo była przyzwyczajona do tego rodzaju błazenady wokół siebie, albo prymitywne, toporne zaloty zwyczajnie jej nie ruszały. Na szczęście Igor w końcu zdecydował się nadać spotkaniu bardziej oficjalny ton.
— Siadajcie, siadajcie — rzucił z ożywieniem, jakby właśnie przypomniał sobie, że miał do przekazania coś ważniejszego niż własne fascynacje kobiecą muskulaturą.
Potem przysunął jedno z krzeseł bliżej stołu i zaczekał, aż zajmą miejsca.
— To jak się wam u nas żyje? — zagaił, opierając się o blat i splatając dłonie. — Nikt nie sprawia wam problemów? Nadal wolicie gościć u dziadka Gruszki zamiast w bloku?
— Jest w porządku… — odpowiedziała Majka z uprzejmą neutralnością.
Igor skinął głową, jakby to była najlepsza odpowiedź, jaką mógł usłyszeć.
— Cieszę się… — powiedział, a na jego twarzy pojawił się specyficzny, nieco zadufany uśmiech.
Pierwszy znał ludzi o takim charakterze. Przywódcy, którzy nie nazywali siebie władcami, ale wyraźnie lubili, gdy inni traktowali ich z respektem. Igor nie był tyranem, udawał człowieka ludu, dobrego wujka, ale miał w sobie to coś, co kazało mu zaznaczać swoją pozycję. Trochę przypominał mu pod tym względem Daniela…
— Słuchajcie, nie ukrywam, że dałem wam bardzo dużą dozę swobody na początek — zaczął w końcu, nachylając się lekko nad stołem, jakby mówił coś w zaufaniu. — Przez tydzień próbowaliście uciec z miasta, mimo że mówiłem wam, że się nie da. Nie robiłem wam problemów. Przyjąłem was pod swój dach i wykarmiłem . Sami przyszliście do mnie, że chcecie pomóc i zostać szabrownikami. Zgodziłem się, mimo że niewiele o was wiedziałem…
Jego ton był spokojny, ale Pierwszy doskonale wyczuwał ukryty przekaz — subtelne podkreślenie zasług, budowanie narracji, w której to Igor był tym, który dał im szansę na przetrwanie.
— Nie zrozumcie mnie źle! — kontynuował. — To, że sami chcieliście zapracować na swój pobyt.Uważam to za coś super. Naprawdę. Widać, że nie jesteście pasożytami, chcecie działać. To się szanuje. Niemniej…
Tu zawahał się na moment, a potem wbił w nich spojrzenie, które miało być pewnie autorytarne, ale wyszło bardziej jak nieudolna imitacja złości.
— Może to zabrzmi głupio, ale ja tu jestem przywódcą — oznajmił tonem, który zdradzał, że wcale nie uważał tego za coś błahego. Wręcz przeciwnie, miał zamiar podkreślić ten fakt tak wyraźnie, jak tylko się da. — No i nie wszystkim w bloku pasuje, że robicie właściwie, co chcecie i jak chcecie, bez konsultacji ze mną.
Pierwszy ledwo powstrzymał się przed westchnięciem. Był niemal pewien, że tymi „wszystkimi”, którym rzekomo przeszkadzało ich zachowanie, był wyłącznie Igor. No może jeszcze jeden czy dwóch jego popleczników — tych, którzy dostawali od niego resztki władzy w postaci iluzorycznego decydowania o czymkolwiek.
Cała reszta miała to zapewne w głębokim poważaniu, dopóki było co jeść i gdzie spać.
Nie skomentował tego jednak, pozwalając Igorowi mówić dalej.
— Nie mam oczywiście zamiaru w jakiś sposób was tutaj niewolić, co to to nie — dodał szybko, unosząc dłoń w geście, który miał dodać mu powagi, ale bardziej wyglądał na nerwowe usprawiedliwianie się. — Mamy swobodne podejście do mojej roli przywódcy.
— Więc po co ta rozmowa? — pomyślał ironicznie Pierwszy, próbując ukryć rosnące zniecierpliwienie.
Ale Igor kontynuował swój monolog, najwyraźniej przekonany, że jego słowa są odbierane dokładnie tak, jak chciał.
— Niemniej chciałbym, żebyście od jutra nosili ze sobą radio i dawali znać, co robicie i jak robicie.
Jego ton nadal był uprzejmy, ale Pierwszy nie miał złudzeń — to był rozkaz podany w formie propozycji.
— To oczywiście będzie działało w obie strony — podkreślił Igor. — W razie potrzeby, awaryjnej sytuacji, będę w stanie wysłać wam kogoś z pomocą…
Pierwszy westchnął w myślach po raz drugi.
— Tak jak wysłałeś pomoc Wojtkowi? — ironizował w głowie, ale wciąż powstrzymywał się od wypowiedzenia tego na głos.
Nie musiał też na szczęście w ogóle odpowiadać, bo to Majka przejęła inicjatywę.
— Jasne, rozumiemy to i szczerze dziękujemy za całą pomoc jaką nam daliście— odpowiedziała dość swobodnie, choć Pierwszy wyczuł lekkie napięcie w jej głosie. — Jeżeli o to prosisz,będziemy zabierać ze sobą radio na szaber. Jeśli są jeszcze jakieś wymagania, mów.Ja i Pan Maruda zrobimy, co się da by je spełnić…
Igor słysząc to, wyraźnie się rozpromienił, jakby właśnie dogadali wyjątkowo korzystny układ.
— Świetnie! — powiedział, klaszcząc w dłonie.— Cieszę się, że na tyle, na ile to możliwe, staracie się zostać częścią naszej społeczności.
Pierwszy wciąż czuł pewien niesmak. Może to przez sposób, w jaki Igor dobierał słowa?Może przez jego wcześniejsze zachowanie? A może po prostu nie lubił mieć nad sobą przywódcy? To też było prawdopodobne…
Tymczasem Igor, najwyraźniej uznając rozmowę za zakończoną sukcesem, przeciągnął się leniwie, znów pozwalając sobie na spojrzenie tam, gdzie nie powinien. Następnie odchrząknął, jakby próbował zamaskować ten drobny incydent, a potem podniósł się i nachylił nad stołem, spoglądając na rozrzucone wcześniej mapy.
— Skoro poszło nam tak dobrze… — zaczął, przesuwając palcem po jednym z zaznaczonych punktów.— Miałbym do was pewną prośbę. Nie rozkaz, a prośbę…
Po tych słowach przeszedł kilka kroków, stanął za Wojtkiem i spojrzał na nich ponuro, jakby miał zamiar oznajmić coś wyjątkowo ciężkiego.
— Przed tym, jak Wojtek z kumplami wpadli na Trzaskaczy, a sam Wojtek ledwo przeżył, udało im się odnaleźć fajny sklepik.
Na moment zapadła cisza, a Wojtek skinął na potwierdzenie głową.
— Szkoda byłoby zmarnować ofiarę, jaką ponieśliśmy… — kontynuował Igor, opuszczając głos na chwilę, jakby chciał podkreślić, że bardzo to przeżywa. — Sam Wojtek już raczej nie będzie szabrował zbyt dobrze… — dodał, przesuwając spojrzenie na puste miejsce po jego dłoni. — Ale jutro gdybyście się zgodzili, mógłby was zaprowadzić do swojego znaleziska i zrobilibyście kilka kursów przed wieczorem.
Ton znów zmienił mu się na lekki, jakby to była propozycja rzucona mimochodem, ale wszyscy wiedzieli, że to była decyzja już podjęta.
— Głównie zależy nam na mięsie — tłumaczył dalej. — Podobno wszystko zamarzło na kość i dobrze się zachowało.Gorący, mocny rosół po pracy to coś, o czym od dawna marzą nasi szabrownicy i zbieracze opału.A ty wiesz, jak to działa, prawda, Czarny?— wtrącił niespodziewanie. — Zadowoleni ludzie pracują lepiej…
A więc to był ten moment pomyślał Pierwszy. Moment, w którym Igor w końcu przestał owijać w bawełnę i uderzył. Nie mógł tego zrobić wprost, nie pasowało to do jego stylu, ale było jasne, że pił do jego sposobu bycia.Może czuł się obrażony, że Pierwszy nie skakał z wdzięcznością za przyjęcie do ich społeczności? Może uznał, że jego praca nie była wystarczająca i oprócz niej miał się też przed nim korzyć?
— Niedoczekanie twoje bufonie…Nazginałem się już karku w swoim życiu— pomyślał szorstko Pierwszy, ale nie powiedział ani słowa.

I tak coś czułem, że mi się ten cały Igor nie spodoba. Krótka część, ale dobrze napisana. Łyknąłem na raz i biorę się za kolejne ;)