Przygotowania do Festiwalu Życia przebiegły szybko i bez żadnych problemów. Czy to jednak mogło to kogoś dziwić, skoro, jak zauważył Roman, była to już ponad dwusetne wydarzenie tego typu? Mieszkańcy zamku mieli więc mnóstwo okazji do doskonalenia organizacji swojego święta.
Przy okazji, był to pierwszy raz od niemal miesiąca, kiedy Grzesiek wreszcie opuścił dziedziniec Czerskiej twierdzy. Poza murami szybko znikał jednak cały średniowieczny czar tego miejsca. Okazało się, że zaledwie kilka metrów od głównej bramy, na terenie dawnego parkingu dla zwiedzających, znajdował się obszerny park maszynowy. Na ogrodzonym placu członkowie społeczności zamkowej przechowywali swoje furgonetki oraz części zamienne do nich. Ponadto, było to miejsce składowania dla sprzętu kowalskiego, który był zbyt ciężki, żeby opłacało się go przenosić za mury zamku. Oczywiście nie były to tylko prymitywne urządzenia, pokroju kowadła, paleniska i młotów. W ogromnym metalowym garażu, ustawione były butle z gazami spawalniczymi, potężne skrzynie na narzędzia, większe i mniejsze tokarki oraz agregaty do ich zasilania. Grzesiek nie zdążył dokładnie przyjrzeć się temu wszystkiemu, z powodu panującego pośpiechu, ale już sam widok samochodów bardzo go pocieszył. Obawiał się wcześniej, że do Góry Kalwarii będą musieli dotrzeć pieszo, co dla jego niedawno wyleczonej kostki byłoby prawdziwym wyzwaniem.
Dzięki pośrednictwu Majki, miał możliwość wypożyczyć na czas wyprawy całkiem poręczny i lekki topór, a także odzyskać amunicję do swojego pistoletu. Z takim wyposażeniem czuł się bezpieczniej i był gotów do rywalizacji z innymi rycerzami. – Przebyłem Pół Martwego Świata pieszo, na pewno tutaj nie będę najgorszy – dodawał sobie otuchy, ustawiając się w kolejce po transport.
Zajmując miejsce w jednej z furgonetek, żałował tylko, że nie mógł pozwolić sobie na żadne czułości z towarzyszką. Chociaż Łukasz nie jechał razem z nimi, potencjalny romans nowoprzybyłego z mieszkanką zamku był zbyt ciekawym tematem dla plotkarzy, by nie rozejść się błyskawicznie. Dziewczyna jednak nie pozostała wobec niego całkowicie obojętna, i gdy tylko zasiadła obok, natychmiast dotknęła swoim kolanem jego kolana. Ten gest, choć niewielki, sprawił Grześkowi chyba więcej radości niż wszystkie pocałunki od wszystkich kobiet, z którymi się spotykał się w swoim życiu.
– Denerwujesz się? – zapytała Majka, układając jednocześnie swoje rzeczy, tak aby nie przeszkadzały w czasie podróży.
– To nie tak, że jestem spokojny... – odpowiedział Grzesiek, znacznie szczerzej niż zamierzał na początku. – Każde spotkanie z niewykształconymi jest ryzykiem, ale już się przyzwyczaiłem. Widziałem i przeżyłem tyle, że trudno o coś, co mogłoby mnie naprawdę zaskoczyć. No i sam sposób, w jaki do tego podchodzicie, nie napędza szczególnej atmosfery strachu.
Majka skinęła głową, ale jej twarz mocno spoważniała. – Mimo tego co widzisz i słyszysz, nasze wyprawy nigdy nie były całkowicie bezpieczne. – stwierdziła, wyraźnie chcąc go przestrzec przed zbytnią pewnością siebie. – To, że ktoś został ranny to właściwie standard. Zdarzało się też, że niektóre pary już nie wracały. – opisywała, ponuro. – Jednak sposób, w jaki to robimy, po prostu ułatwia sprawę. Lżej jest udawać, że to wszystko jest dobrą zabawą, niż drżeć z nerwów i goryczy, że znowu trzeba to robić...
– Domyśliłem się, że nie jest tak różowo, jak to przedstawiacie tym za murami. – wtrącił Grzesiek, a dziewczyna dodała:
– Dlatego chciałam ci to powiedzieć, zanim wysiądziemy. To, że na zamku wygląda to jak wygląda, nie znaczny, że nie jest niebezpieczne. Nie trać czujności, dobrze? – spytała, a jej głos pełen był szczerej troski.
Grześkowi aż przeszło przez myśl, że może zamiast pajacować i próbować się popisać, powinien naprawdę uważać i podejść do tego poważnie. – Dobrze. – zgodził się. – Będę skupiony, jak chyba jeszcze nigdy.
Mimo tego co mówiła Majka, wewnątrz samochodu nikt nie wydawał się nawet odrobinę nerwowy. Oprócz nich, furgonetką podróżowały jeszcze trzy inne pary. Wszyscy rozmawiali ze sobą żywiołowo, ustalając, gdzie udać się w pierwszej kolejności i które budynki sprawdzić jako pierwsze.
– Ciekawe, kogo złapał Łuki... – rzuciła niespodziewanie Majka. – Po tym, jak go wystawiliśmy, pewnie będzie chciał się pokazać... Oby tylko nie zrobił nic głupiego...
Grzesiek nieco się skrzywił, obawiając się czegoś zupełnie przeciwnego. – Zawsze jeździliście razem?
Majka skinęła głową. – Zawsze, gdy brałam udział w festiwalu. – wyznała, czym tylko potwierdziła jego obawy.
Przyjaźń między mężczyzną a kobietą była dla Grześka czymś równie fantastycznym, jak jednorożec. Większość osób wydawało się wiedzieć, jak powinna wyglądać, ale w rzeczywistości po prostu nie funkcjonowała. Zazwyczaj, prędzej czy później – a w jego przekonaniu zdecydowanie prędzej – jedna ze stron, lub nawet obie, angażowały się za bardzo, pragnąc czegoś więcej. W przypadku Łukasza i Majki sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana, ponieważ byli już kiedyś parą. Grzesiek, nieco pokątnie, dowiedział się, że to Majka zakończyła ich związek, a Łukasz bez wątpienia był stroną bardziej zaangażowaną. Dla niego „przyjaźń” stała się jedynie wymówką, by nie stracić kontaktu z dziewczyną i, być może, ostatecznie przekonać ją do powrotu. Co gorsza jeśli zawsze jeździli razem, mógł on traktować to jako coś wyjątkowego, rytuał zarezerwowany tylko dla nich. Być może nawet był to dla niego sygnał, że wciąż gdzieś jest jego szansa. Bo istniała rzecz, która Majka wciąż robiła tylko z nim.
– Cholera, to musiało być dla niego szokiem – oznajmił Grzesiek, tonem eksperta. – Może nie powinnaś, go tak po prostu wystawiać…
– Daj spokój, jest dorosły, poradzi sobie. – stwierdziła Majka, bagatelizując sprawę. – Poza tym ja nie jestem jego własnością i nie muszę z nim konsultować każdej decyzji.
Grzesiek miał w tej sprawie nieco inne zdanie, być może dlatego, że wiedział po prostu jak myślą mężczyźni. Nie wierzył ani w to, że Łuki tak po prostu sobie z tym poradzi, ani w to, że nie uważa Majki poniekąd za swoją własność. Nie chcąc jednak dłużej ciągnąć tego tematu, obrócił się w stronę okna.
Na niebie widać było już pierwsze zarysy nadchodzącego świtu. Istniała szansa, że będzie już dość jasno, gdy poszukiwania rozpoczną się na dobre. – My mamy jakiś plan? – spytał cicho, spoglądając z powrotem na towarzyszkę.
– Zdaj się na mnie. – odparła Majka, mrugając do niego.
Przez kolejne kilka minut drogi nie rozmawiali zbyt wiele, jedynie zaczepnie pukając się co jakiś czas kolanami. Tuż przed zjazdem na Górę Kalwarię, Majka wyjęła z plecaka radiostację i zaczęła wyjaśniać Grześkowi podstawowe zasady festiwalu. – Każda para otrzymuje swój radiowy pseudonim – wyjaśniła. – Nasz to „Izolda”. Radia są szyfrowane, więc nie musimy obawiać się podsłuchu. Poza tym, zaraz po świetle, mało co ma wystarczająco werwy, by nam przeszkadzać. Jeśli zabijesz potwora lub znajdziesz zapasy, podajesz przez radio nazwę ulicy i pseudonim. Następnie podjeżdża furgonetka, potwierdza twoją zdobycz i dopisuje ją do twojej listy. Potem zabierają zapasy albo potwora i…
– Zaraz... – przerwał Grzesiek. – Zabierają potwora? Po co?
Marnowanie paliwa i sił na coś takiego, wydawało mu się co najmniej nielogiczne.
– Truchła spalamy za miastem, żeby nie gniły na ulicach... – wyjaśniła mu jednak Majka.
– A wy nie macie w mieście Grabarzy? – dopytywał Grzesiek, bo w wielu miejscach to właśnie ci niewykształceni odpowiadali, za utrzymanie porządku z martwymi.
Zaskoczona Majka spojrzała jednak na niego niepewnie. – Grabarzy? Mamy je pochować? U was tak się robiło? – spytała, mocno zdziwiona.
Grzesiek pokręcił głową. Ciągle zapominał, że nazewnictwo nie było przecież uniwersalne i dla niej Grabarz, był po prostu grabarzem z cmentarza. – U nas mówiło się tak o potworach, które żywiły się truchłami. – wytłumaczył, dodając przy okazji opis – Miały takie czerwone płaszcze i kolce na plecach. Można by powiedzieć, że były dość pożyteczne, bo czyściły ulice z trupów...
Majka zastanowiła się przez moment, kładąc palec na ustach. – Chyba kiedyś widziałam coś podobnego, ale to było bardzo dawno temu...
Jej odpowiedź nie była w sumie zaskakująca. Grzesiek znał dobrze genealogię tego gatunku niewykształconych i wiedział, że do ich zrodzenia potrzebne były wyjątkowo specyficzne warunki; samobójstwo popełnione już po Błysku, w trakcie, którego doszło do masowego upływu krwi. To sprawiało, że nie były one tak powszechne w Martwym Świecie jak inne typy. – Rozumie, więc nie ma kto za was robić porządku. – stwierdził, – Czyli jeśli sami nie posprzątacie, macie później smrodek…
– Smrodek…– prychnęła dziewczyna. – Ty nawet nie wiesz, jak jebie rozkładający się potwór.
Grzesiek prychnął pod nosem, a ledwie chwilę później samochód zatrzymał się na parkingu dawnej stacji benzynowej, przy samym wjeździe do miasteczka.
Kierowca wyszedł z vana i odsunął boczne drzwi, wypuszczając podróżnych na zewnątrz. Majka przystanęła jeszcze na chwilę, aby życzyć reszcie par powodzenia, a potem razem z Grześkiem, popędzili w głąb miasta, oświetlając sobie drogę latarkami.
Oczywiście Grzesiek nie do końca był w stanie znieść panującą ciszę, więc gdy tylko wybiegli z okolic parkingu, spytał. – Dlaczego akurat Izolda? To stały pseudonim?
– Nie, za każdym razem wybieram inny – odparła mu dziewczyna. – Ale zawsze staram się dobierać coś baśniowego, taka moja tradycja…– dodała a po dłuższej chwili zatrzymała się, łapiąc go za rękę. – Dobrze, jesteśmy już wystarczająco daleko – stwierdziła, rozglądając się po okolicy.
– Na co? – spytał, a Majka przysunęła się do niego.
– Tu już nas nie widzą – po tych słowach przysunęła się jeszcze bliżej i pocałowała go.
Grzesiek poczuł, jak jego serce zaczyna bić mocniej. Ten sekretny romans miał w sobie coś wyjątkowo ekscytującego, choć nie był to nawet jego pierwszy tego typu związek. Po chwili zrozumiał, że nie chodziło tylko o to, że się ukrywali. Majka posiadała w sobie coś niezwykle urzekającego, i bez względu na okoliczności, każdy pocałunek z nią był równie emocjonujący. – Dobrze, teraz już czas na pełne skupienie – wyszeptała dziewczyna, odsuwając się od niego, ale nim zdążyła złapał ją za plecy.
– Jeszcze raz, przed pełnym skupieniem? – spytał, na co Majka z uśmiechem odpowiedziała kolejnym pocałunkiem.
Następnie oboje w znacznie lepszych humorach, ruszyli w dalszą drogę.
Jeszcze przed dotarciem do pierwszych zabudowań, Grzesiek zastanawiał się, jak rozpoznają miejsce po odnowie, ale szybko zauważył schemat jaki tu stosowano. Każdy budynek, który został już przeszukany przez ludzi z zamku, miał na froncie namalowany ogromny „X”. – W Krańcowie wybijaliśmy okna – stwierdził, wskazując palcem na znaki.
– To też jest sposób – stwierdziła Majka. – Ważne, żeby było widać, że budynek jest już po odnowie…
Niestety mimo nie oszczędzania nóg, przez pierwszy kwadrans nie mieli szczęścia. Wszystkie mijane przez nich domostwa i sklepy miały na sobie znak „X” w różnych kolorach, więc nie było nawet sensu czegoś w nich szukać.
Majka prowadziła ich jednak niestrudzenie przez ciemne miasteczko, aż wreszcie dotarli do ulicy Ogrodowej. Grzesiek był niemal pewien, że to nie był przypadkowy wybór, ponieważ dziewczyna wydawała się dobrze znać okolicę. – Dobra, nie będę cię okłamywać... – zaczęła, nieco zdyszana. – Ja i Łuki nigdy nie byliśmy specami od zapasów. Dlatego szukamy głównie potworów...
– Tego się obawiałem... – stwierdził pół żartem, przyglądając się teraz miejscu, w którym się znaleźli.
Okolica pełna była dość leciwych budynków na sporych działkach. Obok osiedla biegła dość duża zalesiona polana. Miejsce wydawało się być wręcz idealnym siedliskiem dla Gospodarzy lub jakiejś ich miejscowej odmiany. Do tego spore ogrodzenia i liczne komórki dawały w razie czego możliwość szybkiej ucieczki, gdyby potwór okazał się zbyt silny. Niestety na froncie praktycznie każdego budynku widać było spory „X”. Wychodziło na to, że ludzie z zamku byli naprawdę skrupulatni w plądrowaniu miasta. – Cholera, wszystko tu jest ogołocone... – zdziwił się Grzesiek. – Chyba w żadnym mieście, w którym byłem, nie wyczyszczono go do takiego stanu...
Oczywiście, nie licząc Nowego Dworu, ale całą historię związaną z tym miejscem Grzesiek wolał zachować dla siebie.
– Teraz nie wiem, czy to komplement... – stwierdziła Majka. – Czy zaczynasz dostrzegać beznadziejność naszej sytuacji...
– Ok! – stwierdził Grzesiek, rozglądając się teatralnie po okolicy. – Widzę, że jeśli reset nie pójdzie po waszej myśli, to naprawdę możecie mieć tutaj napiętą sytuację…
Majka potwierdziła to wymownym spojrzeniem i skinęła na Grześka, po czym już znacznie spokojniej ruszyli ulicą, świecąc latarkami po frontach domów. – Mamy w mieście duże spożywcze dyskonty... – opisywała po drodze. – Jak odnowi się któryś z nich, to na zamku jest prawdziwe święto. Nie najgorzej jest też, jak odnowi się któryś ze starszych budynków, tych co mają jeszcze zabudowania gospodarcze. Ich właściciele często trzymali sporo warzyw i innych plonów. Mniejsze sklepy też są w porządku, ale są zaopatrzone głównie w słone przekąski i alkohol, zapasy nie starczają wtedy na długo...
– Stąd ciągłe zupy... – wyjaśnił sobie Grzesiek.
– Stąd ciągłe zupy... – potwierdziła Majka.
Nagle radio przypięte do jej paska zaczęło trzeszczeć. – Tu Tristan, tu Tristan. Odnowił się sklep przy Kawaleryjskiej. Sprawdziliśmy, droga czysta, bez potworów, możecie podjeżdżać.
– Zajebiście, Tristan! – odpowiedział entuzjastycznie inny głos z radia. – Auto zaraz będzie! Macie już dopisane.
Słysząc to Majka przeklęła. – Kurdesz… A myślałam wcześniej o Kawaleryjskiej… – po chwili dodała, o wiele bardziej zirytowana. – No i oczywiście to na pewno był Łuki! – fuknęła. – Zapisywał się po nas i pewnie dopatrzył mój pseudonim…
Grzesiek spojrzał na nią zdziwiony, nie rozumiejąc o co chodziło z tym nagłym wybuchem, ale w tym momencie w jego głowie odezwał się Pierwszy, tłumacząc całą sprawę. – Tristan i Izolda to postacie z legend średniowiecznych. Tragiczni kochankowie. Ich historię spopularyzował taki pisarz Bédier... To w mojej ocenie dosyć oczywista aluzja... – mężczyzna szeptał przy tym tak, jakby bał się, że Majka to usłyszy.
– Może Łukiemu marzy się, że podzielicie ich los? – spytał z przekąsem Grzesiek, korzystając z nabytej na prędcę wiedzy.
Majka prychnęła, klepiąc Grześka po plecach. – Oni popełnili samobójstwo z miłości, bo nie mogli być razem. My z Łukim zdecydowanie nie będziemy mieć takich problemów...
Chociaż nie było na to czasu, Grzesiek po prostu nie mógł odpuścić żeby nie spróbować dowiedzieć się, jak głębokie było zaangażowanie dziewczyny. – A ja i ty? – spytał, zastanawiając się jak Majka z tego wybrnie.
– A my samobójstwa z utraconej miłości nie musimy popełniać, bo nigdzie się nie wybierasz! – stwierdziła pewnie. – Jak noga? – spytała nagle, spoglądając troskliwie na Grześka. – Dasz radę trochę pobiegać? Teraz to już naprawdę musimy podkręcić tempo! Ogolę głowę na łyso, jeśli Łuki zgarnie jakąś nagrodę, a my nie…
– Ej! To teraz naprawdę nie możemy przegrać! – stwierdził Grzesiek, nakręcony przez te okrutną deklaracje. – Choćbym miał umrzeć z bólu, zamordujemy nawet Delimera!
– Na szczęście takich jak on tu nie ma…– odparła Majka, która najwidoczniej zapamiętała tego niewykształconego z zasłyszanych opowieści. – Ale za kolejnego Giganta Kalwaryjskiego, wcale bym się dziś nie pogniewała.
Kończąc pogaduszki, para ruszyła pędem przez kolejne uliczki, oświetlając fasady budynków latarkami. Przy okazji nasłuchując, czy gdzieś nie czai się jakiś potwór. Niestety, po kwadransie okazało się, że nadal nie mieli szczęścia.
– No bez żartów! – zawołała w końcu Majka, gdy mijając kolejną ulicę nie natrafili nawet na Potłuka ,czy jak go tu nazywano Grzechotkę.
Grzesiek wykorzystał moment jej frustracji, aby zatrzymać się i złapać oddech. Co dziwne, mimo długiego biegu nie czuł się ani trochę zdyszany. Może jego kondycja była lepsza, niż przypuszczał, ale po trzech tygodniach siedzenia i utykania, spodziewał się, że będzie znacznie gorzej.
– Tam na podwórku… – wyszeptał nagle Pierwszy.
– Hmm? – spytał odruchowo Grzesiek, co sprawiło, że Majka obróciła się w jego stronę, myśląc że zwraca się do niej.
– Udawaj, że się zdyszałeś i posłuchaj… – zasugerował mu głos w głowie. – Tam na podwórku budynek oznaczono X, ale pomieszczenia gospodarcze mają nienaruszone kłódki. Widziałem już coś takiego w Krańcowie. Czasami, gdy podwórko było bardzo duże, Błysk nie odnawiał całego obejścia, ale mogło się zdarzyć, że tylko garaż czy dom były po resecie. Może tu jest odnowiona komórka? Ewentualnie wygląda to na miejsce, które mogło przetrwać niezauważone…
Grzesiek popatrzył przez płot, obok którego się zatrzymali, i po prostu nie mógł uwierzyć, że Pierwszy coś zauważył w tym półmroku. Musiał skierować latarkę bezpośrednio na kłódkę, aby w końcu zobaczyć, że jest zamknięta. – Mam takie przeczucie... – skłamał, patrząc na Majkę. – Może sprawdzimy to podwórko?
Dziewczyna spojrzała na niego nieco zaskoczona, ale szybko przytaknęła. – Na razie nic lepszego od twojego przeczucia nie mamy – oznajmiła i podeszła do furtki. – Dziwne... – stwierdziła, łapiąc za klamkę. – Jest zamknięta, a przecież... – W tym momencie zauważyła "X" na froncie. – Nasi by ją zamknęli? – zastanawiała się na głos.
– Poczekaj, zobaczę, czy może wcześniej czegoś nie przeoczyliście – powiedział Grzesiek, łapiąc się płotu, ale dziewczyna znalazła się po drugiej stronie dwa razy szybciej niż on.
– Aha, i uważaj, bo będziesz się gdzieś beze mnie szlajał – rzuciła żartobliwie, czekając aż zejdzie z ogrodzenia.
Gdy obydwoje znaleźli się już na podwórku, skierowali się w stronę zamkniętego pomieszczenia gospodarczego. Podwórko było pełne sprzętu rolniczego, a pod wiatą stał traktor i przyczepa, więc Grzesiek liczył na to, że znajdą choćby wspomniane warzywa. Majka, przyglądając się budynkowi i zamkniętym drzwiom, wydawała się naprawdę zaskoczona. – Przegapiliby to? Jak... – syknęła pod nosem, wyraźnie rozczarowana. – Roman prosił, żeby sprawdzać wszystko po dwa razy...
Grzesiek w tym czasie wziął do ręki topór i jednym pewnym uderzeniem strącił mocno już podstarzałą kłódkę. Następnie oboje weszli do ciemnego, śmierdzącego wilgotną ziemią pomieszczenia. Świecąc latarką po wnętrzu, zauważyli trochę starego sprzętu rolniczego, wiekowe opony do ciągnika, ale co najlepsze – kilka worków pełnych buraków i jeszcze więcej leżących luzem na wylewce.
– Zaliczy się to na plus? – spytał Grzesiek, a oczy Majki zaświeciły się radością.
– Oczywiście! – stwierdziła uradowana. – Buraki są naprawdę w porządku, zwłaszcza czerwone! Z tego można zrobić masę dobrego jedzenia! Skąd ty, w ogóle! Jak?
– Mówiłem ci, że miałem przeczucie... – odparł Grzesiek, dziękując w myślach Pierwszemu.
Dziewczyna słysząc to, pocałowała go w czoło i pomieszała włosy. – Obyś miał jak najwięcej takich przeczuć – stwierdziła. – Ale ktoś dostanie po tyłku za to, że nie sprawdził dobrze tego pomieszczenia – dodała, łapiąc za radio. – Tu Izolda, przy ulicy Polnej 39 jest dom oznaczony jako „X”, ale jego podwórko nie zostało dokładnie przeszukane. Znaleźliśmy pomieszczenie gospodarcze pełne buraków...
– Poważnie...? – zapytał zdziwiony głos w radiu. – Dobra, zaraz tam podjedziemy. Jeśli rzeczywiście byli tam już nasi zbieracze, to ktoś nie dopilnował sprawy. Pogadam z chłopakami, żeby się wzięli do roboty. Macie dopisane...
– Dzięki! – zawołała Majka, a Grzesiek postanowił iść za ciosem i podzielić się wiedzą, którą uzyskał od Pierwszego.
– Ale to niekoniecznie musi być ich wina... – zaczął tłumaczyć. – Wiesz, że czasem, jak podwórko jest duże, a budynki oddalone od siebie, światło może odnowić tylko ich część? Może rzeczywiście sprawdzili tu wszystko, a po prostu tylko to pomieszczenie się odnowiło?
Majka popatrzyła na niego z podziwem, co sprawiło, że Grzesiek poczuł przyjemne ciepło w środku. – Jezu, uwielbiam to, że masz taką wiedzę o tym świecie. Mam wrażenie, że można cię słuchać latami i zawsze miałbyś jakąś anegdotę...
Nieco zawstydzony podrapał się po głowie. – Dobra nie warto się teraz zatrzymywać! Może to był początek dobrej passy… – po chwili zaś dodał w myślach do Pierwszego. – Jakim cudem to zobaczyłeś?
Gdy odchodzili z podwórka, mężczyzna zaczął wyjaśniać. – Nie do końca postrzegam świat tak jak ty. Przez większość czasu czuję, jakbym przeżywał świadomy sen o tobie. Czasami widzę świat twoimi oczami, czasem swoimi, patrząc na ciebie, a czasem jestem po prostu luźno zawieszony obok ciebie. W tej chwili moja percepcja jest wyjątkowo rozszerzona…
– Więc obserwuj bacznie! – poprosił w myślach Drugi, spiesząc za Majką wzdłuż ulicy.
Przez następne pół godziny znowu nie mieli szczęścia, ale radio zaczęło odzywać się coraz częściej, informując o zdobyczach innych par. Na początku para o nazwie Elita zgłosiła zabójstwo potwora, potem Fuksja odnowiony budynek jednorodzinny, a następnie praktycznie co dwie-trzy minuty zgłaszane było jakieś nowe znalezisko. Najbardziej interesującym do tej pory okazało się ponowne odkrycie Tristana. Odnowiła się bowiem plebania kościoła „Podwyższenia Świętego Krzyża”, a w niej Łuki i jego kompan znaleźli zapasy wina mszalnego i całe wory opłatków.
– Nic się nie marnuje... – skomentował Grzesiek, dla którego znalezisko było dość nietypowe.
Sam przyznał, że mimo ogromu świata jaki zwiedził, nigdy nie pomyślałby o szukaniu jedzenia w kościele.
– Opłatki to praktycznie sama mąka... – stwierdziła Majka. – W sytuacjach kryzysowych wykorzystywaliśmy wszystko, co mogło posłużyć jako jedzenie. Zdziwiłbyś się, do ilu rzeczy można wykorzystać opłatki w hurtowych ilościach...
Temat regularnego głodu na zamku mocno zainteresował Grześka, ale nie zdążył o to spytać, ponieważ na ulicy nagle pojawił się odgłos kroków. Majka natychmiast ściszyła radio i obydwoje przycisnęli się do pobliskiego płotu. Ponieważ świtało, wyłączyli latarki, zdając sobie sprawę, że i tak będą w stanie dostrzec zbliżające się zagrożenie. Wkrótce na ulicy pojawił się Ochotniczy. Potwór o bladozielonej skórze, ubrany w strażacki mundur, szybko zorientował się, że jest obserwowany i, typowo dla swojego gatunku, zaczął uciekać.
– Jest nasz! – krzyknęła Majka, szykując się do strzału z łuku. Niestety, zanim zdążyła naciągnąć cięciwę, bestia zniknęła za rogiem ulicy.
Dziewczyna wystrzeliła do przodu i, jak się okazało, gdy mogła biec bez ograniczeń, była znacznie szybsza od Grześka. Ten z trudem dogonił ją dopiero na kolejnym skrzyżowaniu.
Ochotniczy uciekał z całych sił, ale, jak to bywa z niewykształconymi istotami, nie zachowywał się w sposób inteligentny. Nie kluczył ani nie próbował się ukryć, tylko biegł przed siebie, starając się maksymalnie oddalić od ścigających go ludzi.
Majka, mając czystą linię strzału, wzięła głęboki oddech i naciągnęła cięciwę. Grzesiek oniemiał, obserwując, jak jej sylwetka rysuje się niczym posąg w trakcie tego ruchu. W ciągu sekundy dziewczyna wypuściła strzałę, ale potwór okazał się zbyt wytrzymały, by upaść po pierwszym trafieniu. Raniony ruszył dalej.
– Nie odpuszczamy! – zawołała dziewczyna i popędziła za nim.
Grzesiek dokładał wszelkich starań, by dotrzymać towarzyszce kroku, jednak zadanie to nie było proste. Mimo, że wylewał już z siebie siódme poty, zarówno Ochotniczy, jak i Majka szybko zaczęli się od niego oddalać. Przez moment ogarnęła go obawa, że może ich stracić z oczu, lecz nagle znaleźli się na niezwykle długiej i prostej alei. W oddali można było dostrzec mały, drewniany kościół, otoczony przez nieliczne łyse drzewa, a po jego przeciwnej stronie, ku jego zaskoczeniu, rozpościerała się polana i szklarnie. Majka miała z tego miejsca idealne pole do strzału. Zatrzymała się natychmiast i napięła łuk, ale nim zdążyła wypuścić strzałę, okolice wypełnił odgłos tabunu głuchych kroków.
Fronty pobliskich szklarni rozerwały się, a z ich wnętrza wylało się mrowie Potłuków. Mogło ich być co najmniej dziesięć, a może nawet dwadzieścia, Grzesiek nie miał czasu na dokładne policzenie. Potwory okręcone resztkami foli, rozbiegły się po ulicy; część z nich pognała za Ochotniczym, ale spora grupa ruszyła prosto na Grześka i Majkę.
Dziewczyna zawahała się chwilę, a potem gwałtownie obróciła i zaczęła uciekać. Grzesiek poczekał, aż do niego dobiegnie, po czym oboje popędzili wzdłuż ulicy. Po kilkunastu pokonanych metrach, Majka zawołała go niego. – Mijaliśmy dom z metalowym ogrodzeniem! Musimy się do niego dostać!
Grzesiek domyślił się, jak dziewczyna zamierzała to rozegrać. Potłuki nie potrafiły się wspinać. Właściwie poza bieganiem i uderzaniem we wszystko torsem oraz głową, nie potrafiły nic więcej. Zwykła siatka mogłaby nie wytrzymać naporu takiej liczby potworów, ale metalowe ogrodzenie jak najbardziej. Wystarczyło przez nie przejść i było się bezpiecznym.
Chwilę później oboje dobieli do wcześniej wspomnianego ogrodzenia i przeskoczyli przez nie, zostawiając potwory po drugiej stronie. Potłuki przybiegły zaraz za nimi i jak opętane zaczęły uderzać głowami w metalowe pręty.
Majka, dysząc, oparła się o swoje kolana, ale już po chwili spojrzała na Grześka z zadowoleniem. – Ale jazda!
– No... – potwierdził Grzesiek, chwytając toporek. – Ale lepiej zacznijmy je wybijać, bo nawet to ogrodzenie długo nie wytrzyma.
– Pokaż klasę... – zachęciła go Majka, kłaniając się, jakby prezentowała mu wejście.
Grzesiek zamachnął się toporkiem i, jak mu się wydawało, mocarnym uderzeniem wbił się z impetem w tors Potłuka. Niestety niewykształcony natychmiast wygiął się w tył, szykując do kontrataku i przy okazji wyrwał Grześkowi broń z ręki. Ten spanikowany spróbował ją odzyskać, ale potwór rzucał się tak bardzo, że tylko obił sobie palce, próbując złapać za trzonek. W końcu Potłuk zaczepił wystającym toporem o ogrodzenie i przy kolejnym zamachu, broń wystrzeliła w górę, lądując między potworami.
Majka ryknęła śmiechem, a zawstydzony Grzesiek nawet nie spojrzał w jej stronę, tylko sięgnął po pistolet. – Dobra, nie będziemy się z nimi bawić…– mruknął i zaczął zawzięcie ostrzeliwać jednego z Potłuków. Ten przyjął na siebie aż pięć pocisków, zanim łaskawie poddał się śmierci.
Majka zaczęła klaskać. – No, całkiem nieźle strzelasz... – stwierdziła wciąż rozbawiona. –Tylko że, z tego co pamiętam, miałeś dwa magazynki? Matematyka, jest tu twoim wrogiem…
Grzesiek westchnął ciężko i obrócił się w stronę Majki. – Pomożesz?
Dziewczyna, z teatralną dumą przyjęła pozycję i wystrzeliła kilka strzał w kierunku jednego z potworów, który w końcu padł martwy.
– Nieźle strzelasz! – zawołał z przekąsem Grzesiek. – A jak stoi u ciebie z matematyką?
Majka uśmiechnęła się szeroko i pokazała kołczan pełen strzał. –Całkiem nieźle – odpowiedziała, a następnie dodała. – Poza tym, większość strzał zaraz odzyskam. Chciałabym zobaczyć, jak ty grzebiesz w ich flakach, żeby wyjąć kulę…
Grzesiek pokręcił głową, kiedy nagle usłyszał w głowie ostrzeżenie od Pierwszego – Ogrodzenie pęka!
Nie zwlekając ani chwili, chwycił Majkę za ramię i pociągnął ją w tył. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, gdy nagle do ich uszu dobiegł odgłos pękającego metalu. Okazało się, że ogrodzenie nie było w całości zabetonowane, a jedynie wkręcone w zaczepy na podmurówce. Takiego nawału uderzeń, żadne śruby nie miały po prostu prawa wytrzymać. Cały fragment płotu oderwał się i upadł w miejscu, gdzie przed chwilą stali, a potwory przelały się falą przez niego. Szczęśliwie pokraczne bestie, w jednej chwili, poprzewracały się o powyginane pręty i gruz.
Potłuki, choć może nie były najłatwiejsze do zabicia, stawały się w zasadzie niegroźne, gdy już udało się je przewrócić. Ich chaotyczne próby podniesienia się mogły trwać całymi godzinami, a czasem nawet dniami.
– Skąd wiedziałeś? – zapytała dziewczyna, dopiero uświadamiając sobie co jej groziło, a Grzesiek odpowiedział krótko:
– Przeczucie.
Majka odetchnęła ciężko. – To było… dziękuję…
– Przynajmniej część problemu mamy za sobą. – stwierdził zadowolony Grzesiek, obserwując jak niewykształceni szamoczą się po ziemi, niczym ryby wyrzucone na brzeg. Bezbronną już właściwie bandę ominął potem bez trudu i po przejściu przez dziurę w płocie, odzyskał toporek leżący na drodze.
Następnie wraz z Majką przystąpili do metodycznego dobijania niewykształconych: Najpierw ostrożnie odciągali pojedynczego Potłuka z rzucającej się grupy, a następnie na zmianę rąbali go siekierą, dopóki ten nie przestał się poruszać. Proces ten był żmudny i mocno obrzydliwy. Potwory miały naprawdę grube i zbite cielska, więc raniły je tylko naprawdę silne uderzenia. Te z kolei, gdy przebiły się już przez skórę, powodowały, że krew pryskała na wszystkie możliwe strony.
Po dwudziestu minutach dwanaście Potłuków leżało martwych, a Grzesiek i Majka siedzieli na trawie, dysząc ze zmęczenia i ociekając od ich posoki.
– Nie całujemy się... – rzuciła Majka, z trudem łapiąc oddech. – Dopóki się nie umyjemy.
– Szkoda. – westchnął Grzesiek, spoglądając na swoją towarzyszkę, czerwoną od stóp do głów. – To chyba najobrzydliwsza rzecz, jaką robiłaś, co? – spytał retorycznie.
O dziwo Majka odpowiedziała na to przecząco. – Uwierz mi, nie... – po czym szybko zmieniła temat. –Dobrze, że odzyskaliśmy toporek. Karolina zabiłaby cię, gdybyś go zgubił.
– Karolina? – zdziwił się Grzesiek. – Myślałem, że raczej ktoś z waszego cechu kowalskiego…
Majka zaśmiała się, a jej białe zęby błysnęły na tle zalanej krwią twarzy. – Karolina to nasz kwatermistrz. Nic nie opuszcza dziedzińca bez jej wiedzy. Pilnuj tego toporka jak oka w głowie, bo skończysz w kotle z zupą… - po tym ostrzeżeniu dziewczyna nadała przez radio informację o ich osiągnięciu i wstała, gotowa do dalszej drogi.
– Może się trochę obmyjemy? – zaproponował z nadzieją Grzesiek, wskazując stojący na podwórku dom. – Jest przeszukany, ale może chłopaki zostawili jakieś mydło? Kurde, nawet w płynie do naczyń bym się teraz chętnie umył... – była to jednak tylko część prawdy.
Jego kostka zaczęła dawać się we znaki tak mocno, że musiał po prostu jeszcze chwilę odpocząć.
Majka zawahała się przez moment, ale spoglądając na swoje klejące się dłonie, kiwnęła głową. – Dobra, nie mam ochoty tak biegać przez resztę nocy...
Oboje ruszyli więc wymęczonym krokiem do wysokiego, piętrowego budynku, którego ogrodzenie jeszcze przed chwilą właściwie ich uratowało.
Drzwi domu były wyrwane, co świadczyło o tym, że ludzie z zamku zdążyli już tu zawitać. Stan wnętrza zdziwił więc Grześka wyjątkowo mocno, bo nic nie było zniszczone ani porozrzucane bezmyślnie. W salonie na ławach rozłożone były ubrania; szafki były otwarte, ale nie po przewracane; telewizor i odtwarzacz DVD były trochę przykurzone, ale wciąż w jednym kawałku.
W Krańcowie czy nawet innych miastach, jakie odwiedzał Grzesiek, wyszabrowane budynki przypominały przeważnie gruzy po przejściu tornada. – To wygląda jakby ktoś się szykował do przeprowadzki, a nie szabrował. – stwierdził zaskoczony.
Majka idąc przed nim skinęła głową. – Nie niszczymy, czego nie zabieramy bo wychodzimy z założenia, że wszystko może się przydać później…
Po zabraniu z salonu koszulek na przebranie i kilka ręczników, Grzesiek i Majka weszli do łazienki. Tam, ku swojej uciesze, znaleźli sporą wannę, napoczęte szampony, płyny do mycia i kolejne ręczniki. Wody co prawda w rurach już od dawna nie było, ale w obecnej sytuacji musieli zadowolić się tym, co mieli.
Grzesiek, szybko zrzucił z siebie koszulę, a potem obserwował, jak Majka robi to samo.
Gdy tylko odsłoniła tors, westchnął z podziwem, mierząc jej nagość wzrokiem.
– Co? – spytała dziewczyna, zaskoczona jego reakcją. – Już, je przecież widziałeś…
– No i? – odparł Grzesiek. – Zachód słońca widziałem w Starym Świecie miliony razy. Gdybym teraz zobaczył go ponownie, też bym się zachwycał. A nie równa się to nawet zachwytowi, jaki przeżywałbym mogąc „je” oglądać milion razy.
Majka pokręciła głową, ale było widać, że podoba jej się adoracja, jaką dostaje.
Grzesiek, wiedząc, że nie ma niestety czasu na nic więcej, skończył z prowokacjami i wziął jeden z ręczników. Po namoczeniu go płynem do prania, przetarł twarz i ręce, doprowadzając je do względnego porządku. Potem znalezioną gąbką oczyścił resztę ciała. Płyn, którego używał miał bardzo mocny, wręcz duszący lawendowy zapach, ale i tak wolał go od smrodku wyschniętej krwi.
– Co dalej? – spytał, gdy w końcu wciągnął na siebie czystą czarną koszulkę. – Gonimy tamtą grupę Potłuków? Znaczy Grzechotek?
Majka, zamyśliła się ze świeżą bluzką zaciągniętą do połowy brzucha, aż w końcu odparła: – W sumie dobrze by było. Te sukinsyny, jak zbiorą się w większe grupy, stają się naprawdę niebezpieczne dla szabrowników. – kończąc przebieranie, wyjrzała potem przez okno, wciąż zamyślona.
W międzyczasie pod bramę podjechała furgonetka ze sprzątaczami z zamku. Jej kierowca i pomocnik zaczęli na szybko zbierać ciała Potłuków i ładować je na otwartą krypę. Majka najwidoczniej rozpoznała mężczyzn, bo wywołała jednego z nich przez radio – Pawełku, jak to dzisiaj wygląda?
Kierowca podniósł radio i odpowiedział. – Izolda? Ogólnie bardzo mało potworów. Z waszymi, to będzie dopiero trzeci kurs za miasto..
– Dzięki... – stwierdziła dziewczyna, po czym zrezygnowana opuściła głowę. –Szczęście w nieszczęściu – wycedziła przez zęby. – Mało potworów oznacza więcej budynków po odnowie do przeszukania. Zamek nie będzie głodował. Za to my, nie będziemy mieli okazji się wykazać.
– Nie przesadzaj! – pocieszył ją Grzesiek. – Mamy już na kącie trochę potworów i czerwony barszcz jako główne danie, przez najbliższe dwa tygodnie. Jeśli dodatkowo znajdziemy jakiś wartościowy budynek, może nie być źle. Jak słyszałem przez radio, nikt poza Łukim nie wrócił z większymi zapasami żywności…
– Dobra – zawołała Majka z entuzjazmem. – Spróbujemy dopaść tę grupę Potłuków, a potem mam jeszcze jedno miejsce, gdzie... – nagle głos dziewczyny utonął w krzyku, który dobiegł z zewnątrz. – Cholera, Potłuki wróciły?! – zawołała zdenerwowana i podbiegła do okna.
Grzesiek stanął tuż obok niej, przyciskając lornetkę do oczu żeby przyjrzeć się sytuacji. Widok, który się im ukazał, był natomiast jak z najgorszego koszmaru.
Napastnik w kominiarce, ubrany w strój, Białego Serca, zaatakował Pawła. Dźgając jak szalony nożem, błyskawicznie powalił go na ziemie, i nieprzerwanie wyprowadzał kolejne ciosy. Drugi ze sprzątaczy wyrwawszy się z szoku, chwycił długi sztylet ze swojego pasa. Z impetem wbił go od tyłu w łowce, chcąc ratować kompana. Ten nawet na to nie zareagował i skrupulatnie dźgał Pawła dalej, aż mężczyzna nie wydał z siebie ostatniego tchnienia. Potem z ostrzem wciąż tkwiącym w plecach, dopadł do drugiego mężczyzny z zamku i zaczął podobną masakrę.
Majka na ten widok po prostu zesztywniała, lecz ledwie sekundę później, w jej oczach zapłonął żywy ogień. Obróciła się gotowa ruszyć na podwórze, ale Grzesiek zatrzymał ją chwytając za rękę.
Dziewczyna zaprotestowała natychmiast. - Co robisz! Musimy im pomóc! – zawołała, bez przeszkód wyrywając rękę Grześkowi, ten jednak zablokował jej wyjście i zaczął pośpiesznie tłumaczyć.
- Posłuchaj mnie! Ten facet! Widziałaś go? Jego kominiarka była prawie płaska! Jakby nie miał nosa! I nawet nie poczuł, jak dostał sztyletem. On jest chory na defekt! Prawie na pewno posługuje się błędami...
Oczy Majki zdradzały, że nie zrozumiała z tego ani słowa i była już gotowa iść dalej, ale Grzesiek szybko się poprawił uświadamiając sobie, że znowu próbował jej coś wytłumaczyć określeniami rodem z Krańcowa. - On ma moce magiczne! Widać to po zmianach w jego ciele!
Dziewczyna zmarszczyła czoło, jednak wcale jej to nie przeraziło, bo tylko wycedziła przez zęby. - Czego by nie umiał, nie pozwolę mu uciec!
- Oczywiście, że nie pozwolimy! – przerwał jej ponownie Grzesiek, dając do zrozumienia, że może liczyć na jego pomóc - Bo ja wiem, jak ich zabić! Tylko musisz mnie wysłuchać, bo jak nie to będą tam leżały cztery trupy…
Majka popatrzyła na niego niepewnie, ale wzięła głęboki oddech i skinęła głową. Mimo wszystko okazała się znacznie bardziej rozsądna, niż wyglądało to w pierwszym momencie. Grzesiek zaczął więc wyjaśniać jej pośpiesznie. - On może być bardzo potężny! Nie wiem, czy wiesz, ale może nawet zmienić tor lotu kuli albo strzały. Jednak ich moc niezależnie jak wielka, zawsze ma tą samą słabość. Nie są w stanie wpłynąć na coś, o czym nie wiedzą. Ja odwrócę jego uwagę, a ty zakradniesz się od boku i powalisz go jednym strzałem z zaskoczenia.! Ok?
Majka, nie tracąc ani chwili, zdecydowanie przyjęła plan. - Ok! - zawołała, a po szybkim pocałunku, dodała szeptem – Nie daj sobie zrobić krzywdy i nie ryzykuj! - nakazała, po czym ruszyła na tył domu.
Grzesiek, biorąc głęboki oddech i poprawiając płaszcz tak by chronił jak największą część ciała, wyszedł na podwórko. Tam od razu zauważył, jak łowca z Białego Serca skończył pastwić się nad swoją ofiarą i pochylił się, by przeszukać jej kieszenie.
Czy to przez zmysły otępione defektem, czy może przez to jak bardzo skupiony był na rabowaniu ciała, przez dłuższą chwilę nie zauważył nawet zbliżającego się Grześka.
Ten już w połowie ogrodu, poczuł, że nie ma ochoty zbliżać się bardziej do kogoś, kto przed chwilą zmienił dwie osoby w tatar. – Siema! – zawołał, by zwrócić na siebie uwagę, a potem zaczął to co umiał najlepiej: udawał głupka. – Sąsiedzka kłótnia, czy hobbistycznie jesteś żywym blenderem?
Mężczyzna w kominiarce zadrżał zaskoczony, a następnie wyprostował się, spoglądając w stronę Grześka. Jego twarz była niemal niewidoczna pod płaską kominiarką, a oczy wydawały się całkowicie czarne. Jakby w ich miejscu miał grube ciemne szkła.
Ten widok z jakiegoś powodu, wydał się Grześkowi wyjątkowo przerażający. Chociaż doświadczenia w walce mu nie brakowało, zdecydowanie nie chciał mierzyć się z kimś takim. Jego jedyną nadzieją na uniknięcie starcia było natomiast to, że Majka zdąży ustawić się w dobrym miejscu zanim do niego dojdzie.
Mimo ogromnej chęci, nie próbował jednak sprawdzić gdzie już dotarła dziewczyna. W tym momencie nawet lekkie spojrzenie w bok, mogło zdradzić, że nie jest tutaj sam i wystawić ją na niebezpieczeństwo.
Członek Białego Serca sięgnął w międzyczasie do swojego plecaka. Grzesiek poczuł nagłe uderzenie adrenaliny, i odruchowo chwycił za pistolet. Niestety zdawał sobie sprawę, że w tym wypadku nie będzie miał z niego wielkiego pożytku. Co dziwne stojący na przeciw niego mężczyzna, podniósł palec, jakby prosił o chwilę czasu. Grześkowi wydało się to podejrzane, myślał, że mężczyzna wyciągnie jakąś broń, ale ten powoli i spokojnie wyjął z kieszeni starego Kasprzaka, którego położył na trawie. Radio, choć nie podłączone do prądu, nagle się uruchomiło, a przez głośnik odezwał się zniekształcony męski głos. – Nie wyglądasz na kogoś z zamku…
Kominiarka nawet nie drgnęła gdy mężczyzna rzucał to stwierdzenie, co świadczyło, że jego myśli z użyciem Pierwotnej Woli i jakiegoś błędu, kierowane były bezpośrednio do radia.
– Kto powiedział, że należę do zamku? – skłamał, Grzesiek przyglądając się obcemu wyjątkowo uważnie, by wyłapać każdy symptom potencjalnego ataku.
Łowca wzruszył ramionami, a z radia dobiegło pytanie. – Podróżnik z Martwego Świata?
– Faktycznie trochę pozwiedzałem... - przyznał, czując ogromną ulgę, że udało mu się wciągnąć obcego w rozmowę. Musiał teraz ciągnąć to tak długo, aż Majka nie pojawi się z odsieczą. – Muszę przyznać, że trochę mnie intryguje to twoje radio. – stwierdził, starając się nie okazywać strachu – To dla efektu? Czy nie możesz już mówić przez defekt?
Mężczyzna pokręcił głową i ściągnął kominiarkę. W chwili, gdy Grzesiek zobaczył co się pod nią kryło, ogarnął go głęboki szok. Postać przed nim znajdowała się w tak zaawansowanym stadium defektu, że jego istnienie wydawało się przeczyć naturze. Zniknęły wszelkie naturalne otwory twarzy, zastąpione przez ogromny siatkowy filtr, który przypominał skomplikowany element maski przeciwgazowej. Najpewniej wszczepiono mu go chirurgicznie w ciało, żeby umożliwić oddychanie. Jednak to, co przykuwało uwagę najbardziej, to były oczy mężczyzny – osadzone w mosiężnych obręczach, za grubymi czarnymi szkłami, które zdawały się pochłaniać światło. Tylko ledwie widoczne białka dawały świadectwo ludzkiej istotym, ukrytej za tą przerażającą przemianą .
Grzesiek na ten widok po prostu zaniemówił, a z radia ponownie rozległ się trzeszczący głos. – Defekt? - spytał łowca. - Jesteś z Krańcowa?
Grzesiek, nieco zaskoczony tym, jak trafnie został zidentyfikowany, zmarszczył brwi. - Skąd wiesz? - spytał, nie kryjąc nawet zdumienia.
– Tak jak ty trochę podróżowałem... - wyjaśnił łowca, opierając nogę na radiu. – A tylko tam używają tego określenia na... moją... kondycje…
Nagle w polu widzenia Grześka pojawiła się Majka. Dziewczyna bezszelestnie okrążyła teren, pozycjonując się idealnie za łowcą. Ten nie zauważając niczego podejrzanego, rzucił niespodziewanie. - Szukam jednego gościa…
Gdy wypowiadał to zdanie, radio przez, które się komunikował po prostu oszalało. Trzaski były tak niemiłosierne, że ledwo dało się go usłyszeć, a podświetlenie na wskaźniku fal po prostu rozbłysło.
– Tak? A jakiego? - dopytał Grzesiek, który nagle nabrał wyjątkowo złego przeczucia.
Radio ponownie zatrzeszczało jak oszalałe, a głos jaki się z niego wydobył zmieniał ciągle tonacje, jakby wypowiadali się różni speakerzy. – Blondyn…w długim płaszczu… z ogromną dwójką na koszulce…cwaniaczek…
– Nie widziałem takiego... - skłamał Grzesiek, który poczuł jak skóra ścierpła mu na plecach - A tak z ciekawości. Czemu go szukasz?
W tym momencie radio przestało trzeszczeć, a głos mężczyzny, który wydobył się z głośnika był tak czysty i ponury, jakby wypowiedział go własnymi ustami. – Bo on mi syna zabił…
Grzesiek zdębiał, widząc jak oczy łowcy świdrują go na wskroś. Nim jednak zdążył zareagować Majka wypuściła strzałę. Ta sunęła przez powietrze jak w zwolnionym tempie, by w końcu precyzyjnie trafić w szyję chorego mężczyzny. Strzała przebiła ją na wylot, a jej grot i osada wystawały z obu stron, tworząc makabryczny do oglądania widok.
W chwili, kiedy raniony łowca osunął się na kolana, Grzesiek szybko wyciągnął broń, celując prosto w jego kierunku. Oddane cztery strzały z pewnością trafiły, lecz zdawało się, że nie zdołały zranić go w jakikolwiek sposób. Łowca, skoncentrowany na strzale wystającej z gardła, chwycił ją mocno za grot i z wielkim wysiłkiem wydobył z ciała. Rana, która powstała w tym miejscu, zagoiła się tak szybko, jakby nigdy nie istniała.
Majka, nie tracąc nadziei, wypuściła kolejną, która błyskawicznie wbiła się, w plecy jej przeciwnika. Mimo precyzyjnego trafienia, łowca nie wykazał najmniejszych oznak bólu czy uszczerbku na zdrowiu. W mgnieniu oka, poderwał się z ziemi, kierując natychmiast w stronę Grześka, a w jego ręku błysnęło ząbkowane ostrze wojskowego noża.
W ostatniej chwili, Grzesiek zasłonił się płaszczem, a zaraz potem padł pierwszy, a potem kolejny i kolejny cios. Relikt pochłaniał siłę uderzeń, ale mimo to, łowca, pogrążony w bezmyślnej furii, nie przestawał atakować. W końcu Grześkowi udało się wyłapać odpowiedni moment i przygotowany przycisnął rękę mężczyzna, tak, że dłoń z nożem zablokowała się pod jego pachą. Mając teraz okazje, przyłożył łowcy pistolet do skroni i nacisnął spust.
To, co rozegrało się dalej, wykraczało poza granice wyobraźni. Pocisk wylatujący z lufy zamiast przebić czaszkę, odbił się od niej, w strudze iskier. Skóra na głowie łowcy rozdarła się pod wpływem uderzenia, ukazując ukrytą pod nią metalową płytę.
Grzesiek popatrzył na to z niedowierzaniem. - Co do kur... - zaczął, ale w tym samym momencie jego przeciwnik, odchylił się i rąbnął go czołem.
Siła uderzenia była tak ogromna, że Grzesiek poczuł, jakby został trafiony co najmniej młotem kowalskim. Co gorsza zamroczony stracił uchwyt nad ręką łowcy, co ten natychmiast wykorzystał, przechodząc do kolejnego ataku. Tym razem, zdając sobie sprawę z niezdolności do przebicia płaszcza Grześka, wycelował bezpośrednio w jego głowę.
Grzesiek, reagując instynktownie, zdołał się uchylić, ale ostrze i tak przecięło mu kawał skóry na czaszce. Przez to jego słomiane włosy natychmiast pokryły się czerwienią krwi, która zaczęła spływać mu również na czoło.
W tym krytycznym momencie Majka wkroczyła do akcji. Z zaskoczenia objęła łowcę od tyłu, blokując mu ręce wzdłuż tułowia. Następnie, z niesamowitą siłą, niczym zawodowy zapaśnik, poderwała go i z całą mocą rzuciła na ziemię. Grzesiek, pomimo że krew zalewała mu oczy, zdołał dopaść do dłoni mężczyzny i wykopać z niej nóż, który odleciał spory kawałek.
Majka usiłowała utrzymać łowcę na ziemi, walcząc z nim zaciekle, lecz ten wyrwał się z jej uchwytu i rzucił w kierunku noża. Grzesiek wparował jednak w niego od boku, obalając ponownie. Leżąc teraz na sobie szamotali się przez chwilę, wymieniając nieporadne ciosy. Problem był jednak w tym, że Grzesiek odczuwał boleśnie każde uderzenie, a chory na defekt mężczyzna już nie.
Następnie Majka, nie tracąc ani chwili, wkroczyła do akcji z toporkiem, który Grzesiek upuścił w zamieszaniu. Z całej siły wymierzyła cios w bark przeciwnika. Ostrze zagłębiło się aż do wysokości żeber, jednak z rany wyciekła jedynie niewielka ilość krwi. Łowca, ignorując to albo nie czując w ogóle bólu, zaczął dusić Grześka z niewiarygodną siłą.
Grzesiek, walcząc o każdy oddech, czuł jak opuszcza go świadomość. Nie był w stanie nawet zawołać o pomoc, ale Majka i tak szybko zareagowała
Ciągnąć za trzonek, wyrwała ostrze siekiery i biorąc ogromny zamach, spróbowała odrąbać mężczyźnie głowę. Ten niestety zorientował się, w sytuacji i spróbował uniknąć ciosu, ale udało mu się to tylko częściowo. Ostrze trafiło go w filtr na twarzy. Metal wgiął się do środka, a sam łowca zmienił cel z Grześka na Majkę.
Dopadając do dziewczyny spróbował chwycić ją za szyję, a ta wymierzyła mu kolejne cios toporkiem. Ostrze trafiło na wysokości żeber i tam niestety utknęło. Łowca ignorując je, próbował dalej dopaść dziewczynę. Ta nie pozwoliła mu na to i wymierzyła w zamian kilka ciosów, w różne części głowy, jakby liczyła, że znajdzie w końcu słaby punkt.
W tym czasie Grzesiek, korzystając z chwili zamieszania, podniósł się i szybko przeładował swój pistolet. Z wściekłością ocierając oczy z krwi, dopadł potem do łowcy, i przykładając mu broń do pleców, oddał serię strzałów. - No zdechniesz wreszcie! - wrzasnął z frustracją, kiedy z magazynka wypadł ostatni nabój, a jego przeciwnik nadal stał nieugięty.
Majka, w krytycznym momencie, zdecydowała się na zaskakującą zmianę taktyki. Wykorzystując moment zawahania łowcy, złapała garść krwistego błota, które zostało po walce z Potłukami i cisnęła mu nim w twarz. Mokry filtr zabulgotał, a mężczyzna odpuścił chwilowo atak, próbując wykasłać krew i ziemię. Dziewczyna, zauważając, jak skuteczne okazało się to działanie, nie zwlekała. Chwyciła kolejną garść błota i z zaskoczenia wepchnęła mu ją w jedyny czuły punkt. Łowca odbiegł kroków, charcząc i kaszląc. Jego ręce w panice próbowały oczyścić aparat oddechowy.
Grzesiek, inspirując się pomysłowością Majki, również sięgnął po błoto, lecz łowca, odzyskawszy na chwilę kontrolę, wyrwał toporek z własnej klatki piersiowej. Oszołomiony, zaczął machać nim na oślep, nie pozwalając Grześkowi zbliżyć się na tyle, by móc użyć tej prymitywnej broni.
Gdy łowcy udało się wreszcie wyrzucić brud z filtra, złapał głęboki oddech i, już bardziej zdecydowany, z toporem w dłoni, ruszył do ponownego ataku. Tym razem chronił jednak twarz, gotów na kolejne próby obezwładnienia go za pomocą błota, a jego celem ponownie stała się Majka. W momencie jak dziewczyna zaczęła uciekać, pomiędzy nią a napastnikiem stanął Grzesiek. Wykorzystując wytrzymałość swojego płaszcza, zablokował cios toporem, a następnie chwycił przeciwnika za rękę, próbując go obezwładnić. Majka dołączyła do niego niemal natychmiast, i w ich wspólnych wysiłkach, udało im się ponownie przejąć topór.
Mimo to sytuacja, w jakiej się znaleźli, wydawała się Grześkowi beznadziejna. Brak skutecznej broni przeciwko niezwykle odpornemu mężczyźnie oraz ogromne zmęczenie po ich stronie sprawiały, że każda kolejna sekunda walki była coraz bardziej wymagająca. Jednak Majka nie zamierzała rezygnować i przygotowała się do kolejnego ataku. Biorąc potężny zamach, ewidentnie celowała w filtr łowcy, uznając go prawdopodobnie za jego jedyny wrażliwy punkt. Mężczyzna, przewidując jej ruchy, zręcznie unikał kolejnych zamachów, celowo wystawiając swój tors jako potencjalny cel. Prawdopodobnie liczył na to, że topór ponownie utknie w jego ciele, co pozwoli mu przejąć kontrolę nad sytuacją.
Zrozpaczony Grzesiek nie przyłączył się do ataku, próbując wymyślić jakieś rozwiązanie, gdy nagle do jego uszu dobiegł odgłos motocyklowego silnika. Basowy tętent narastał i już po chwili na miejscu pojawił się Gruby Dawid na swoim Dragstarze oraz, co dziwne, zajmujący miejsce pasażera Łuki. Mężczyźni widząc sytuację, szybko porzucili maszynę i natychmiast dołączyli do walki. W dłoniach obu spoczywały te same elektryczne pałki, których używali członkowie Białego Serca. Omijając Grześka, dopadli do łowcy i po kilku próbach udało im się zadać mu cios pałką. Mężczyzna, dotknięty defektem, po prostu zesztywniał. Wydawało się, że prąd wpływa na niego znacznie mocniej niż na przeciętną osobę. Majka, korzystając z okazji, wymierzyła celny cios w filtr, który praktycznie oderwał się mu od twarzy.
- DOŚĆ! - ryknął łowca swoim prawdziwym głosem i nagle, niczym Zjawa, przestrzelił się na bezpieczną odległość. Defekt zaczął zalewać dziurę na jego twarzy, a mężczyzna spojrzał na nich nienawistnie spod okularów. - Myślicie, że to koniec? - fuknął. - O nie! Ja tu wrócę! Jeśli będzie trzeba, nie będę sam! Zbyt długo pozwoliliście sobie na panoszenie się tutaj. A ty blondynie, zapamiętaj sobie. Nigdy ci nie odpuszczę! NI…- łowca nie zdołał dokończyć, ponieważ defekt zaczął zaginać pozostałości metalu, które zostały po filtrze. Uświadomiwszy sobie, że może się w każdej chwili udusić, mężczyzna błysnął po raz kolejny, tym razem zupełnie znikając z ich pola widzenia.
Zdyszani i oszołomieni tym, co właśnie przeżyli, wszyscy czworo opadli na ziemię. Majka, odzyskawszy oddech, zwróciła się do Łukiego z pytaniem, które wisiało w powietrzu od momentu ich niespodziewanego pojawienia się. – Co tutaj robisz?
– Sama wezwałaś pomoc przez radio... – odparł Łuki, na co Majka pokręciła głową, doprecyzowując pytanie.
– Co robisz z nim? – spytała ponownie, tym razem ton jej głosu był bardziej wymowny.
Łuki wymienił spojrzenie z Dawidem, nim wyjaśnił ich wspólną obecność. – Byliśmy razem w parze na festiwalu…
Majka słyszą to zrobiła taką minę, jakby została śmiertelnie dotknięta. – Ty? Razem z nim... – wypomniała, ale Łuki szybko obrócił sytuację.
– A ty? Razem z nim? – zapytał, wskazując na Grześka, a jego twarz nie miała już w sobie nawet odrobiny tej dawnej życzliwości co wcześniej.
Z kolei Majka odetchnęła i spoglądając na Dawida, przyznała z wyraźnym trudem. – Dzięki... Gdyby nie wy. Nie wiem czy dalibyśmy radę...
Łuki również skinął głową, podczas gdy Dawid spróbował wykorzystać moment. – To będzie między nami zgoda? – spytał z nadzieją.
Majka jednak zignorowała jego pytanie, zwracając się do Łukasza. – Paweł i Artur nie żyją, leżą tam przy furgonetce.
– Ja pierdole... – przeklął Łuki, zakrywając twarz dłońmi. – Trzeba dać znak Romanowi, ktoś musi powiedzieć ich dziewczynom…
Jego słowa przerwał dźwięk nadjeżdżającego samochodu, wyglądało na to, że kolejni ludzie z zamku nadchodzili by pomóc. – Kiedy w ogóle wezwałaś pomoc? – spytał zaskoczony Grzesiek.
– Jak się przekradałam…– wyjaśniła dziewczyna. – Pomyślałam, o tym co powiedziałeś, że może być naprawdę potężny… Dlatego nie chciałam ryzykować…
***
Radość, która towarzyszyła Festiwalowi Życia, rozpłynęła się wraz z tragiczną śmiercią Pawła i Artura, dwóch niezastąpionych członków ekipy zamkowej, odpowiedzialnych za usuwanie zwłok potworów. Ironią losu, ich ciała teraz podróżowały tą samą furgonetką, która wcześniej służyła do zbierania trucheł. W ślad za nią podążał drugi pojazd, przewożący Majkę, Grześka i Łukiego. Na końcu tego smętnego konwoju, na swoim motocyklu, jechał Dawid.
Po przybyciu na Zamek, Grzesiek musiał poddać się zabiegowi założenia kilku szwów. Następnie razem z Majką zostali poproszeni o złożenie szczegółowej relacji z wydarzeń, które miały miejsce podczas festiwalu, a także przed atakiem tajemniczego łowcy z Białego Serca. Pojawienie się mężczyzny wywołało ogromne zaskoczenie. Choć starcia z Białym Sercem nie były niczym nowym, przerwanie Festiwalu w tak brutalny sposób stanowiło bezprecedensowe zdarzenie. Głównie dlatego, że sami Łowcy nie dysponowali ani odpowiednikiem Remedium Kuby, które umożliwiało przetrwanie Błysku bez utraty świadomości, ani Kwaśnicy, łagodzącej jego negatywne skutki. Dotychczas, okres po Błysku uznawano za czas całkowicie wolny od ataków ze strony Białego Serca.
Grzesiek okazał się kluczem do rozwiązania tej zagadki. Wiedział, że osoby cierpiące na defekt nie odczuwają skutków Błysku, a ci z cięższą formą nie tracą przytomności w jego trakcie. Podzielenie się tą informacją sprawiło, że wśród członków rady zapanowała konsternacja. Pojawiły się głosy, że jeśli w szeregach Białego Serca znajduje się więcej takich osób, mogą one wykorzystać Błysk do wtargnięcia na zamek i przeprowadzenia masakry mieszkańców. Jednak i tutaj Grzesiek był w stanie zaoferować pewną pomoc, wskazując, że Remedium Kuby można było przygotować z substancji dostępnych w każdej aptece. Chociaż nie znał dokładnych proporcji składników, mógł przynajmniej wskazać ogólny kierunek.
Kolejną kwestią do wyjaśnienia była tożsamość tajemniczego łowcy. Tą przedstawił Dawid, wyjawiając, że mężczyzna znany był pod pseudonimem Eremef i niegdyś należał do najpotężniejszych łowców Białego Serca. Nadużywanie Pierwotnej Woli (czy jak mówiono na zamku „mocy”) doprowadziło go do ciężkiej choroby. Personel medyczny Białego Serca zrobił wszystko, by utrzymać go przy życiu, co częściowo im się udało. Eremef przetrwał, ale nie był w stanie długo przebywać w normalnych warunkach i większość czasu spędza w Strefie Zamarcia, gdzie choroba działa na niego mniej dotkliwie. Podobno obecnie był jednym z najskuteczniejszych przewodników, jakiego miała grupa.
Grześka interesował jednak inny temat i gdy tylko miał okazję, jeszcze w trakcie zebrania rady, spytał Dawida o pewną nurtującą go kwestie. – Ty, a kojarzysz, żeby ten Eremef miał jakąś rodzinę? Żonę? Dzieci?
– O jego żonie nic nie wiem…– stwierdził Dawid. – Ale chłopaka miał. Marek albo Marcel już nie pamiętam. Nie mieliśmy dużo kontaktu. Chyba jeździł jako czujka z Grzechotką…
Grzesiek słysząc to uśmiechnął się ironicznie. – Zastanawiałeś się kiedyś, czy takie rzeczy spotykają tylko nas? – spytał Pierwszego.
– Nie tylko nas…– odparł mu w głowie głoś mężczyzny. – Takie wydarzenia są w tym świecie rutyną, traktujesz je osobiście, bo dotyczą ciebie. Myślisz, że Majka nie zastanawiała się nad tym, że pierwsze spotkanie z Białym Sercem musiało trafić akurat na jej siostrę? Albo czy Dziki nie zastanawiał się nad tym, że Modrzew akurat musiał być szpiegiem Zarzecza? A my? Czy musieliśmy trafić akurat na siebie? Przecież wystarczyłoby, że tego dnia nie wyszedłbym z domu. Tak naprawdę przecież wcale nie musiałem. Chciałem tylko trochę alkoholu, i składniki na tort, bo wymyśliłem sobie nieistniejące święto…
Grzesiek pokiwał tylko głową, przyjmując te oczywistą prawdę.

A niech mnie… już myślałem, że Daniela rzuciło pod zamek :)
Jarku, nadal czytam regularnie chociaż mniej komentuję. Byłem pełen obaw, gdy wyprowadziłeś Drugiego z pasożytem Pierwszym poza Krańcowo, ale wykonałeś to znakomicie :). Pomysł z zamkiem super. Mam nadzieję tylko, że akcja rozszerzy się jeszcze na inne miasta. Przypominam sobie z łezką w oku pierwsze rozdziały I tomu Krańcowa. To jak ogromny postęp uczyniłeś wprawia mnie w dumę! Keep it up!
Za-je-bi-ste! Wiem, wiem, powtarzam się, ale przeczytałem te 4 rozdziały praktycznie jednym tchem.
Super pomysł z tym zamkiem. Czekałem tylko jak się okaże, że to kanibale czy coś w tym stylu (dalej ich nieco podejrzewam z tym "zbieraniem" potworów). Potem byłem pewien, że zaraz Drugi się zdradzi co do Pierwszego przed Majką (pewnie prędzej czy później temat i tak wyjdzie). Ale ten wątek z przewodnikiem kompletnie mnie zaskoczył. Jakoś człowiek przywyka, że w Krańcowie regularnie ktoś dostaje bilet do Niewykształceniowa i przez to zapomina, że tego typu akcje też mogą mieć swoje konsekwencje. Niemniej świetna klamra z tego wyszła.
No i to logiczne przedłużenie defektu dla uzyskania super wojownika, naprawdę bomba.
Za to chyba najbardziej lubię czytać Krańcowo - jest bardzo logiczne…
O kurde.... Ale towar. Kawał dobrego rozdziału! Teraz jak na spokojnie usiadłem i przemyślałem to chyba takiego rozdziału mi brakowało. Jak czytałem to w takim napięciu czy Pierwszy przejmie kontrolę i Drugi się spali czy jednak Pierwszy był na tyle pewny wygranej kamrata że odpuści. No mega rozdział, aż nabrałem ochoty dokończyć karciankę w świecie krańcowa która zacząłem robić 😁
Jednym tchem