top of page
Zdjęcie autoraJarosław Domański

Opowieści z Martwego Świata - OLI

Serce autobusu, tak wołali na nią jeszcze niedawno. Dziewczyna, która potrafiła wywołać uśmiech na twarzy największego ponuraka i sprawiała, że tętno przyśpieszało każdemu, kto znalazł się w jej towarzystwie chociaż przez chwilę. Dziecinnie radosna, wiecznie pełna energii i szczerze współczująca każdemu, kto nie radził sobie z tym światem. Taka właśnie była Oli… takie właśnie było serce Autobusu do Wolności.


Tylko że Autobus do Wolności został zniszczony, a jego serce zmieniło się nie do poznania.


Nie da się podważyć stwierdzenia, że Nowy Świat nie oszczędza nikogo. Szczególnie mocno dotyka jednak tych, których większość uznałaby po prostu za dobrych ludzi. Niczym świadoma istota wybiera delikatnych i wrażliwych, by jak dla zabawy zabić w nich wszystko, co ludzkie.


Nie inaczej było w przypadku Oli.


Ci, którzy pamiętali ją jeszcze z dawnych, lat nie mogli się nadziwić, widząc te znajomą twarz z zupełnie obcą duszą. Pomiędzy ludźmi zaczęły nawet krążyć plotki, że prawdziwa Oli zginęła na Zarzeczu, a osoba, którą Dziki przyprowadził do Zwrotnicy, była jedynie jakąś przypadkową dziewczyną podobną do niej z wyglądu. Chociaż cała ta teoria była po prostu nieprawdopodobna, ciężko było dziwić się tym którzy ją wysnuli. W końcu nawet samo Serce Autobusu nie było już w stanie rozpoznać siebie...


Otwierając powoli oczy, Oli poczuła pod włosami mokrą poduszkę. Po chwili otępienia dotarło do niej, że jest z powrotem w Zwrotnicy. W ciemności usłyszała ciche oddechy śpiących z nią w pokoju Laury i Beaty.


Jak przez mgłę przypomniała sobie koszmar, który dręczył ją jeszcze przed chwilą. Pamiętała, że widziała czerwone ściany pokoju, w którym więzili ją na Zarzeczu. Chociaż była już przytomna, na swoim karku wciąż czuła cuchnący oddech, a na plecach spocone brudne cielsko wciskające ją w materac. Gdy podnosiła się z obrzydzeniem, mokry kosmyk włosów zsunął jej się na policzek, uświadamiając, jak mocno przeżywała ten sen.


Wściekła na to, że znowu płakała, cisnęła wilgotną poduszką w głąb ciemnego pokoju. Zaraz potem trzęsącymi rękoma przegarnęła nerwowo włosy, ciągle opadające jej na twarz. - Nie robisz na nikim wrażenia…- syknęła w ciemności, powtarzając słowa swojego oprawcy z Zarzecza.


Prawie natychmiast z głębi pokoju zawołał pół przytomny głos Laury. - Oli… Co się dzieje? Wszystko w porządku?


Dziewczyna nie odpowiedziała. Ponownie wściekła na siebie, że nie opanowała złości, ukryła twarz w dłoniach. W międzyczasie usłyszała, że Laura się podnosi. Od kiedy wróciła z Zarzecza to właśnie ona i Beata zajmowały się nią i starały pocieszać, jak tylko umiały. Dla samej Oli ich starania przynosiły jednak zupełnie odwrotny skutek. Gdy ona próbowała po prostu wypychać z głowy to, co się stało, dziewczyny swoją nadopiekuńczością tylko pogłębiały w niej poczucie bycia skrzywdzoną. Nie potrafiły zrozumieć, że traktowanie kogoś po takich przejściach w ''specjalny sposób'', przeszkadzało w ''zapomnieniu'' które jako jedyne było w stanie przynieść ukojenie.


Czując, jak Laura usiadła na łóżku, Oli resztkami samo kontroli powstrzymała się, by na nią nie krzyknąć. Dziewczyna wyszukała jej nogę pod kołdrą i kładąc na niej dłoń, spytała – może chcesz porozmawiać?


- Laura kładź się, proszę...- odparła natychmiast, zaciskając zęby bo ''dotyk'' współlokatorki połączony z ciągłym poczuciem bycia ''duszoną'' po prostu ją zmroził.


Dziewczyna czując chyba, że Oli zesztywniała zabrała natychmiast rękę. - Martwię się o ciebie - wyszeptała tonem pełnym współczucia.


W tym samym momencie Beata jęknęła półprzytomna. – Zostawcie to do rana dobrze?


Wciąż roztrzęsiona Oli zerwała się z łóżka. Przechodząc w ciemności złapała niepostrzeżenie za nóż sprężynowy, który spoczywał na jej nocnej szafce i ruszyła w kierunku drzwi.


Przestraszona Laura, spytała ją natychmiast. – Gdzie idziesz?


- Do łazienki. Mówiłam ci śpij- odparła oschle, patrząc w kierunku z którego dobiegał głos współlokatorki.


Ta wciąż nie dawała za wygraną – Na pewno wszystko z tobą dobrze?


W tym momencie Oli poczuła jak przelewa się w niej gniew. – Niech cię przeleci z dziesięć osób, a potem ja spytam czy z tobą dobrze! – fuknęła niespodziewanie, przez co przestraszona Laura zasłoniła się kołdrą.


- Przepraszam… - zawołała dziewczyna, głosem zduszonym przez pościel.


W tym momencie Beata obudziła się już całkiem. – Oli, Laura się o ciebie martwi! Dlatego pytała. Nie chcemy żebyś znowu zaczęła się krzywdzić...


Słysząc to, Oli odetchnęła ciężko. Jej koleżanki nie miały złych zamiarów, po prostu nie docierało do nich, że powinny już dać spokój. Zrozumiała, że ten atak złości był zupełnie niepotrzebny. Siadając na łóżku obok, Laury poklepała ją przez kołdrę. – To ja cię przepraszam. Nie powinnam była. A teraz już naprawdę śpijcie, nic mi nie będzie…- przekonywała głosem tak pewnym, na jaki tylko było ją stać.


Zostawiając po chwili swoje współlokatorki, Oli wyszła na korytarz kierując się do łazienki. Miała tylko nadzieję, że jej nagły wybuch złości nie obudził nikogo poza dziewczynami.


Przechodząc długim holem w całkowitej ciemności, poruszała się, wodząc ręką po ścianie. W Zwrotnicy przez większość czasu nie było prądu. Budynek był co prawda podłączony do torowiska, które stanowiło niemal niewyczerpalne źródło energii. Niestety zbudowane prowizorycznie stabilizatory napięcia i przetwornice, przegrzewały się tak bardzo, że wiecznie groziły pożarem. Dlatego nie uruchamiano ich nocą, by zminimalizować ryzyko utraty całego budynku.


Wchodząc przez drzwi toalety, Oli zapaliła obozową lampkę na akumulator i stając w jej blasku, popatrzyła w lustro. Oczy ciągle jeszcze miała podpuchnięte od płaczu, a włosy lepiły jej się z wilgoci. Widząc, w jakim stanie jest jej odbicie, poczuła wręcz niewyobrażalne obrzydzenie do samej siebie. – Na nikim nie robi to wrażenia… Na nikim… - wyłkała.


Smutek, który przelewał się przez nią, momentalnie ustąpił miejsca gniewowi. Skupiając uwagę na nożu, Oli wysunęła powoli ostrze. Przyglądając się brudnemu od krwi metalowi, drżącą dłonią podwinęła rękaw nocnej koszuli. Jej odsłonięty nadgarstek był tak najeżony bliznami, że wyglądała, jakby była ofiarą jakiegoś skrajnego sadysty. Czując jeszcze bardziej odrazę do samej siebie, fuknęła wściekle. - Przepraszam, że nie potrafię ukryć tego w sobie…- w tym samym momencie pociągnęła ostrzem po przedramieniu. Z głębokiej rany natychmiast polała się krew, a do oczu dziewczyny nabiegły łzy bólu. - Przepraszam, że nie trzymam waszych cholernych konwenansów! - zaklęła, ponownie rozcinając rękę. - Przepraszam, że nie jestem już małą słodką Oli! – zawołała, próbując kolejnego cięcia. Jej ciało nie było już jednak w stanie znieść więcej bólu. Oli upuściła nóż, osuwając się na umywalkę. Czerwone krople krwi uderzyły w białą porcelanę, mieszając się z resztkami wody. - Przepraszam, że ciągle żyje i musicie się martwić…- wyszeptała.


Złość i smutek zdawały się wypływać z niej razem z uciekającą krwią, pozostawiając po sobie tylko ból i spokój. Oli po raz kolejny spojrzała na siebie tym razem wzrokiem pozbawionym jakiejkolwiek emocji. Po chwili odetchnęła ciężko, sięgając do szufladki pod zlewem. Ze środka wyciągnęła bandaż, którym okręciła krwawiącą rękę i ukrywając opatrzoną ranę pod rękawem, wyszła z łazienki.


Stając ponownie na korytarzu, dostrzegła światło dochodzące z dołu. Zaciekawiona ruszyła w tamtą stronę, stawiając bosymi stopami ciche kroki na stopniach. Nie miała ochoty na żadne rozmowy, ale ciekawiło ją, kto może jeszcze nie spać o tej porze.


Stając na skraju ściany, wychyliła się delikatnie i dostrzegła siedzącą przy latarce Weronikę. Dziewczyna wpatrywała się smętnie w drzwi, zapewne oczekując na powrót Mike'a.


Oli walczyła przez chwilę ze sobą. Za wszelką cenę chciała zignorować, to co widzi, nie przejmować się smutkiem bijącym z twarzy koleżanki. Niestety dla niej, więzi, które zbudowała przez te lata z innymi pasażerami autobusu, były zbyt silne, by pozostawić ich samymi sobie. Czując, że nie może tak po prostu odejść, przemogła w sobie niechęć i schodząc ze schodów, stanęła sztywno na parterze.


Weronika wydawała się zaskoczona jej widokiem, ale po chwili na jej twarzy zagościł szczery uśmiech. – Oli? Czemu nie śpisz? – spytała, prostując się na krześle.


- Chciałam się napić…- skłamała, ledwo ukrywając drżenie głosu, bo ból ręki był tak silny, że ledwo go wytrzymywała. – A ty? Znowu wyglądasz za Mike’m?


Weronika kiwnęła niepewnie głową, ponownie spoglądając w stronę drzwi. Wpatrywała się w nie z taką nadzieją, jakby jej luby miał już za chwilę pojawić się w progu. Oli widząc to, westchnęła ciężko, siadając naprzeciw niej. - Po co to sobie robisz? Gdyby to naprawdę był pierwszy raz, jak nie wraca na noc.


- Po prostu martwię się o niego - odparła dziewczyna, ciągle zerkając w stronę wejścia.


Przez głowę Oli przeszła w tym momencie jakaś dziwna frustracja. Całe swoje życie martwiła się o kogoś, a nigdy nie przyniosło to żadnego skutku. Jej brat zginął, towarzysze z autobusu zostali wymordowani, a przyjaciele, których zdobywała w Nowym Świecie, znikali bezpowrotnie. Mimo że za wszystkimi wylała dziesiątki łez, nigdy w niczym to nie pomogło. Zamartwianie się było więc dla niej, zupełnie bezsensowne, ale raczej nie było szans na przekonanie do tego Weroniki.


Wiedziała, że powinna w tym momencie powiedzieć coś pocieszającego. Skłamać, że Mike’owi na pewno nic nie jest, ale w obecnej sytuacji nie czuła się na siłach, by powiedzieć to przekonująco. Po chwili wewnętrznej walki stwierdziła rzeczowo. – Ludzie pokroju Mike’a mogą być fajnymi kumplami, ale jako towarzysze życia przynoszą tylko bolesne doświadczenia…


Weronika, słysząc to, spojrzała na nią zszokowana. Chyba ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się usłyszeć, była właśnie ta reprymenda. Nie mniej oderwała na chwilę wzrok od drzwi, skupiając się na rozmówczyni. – Czemu tak mówisz? On po prostu czasem nie przemyśli tego, co robi…


Stwierdzenie '' czasem nie przemyśli'' w mniemaniu Oli nie oddawały prawdziwego źródła problemów z Mike'm. Spoglądając na Weronikę niczym starsza siostra, postanowiła uświadomić ją w jej niewiedzy. - Problem jest właśnie w tym, że on myśli. Tylko zupełnie inaczej niż ty - próbowała wyjaśnić. - Mike jest leniwy i przez to może ci się wydawać, że jest misiem, który chce tylko leżeć przy tobie… ale to złudne. Tak jak poczucie bezpieczeństwa, które mieliśmy w autobusie. Mike jest Weteranem. Jednym z tych ostatnich prawdziwych. Lubi ryzyko, lubi być w centrum wydarzeń, lubi się chełpić między kumplami tym, co udało mu się przeżyć i osiągnąć. Najgorsze jest to, że dla niego wykładnią jest opinią którą ma wśród innych weteranów. Dlatego tak łatwo go sprowokować albo wcisnąć w niebezpieczne zadanie. Nie chcę być uważany za miękkiego, nie chce, by uważali go za tchórza… To miły facet i myślę, że naprawdę coś tam do ciebie czuje, ale nie będziesz z nim miała lekko.


Weronika słysząc ten wywód otworzyła delikatnie usta, a jej oczy przeszkliły się. - Wiec co mam zrobić? – spytała. – Kocham go… Nie chcę go zostawiać, nawet jeśli jest tak jak mówisz...


Oli pomyślała w tym momencie, że pod wpływem emocji łatwo wchodzi się w związek, nawet taki który jest z góry skazany na porażkę. Mimo to postanowiła dać swojej koleżance najbardziej rozsądną radę jaka przyszła jej do głowy. - Masz w tej sytuacji tylko dwa wyjścia – powiedziała stanowczo. – Możesz spróbować go zmienić, ale nie będzie to łatwe i prawda jest taka, że jest to najczęstszy błąd który popełnia się w związku…


Zupełnie pogubiona Weronika, wtrąciła tylko ciche. - Ale jak to?


- Polubiłaś w nim to jaki był – wyjaśniła Oli. - Chcąc to zmienić zabijasz jednocześnie to co w nim zobaczyłaś. Nie mówiąc już o tym, że go przez to na pewno unieszczęśliwisz. Dlatego też sama uważam takie zachowanie za skrajnie głupie i...


- ...To jaka jest ta druga droga? – wtrąciła się Weronika, powoli tracąc właśnie nadzieję na szczęśliwe życie.


Oli uśmiechnęła się beznamiętnie, spoglądając w stolik. - Pogodzisz się z tym jaki jest i przyzwyczaisz w końcu, że nie każdą noc spędzicie razem.


Weronika opuściła głowę. – Żadna z tych opcji mi się nie podoba - wyszeptała załamana.


- Dlatego powiedziałam, że ludzie pokroju Mike’a to fajni kumple, ale nie partnerzy. Jeżeli naprawdę go kochasz, żyjąc z nim będziesz wiecznie zmartwiona. Odchodząc od niego nieszczęśliwa. Miłość to nie piękne uczucie jak opisują w książkach, ale bolesne jarzmo które zakładamy na siebie - stwierdziła Oli, podsumowując swoją opinie.


Weronika ponownie spojrzała na drzwi. Widać było w jej oczach, że słowa rozmówczyni, musiały coś jej uświadomić. Gdy odezwała się ponownie zupełnie zmieniła temat. – Zastawiałaś się nad jego propozycją?


- Chodzi ci o zarządzanie Zwrotnicą? – zapytała retorycznie Oli. – Tak, myślałam o tym nawet dość poważnie. Bałam się trochę na początku brać na siebie taką odpowiedzialność, ale coś do mnie dotarło…


Weronika spojrzała na nią z jakimś dziwnym niepokojem. - Co takiego? – dopytała zaciekawiona i zlękniona jednocześnie.


- Że jako słaba fizycznie dziewczyna, bez jakiegokolwiek wyszkolenia i nie posługująca się błędami, będę wiecznie zdana na łaskę innych… - odparła z obrzydzeniem na twarzy. – A nie ukrywam, że mam odruch wymiotny na samą myśl, że znowu ktoś będzie mną dysponował jak jakimś pieprzonym przedmiotem. Zostanie przywódcą pozwoliłoby mi wyrwać się z tego błędnego koła.


- To co mówisz jest przykre –stwierdziła nagle Weronika. – Zdaję sobie sprawę, że bez błędów i broni nie wiele można, ale w Autobusie nie byliśmy przedmiotami…


Słysząc to Oli po prostu parsknęła.- Nie kpij! Dla Kuby byłam jak jakiś imbryk, którego zamknął za szklaną gablotką na kółkach.


- Imbryk, raczej nie miałby takiego wpływu na czyjeś decyzje! – zaprotestowała Weronika.


- Jaki ja miałam wpływ? – dopytała wściekła Oli. - Przez tyle lat naszego istnienia, dopiero gdy pojawił się Dziki mogłam w końcu coś zrobić. Zresztą to już bez znaczenia. Podjęłam decyzję. Jak tylko Mike wróci powiem mu, że przyjmuje propozycję – stwierdziła stanowczo.


Weronika słysząc to uśmiechnęła się. – Mike na pewno się ucieszy, ale... jak TY sobie z tym poradzisz? – spytała po chwili szczerze zmartwiona.


- Mam już pewien plan – odpowiedziała drapiąc się po swędzącym bandażu.


***


Nadchodzący poranek nie poprawił ponurej atmosfery panującej w domu. Mike ciągle nie dał znaku życia, przez co Weronika promieniowała przygnębieniem, rozlewając je na wszystkich mieszkańców. Nikt nie wzbudzał jednak paniki, bo mężczyźnie zdawało się już znikać bez wieści i wracać po dłuższym czasie. Z tego powodu nikt też nie rwał się jeszcze do poszukiwań, a stara ekipa ze Zwrotnicy, zebrała się jak co rano by zjeść wspólne śniadanie.


Pietras zaraz po wstaniu zajął miejsce w kuchni i w akompaniamencie upuszczanych na podłogę garnków, przygotowywał posiłek. Pozostali czekali w tym czasie przy stole w salonie, starając się rozbudzić od dawna już zwietrzałą kawą.


Romcio, który jako jedyny nie siedział w pobliżu stołu, bawił się przy oknie podręcznym radiem. Oli domyśliła się, że próbuje wyłapać przez zakłócenia jakiś komunikat od Mike’a. Oprócz niego na śniadaniu brakowało jeszcze Fidelusa, ale chłopak odsypiał nocną wartę więc nie budzili go na posiłek.


Między kubkami kawy Danielewski składał pośpiesznie swój karabin, chcąc zrobić miejsce Markowi, który rozkładał talerze na stole. - Do cholery jasnej! Nie możesz gdzie indziej zajmować się tym złomem?! – zawołał wściekły mężczyzna, zgarniając zastawą lufę karabinu.


Danielewski jak zahipnotyzowany wpatrywał się w swoją broń. – Wiecie...to może być złom, bo dotarło do mnie, że nie potrafię go złożyć! Tu żadna część do siebie nie pasuje. Ta broń od Siwego to chyba jakaś jednorazówka!


Pietras, który wszedł właśnie niosąc ogromny półmisek czegoś co wyglądało jak małe spieczone bochenki chleba, zagadnął natychmiast. – To po kiego wała to rozbierałeś? Nie trzeba było zanieść pedałowi i powiedzieć, że ci trefny towar sprzedał?


W tym momencie Marek jęknął. – O boże, znowu pseudo-chleb? Nie mogłeś wymyślić nic innego?


Pietras zrobił obrażoną minę, prawie rzucając półmiskiem na stół. - No przepraszam pana. Zaraz podam konserwy z pomidorkami… TY SIĘ W OGÓLE CIESZ, ŻE MAMY JESZCZE JAKIEŚ ZAPASY PRZY TYLU MORDACH ŁAŻĄCYCH PO ZATORZU!


Weronika chcąc chyba nieco załagodzić atmosferę, wtrąciła natychmiast. – A ja lubię pseudo-chleb, zwłaszcza Pietrasa… On tak fajnie na chrupko wypieka.


Słysząc to, Marek nie odpuścił sobie by jeszcze nie dociąć koledze. – Oczywiście! Bo on potrafi przysypiać nawet w trakcie gotowania!


Dziewczyny z wyjątkiem Oli parsknęły śmiechem. Po chwili Weronika spojrzała na Romcia, który zamarła zamyślony. – Mike nie dał jeszcze żadnego znaku? – spytała zmartwiona.


Chłopak pokręcił głową, ale uśmiechnął się sztucznie chcąc chyba dodać pytającej dziewczynie otuchy. – Wiewióra, on teraz łazi z Mańkiem i to do tego po Zatorzu… Pewnie tak pochlali, że jeszcze się żaden nie obudził.


Dziewczyna skinęła głową, ale jej mina zdradzała, że wcale jej to nie przekonało.


Oli która zazwyczaj nie uczestniczyła w porannych dyskusjach, wyłapała coś co mocno ją zaniepokoiło. – Piotrek, z naszymi zapasami jest naprawdę tak źle? – spytała nagle.


Pietras podrapał się po głowie. – No źle to może nie, raczej monotonnie. Dzięki temu, że Dziki odstawiał tutaj te swoje jazdy, napełnili z Mike’m całą spiżarnie. Mamy mnóstwo mąki, klusek, ryżu, cukru i tak dalej. Nie będzie zbyt smacznie, ale damy radę na tym wyżyć jeszcze długo… Chyba, że na dłuższą metę pseudo-chleb okaże się trujący.


Marek wtrącił się natychmiast. – To nie składniki są tutaj problemem tylko ‘’zdolności’’ kucharza – wycedził patrząc na Pietrasa z wyrzutem. - Boże tęsknie za Mańkiem…- dodał po chwili z rozmarzoną miną wspominając Wspólnotowego kucharza.


Pietras słysząc to wykrzywił twarz w złośliwym grymasie. - To jak wrócą, to mu się oświadcz! Może zostanie i będzie ci pichcił codziennie SIWUSIE - wycedził przez zęby.


- JA SIWY?! – krzyknął Marek. – A widziałeś kiedyś pedała, co ci taki wpierdol spuścił?! – wykrzyczał zaciskając pięść.


Oli wstała uderzając dłońmi w stół. – Możecie się przez chwilę zachować poważnie! Zatorze jałowieje każdego dnia. To dla nas naprawdę ważne ocenić jak długo będziemy w stanie przetrwać bez dodatkowych szabrów!


Marek westchnął opuszczając pięści, a siedzący obok Oli Danielewski, popatrzył na nią jakby miał zamiar powiedzieć. – A ją co ugryzło?


W tym czasie Romcio odszedł od okna i dosiadając się do stołu stwierdził. – Nie przejmuj się tym Oli, wróci Mike będziemy podejmować decyzję co dalej…- mówiąc to spojrzał na Weronikę, licząc pewnie, że podkreślił w ten sposób swój brak wątpliwości w powrót ich kompana.


Oli która miała w sobie znacznie mniej nadziei, postanowiła poinformować wszystkich o propozycji jaką chłopak złożył jej przed zniknięciem. Okrążając stół stanęła u jego szczytu opierając się dłońmi o wsunięte krzesło. Jedzący popatrzyli na nią zlęknieni, jakby po raz kolejny miało dojść do jakiegoś wybuchu. Romcio, który miał właśnie zacząć posiłek spytał - stało się coś... Oli?


Dziewczyna poczuła w tym momencie, że serce zadrżało jej po raz pierwszy od dawna. Uczucie minęło jednak tak szybko jak się pojawiło. Po chwili głosem zupełnie pozbawionym emocji zadeklarowała – Mike złożył mi propozycję objęcia władzy w Zwrotnicy.


Siedzący przy stole mężczyźni popatrzyli na nią przez chwilę zdziwieni. W końcu Pietras wzruszył ramionami mówiąc machinalne. – Za!


Po nim pozostali kolejno rzucili od niechcenia. – Za, za, za...


Cała ta sytuacja wprawiła Oli w osłupienie. Była pewna, że co najmniej jeden z weteranów będzie miał jakieś ‘’ale’’. Ta nagła jednomyślna zgoda wydała jej się podejrzana. – Przyjmujecie to? Tak po prostu?


Pietras popatrzył na nią zdziwiony - No, a dlaczego nie? – spytał, jakby to było oczywiste. - Przecież ten tytuł właściwie nic nie znaczy. Ot główny głos w naszych małych naradach i tyle. Przecież ci ludzie, którzy gromadzą się nawet pod naszym domem, mają nas kompletnie w dupie. Słuchają się tylko wtedy gdy trzeba zrobić coś niewymagającego albo już naprawdę niezbędnego. Do tej pory nie rozumiem, czemu Mike przeżywał tak to całe zarządzanie…


W tym momencie Oli usiadła. Wiec tak naprawdę żaden z nich nie traktował tego poważnie. Nikt nawet nie myślał o prawdziwym zbudowaniu władzy w Zwrotnicy. Uświadamiając sobie to, poczuła jak z bezsilnej złości, łzy nabiegają jej do oczu. Wtedy w jej głowie rozbrzmiał głos dręczyciela – Na nikim nie zrobisz wrażenia…- Zaciskając palec na jeszcze świeżej ranie, poczuła przeszywający ból i momentalne odpływ jakichkolwiek emocji. Spoglądając na jedzących, po raz kolejny przerwała im posiłek. – Mam zamiar to zmienić – stwierdziła chłodno. – Byliśmy na Zatorzu pierwsi. To dla nas Zbawiciel oczyścił to miejsce z niewykształconych. Nie pozwolimy by je nam odebrano.


Marek przeżuwając pośpiesznie pseudo-chleb, spytał natychmiast. – I co mamy zrobić? Walczyć z tymi którzy tu przybyli? Wyrzucać ich stąd siłą?


- TAK! – potwierdziła Oli, a mężczyźni spojrzeli na nią niepewnie.


Danielewski odkaszlnął cicho. – A nie możemy sobie po prostu żyć tu spokojnie? Bez walki?


Oli uśmiechnęła się ironicznie. – A myślisz, że ta sielanka jak długo jeszcze potrwa? Słyszałeś, co powiedział Pietras? Znaleźć obecnie cokolwiek do jedzenia po tej stronie to właściwie cud! Jeszcze chwila i ludzie sami zaczną tu ze sobą walczyć o jedzenie…


Romcio wtrącił się natychmiast z gotowym planem.- Słuchajcie! Jako jedyni mamy tutaj piwnicę pełną zapasów. Jeśli zaczęlibyśmy oszczędzać to damy radę przeciągnąć nawet miesiąc. Poczekajmy aż na osiedlu naprawdę skończy się jedzenie, a potem gdy już większość odejdzie, zabezpieczymy okolice i nie dopuścimy do kolejnego napływu…


Oli pokręciła głową. – Ty naprawdę myślisz, że ludzie tak po prostu opuszczą to miejsce? Prędzej napadną na nas i zabiorą to co mamy, niż przeniosą się do tego co zostało z Centrum.


Weronika spojrzała na nią z lękiem. – Naprawdę tak uważasz?


- Wera, to jest pewne – odparła Oli. – Najpierw zażądają żebyśmy się podzielili z nimi tym co mamy, a kiedy odmówimy błyskawicznie uznają nas za wrogów.


Romcio spoglądają na Oli z wyraźnym zainteresowaniem, spytał natychmiast. – Masz jakiś inny pomysł, jak z tego wybrnąć?


Oli skinęła głową, spoglądając na mężczyznę, który wydawał się powoli przekonywać do jej słów. – Póki mamy jeszcze czym handlować, musimy zwiększyć nasze siły. Kupić lojalność kilku osób, które pomogą nam odciąć Zatorze. Gdy zabezpieczymy jego granice, będziemy mogli zacząć wyrzucać stąd niepotrzebnych ludzi.


Weronika słysząc to spojrzała na nią krytycznie. - A kogo konkretnie masz na myśli? Kim są ci niepotrzebni? Jak ich wybierzemy?


- Na razie to nie jest ważne! – odparła Oli. – Moglibyśmy wyrzucać nawet przypadkowych ludzi, ale lepiej zrobić mały rekonesans. Poszukać wśród zebranych kogoś, kto może się przydać, a potem powoli i skrupulatnie zmniejszyć naszą populację do minimum...


Romcio pokiwał głową na znak, że pomysł mu przypasował, ale pozostali wyglądali na nieprzekonanych. W tym momencie Pietras po raz kolejny zabrał głos. – Może poczekamy z podejmowaniem tak ważnych decyzji na Mike’a? To w końcu on teoretycznie tu rządzi…


- Teoretycznie - podkreśliła Oli, która zaczynała powoli rozumieć, że z samą starą ekipą Zwrotnicy nie wiele zdziała.


***


Oli była już pewna, że potrzebowała ‘’zewnętrznej’’ pomocy, żeby zrobić porządek na Zatorzu. Ponieważ w jej oczach sytuacja wymagała natychmiastowego działania, nie miała zamiaru czekać na powrót Mike’a. Ani też na moment w którym jego kompani nabiorą w końcu przekonania.


Na szczęście grupa mężczyzn ze Zwrotnicy, nie była jedyną która mogła wesprzeć ją w jej planach. Autobus do Wolności przez czas swojego istnienia pomógł wielu ludziom stawiać pierwsze kroki w Nowym Świecie, a kilkoro z nich Oli zdążyła zauważyć, jak kręcili się po osiedlu. Wśród nich największe nadzieje na współpracę pokładała w niejakim ‘’Błaźnie”. Mężczyzna jeździł z autobusem kilka miesięcy po śmierci Brissa i to on był pierwszym, któremu nie udało się zostać członkiem załogi. Nie mniej ich ówczesny strażnik Vlad, za namową dziewczyny nauczył go podstaw przetrwania. Dzięki temu Błazen miał szansę stać się prawdziwym weteranem. To on zapoczątkował więc słynne ‘’ siedem dni z autobusem’’, które w jego wypadku przez ingerencje Oli wydłużyły się do całego miesiąca. Mężczyzna wyróżniał się jeszcze jednym szczegółem. Przez długi czas był wręcz obsesyjnie zadurzony w Oli. Podjął on nawet próbę zaciągnięcia się jako strażnik autobusu zaraz po śmierci Vlada, ale Kuba, widząc zapewne, z jakiego powodu mężczyznę ciągnie do objęcia tej funkcji, postanowił nie robić sobie konkurencji. W to miejsce mianował więc Hektora, który był poprzednikiem Prima.


Swoje poszukiwania potencjalnego sojusznika, dziewczyna postanowiła zacząć od podwórek sąsiadujących ze Zwrotnicą. Obserwując okolice z balkonu kilka razy miała wrażenie, że Błazen kręcił się gdzieś w pobliżu.


Wkraczając do wyschniętego ale przestronnego ogródka, sąsiadującego bezpośrednio z jej domem, dostrzegła kilka grup weteranów. Niektórzy siedzieli przy ognisku rozpalonym na betonowym podjeździe, gotując w ogromnym garze jakąś chudą zupę. Dwóch młodych chłopaków zostawiło swoje wyposażenie i w samych koszulkach kopało starą piłkę do nogi, robiąc bramkę z drzwi garażu. Z kolei siedzący w starej altance mężczyźni, zabijali czas, słuchając muzyki z mocno sfatygowanego boomboxa. Urządzenie przez wyraźnie zużyte baterie brzmiało jakby przy każdym niskim tonie, miało zamiar zakończyć swoje życie.


Większość muzycznie zaangażowanych weteranów ubrana była w skórzane pancerze produkowane przez Faktorie Siwego, która już od dawna stała się głównym dostarczycielem sprzętu na terenie Krańcowa. Tylko jeden z nich nosił prawdziwą policyjną kamizelkę kuloodporną, na której białym sprayem namalował sobie ogromny uśmiech.


Widząc wyróżniającą się postać, Oli przyśpieszyła kroku odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami zgromadzonych na podwórzu ludzi. Gdy tylko zbliżyła się do Altany, powitały ją gwizdy i zaczepki. Zignorowała je, zaciskając pewnie rękę na pistolecie w kieszeni i zawołała. – Błazen! Podejdź do mnie, mam sprawę!


Mężczyzna z uśmiechem na kamizelce spojrzał niepewnie na przybyłą dziewczynę i dopiero po chwili dotarło do niego kim ona właściwie jest. Jego twarz momentalnie zrobiła się czerwona i nieco zbyt nerwowo wydyszał. – O! Cześć Oli, kawał czasu!


Oli pogoniła go kiwnięciem głowy, a Błazen pośpiesznie poderwał się z miejsca. Kilku innych siedzących tam weteranów, wygłosiło głośno deklarację, że chętnie pójdą zamiast niego, ale dziewczyna nie zaszczyciła ich nawet sekundą uwagi.


Oboje przeszli w głąb podwórza i stanęli z dala od ciekawskich uszu tuż przy starym wyschniętym oczku wodnym. Uradowany tym niespodziewanym zaproszeniem Błazen, obrócił się niespodziewanie i wtulił w dziewczynę. – Oli, nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć. Liczyłem na to, że uda mi się w końcu do ciebie zagadnąć… Tylko ciągle łaziłaś w takiej obstawie, że strach było podejść. Co się u ciebie działo? Jak Janek? Kuba? Opowiadaj!


Oli z ledwością ukryła irytacje na twarzy po tej niespodziewanej czułości i uśmiechnęła się dość sztucznie odsuwając z obrzydzeniem adoratora. Mężczyźnie najwidoczniej tego nie zauważył, bo wpatrywał się w nią jak w obrazek. - Autobus to przeszłość, a od jego zniszczenia nie miałam kontaktu z Kubą – odparła dziewczyna.


Tym razem to Błazen zrobił teatralnie przejętą minę. – Przykro mi… I mówisz, że od tamtej pory nie widziałaś się z Kubą? Naprawdę szkoda… – stwierdził, ale nie był w stanie ukryć, że miał pewną satysfakcje z tego co usłyszał. – Może, gdyby wasz lider nie był tak głupi i pozwolił mi się wami zajmować, to by się tak nie skończyło…- dodał z przekąsem.


W tym momencie Oli nie wytrzymała i wypaliła gniewnym głosem. – Albo byłbyś już dawno martwy! Nie przyszłam tutaj wspominać!


- Przepraszam – westchnął Błazen, wyraźnie zawstydzony. – Wiem, że to musi być dla ciebie ciężkie. Naprawdę nie chciałem urazić… Ani rozdrapywać jakiś ran.


Oli musiała praktycznie wbić sobie palec w bandaż, by powstrzymać się przed kolejnym wybuchem. To ciągłe przepraszanie chwilę po tym, gdy ktoś wspomniał o autobusie, doprowadzało ją już do szaleństwa. – Nie ważne. Nic się nie stało – stwierdziła, opanowując złość. – W sumie to przyszłam, bo mam do ciebie sprawę.


Słysząc to, mężczyzna pokiwał głową, a jego mina wyraźnie zrzedła. – No tak… Nie mam tyle szczęścia, by to mogło być kurtuazyjne zaproszenie na pogawędkę – westchnął, wycierając palce o swoją kamizelkę. – To, czego potrzebujesz? – spytał, patrząc na nią z nietęgą miną.


- Dużo podróżujesz po Zatorzu prawda? – dopytała Oli, chcąc potwierdzić czy Błazen będzie odpowiednią osobą do rozpoczęcia jej przygotowań.


Mężczyzna podrapał się po tyle głowy, ciągle patrząc na nią niepewnie. – Nie lubię siedzieć w miejscu to prawda, ale na noc przyłażę tutaj. W kupie zawsze raźniej… No i zwykle trafi się ktoś do pogadania.


- To dobrze – stwierdziła Oli. – Muszę wiedzieć kto i gdzie znajduje się na Zatorzu. Ile osób jeździło autobusem, kto jest prawdziwym Weteranem, kto zwykłym osadnikiem, a co najważniejsze kto może tutaj posługiwać się błędami… - zaczęła wyliczać na palcach.


- Wowowowow! - przerwał natychmiast Błazen.- Wstrzymaj trochę konia Oli! To jest kupa roboty i w ogóle po co ci to wszystko wiedzieć? – spytał, patrząc na nią naprawdę mocno zaintrygowany.


- Dowiesz się w swoim czasie – odparła. – Jak już wyłapiesz innych, którzy podróżowali autobusem, postaraj się ich ściągnąć w pobliże Zwrotnicy…


W tym momencie mężczyzna pokręcił głową. – Oli naprawdę cię lubię, ale to o co prosisz przekracza trochę to co zwykle robię dla ludzi których LUBIĘ.


Typowe – Pomyślała dziewczyna, widząc, jak łatwo przyszło Błaznowi odmówić jej pomocy. Do tego zrobił to po tym, jak ona sama nadstawiała karku, by mógł uczyć się a autobusie tak długo, jak to możliwe. - Przeżyłeś dzięki nam! Dostałeś szanse, której inni nie mieli! Masz dług wobec mnie i autobusu – wyrzuciła, dźgając Błazna palcem w jego ogromny uśmiech na kamizelkę.


Mężczyzna zmarszczył przez chwilę czoło i po chwili zaśmiał się jakby przypomniało mu się coś, co wybawi go od tej sytuacji - Właściwie dług miałem wobec Vlada i Autobusu – zripostował, unosząc do góry palec, jakby chciał podkreślić swoje argumenty. – Vlad zginął dawno temu! A autobus już nie istnieje. Więc ten… Fajnie było się znowu spotkać, ale oni zaraz zwiną moje uczciwie ukradzione radio i ten…


Błazen odwrócił się na pięcie, chcąc już wrócić do Altanki, ale Oli złapała go za kamizelkę.- Szybko zapomniałeś jak miłe chwile spędziliśmy razem w autobusie.


- Ej nie mówię, że nie myślałem o tobie! – zaprotestował Błazen. – Ale wspomnieniem o tobie się nie najadałem, a po tym jak Kuba nie pozwolił mi zostać strażnikiem, jakoś mnie nie szukałaś. Więc sorry siostro, ale teraz moja kolej na wybranie piosenki…


W tym momencie Oli poczuła jak gotuje się w środku. – No oczywiście – warknęła. – Wszyscy jesteście tacy sami! Waszym losem nie można się po prostu przejmować, z wami nie można się po prostu przyjaźnić… Wam trzeba od razu zaprzedać duszę i ciało! Przepraszam, że nie uciekłam z pierwszym facetem goszczącym w autobusie, zostawiając jego mieszkańców którzy byli dla mnie jak rodzina. Przepraszam, że wybłagałam dla ciebie za ledwie taką wyprawkę, o jakiej większość nowoprzybyłych mogła pomarzyć! Przepraszam, że starałem się odwlec twoje myśli od tragedii Nowego Świata jak tylko umiałam!


- Dobra! Dobra! – przerwał w końcu Błazen, czerwieniąc się od tej reprymendy. – Zrobię to dla ciebie…


W tym momencie Oli pokonała w sobie całe obrzydzenie i zupełnie niespodziewanie chwyciła mężczyznę, całując go w usta. Błazen wyglądał na zszokowanego, a dziewczyna wyprostowała się pewnie. – Nie zawiedź mnie, a kto wie, może zapracujesz sobie na coś więcej.


Oli po tym cyrku miała ochotę oblać sobie twarz wybielaczem, ale widząc rozmarzoną minę Błazna wiedziała, że ma go już jak na widelcu. Mężczyzna skłonił się z uśmiechem, a jego ton zupełnie się zmienił. - Cokolwiek sobie życzysz moja pani! – zawołał, prawie dotykając czołem ziemi.


Dziewczyna udała, że podoba jej się to nędzne przedstawienie i klaszcząc w dłonie, powiedziała. – Tylko postaraj się ogarnąć to szybko. Będę nasłuchiwała codziennie na czwartym kanale, gdy dowiesz się wszystkiego o co prosiłam, daj mi znać. Umówimy się w jakimś miejscu.


Błazen wyprostował się salutując. – To może jeszcze jeden całus na zachętę? – spytał.


Oli spojrzała na niego z uśmiechem, chociaż jej oczy wyglądały jak dwie kulki zrobione z lodu. – Myśl o mnie i nie zwlekaj…


***


Przez kolejne kilka dni atmosfera na Zatorzu zdawała się gęstnieć z każdą godziną. Mike wciąż nie dał znaku życia, przez co wszyscy mieszkańcy Zwrotnicy zaczęli się poważnie martwić. Pietras wspólnie z Markiem, postanowili obejść okolicę, szukając jakiegokolwiek śladu po zaginionych weteranach. Danielewski i Fidelus poszli w tym czasie wypytywać osiedleńców, a Romcio próbował wyłapać informacje przez radio. Niestety nikt obecnych w eterze nie był w stanie powiedzieć nawet słowa o losie ich towarzyszy.


Weronika całkiem się załamała i zamknięta w pokoju, nie chciała widywać nikogo po za Oli. Dziewczyna była więc zmuszona odwiedzać ją jako jedyny łącznik ze światem i wysłuchiwać na przemiennych załamek. - On już nie żyje prawda? Po prostu powiedz mi, że go już nie ma… - I nagłych skoków wiary. – Przecież nie znaleźli go, nikt nic nie widział. Ktoś na pewno dałby znać, że go znaleźli…Może po prostu gdzieś utknęli…- W całej tej sytuacji Oli postanowiła przyjąć zupełnie neutralną postawę i zamiast próbować jakiś bezsensownych prób pocieszania, po prostu dawała się wypłakać swojej załamanej koleżance.


Zniknięcie Mike’a nie było jedynym problemem, z jakim borykała się okolica. Trudności ze zdobywaniem żywności stały się główną przyczyną konfliktów w całym Zatorzu. Już kilka dni po pamiętnym śniadaniu, na którym Oli wygłosiła swoje obawy, doszło do starć dwóch grup weteranów. Jak się okazało - Tria miały chrapkę na ten sam wielorodzinny dom w centrum osiedla i gdy spotkali się na jego podwórzu, pobili się o potencjalną zawartość. To był jednak dopiero początek. Po tygodniu osiedle doczekało się swojej pierwszej strzelaniny. Grupa nowoprzybyłych osadników bez zapasów napadła na kryjówkę weterana o pseudonimie Komar. Mężczyzna bronił swojego dobytku tak zajadle, że dwóch szturmujących zabił, a trzeciego ciężko ranił. Najgorsze było w tym wszystkim to, że mimo kłopotów z żywnością tory przekraczało coraz więcej osób, które nie dawało sobie rady w Centrum, pogłębiając tym samym ogólny kryzys.


Oli czując, że to może być ostatni moment na zrobienie porządku z Zatorzem, tym niecierpliwiej czekała na informacje od Błazna. Mężczyzna odezwał się dopiero po dziesięciu dniach, dając dziewczynie znak, że zdobył informacje o które prosiła. Gotowa do podjęcia dalszych działań Oli, umówiła się z nim na spotkanie w jednym z niezajętych domostw na skraju osiedla.


Szykując się do drogi, starała się ukryć swoją podróż przed grupą ze Zwrotnicy. W swoim planie miała zamiar postawić mężczyzn przed faktem dokonanym i wymusić przyjęcie jej władzy bez względu na wszystko. Wychodząc z budynku, natrafiła jednak na Weronikę, która skulona w fotelu Mike’a wpatrywała się pusto przez okno.


Oli miała nadzieję, że dziewczyna nie zareaguje na nią, pogrążona we własnych myślach. Niestety gdy tylko pojawiła się na parterze, Weronika poderwała się i podbiegła do niej zalewając się łzami. – Wciąż nikt nic wie…- załkała. – To mnie dobija, nikt go nie widział…nikt mi nic nie mówi…. Mam już dość, chce po prostu wiedzieć, chcę wiedzieć…


Oli tak samo, jak większość mieszkańców Zwrotnicy, była już przekonana, że Mike nie żyje. Nikt jednak nie chciał wziąć na siebie ciężaru porozmawiania o tym z jego dziewczyną. Wszyscy jak jeden mąż utrzymywali ją więc przy nadziei, tworząc nowe potencjalne scenariusze, dlaczego weteran nie odzywa się od prawie dwóch tygodni.


Widząc, w jakim stanie jest Weronika, Oli była już właściwie zdecydowana, by powiedzieć jej, co naprawdę myśli, ale nie mogła tego zrobić teraz, bo śpieszyła się na spotkanie z Błaznem. By odwlec tę rozmowę, przyjęła te samą wymówkę, którą obecnie posługiwali się wszyscy mężczyźni ze Zwrotnicy. Klepiąc dziewczynę machinalnie po plecach, wyszeptała – poczekaj aż przyjdzie jakaś wiadomość z Faktorii. Romek na pewno w końcu się z nimi połączy. To najczęściej odwiedzany punkt w mieście, ktoś u nich musi coś wiedzieć…


Weronika zsunęła się na podłogę, całkiem załamana. Najwidoczniej usłyszana po raz kolejny obietnica, nie była już w stanie dać jej nowej nadziei. – Myślę, że powinnam się pomodlić…- stwierdziła niespodziewanie dziewczyna, ocierając łzy nadgarstkiem. - Może on mógłby pomóc? - zasugerowała z jakąś dziwną obsesją.


Oli słysząc to zupełnie osłupiała. – Wiem, że byłabyś gotowa poruszyć niebo i ziemię, ale bóg raczej nie wiele tu pomoże.


- Nie myślałam o bogu, tylko o Zbawicielu… Dziki lubił Mike’a! – zawyła dziewczyna, padając na twarz.


Oli przyklękła przy niej, tłumacząc – jeśli Dziki żyje, to na pewno słucha radia. A jeśli słucha radia, to na pewno wie już, że Mike zniknął. Nie musisz się do niego modlić. Myślę, że jeżeli jest w stanie to pomoże.


- Nie mogę tego przeżyć Oli… nie potrafię zdzierżyć, że nie jestem w stanie nic zrobić – odparła Weronika, wciskając zapłakaną twarz w podłogę.


Oli słysząc wylewający się z dziewczyny żal, po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła to co, poczuć powinna. Patrząc na nią ze współczuciem, pogłaskała ją po głowie i powiedziała całkiem szczerze. – Wiem, że nie ma nic gorszego niż poczucie bezsilności. Ale nie trać nadziei, nie pozwól jej umrzeć do samego końca. Do momentu w którym nie ściśniesz jego ręki. Żywej bądź nie…


Mówiąc to Oli pociągnęła koleżankę z powrotem na fotel. Wiedziała, że nie może zostawić jej w takim stanie. Grzebiąc chwilę w po szafkach kuchennych, znalazła leki uspokajające, które Marek wyszabrował dla niej z jakiegoś budynku zaraz po zniknięciu Mike’a. Wyciskając z blistra dwie tabletki, podała je Weronice. – Weź, musisz się trochę uspokoić.


Dziewczyna kiwnęła głową i łyknęła pigułki, nie popijając ich nawet. Oli poczekała z nią kilka minut, aż odurzona lekami nie przysnęła. Potem ruszyła w stronę drzwi, ale dziewczyna zatrzymała ją wołając – nie, bez broni… nie wychodź bez broni...


- Mam ją ze sobą – odparła Oli, klepiąc się po pistolecie.


Po wyjściu na zewnątrz ruszyła prawie biegiem do umówionego miejsca, bo przez nieplanowany postój przy Weronice już była spóźniona. Pośpiesznie minęła bramę i leszową drogą skierowała się wzdłuż torów w kierunku stacji. Okolice Zwrotnicy były zamieszkane wyjątkowo gęsto i już po chwili poczuła się obserwowana przez dziesiątki par ciekawskich oczu. – Gapcie się, gapcie… Już nie długo - wyszeptała zawistnie, mijając boczną dróżkę prowadzącą w głąb Zatorza.


Przechodząc przez skrzyżowanie, usłyszała wyjątkowo zadowolone i upojone głosy jakiejś grupy. Próbowała przyśpieszyć w tym momencie kroku, ale charakterystyczny gwizd dał jej do zrozumienia, że została zauważona. Mimo to postanowiła nie zbaczać z drogi, kierując się dalej w stronę umówionego miejsca, już po chwili zdała sobie sprawę, że grupa podąża za nią. Trzymając się ciągle w pobliżu torów, miała cichą nadzieję, że jest to czysty przypadek i mężczyźnie idą po prostu w te samą stronę, ale przeczucie podpowiadało jej coś innego.


Czując, jak jej serce zaczyna drżeć ze zdenerwowania, nie ośmieliła się nawet spojrzeć w tył. Mimo to, po odgłosach kroków szybko wyłapała, że idący za nią są coraz bliżej. Po chwili z rumoru, który robili, zaczęły do niej dobiegać pierwsze zawołania. – Hej poczekaj! Kurwa gdzie się tak śpieszysz? Chodź tu do nas pogadamy! Poczekaj na nas!


W pewnym momencie Oli była już pewna, że im nie ucieknie. Od miejsca spotkania dzieliło ją jeszcze kilkaset metrów, a potencjalni oprawcy byli tuż za nią. Gdzieś w środku wiedziała, że jeśli zacznie biec skłoni ich tylko do szybszego ataku, dlatego postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Zatrzymała się gwałtownie i obróciła w stronę podążających za nią ludzi.


Banda którą zobaczyła, nie wyglądała nawet na Weteranów. Ot co, grupa łysych drabów w codziennych sportowych ubraniach, uzbrojona w kije i siekiery. Jedynie stojący na jej czele ‘’herszt’' miał myśliwską strzelbę i nosił kamizelkę taktyczną.


- I po co było uciekać? – spytał, zbliżając się powoli, a stojąca zanim grupa zaczęła wykrzykiwać w stronę Oli lubieżne zwroty.


Dziewczyna przyjrzała się im i już po chwili była pewna, że nikt poza przywódcą nie ma wyciągniętej ‘’prawdziwej’’ broni. Stając więc pewnie zawołała. – A widzisz, żebym uciekała?!


Herszt zaśmiał się. – No kurwa proszę, mamy małą odważniare… Wiesz co się tu za chwilę będzie działo? Wiesz co tu się kurwa dziać będzie! – zaintonował zbliżając się do niej co raz bardziej. – Będziesz jebana dziewczynko, oj będziesz jebana!


- Wiem. Nie jestem głupia – odparła natychmiast. – Tylko kto ci powiedział, że ja nie lubię się zabawić? - zawołała ponętnie, ukrywając obrzydzenie jakie rozrywało ją od środka.


- O mała kurewka? – spytał herszt. – Powiedz jesteś małą kurewką?! Lubisz brać do buzi?!


Słyszą to Oli odetchnęła ciężko i drżącą ze wściekłości ręką odpięła guzik w spodniach. – Chodź i się przekonaj…


Zszokowany Herszt słysząc zachętę ze strony dziewczyny, zarzucił strzelbę na plecy. Jego towarzysze zaczęli już wykrzykiwać kolejność, który będzie zabawiał się następny, a Oli ledwo powstrzymywała się przed wybuchem.


Mężczyzna podszedł do niej łapiąc od góry boleśnie za włosy. – Bierz go całego!


Oli wyślizgnęła się z jego uścisku i udała, że obejmuje w pasie. Gdy dotykała brzuchem przyrodzenia mężczyzny, ten przymknął przez chwilę oczy. W tym samym momencie dziewczyna wysunęła z kieszeni swój nóż sprężynowy i błyskawicznie pchnęła herszta w szyje. Zszokowany mężczyzna złapał się za rozerwane gardło, ale Oli nie pozwoliła mu się odsunąć. Pchając jak szalona rozcinała mu palce i twarz. Nim którykolwiek z kompanów mężczyzny zdążył zareagować, ten padł na plecy, a wściekła dziewczyna wskoczyła na niego i okładała nożem jak szalona.


- Ty KURWO! – ryknął jeden ze stojących z tyłu mężczyzn i łapiąc za swoją siekierę ruszył w jej stronę.


W tym samym momencie Oli wyciągnęła broń.


Biegnący widząc wycelowaną w siebie lufę zatrzymał się tak gwałtownie, że podniósł kurz na leszowej drodze. Jego towarzysze zamarli, gdy dziewczyna podnosiła się z ciała martwego herszta, nawet na chwilę nie opuszczając broni. - Spokojnie kurwa…. Nie ma co się tak… To był tylko żart, żart rozumiesz! – zawołał panicznie.


- Co miałeś zamiar mi zrobić? – spytała Oli zimnym lodowatym głosem.


- To był kurwa żart rozumiesz! – zawołał ponownie mężczyzna.


Oli uśmiechnęła się ironicznie. – Pytałam co miałeś zamiar mi zrobić, gdybym nie wyciągnęła broni?! – krzyknęła.


Niedoszły napastnik pokręcił głową i w tym momencie padł strzał. Jego ciało runęło na ziemie z dziurą w czole, z której natychmiast wylała się struga krwi.


Jego stojący z tyłu kompani, stali przez chwilę jak zaczarowani nim rzucili się do panicznej ucieczki. Oli zdecydowanie nie była w litościwym nastroju. Strzelając biegnącym w plecy powaliła kolejnego, a potem następnego. Nim ostatni dwaj mężczyźni zdążyli wybiec z jej zasięgu, zastrzeliła jeszcze jednego.


Czując w sobie jakąś dziwną dumę, dziewczyna schowała pistolet i miała ruszać dalej. W tym momencie usłyszała jednak agonalny jęk. Jeden z uciekających któremu trafiła w plecy przeżył. Czołgając się po ziemi, ciągnął za sobą bezwładne nogi, starając się oddalić w ten sposób od miejsca w którym oberwał.


Oli podeszła do niego i bez chwili zastanowienia usiadła mu na lędźwiach, przygważdżając go do ziemi.


Mężczyzna wydał z siebie niewyobrażalny wrzask i po chwili zawołał.- KURWA! ZOSTAW MNIE! Kurwa proszę błagam zostaw mnie!


Zaintrygowana dziewczyna nachyliła mu się do ucha. - Zostawić? – wyszeptała złowieszczo. - Ty byś mnie zostawił? Powiedz zostawiłbyś mnie?! – spytała maniakalnie, okręcając się by usiąść na mężczyźnie jak na koniu.


- Ja nie chciałem… naprawdę nie chciałem…- błagał ranny bandyta.


- Wiesz czego najbardziej w was nienawidzę? – spytała retorycznie Oli. - Że nawet jako potwory w ludzkiej skórze, nie macie w sobie nawet odrobinę dumy z tego co robicie. Gdybym was nie rozstrzelała przerżnąłbyś mnie jak szmatę, ale teraz gdy leżysz tutaj bezbronny, nawet nie jesteś w stanie się do tego nie przyznać - Tłumacząc to sięgnęła po nóż i natychmiast wysunęła ostrze. - Będziesz błagał zgrywając jebaną ofiarę!- Krzyknęła wbijając mężczyźnie ostrze w plecy. – POWIESZ WSZYSTKO BY OCALIĆ SWOJE KUREWSKIE ŻYCIE! – kontynuowała uderzając nożem po raz kolejny i kolejny. – JEBANY SZMACIARZU KTÓRY ZA NIC MA CIERPIENIE INNYCH, OBY ZBAWICIEL ROZSMAROWAŁ WAS WSZYSTKICH! OBYŚCIE WSZYSCY ZDECHLI! PO PROSTU ZDECHLI...


Oli wbijała nóż jak szalona, a po chwili jęki jej ofiary ustały. Rozwścieczona odskoczyła w końcu do tyłu, przyglądając się swojemu dziełu. Plecy mężczyzny po tej serii uderzeń, przypominały mięso potraktowane tłuczkiem. Wycierając krew o swoją kurtkę, usłyszała jak ktoś woła za nią z tyłu. Ponownie sięgając po broń, odwróciła się gwałtownie i ledwo powstrzymała, przed strzeleniem do Błazna.


Mężczyzna patrząc z niedowierzaniem po trupach, spytał zszokowany. – Co tu się stało?


Oli chowając pistolet z powrotem pod kurtkę, odparła wściekle. - Myśleli, że trafili na bezbronną ofiarę.


Błazen, przyglądając się z obrzydzeniem na leżące ciało, skwitował tylko. – Bydlaki… - po chwili odrywając wzrok od zmasakrowanego mężczyzny, powiedział w stronę Oli. – Lepiej stąd chodźmy. Jeszcze przyjdą tutaj ich kumple, a na takich szkoda nawet kul…


Słysząc to dziewczyna prychnęła. – Mi nie było szkoda.


Po chwili oboje ruszyli na skraj osiedla. Mężczyzna na miejsce spotkania wybrał piętrowy budynek, który w Nowym Świecie nie został jeszcze nawet skończony. Okna i drzwi wciąż nosiły na sobie ślady foli zabezpieczającej, a fasada wciąż była nieotynkowana. Takie miejsca nigdy nie zwracały szczególnej uwagi, bo nawet po Resecie ciężko w nich było znaleźć coś przydatnego.


Gdy Oli weszła do środka, pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to ogromne graffiti namalowane czarnym sprayem na białej ścianie. – Strzeż się Pogodotwórców.


Stając naprzeciw niego, zastanowiło ją co autor tekstu chciał przekazać. – To twoje dzieło? – spytała, zerkając kątem oka na Błazna.


Mężczyzna stanął przy niej kręcąc głową. – Nigdy nie kręciły mnie te ‘’głębokie’’ teksty ze ścian. Po co na siłę starać się psuć innym humor albo udawać oświeconego. Było już jak przyszedłem…


Tajemniczy napis do którego Błazen nie przywiązywał uwagi, z jakiegoś powodu nie chciał dać jej spokoju. – Jak myślisz? – zagadnęła. – O kogo tutaj może chodzić?


Błazen zmarszczył czoło przyglądając się napisowi. – Chyba o takich jak Smutas z Zarzecza. Ludzi którzy opanowali błędny do tego stopnia, że mogli kontrolować pogodę w mieście.


Oli odwróciła się w stronę mężczyzny, zerkając na niego badawczo. – Walczyłeś z Zarzeczem?


Błazen słysząc to pytanie z jakiegoś powodu zrobił się czerwony. – No byłem po tamtej stronie. Po tym przemówieniu jakie dał Pierwszy, wstyd było nie pójść. Tylko, że ja nie ładowałem się w te najgorszą kabałę. Poszedłem za Defektem, a Dix i jej chłopaki zrobili robotę za nas. Na cały pobyt tam oddałem może z pięć strzałów i nawet nie jestem pewien, czy kogoś zabiłem…


- Czyli nie wiesz jak potężny był Smutny naprawdę? – spytała Oli, która była już pewna, że nie usłyszy niczego interesującego.


Błazen słysząc chyba niknące zainteresowanie spróbował jednak podtrzymać rozmowę. – Nie byłem tak blisko, ale dużo się potem o nim mówiło…. No i pomyśl, skoro do walki z nim stanęli Daniel i Pierwszy, a mimo to ledwo wygrali, to facet musiał być naprawdę niesamowity.


Oli westchnęła siadając na krześle, brudnym od zaprawy i gipsu, które jako jedyny mebel stało w niemal pustym pokoju. – To co masz dla mnie? – spytała, odruchowo machając nogami jak zniecierpliwione dziecko.


Błazen usiadł na podłodze naprzeciw niej i z zawadiackim uśmiechem stwierdził. – Sporo, ale trochę się nad tym napracowałem, więc musisz pomyśleć o jakimś prawdziwym bonusie – widząc jednak ponaglająca minę Oli, mężczyzna spoważniał momentalnie i zaczął tłumaczyć. - Na Zatorzu jest w tym momencie jakaś setka stale przesiadujących tu ludzi. Jest też duża grupa, która wraca tu tylko na noc. Złapałem kontakt z ośmioma gośćmi którzy jeździli autobusem, a tych z Pierwotną Wolą albo nie ma, albo nie ma nikogo kto oficjalnie się do tego przyznał…


- Ci którzy przebywają tu na stałe, dużo z nich jest uzbrojonych? Albo dobrze zgranych? – dopytywała bo relacja mężczyzny nie była zbyt szczegółowa.


Błazen odetchnął. – A widziałaś w ogóle jakąś szczególną jedność między weteranami? Już teraz większość rżnie się między sobą o miejsce i żarcie. Oczywiście sporo weteranów ma broń, ale z amunicją już krucho bo Siwy stale podnosi ceny.


Oli uśmiechnęła się pod nosem. To właśnie było to co chciała usłyszeć. Weterani od początku stanowili największe wyzwanie w jej planie. Bała się, że po tej całej ‘’wspólnej walce z Zarzeczem’’ mogli oni w jakiś sposób mocniej się zintegrować. Na szczęście wyglądało na to, że po chwilowym sojuszu nie zostało zbyt wiele. Skłócone grupy nawet jeżeli były uzbrojone, można by zdecydowanie łatwiej usuwać z Zatorza niż zjednoczony front. – To kto z autobusu jest tutaj? – spytała Oli chcąc w końcu dowiedzieć się na jakie ewentualne siły może liczyć.


Błazen wyciągając palce zaczął wymieniać. – Patryk taki mały rudy, jeździł tak jak ja za czasów Vlada teraz mówią na niego Broda. Spotykałem się z nim parę razy na mieście, w porządku facet… Dalej Ali, jego szkolił Dziki więc w świecie nie jest za długo, ale nieźle sobie radzi na imię miał chyba Olek albo Aleksander. Potem Bliźniacy, oni wypadli razem więc powinnaś ich dobrze kojarzyć, z tego co mówili szkolił ich Hektor. Silny duet dobrze zgrany. Następnie Marcin taki starszy metal, teraz mówią na niego Pająk szkolił go Primo… No i są jeszcze Marcel, Tarzan i Urbaniak, ale od nich wyciągnąłem tylko, że jeździli autobusem i że dobrze wspominają ciebie.


Oli uśmiechnęła się, nie licząc trzech ostatnich nic nie mówiących pseudonimów, wszystkich pamiętała dość dobrze. – Jak zareagowali gdy powiedziałeś, że chcę się spotkać?


Błazen pokiwał głową na boki. – Większość była zaciekawiona, ale niektórzy podeszli sceptycznie. Chyba im dłużej tu się siedzi, człowiek robi się bardziej nieufny. W każdym razie większość obiecała przenieść się z noclegiem w pobliże Zwrotnicy. No to powiesz mi teraz po co ci było to wszystko? – spytał mężczyzna z lekkim niepokojem.


Oli widząc jego niepewność uśmiechnęła się triumfalnie. – Mam zamiar ustabilizować władzę na Zatorzu, pozbyć się stąd większości ludzi. Zamknąć jego granice i rządzić tym miejscem tak jak uznam za stosowne.


Błazen po raz kolejny od spotkania Oli, zmuszony był zbierać swoją szczękę z podłogi. – Ambitnie…- stwierdził zachowawczo nie chcąc najwidoczniej urazić rozmówczyni. – No i nie powiem, że podoba mi się damska dominacja. Nawet miałem parę wyobrażeń, z tobą i wysokimi butami, ale nie uważasz, że to trochę a wykonalne? No bo wiesz ludzi ciężko przekonać do walki po swojej stronie… W ogóle do walki, a przykład Zarzecza pokazał, że trzeba ich postawić pod murem, żeby ruszyli dupy. To, że większość wspomina cię miło może nie wystarczyć.


Oli pochyliła się na krześle, prawie stykając czołami z Błaznem. - Przekonywanie zostaw mnie. Muszę zgromadzić jeszcze jedną grupę, zanim wykonam kolejny ruch, a tym czasem mam do ciebie kolejną prośbę…


- Co tym razem? – spytał niepewny mężczyzna. – Mam nadzieję, że nie karzesz mi liczyć ludzi w Centrum - dodał ironicznie.


- Nie – odparła Oli. - Zrobisz po prostu dobry uczynek. Wyjdź na chwilę z osiedla albo stań przy nasypie kolejowym, tak żeby łapały cię zakłócenia. Potem podaj przez radio, że znalazłeś ciało dawnego strażnika bram Wspólnoty chyba Mike’a i jakiegoś Weterana… Żadnych szczegółów gdzie znalazłeś i kiedy. Po prostu podaj i zniknij.


Zszokowany Błazen wypalił natychmiast. – Czemu?!


Oli musiała zastanowić się chwilę nad odpowiedzią. - Bo dziewczyna która… Która jest mi na pewien sposób bliska, wierzy w cuda męcząc przy tym siebie i innych. Ja w cuda nie wierzę i chce ukrócić jej męki, wystarczający powód?- Błazen prychnął. – Mam wrażenie, że z tego sentymentu do ciebie ładuje się w naprawdę niezły kompot…


- Zapracowałeś już sobie na moją wdzięczność i miejsce na Zatorzu, więc nie płacz...- odparła Oli.


***


Jeszcze tego samego wieczoru nim Oli zdążyła odsapnąć po powrocie, niewyobrażalny wrzask zmroził jej krew w żyłach. Gdy zbiegła na dół sprawdzić co się dzieje, cała ekipa ze Zwrotnicy stała jak wryta obserwując Weronikę bijącą pięściami w podłogę. Najwidoczniej Błazen nie miał zamiaru zwlekać z wysłaniem wiadomości.


Romcio który musiał być posłańcem tych tragicznych wieści, był w największym szoku ze wszystkich. Poruszając ustami jakby szeptał coś do siebie, zerkał nieprzytomnie w przestrzeń wciąż włączając i wyłączając podręczne radio.


Pietras który krążył po salonie, kopnął ze wszystkich sił w fotel należący do Mike’a. – KURWA MAĆ! I tak bez szczegółów? Nic więcej nie powiedział?!


Romcio, który wyrwał się ze swojego paraliżu odparł natychmiast. – Zdążył tylko powiedzieć, że zobaczył dwa ciała na kolcach Grabarza. Potem wszystko urwały zakłócenia…


Fidelus który miał właśnie zaczynać kolejną nocną wartę, zamachał pistoletem który miał w dłoni. – Słuchajta, ale ten gość powiedział o ciele strażnika bram Wspólnoty. Może to jednak był ktoś inny Mike przecież nie był jedyny. Może to był Star, Wrona albo ten nowy… jak on miał... Łysy.


Romcio zmarszczył czoło. – Nie był pewien, ale wspomniał, że chyba mówili na niego Mike.


Słysząc to Fidelus opuścił głowę. W tym czasie Weronika wylewała z siebie istny potok łez, a jej ryk wypełniał całe pomieszczenie.


Pietras wciąż krążąc po pokoju, kręcił cały czas głową, jakby za żadne skarby nie chciał przyjąć tego do wiadomości. – Nie wiemy nawet kto to nadał! Może ktoś sobie robi głupie żarty! – zaprotestował.


- Dokładnie! – przytaknął Marek.


W tym momencie Oli nie wytrzymała. – Dosyć! Już starczy! – krzyknęła karcąc mężczyzny. – Jak długo macie jeszcze zamiar męczyć te dziewczynę! Ile jeszcze będziecie dawać jej fałszywe nadzieje?! – zawołała. – Mike nie dał znaku życia od dwóch tygodni i wszyscy doskonale zdajecie sobie sprawę co to oznacza! – mówiąc to przyklęknęła obok płaczącej Weroniki, kładąc jej dłoń na plecach. – Przynajmniej już wiesz…


Dziewczyna odtrąciła ją natychmiast i podnosząc się wykrzyczała. – Nie wierzę! To jest nie możliwe! NIE MOŻLIWE!


Oli spojrzała na nią chłodno. – Stary Świat nie oszczędzał nikogo – wysyczała.- Dlaczego myślisz, ze Nowy zrobiłby wyjątek dla ciebie? Czy nasi przyjaciele z autobusu powinni byli umrzeć?! Korek? Kryspin? Smalec? Bocian? A nasi strażnicy? Czy wtedy też nie krzyczałaś, że to nie możliwe?


W słowa dziewczyny wbił się natychmiast Pietras. – Jesteś okrutna…- zarzucił, spoglądając z wyrzutem.


Oli prychnęła. – Okrucieństwem z mojej strony było to, że pozwoliłam na ciągnięcie tej farsy. Wszyscy wiedzieliście, że jak Mike nie dał znaku życia przez dwa dni to był już martwy, ale nikt z nie miał odwagi jej tego powiedzieć…


Marek odszczeknął się niemal natychmiast.- Ty też nie.


- Wiem! – odparła Oli. – Powiedziałam, że to było okrutne z mojej strony. Niech się wypłacze, niech się pogodzi, ale co macie zamiar jej teraz powiedzieć? Co innego niż takie po prostu jest życie?


Mężczyźni spuścili głowę, a Beata z Laurą złapały ledwo przytomną Weronikę pod ramiona. Obie obdarzyły też Oli wyjątkowo chłodnym spojrzeniem, ale ta nie przywiązała do tego żadnej wagi. Po chwili wyprowadziły załamaną dziewczynę na górę.


Gdy została już sama z chłopakami, Romcio wyszeptał natychmiast. – Mogłaś być dla niej trochę delikatniejsza… Wiesz, że on znaczył dla niej naprawdę dużo.


Oli westchnęła. – Osłodzisz jej te gorycz swoją delikatnością? Zresztą nie powiedziałam jej, że ma za swoje bo źle wybrała tylko, że powinna się z tym pogodzić. To dla niej najlepsze co może teraz zrobić.


Nikt więcej nic nie powiedział. Wszyscy zaczęli trawić w sobie wieść o stracie kolejnego kompana.


***


Sposób obchodzenia żałoby po Mike’u, podzielił Zwrotnicę. Fidelus, Danielewski i Marek chodzili nieco stłumieni, ale stracili już w tym świecie tak wielu bliskich, że bardzo szybko przeszli nad kolejnym do porządku dziennego. Zajmując się codziennymi sprawami ograniczyli się po prostu do ‘’poważniejszego’’ podejścia i bardziej stonowanych rozmów.


Pietras i Romcio którzy byli towarzyszami poległego mężczyzny praktycznie od początków Wspólnoty, przeżyli to znacznie bardziej. Kolejne dni spędzili na opłakiwaniu go przy hektolitrach wylanej wódki.


Weronika, która zdążyła związać się z Mike’m wyjątkowo silnym uczuciem, nie była w stanie przyjąć wieści o jego śmierci. Ciągle chodziła jak w amoku, zalewając się łzami gdy tylko coś przypomniało jej ukochanego, a w domu którym mieszkali, nie było trudno natknąć się na jakąś pamiątkę. Ponieważ dziewczyna w opinii większości nie nadawała się do pozostawania samej, Laura i Beata przeniosły się do jej pokoju, by sprawować nad nią opiekę. Dzięki temu zostawiona w spokoju Oli, mogła skupić się na własnych przemyśleniach.


Oficjalne ogłoszenie śmierci Mike’a, ani nawet rozpacz Weroniki nie wpłynęły na nią w szczególny sposób. Już po pierwszych dniach doskonale wiedziała, że szanse na powrót mężczyzny są nikłe. Była więc ze sobą szczera i nie budowała w odróżnieniu od pozostałych fałszywej nadziei. Oczywiście uważała to za przykre. Gdzieś wewnętrznie lubiła Mike’a i nie na pewno była mu wdzięczna za opiekę jaką nad nimi sprawował. Z drugiej strony w jej głowie ciągle szumiało, że podjął się on wyprawy z Mańkiem na własne życzenie. Przypominało jej to teraz sytuację, gdy ludzie rozpaczali po linoskoczkach, którym zerwały się mocowania albo po spadochroniarzach, których spadochrony się nie otworzyły. – W końcu zginął robiąc to co lubił, a nie został zamordowany.


Nie licząc tego, jej myśli ciągle zaprzątały coś, co nazwała sama ‘’Większym dobrem”. Teraz gdy zabrakło Mike’a, tylko przejmując władzę, mogła zapewnić dziewczyną bezpieczeństwo. Do tego celu postanowiła wykorzystać jeszcze jednego asa w rękawie, Kubę i resztę dawnych kompanów z Autobusu do wolności.


Korzystając z pomocy Romcia i jego radiostacji, skontaktowała się z nimi i nakłoniła by przybyli do Zwrotnicy. Kuby, który nie marzył o niczym innym jak o spotkaniu z Oli, nie trzeba było długo namawiać. Obiecał pojawić się na Zatorzu w przeciągu kilku dni. Gdy wszystkie szczegóły zaczynały się powoli dopinać, dziewczyna po raz kolejny skontaktowała się z Błaznem. Wybrawszy miejsce i czas spotkania z potencjalnymi sojusznikami, cierpliwie czekała.


Ustalonego dnia obudziła się wcześnie rano, wyjątkowo podekscytowana. Sama była zdziwiona, że coś potrafiło ją jeszcze w ogóle poruszyć, ale mimowolnie uznała to za dobry znak. Może to był właśnie moment, w którym zaczęła się naprawdę realizować? Nawet koszmary i wspomnienia zaczęły powoli ustępować miejsca kolejnym planom i kalkulacją związanym z przejęciem władzy. Gdy pozbierała w końcu myśli i przygotowała się do drogi, okazało się, że Błazen czekał na nią praktycznie pod bramą. Odprowadzona ciekawskimi spojrzeniami mieszkańców Zwrotnicy, podeszła do niego i razem udali się leszową drogą.


Mieszkający z nią strażnicy zdążyli już zauważyć, że Oli zaczyna coś kombinować. Ostatnio opuszczała bowiem dom wyjątkowo często, a większość tematów jakie podejmowała mówiła o przyszłości Zatorza. Na szczęście, żaden z nich nie odważył się spytać, co właściwie ma zamiar zrobić. Dzięki temu sama Oli nie musiała kłamać.


Tym razem droga na umówione spotkanie mijała spokojnie. Jedyną niepokojącą rzeczą, było zachowanie Błazna. W połowie drogi mężczyzna spróbował czegoś, co odczytała jako ewidentny flirt. Niby przypadkowo zaczął raz za razem uderzać swoją dłonią w jej rękę, jakby sprawdzał, czy będzie miała coś przeciwko. Oli nie mówiła nic, zastanawiając się, jak daleko się posunie. Błazen ośmielony jej milczeniem spróbował, w pewnym momencie chwycić ją za dłoń.


Dziewczyna zatrzymała się natychmiast, a weteran stanął jak wryty, tłumacząc się. – Ok, ok! Wiem przesadziłem już panuje nad sobą…


Oli spojrzała w jego zaczerwienioną twarz i w pewien sposób zrobiło jej się go żal. – Błazen posłuchaj… Czuję, że muszę ci się naprawdę podobać, ale z dziewczyną, którą poznałeś w autobusie, nie mam już zbyt wiele wspólnego. Jeżeli chcesz się ze mną przespać, po prostu powiedz. Nie obrzydzasz mnie i zrobię to, bo potrzebuje cię - stwierdziła pewnie. – Jeżeli jednak oczekujesz ode mnie czegoś więcej niż mechanicznego sexu, rozczarujesz się. Ja już tego nie czuję… nie w takim sensie.


W tym momencie mężczyzna uśmiechnął się przez chwilę, a Oli była pewna, że spyta po prostu, kiedy może się do niej dobrać. Błazen zamiast tego pokręcił jednak głową. – Cieszę się, że jestem w twoim kręgu zainteresowań, ale nie chcę tego… Nazwij mnie idiotą, ale ja nie umiałbym tego zrobić z kimś, kto nic do mnie nie czuje.


Oli słysząc to, podniosła brwi. – Naprawdę nie musisz się ze mną bawić w konwenanse. Powiedziałam, że możemy to zrobić i tyle… - wewnętrznie była przekona, że mężczyzna nie chce po prostu wyjść na ordynarnego, ale i tak nie marzy o niczym innym.


Jednak Błazen słuchając jej propozycji, skrzywił się nieco. – Wiesz, nie jestem najlepszym z pośród ludzi. Zabijałem jak trzeba było. Kradłem kiedy mi brakowało, ale nie jestem zwierzęciem. Mam jakieś zasady których staram się trzymać - wyjaśnił.


Gdy do Oli dotarła ta deklaracja, uśmiechnęła się tak szczerze jak tylko potrafiła. – W takim układzie naprawdę nie żałuję, że wybrałam cię na moją prawą rękę. A teraz chodźmy, nie dajmy im czasu na snucie domysłów czego mogę chcieć.


Mimo obaw Oli, na miejsce spotkania przybyli jako pierwsi. Ponieważ z jakiegoś powodu strasznie irytowało ją złowieszcze graffiti, weszli po prowizorycznych schodach na piętro i tam czekali.


Ciągle zawstydzony Błazen stanął natychmiast w rogu pokoju, udając, że jest niezwykle zaangażowany w czyszczenie paznokci nożem. Oli zostawiając go pogrążonego we własnych myślach, wyjrzała przez okno.


Spodziewała się, że za chwile powinna zobaczyć pojedynczych ludzi zmierzających w ich stronę, ale coś innego przyciągnęło jej wzrok. W oddali dostrzegła ogromnego Grabarza ciągnącego na swoich plecach męskie ciało. Najdziwniejsze było jednak to, że znajdował po ich stronie torów.


- Błazen! - zawołała natychmiast. - Zobacz!


Mężczyzna podszedł do okna i wyjrzał przez szybę błyskawicznie dostrzegając istotę. - O kurwa, ale ogromny... I spasiony jak dzieciak z bogatej rodziny, od którego starzy kupowali miłość czekoladą.


- Przestań...- fuknęła Oli. - Nie chodzi mi o to, że jest wielki tylko, że jest po naszej stronie.


Błazen wzruszył ramionami. - Od zawsze są. Grabarze nigdy nie opuścili osiedla, ale każdy ma na nich wywalone. To jedyna przydatna istota z tego świata. Może ten właśnie posprzątał po twojej ostatniej strzelaninie.


Oli popatrzyła zdziwiona jak istota zbliżyła się do nasypu kolejowego. - Czyli byli tu przez cały czas? Nawet jak inni niewykształceni zniknęli z osiedla?


Błazen oparł się o parapet przyglądając istocie bliżej. - Dla nich nie ma barier nie do pokonania. Jak chcą to są strasznie szybkie, wspinają się prawie jak koty i błędy na nie działają.


- Jak to? - spytała Oli


- No patrz - stwierdził Błazen, wskazując palcem w kierunku istoty.


Grabarz bez najmniejszego problemu wspiął się na nasyp kolejowy i przechodząc przez tory, zniknął po drugiej stronie. Oli nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Ładunki elektryczne przy torach były wzbudzane nawet przez rzeczy, które normalnie nie przewodzą prądu. Jak szklane butelki, które większość weteranów maniakalnie ciskała w torowisko dla efektownych błyskawic. Natomiast niewykształcony przeszedł przez błąd jak po zwykłej stercie kamieni.


Zaciskając drobne pięści, dziewczyna westchnęła. - To niepokojące... Myślałem, że osiedle jest wolne od potworów.


- Oj tam taki potwór. Grunt, że nie ma tu nic innego - stwierdził wciąż niewzruszony Błazen.


Oli zamyśliła się przez chwilę. Czy Zbawiciel celowo pozostawił Grabarzy po tej stronie? Czy może jego możliwości kontrolowania niewykształconych były ograniczone? Może, gdy zmusił ich do opuszczenia osiedla, jego rozkaz nie był dla nich ostateczny i ci niewykształceni, którzy byli w stanie, po prostu wrócili?


Nim dziewczyna zdążyła skończyć swoje przemyślenia, dźwięk otwieranych drzwi zasygnalizował, że ktoś z zaproszonych pojawił się na miejscu. Już po chwili na piętro wspięli się bliźniacy: Błażej i Bartek.


Obaj wyglądali na doświadczonych weteranów. Mieli na sobie identyczne bojówki i kamizelki kuloodporne, a do tego ogromne plecaki i całą masę innych przydatnych gadżetów porozwieszanych w kaburach na ciele. Ze względu na to, że jeden nosił pistolet przy lewym, a drugi przy prawym boku wyglądali jak swoje lustrzane odbicia.- Hej Oli, cześć Błazen…- zawołali niemal jednocześnie, jeszcze pogłębiając to dziwne odczucie jakie robili swoją identycznością.


- Cześć chłopaki!- zawołała Oli, przywdziewając sztucznie radosny wyraz twarzy.


Obu pamiętała naprawdę dobrze z czasów, gdy byli nowoprzybyłymi. Bracia uczyli się pilnie pod okiem Hektora i całkiem dobrze przyjęli, gdy ich czas w pojeździe się skończył. Jako jedni z nielicznych okazywali też Autobusowi do Wolności prawdziwą wdzięczność za pomoc, jaką otrzymali. Sam Kuba przyniósł kilka razy prezenty przekazane przez nich dla pasażerów.


Bliźniacy podeszli nie pewnie klepiąc Oli w oba ramiona w tym samym czasie. – Nic się nie zmieniłaś! – stwierdził jeden z nich.


- Nie prawda! Właśnie, że nam wyładniała! – zaprotestował drugi.


Oli przyjęła komplement nieco na siłę, ale zauważyła już, że nawet wymuszony uśmiech kupował mężczyzn jak cukierki dzieci. Błazen, obserwując to z boku, wyglądał na wyraźnie nadąsanego, ale gdy bracia przyszli się z nim przywitać, natychmiast przybił z nimi ukośną piątkę.


Nim ktokolwiek zdążył podjąć jakiś temat, na górę weszła kolejna osoba. Wysoki dobrze zbudowany mężczyzna z króciutkimi dredami na głowie, stanął na piętrze, omiatając zgromadzonych spokojnym spojrzeniem. – O proszę! Chyba będziemy dziś mieli wieczór pełen wspomnień – zawołał Janek, były kierowca autobusu do Wolności.


Jako pierwszy przyszedł ubrany w normalne codziennie ubranie i ciemną kurtkę, ale spod pazuchy wystawała mu lufa ciśnieniowej strzelby. Jego widok nieco rozbudził Oli. Mężczyzna podróżował z nią praktycznie od początku pojawienia się w Nowym Świecie i traktowała go jak przyrodniego brata. Niczym zahipnotyzowana wyciągnęła już ręce, by uścisnąć go na powitanie, ale w tym momencie zza jego dość rosłej postury, niczym złe licho wyskoczył Kuba.


Od momentu, gdy był liderem Autobusu, nie zmienił się nawet odrobinę. Brodę miał jak dawniej gęstą i czarną, strój nosił dokładnie ten sam co od lat. Przeciskając się między stojącymi, przybyły dopadł do Oli i wbił ją sobie w tors, jakby chciał wycisnąć z niej życie. – Boże, Oli, nie wiesz jak długo na to czekałem… Jak bardzo tęskniłem. Każdego dnia myślałem tylko o tobie.


Oli po prostu sparaliżowało. Wiedziała co prawda, że mężczyzna przyjdzie na to spotkanie, ale nie spodziewała się takiego zachowania. Po tym, jak Kuba nie wyszedł nawet z autobusu, by pomóc im w trakcie pogromu, spodziewała się, że były lider okażę więcej skruchy i taktu. Tymczasem on ściskał ją, jakby nic się nigdy nie stało. Czując na sobie jego dotyk, który przywodził jej na myśl obrzydliwego oślizgłego węża, wycedziła przez zęby, tak by tylko on to słyszał. – Bądź już łaskaw mnie puścić.


Kuba cofnął się jak zbity pies, najwidoczniej uświadamiając sobie, że nie uzyskał wybaczenia. W tym czasie Janek zbliżył się do Oli przybijając z nią żółwia. – Dobrze cię widzieć dziewczyno! Włosy dalej czerwone? Optymizm dalej niepoprawny?


- Włosy dalej czerwone… – odparła dziewczyna. – Ale co się stało z twoimi? – spytała zerkając na mizerną kępkę która została po niegdyś potężnej burzy dredów Janka.


Były kierowca prychnął gapiąc się bo brodzie. – Po „wypadku” musiałem je zgolić, teraz czeka mnie kolejne siedem lat mordęgi...


Nim mężczyzna skończyć mówić, dwóch pozostałych ocalonych ze zniszczenia autobusu, dołączyło do grupy. Edek przywitali się z Oli uściśnięciem dłoni, a Green delikatnie cmoknął ją w policzek, pytając natychmiast. – A gdzie reszta dziewczyn? Też się pojawią?


- Nie dzisiaj – odparła, obserwując kolejną wchodzą osobę.


Nie wysoki rudy chłopak, którego pamiętała pod imieniem Patryk, wszedł na piętro rozglądając się z niemałym zdziwieniem. Oczywiście innych nowoprzybyłych z autobusu nie znał, ale widok całej pozostałej załogi musiał go mocno zaskoczyć. – O ja! Myślałem, że będzie tylko Oli… A tu proszę! Kuba dobrze cię widzieć, Janek, Edek, Green – wymieniał, witając się po kolei z mężczyznami.


- Siemasz Broda – zawołał Błazen, podnosząc rękę w stronę mężczyzny.


- Cześć - odparł chłopak. – A co tu robią Bliźniaki? – spytał natychmiast zerkając na dwóch identycznych weteranów przyglądających się z zaciekawieniem zebranej grupie.


- To samo co ty! – odparł Błazen. – Są ocalonymi przez Autobus do Wolności.


Broda spojrzał ze zdziwieniem, podchodząc by przywitać się z braćmi.


Przez kolejne kilka minut zbierali się kolejni ludzie.


Urban i Tarzan przyszli razem. Pierwszy ubrany był w stare wędkarskie maskowanie uwieńczone charakterystyczną zieloną czapką. Drugi miał na sobie piaskowy strój jaki przed zniszczeniem nosiła Ręka Olbrzyma.


Pająk przyszedł chwilę po nich. Odziany zgodnie ze swoją subkulturą, w czarne bojówki, długie glany i koszulkę znanego w Krańcowie zespołu ‘’Nieludzcy’’. Tylko liczne ochraniacze i APS – M2 (automatyczny pistolet Siwego model drugi, budowany na bazie muzealnego Mp-40) zdradzały, że mężczyzna nie jest nowoprzybyłym, a jednym z obytych w świecie po błysku.


Po nim pojawił się jeszcze tylko Marcel. On również nie nosił prawdziwego wojskowego stroju, ale stylizowaną na militarną kurtę i bojówki.


Ali czy Olek mimo, że zapowiedział swoje przyjście, nie pojawił się.


Gromada szybko zaczęła serie przywitań i uścisków. Kuba ku zniesmaczeniu Oli spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem większości weteranów. Wszyscy pamiętali go jako tego, który wprowadził ich do tego świata, zapewnił szkolenie i miejsce w autobusie. Co oczywiście było tylko częściową prawdą, ale o tym żaden z mężczyzn nie mógł przecież wiedzieć.


Oli nie miała zamiaru czekać aż atmosfera zbyt mocno się rozluźni zwłaszcza, że wszyscy dawni nowoprzybyli z autobusu zerkali z zaciekawieniem na Kubę, jakby to on miał ich tutaj zgromadzić. Dziewczyna przysunęła więc to samo brudne krzesło które stało tu od ostatniej wizyty i wspinając się na nie objęła weteranów wzrokiem.


Mężczyźni stłoczyli się natychmiast spoglądając na nią z niemałym zainteresowaniem.


- No jeszcze raz, cześć wszystkim i dzięki, że się pojawiliście! – zawołała. – No, ale wbrew temu co myślicie nie zebrałam was w tym opuszczonym domu na wieczór wspominkowy…


Zgromadzeniu uśmiechnęli się, kilku nabrało już powietrze by coś powiedzieć, ale Oli nie dała im dojść do słowa.- … Sprawa jest poważna! Wszyscy zdążyliście już zauważyć, że Zatorze stało się najbardziej obleganym punktem w Krańcowie. To tylko chwila jak wybuchnie tutaj głód, oczywiście każde z nas mogłoby po prostu odejść, ale porzucilibyśmy w ten sposób jedno z najbezpieczniejszych miejsc w mieście. Przed swoją śmiercią Mike, wyznaczył mnie do sprawowania opieki nad Zwrotnicą. Ale niestety jej strażnicy to za mało, do tego co planuje zrobić, a chcę uratować to miejsce…


Weterani spojrzeli na siebie. Broda zabrał głos jako pierwszy. – A co właściwie chcesz zrobić by je uratować? Żywności już brakuje…


Oli popatrzyła na mężczyznę i odpowiedziała – Zwrotnica ma zapasy. Moglibyśmy wyżywić nimi niewielką grupę nawet kilka tygodni, ale to tylko część tego, co zamierzam. Większość ludzi i tak stąd nie odejdzie. Nawet w obliczu głodu będzie po prostu walczyła o jedzenie. Dlatego mam zamiar odizolować całe osiedle, zniszczyć większość kładek, a te pozostawione pilnować dzień i noc. Potem wyrzucić stąd większość ludzi, tak by zostało nas tylko tylu, by móc bronić to miejsce i wyżywić się tym, co przyniesie Błysk.


Weterani po raz kolejny spojrzeli na siebie, zwłaszcza mina Kuby zdradzała, że jest po prostu przerażony, tym co usłyszał. Dopiero Pająk wyrwał się z ogólnego szoku, ku zdziwieniu Oli od razu to popierając. – Mnie tam się to podoba. Zatorze to genialne miejsce, żadnych niewykształconych, żadnego problemu z prawem trzech. Do tego łatwo byłoby go bronić, bo tory to naturalna bariera…


Janek popatrzył na mężczyznę zszokowany, po czym od razu spytał. – No dobrze ale co to ma wspólnego z nami? Nie mieszkamy na Zatorzu, nie jesteśmy stąd…


Oli popatrzyła na kierowcę z pobłażaniem. – Ale moglibyście być. Chce zaoferować wam miejsce w zamian za pomoc w ustabilizowaniu mojej władzy!


W tym momencie Marcel wtrącił się do dyskusji. – Zaraz, a dlaczego twojej? Skoro już składasz nam takie propozycje, to chyba lepiej byłoby zaoferować jakiś udział w tym rządzeniu. Moglibyśmy stworzyć grupę zarządzającą tym miejscem.


Słysząc to, Oli ledwo powstrzymała się od ironicznego uśmiechu. – Nie będzie żadnej grupy trzymającej władzę – odparła cierpko. – Z doświadczenia wiem, że takie coś skutkuje tylko nieskończonymi debatami i niepodejmowaniem żadnych działań. Przyjmujecie mnie tak jak, przyjęli moje zwierzchnictwo strażnicy ze Zwrotnicy albo znajdę kogoś innego…


W tym momencie Oli naciągnęła dość mocno fakty, bo jej władza tak jak władza Mike’a była właściwie tylko umowna, ale o tym nikt już nie musiał wiedzieć.


W tym momencie Bliźniacy wysunęli się do przodu. – W sumie Oli nigdy nie chciała dla nas źle – stwierdził jeden z nich. - Dlaczego nie mielibyśmy jej zaufać? – spytał drugi.


Green spoglądając rzeczowo na Kubę stwierdził. – To może nie być wcale złe. Już od dawna mamy kłopoty ze wszystkim, nasze auto ciągle się psuje, ciągle trzeba zdobywać paliwo i jedzenie, a wszystkie nasze bezpieczne miejsca z czasów autobusu szlag trafił.


Kuba patrzył z zainteresowaniem na Oli, ale nie zaakceptował ani nie zanegował tego co mówiła. W tym czasie Marcel odezwał się po raz kolejny i pretensjonalnym tonem stwierdził. – A jeśli nie podoba mi się pomysł twojej dyktatury to co zrobisz?


Oli spojrzała na niego jak na robaka i bez namiętnie odparła. – Ryzykujesz tym, że możesz zostać stąd wyrzucony…


Mężczyzna słysząc to prychnął. – Możesz spróbować, ale nie myśl, że ze względu na dawne czasy nie będę się bronił – stwierdził pewnie demonstrując pistolet maszynowy.


Na to Oli też była przygotowana i miała zamiar posłużyć się kolejnym blefem. – Jeżeli nie zrobię tego ja, załatwi cię Zbawiciel.


Na dźwięk tego pseudonimu większość osłupiała, a Kuba stracił wręcz cały kolor na twarzy.


– O czym ty mówisz? – spytał Marcel, ale w jego głosie słychać było nutę wyraźnego lęku. – Przecież Zbawiciel to bujda na resorach…


Oli prychnęła. – Naprawdę myślisz, że to przypadek, że nie ma tu Niewykształconych? Zbawiciel był kiedyś Dzikim i nie zależnie kim stał się teraz, kultywuje swoją misję ochrony dziewczyn z autobusu. Dla nas oczyścił to osiedle i dla nas byłby gotów zrobić więcej!


- Jeżeli tak?- spytał Tarzan. – To dlaczego przychodzisz do nas? Po co jesteśmy ci potrzebni? He?


Dziewczyna po raz kolejny musiała posłużyć się kłamstwem. – Oczywiście, że was nie potrzebuje. Ze względu na stare czasy ,chciałam wam dać szansę pozostania tu. Udowodnić, że to co mówiłam do każdego z was gdy jeździliśmy w autobusie to prawda… Że zależy mi na was, że cenie wasze życia, że wszyscy stajecie się dla mnie jak rodzina – zawołała smętnie, chociaż los mężczyzn był już, jej obecnie całkiem obojętny - No i nie oszukujmy się, Dziki rozumie już tylko język śmierci… Jeżeli on zacznie tu działać, to będzie rzeźnia. Chciałam uniknąć drugiego Szpitala - W tym momencie wszyscy zebrani łącznie z Błaznem rozejrzeli się po sobie przerażeni, a Oli wiedziała, że musi uderzać dalej. – Nie będę czekała aż się namyślicie. Kto nie jest zainteresowany niech sobie idzie, reszta pójdzie ze mną do Zwrotnicy i ustalimy plan działania.


Marcel wąchał się przez chwilę, ale mimo wyraźnego lęku bijącego mu z oczu, machnął na wszystkich ręką i zszedł po schodach na dół. Tarzan dołączył do niego po chwili.


Odpadło tylko trzech – pomyślała Oli. – To i tak nieźle.


***


Popłoch, jaki w Zwrotnicy wywołała Oli wracająca z bandą uzbrojonych ludzi, był nie do opisania. Najśmieszniejsze w całej sytuacji było, że dwie grupy zupełnie nieświadomie stały się jej gwarantami władzy. Strażnicy ze Zwrotnicy myśleli, że w wypadku odmowy poddania się rządom dziewczyny poniosą konsekwencje z rąk weteranów, a weterani myśleli dokładnie odwrotnie. Sama Oli nie dała im jednak czasu na porozumienie się i dojście do tego jakim patosem była ta cała sytuacja. Już następnego dnia postanowiła ogłosić swoją władzę reszcie Zatorza.


Stając na balkonie Zwrotnicy rozkazała swoim strażnikom (tym starym i nowym) zebrać jak najwięcej ludzi z sąsiadujących osiedli. Przy okazji Romcio przygotował radiostację, tak by mogła nadać swoje orędzie dla wszystkich będących w zasięgu.


Zwoływani ludzie gromadzili się powoli na podwórzu Zwrotnicy. Niektórzy byli szczerze zaskoczeni, inni zaciekawieni, ale najwięcej było po prostu zdegustowanych faktem, że ktoś karze im się gdzieś stawić. Do tych właśnie Oli zamierzała przemówić najmocniej. Nie było mowy o żadnych wolnych lokatorach na Zatorzu.


Gdy niemały tłum zebrał się w końcu pod budynkiem, dziewczyna stanęła z bojową miną na przy barierce. Zgodnie z jej poleceniem Strażnicy zebrali się równą linią przed drzwiami na dole, demonstrując przy tym broń. W mniemaniu Oli miało być odebrane jako gotowość do walki.


Opierając się o taras dziewczyna przebiegła wzrokiem po zgromadzonych, po czym zawołała dramatycznym głosem. – ZATORZE UMIERA!


Zebrani popatrzyli na siebie z nietęgimi minami, a niektórzy wyraźnie osłupieli. Widząc, że zwróciła ich uwagę, dziewczyna kontynuowała. – Żywności już brakuje, a będzie tylko gorzej! Co chwila dochodzi do bratobójczych walk, z którymi nikt nie robi porządku! Każdego dnia kolejni ludzie przybywają z Centrum i zabierają nam miejsce i zapasy!


Mieszkańcy, słysząc to, z miejsca wyrazili poparcie. Niektórzy kiwali głowami, wpatrując się w przemawiającą dziewczynę, inni wdali się szeptem w żarliwe dyskusje. Oli widząc, że zebrani reagują na jej słowa dokładnie tak, jak oczekiwała, ciągnęła przemowę dalej. – Od dnia, w którym przejęłam władzę nad Zwrotnicą i jej strażnikami poprzysięgłam sobie, że położę temu kres – podkreśliła, uderzając pięścią w barierkę. – Już dziś ruszymy przez całą długość linii kolejowej i zniszczymy wszystkie utworzone kładki.


Zgromadzeni za wiwatowali radośnie, jakby to miało rozwiązać cały problem. Oli widząc ich entuzjazm, szła za ciosem dalej. – Wszyscy, którzy przyłączą się do nas, w tej walce o byt Zwrotnicy! Mogą liczyć w przyszłości na pomoc, wyżywienie w trudnym czasie i naszą ochronę, zgodną z prawem które tu stworzymy!


W tym momencie dopiero nastąpił pierwszy podział, którego dziewczyna spodziewała się od początku. Spora część zwłaszcza osadników niemających statusu weterana przyjęła jej słowa entuzjastycznie, ale przyzwyczajeni do niezależności najstarsi mieszkańcy Krańcowa wyglądali na zniesmaczonych. Oli nie miała zamiaru odpuszczać i wykrzyczała. – Wszyscy, którzy chcą wspomóc nas w walce i przyjmują nowe zasady, które tu ustalmy dla wspólnego dobra, niech wpiszą się na listę. Tylko zapisani będą mieli potem prawo oczekiwać pomocy, zarówno żywieniowej, jak i każdej innej.


Po tych słowach Oli zakończyła swoją przemowę i wróciła do wnętrza.


Strażnicy zostali na zewnątrz by wpisać zadeklarowanych na listę, ale Pietras i Marek wrócili natychmiast do budynku. – Co ty im naobiecywałaś?! – zawołał pierwszy z nich. – Pomoc żywieniową?! To żart?!


- Mamy spore zapasy – dodał Marek. – Ale jeżeli bierzemy pod uwagę żywienie nas! Jeżeli zaczniemy je rozdawać tej bandzie, do końca tygodnia nic nam nie zostanie.


Oli uśmiechnęła się ironicznie. – Przestań tu nie chodzi o żadne zapasy, nie wiem nawet czy będziemy chociaż raz się nimi dzielić…


Pietras i Marek popatrzyli zdziwieni, a dziewczyna zaczęła wyjaśniać dalej. – W tym wszystkim chodziło tylko o to, by podzielić ludzi. W tym momencie ci, którzy wpiszą się na naszą listę, będą czuli się pod naszą opieką i nabiorą pewności, że nikt ich stąd nie wyrzuci. Dzięki temu będziemy mogli spokojnie pozbywać się tych, którzy się nie wpisali, mając pewność, że nie dojdzie do ogólnego buntu przeciw nam.


Mężczyźni popatrzyli na siebie zdziwieni, ale Pietras natychmiast znalazł w całej sytuacji kolejny problem. – A widziałaś, ile osób się wpisuje? Nie dołączyli do nas tylko najbardziej zatwardziali samotnicy i ci, którzy w ogóle nie przyszli na spotkanie… Za chwilę i tak skończy się jedzenie, a oni zaczną domagać się, żebyś ich wykarmiła!


Oli pokręciła głową. – Podpisując te listę zadeklarowali się również przestrzegać naszych praw.


- Przecież my nie mamy żadnych praw! – zaprotestował Marek.


- Na razie – odparła Oli. – Stworzę je, a potem pod pretekstem ich łamania będę pozbywała się stąd kolejnych i kolejnych ludzi. Nim ta banda skapnie się, że coś jest nie tak będę tu miała władzę absolutną.


Pietras słysząc to praktycznie zaniemówił, a Marek wyglądał na oszołomionego. Oli była jednak zachwycona, wszystko działo się dokładnie po jej myśli, teraz musiała tylko konsekwentnie iść w swoich zamierzeniach dalej.


***


W przeciągu kilku dni od przemówienia plan Oli ruszył pełną parą. Wśród osiedleńców znalazło się kilku dodatkowych chętnych do podjęcia służby Strażnika Zwrotnicy, a wielu ze wpisanych na listę aktywnie wspomagało odszukiwanie dzikich przejść przez torowisko. Po tygodniu całe Zatorze zostało odcięte, a jedyne pozostawiony przejście było pilnowane dzień i noc.


To pozwoliło Oli szybko przejść do drugiej części planu. Chcąc rzekomo przetestować ‘’lojalność’’ nowych strażników, przywódczyni Zwrotnicy kazała im dokonać pierwszej eksmisji. Na jej cel został wybrany nie kto inny jak weteran Komar. Mężczyzna miał na rękach krew ludzi i z tego, co było wiadomo, przechowywał masę zapasów. Był więc idealnym celem, bo nawet gdyby w trakcie całej akcji poległ, nikt raczej nie upomniałby się za niego. Po krótkim oblężeniu okazało się, że w trakcie ostatniej obrony mężczyzna wystrzelał prawie całą amunicję. Został więc bez trudu pojmany i po pokazowym procesie, któremu sędziowała oczywiście sama Oli, skazano go na natychmiastową banicję.


Jego zapasy liderka Zwrotnicy wykorzystała do chwilowego zacieśnienia więzów z mieszkańcami, organizując pierwsze rozdawanie posiłków. Oczywiście nie było tutaj mowy o rarytasach, słodzone placki z mieszanki mąk i rosół ugotowany na kostkach z dodatkiem klusek były wszystkim, na co przychodzący mogli liczyć. Nie mniej, niedojadający mieszkańcy byli zadowoleni nawet z tak lichego posiłku, o którego nie musieli walczyć.


Komar był dopiero początkiem. Oli szybko zaczęła posyłać kolejne grupy Strażników i oczyszczać Zatorze. Oczywiście wybierała najpierw najłatwiejsze cele, weteranów samotników albo bezbronnych osiedleńców, którzy nie przyjęli jej jako przywódczyni. Dziewczyna wiedziała, że jej władza jest jeszcze ulotna i oparta na posłusznych jej ''żołnierzach'', dlatego wolała nie narażać ich zbyt szybko na straty we własnych szeregach.


Niestety cała sytuacja mimo początkowych sukcesów, musiała się w końcu skomplikować. Niespodziewanie gdzieś w głębi osiedla, zawiązała się grupa Weteranów z Zatorza, którzy oficjalnie odrzucili władzę Oli i ogłosili, że nie dadzą się wyrzucić z bezpiecznego miejsca bez walki. Dziewczyna oczywiście brała coś takiego pod uwagę, zaskoczyło ją jednak jak szybko i licznie zorganizowała się ten ruch oporu.


Od jego powstania, przez większość czasu zajęta była rozmyślaniami nad możliwym rozwiązaniem tego problemu. W bezpośredniej walce dwóch dobrze uzbrojonych frakcji, straty były nieuniknione, a zwycięstwo niepewne. Dlatego wolała rozważyć wszystkie możliwości, przed wykonaniem kolejnego kroku.


Pewnego ranka gdy jak co dzień pogrążona była w zadumie, do drzwi jej pokoju zapukał Błazen.


Mężczyzna od czasu pierwszego zadania, zdążył stać się jej najbardziej zaufanym powiernikiem. Oli zdradzała mu nawet znacznie więcej ze swoich przemyśleń i planów niż pozostałym Strażnikom. Mimo, że weteran wyrażał czasem swoją dezaprobatę, nigdy nie odmówił wykonania polecenia. To dodatkowo budowało w przywódczyni poczucie, że może na niego zawsze liczyć.


Zaproszony do środka mężczyzna usiadł na łóżku i rozpinając kamizelkę, odetchnął ciężko. – Wszystkich gostków, których znalazłem za pierwszym razem, a którzy nie dołączyli do nas albo do buntowników, wywaliliśmy już na tamtą stronę – stwierdził pewnie. – Chyba zgodnie z tym co mówiłaś, powinniśmy teraz zacząć robić czystki we własnych szeregach...- dodał po chwili, już ze znacznie mniejszym entuzjazmem.


Oli pokręciła jednak głową. – Dopóki istnieje tutaj jakikolwiek zbuntowana grupa, nie możemy ruszyć naszych ‘’podopiecznych’’. Jeżeli się przestraszą, to mają do kogo uciekać. Nie będziemy dodatkowo wzmacniać sił oporu.


Błazen słysząc to, rozłożył się na łóżku spoglądając w sufit. – Mogę ci zadać pytanie?


- Pytaj – odparła Oli.


- Rozumiem, że jesteś w stanie bez mrugnięcia okiem wypieprzać stąd weteranów. Większość z nich to dupki… Wiem bo sam jestem weteranem i dupkiem jednocześnie – podkreślił z jakiegoś powodu. – Tylko, że wyrzucaliśmy też sporo normalnych ludzi. Niektórym naprawdę dobrze z oczu patrzyło, a my wywaliliśmy ich stąd jak trędowatych. Tylko dlatego, że nie podpisali jakiegoś papierka…


Oli popatrzyła zdziwiona na leżącego mężczyznę. – Nie znam ich. Nie wiem kim są… Dlaczego mam się nimi przejmować?


Błazen podniósł się patrząc dziewczynie w oczy. – Mnie też nie znałaś… Nie znałaś żadnego nowoprzybyłego, który podróżował kiedyś autobusem. A mimo to pomagałaś nam… Co się z tobą stało Oli?


- Co… Co się ze mną stało...- powtórzyła dziewczyna, a do jej głowy z jakiegoś powodu wróciły nagłe wszystkie złe wspomnienia. Na swojej szyi poczuła cuchnący ciepły oddech, a na skórze poczuła niewyobrażalny wręcz bród. – Umarłam…- odpowiedziała ze łzami w oczach.


Zszokowany Błazen pokręcił głową. – Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem... - wyszeptał, kładąc jej rękę na ramieniu.


W tym momencie Oli spojrzała na niego lekko nieprzytomnym wzorkiem. Nim zdążył zareagować doskoczyła do niego i złożyła mu na ustach nieco sztywny lecz długi pocałunek. Po chwili pchając tors mężczyzny z powrotem na łóżko, wskoczyła na niego swoim drobnym ciałem i zaczęła całować dookoła ust i brody. W jakimś dziwnym przypływie namiętności pociągnęła mu językiem po szyi i zaczęła ściągać z siebie bluzkę.


- Oli co ty robisz?! – wyszeptał mężczyzna, który z trudem krył podniecenie w głosie.


- Zapominam! Chcę o tym zapomnieć... Nie chcę by to mnie kontrolowało – odparła, pokazując ukryte pod stanikiem drobne piersi.


W tym momencie Błazen krzyknął. – Nie! Nie, nie, nie, nie, nie... – powtarzał zasłaniając się rękami.


- Przestań! – krzyknęła Oli. – Chcę cię! Chce się z tobą pieprzyć!


- Oli! – zawołał Błazen zsuwając na bok. – Muszę najpierw wiedzieć…


Dziewczyna popatrzyła zszokowana. – Co wiedzieć? Powiedziałam ci, że chce z tobą uprawiać sex! Co więcej musisz wiedzieć?


Błazen spojrzał na nią z absolutną powagą. – Czy ty coś do mnie czujesz…


Oli pokręciła głową, będąc w takim szoku, że po prostu ją zmroziło. – Mówiłam ci, że ja już nie umiem takich rzeczy. Chodź tu i pocałuj je! - zażądała demonstrując nagi tors.


- Więc ja tak nie chcę – odparł mężczyzna podnosząc się z łóżka.


- Nie podobam ci się już? – spytała natychmiast, bo była to jedyna rzecz jaka przychodziła jej do głowy, która tłumaczyła by te bezsensowną sytuacje.


Błazen podnosząc swoją kamizelkę westchnął ciężko. – Wręcz przeciwnie. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałem. Dlatego powstrzymanie się przed tym było najtrudniejszą rzeczą jaką poza walką z Kolejarzem zrobiłem w Nowym Świecie.


- Więc o co ci chodzi? – spytała Oli. – Chodź do mnie i zabaw się! Weź mnie! Nie kłam mi, że nigdy wcześniej nie uprawiałeś sexu bez całej otoczki.


- Uprawiałem! – odparł Błazen. – I żałuje… - przyklękając na chwilę przed dziewczyną spojrzał jej w oczy. – Oli kocham cię, ale tą starą ciebie. Czułą, ciepłą, dziecinną, zabawną i niewinną. Przez szacunek do tamtej Oli nigdy nie wykorzystałbym jej ciała, nawet jeśli ten kto mieszka w nim teraz, chciałby się ze mną zabawić…


Oli pokręciła głową, zakrywając piersi jedną ręką. – Czasem naprawdę nie mogę uwierzyć w ten świat. Na Zarzeczu nikt nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że mogę go nie chcieć. Traktowali mnie jak przedmiot i nie widzieli we mnie nic więcej, liczyło się tylko to by mogli się zabawić… A ty nie chcesz sobie poużywać, bo uważasz, że nie podejmuje teraz decyzji w pełni władz umysłowych - prychnęła.


- Wspominałem już, że mam dziwne podejście do życia? – spytał Błazen.


- Teraz ty mi powiedz…- westchnęła Oli. – Czemu mi pomagasz? Skoro nie chcesz nic w zamian? Skoro nie chciałeś nic w zamian.


Błazen prychnął. – Ogłuchłaś?! Czy ja mówię nie wyraźnie? Powiedziałem, że cię K O C H A M. Nie tak jak kochali cię wszyscy w autobusie. W ten drugi sposób. Ten który sprawia, że zrobiłbym dla ciebie masę głupich rzeczy, nawet nie dostając nic w zamian. No a teraz lepiej już pójdę, bo jak jeszcze przez chwilę popatrzę na ciebie, to nie usnę przez następny tydzień.


Mówiąc to mężczyzna nie ‘’bez problemów’’ wymaszerował sztywno z pokoju.


Oli założyła bluzkę i przez chwilę jak otępiała patrzyła w lusterko na stole. – Dobrze wybrałam co? – spytała się swojego odbicia.


Błazen nie był jednak jedynym gościem, którego miała tego dnia. Nim zdążyła na dobre się uspokoić i ponownie pogrążyć się w rozmyślaniach, do jej drzwi zapukał Kuba. Mężczyzna wydawał się mocno przestraszony i gdyby mógł to pewnie wchodząc do pokoju, kurczyłby się z każdym krokiem.


Siadając jak poprzedni gość na łóżku, spojrzał w podłogę i składając ręce spytał. – Jeżeli mi nie wybaczyłaś, czemu mnie tu ściągnęłaś?


Oli spojrzała na niego z wyższością. – Może chcę, żebyś odpokutował winy. Raz jeden naprawdę przyłożył się do czegoś.


Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. – Dziki naprawdę gdzieś tu jest? Czy to tylko blef, by przekonać ich do uległości?


- Chyba dobrze wiesz, że go tu niema – odparła Oli. – Pamiętaj jednak, że on poszedł po mnie do piekła. Gdyby dowiedział się, że dzieje się ze mną coś złego, myślę że szybko by się tu znalazł.


Kuba skinął głową. – Tak sądziłem. I w sumie się cieszę, że go tu nie ma. On też nigdy mi nie wybaczył… Długo myślałem czy powinienem tu zostać. Bałem się, że zbliżając się do ciebie, sprowokuje go do zemsty, ale pomyślałem, że pracując tutaj zdołam chociaż trochę odpokutować swoje winy - wyjaśnił, wciąż wpatrując się w podłogę.


- Może…- odparła Oli.


Kuba westchnął ciężko spuszczając głowę jeszcze niżej. – A jest szansa, że ty kiedyś mi wybaczysz? - spytał, zerkając z nadzieją na siedzącą przed nim dziewczynę.


- Nie wiem…- stwierdziła chłodno. - Na razie wciąż ledwo znoszę twój widok. Dziki traktował mnie jak siostrę, nigdy nawet nie pomyślał, żeby chcieć ode mnie czegoś więcej, a mimo to był gotów zaryzykować dla mnie życie. Zrobił coś, czego ty ze swoimi wielkimi deklaracjami nigdy nie byłeś w stanie…


- Rozumiem…- odparł Kuba. – Nie będę ci więcej przeszkadzał…


***


Kolejne dwa dni rozmyślań nie przyniosły Oli żadnego spektakularnego rozwiązania, za to zbudowały jeszcze większą presje. Osiedleńcy wpisani na listę coraz częściej przychodzili po jedzenie, a nawet najbardziej rozwodniony pseudo-chleb i chude zupy, drenowały zapasy Zwrotnicy błyskawicznie. Dziewczyna wiedziała, że musi w końcu uderzyć, ale przed podjęciem ostatecznej decyzji stało się coś, co zmieniło wszystko.


Z samego rana do pokoju Oli znowu ktoś zapukał. Tym razem nie był to jednak żaden ze Strażników, a Laura. Dziewczynę mocno to zdziwiło, bo jej towarzyszka z autobusu była na nią śmiertelnie obrażona, za to jak podeszła do wiadomości o śmierci Mike'a. - Hej, co jest? - spytała, natychmiast podnosząc się z fotela.


Laura wyglądała na zaniepokojoną, zerkając nie pewnie przez szparę w drzwiach powiedziała na jednym wdechu.- Weronika wyszła kilka godzin temu i jeszcze nie wróciła. Nigdy nie znikała na tak długo...


Oli natychmiast poderwała się z łóżka i mijając Laurę zbiegła na dół. W salonie siedzieli tylko Błazen i Marek. Ten pierwszy drzemał w fotelu, a drugi kończył kawę rozwiązując starą krzyżówkę. - Nie widzieliście Weroniki? - zawołała natychmiast.


Marek przekręcając stronę, odparł beznamiętnie. - Pewnie jest na grobie u Mike'a.


W tym samym momencie Błazen przebudził się pytając nieprzytomnie. - Co się dzieje?


Oli ignorując go, dopytała natychmiast. - Na jakim znowu grobie?


Zirytowany Marek zamknął pismo. Wyraźnie nie podobało mu się, że Oli robi teraz aferę. - Pietras zbił jej jakiś krzyżyk z desek. Łazi tam teraz codziennie.


Oli spojrzała zszokowana. Od kiedy zadeklarowała swoje intencje i rozpoczęła czystki na Zatorzu, sama nigdy nie opuszczała Zwrotnicy bez obstawy. Strażnicy też nigdy nie chodzili pojedynczo. Zupełnie nie wzięła jednak pod uwagę, że przecież Weronika, Beata i Laura nie będą siedzieć cały czas w domu. Nie ustaliła z nimi żadnych zasada ani nawet środków ostrożności. Teraz dopiero dotarło do niej, że jeśli buntownicy chcieliby w nią uderzyć, to jej towarzyszki były najlepszym celem. - Gdzie Pietras? - spytała natychmiast.


W tym momencie Błazen wtrącił się do rozmowy. - Poszedł z grupą patrolową, szukać dzikich przejść przez torowisko. Co się dzieje Oli? – spytał po chwili wyraźnie zaniepokojony.


Dziewczyna nie odpowiedziała, wołając panicznie.- A reszta?! Kto ze Strażników jest jeszcze w Zwrotnicy?


Marek podrapał się po brodzie, jakby zupełnie nie domyślał się obaw Oli. - Tylko nas dwóch - odparł wciąż znudzonym głosem.


Oli kopnęła w ziemię, klnąc z przejęciem. - Psia krew! Marek wiesz gdzie jest ten grób?


- Tak...- odparł mężczyzna.


- Poczekaj tu! – rozkazała i wbiegła z powrotem na górę, mijając po schodach Laurę, która przysłuchiwała się jej rozmowie.


- Oli co się dzieje? – spytała natychmiast, ale dziewczyna ją zignorowała.


Wbiegając do swojego pokoju, wyciągnęła pistolet z szuflady i ruszyła z powrotem na dół. Spoglądając na Błazna krzyknęła - pilnuj Zwrotnicy! My z Markiem sprawdzimy czy z Weroniką wszystko w porządku.


Błazen kiwnął głową podnosząc się z fotela, a Marek z nietęgą miną wstał od stołu. Widząc jak ślamazarnie zbiera się do wyjścia Oli ponagliła go krzycząc. - NO CHODŹ!


Gdy w końcu wyszli na podwórze, mężczyzna spytał natychmiast. - Co się tak denerwujesz? Mówiłem ci, że wychodzi codziennie i nic jej nigdy nie było...


W tym momencie nie mogła już dłużej znieść jego ignorancji i wykrzyczała. - Nie rozumiesz, że ktoś z buntowników na pewno nas obserwuje?! Mogli już znaleźć grób Mike'a i zaczaić się na Weronikę!


Marek zrobił taką minę jakby coś zaczynało do niego docierać, ale po chwili jego ''olewcza'' natura znowu dała o sobie znać. - No przestań - stwierdził machając ręką. - Na jaką cholerę byłaby im Weronika?!


- Bo może niewiedzą, że z was wszystkich tylko Mike'owi na niej zależało? Po prostu prowadź - warknęła Oli, nie mając ochoty na ciągnięcie dłużej tej bezsensownej rozmowy.


Oboje wybieli z podwórza i ruszyli wzdłuż nasypu docierając prawie do wiaduktu obwodnicy. Tam na ziemi obok torów stał mały pomalowany na czarno krzyż, zbity krzywo z desek. Weroniki nigdzie w jego pobliżu nie było. Dochodząc do miejsca pamięci Oli zobaczyła kilka przewróconych świeczek w kryształowych wazonach, wyniesionych najpewniej z ich własnego domu. Dotykając jednej z nich poczuła ciepło. Czyli dziewczyna była tu jeszcze niedawno. – Coś jest nie tak. Weronika w życiu nie zostawiłaby na grobie takiego bałaganu… - stwierdziła, odkładając wazon. – Marek wezwij wszystkich, niech wracają do Zwrotnicy.


Mężczyzna kiwnął głową, orientując się w końcu w powadze sytuacji i złapał za radio. Nim jednak zdążył powiedzieć do niego choćby słowo, padł strzał.


Oli wyciągnęła broń i padła na ziemię. Była na całkiem otwartym terenie, bez jakiejkolwiek osłony. Wściekła na siebie, że po raz kolejny nie opanowała emocji zaczęła przeklinać się w myślach. – I tyle z twojej władzy. Trzeba było podejść do tego na chłodno…. Znowu te twoje emocje wzięły górę… Zamiast biec tu samej trzeba było wezwać strażników głupia pizdo…


W tym samym momencie z pobliskiego domu, wybiegła grupa uzbrojonych po zęby mężczyzn. Stojący na ich przodzie trzymał Weronikę przyciskając jej pistolet do twarzy. - Rzucaj to! Albo żegnaj się z kumpelą! - zawołał nie do końca obcy głos.


Wściekła Oli podniosła się i cisnęła pistoletem o ziemię. Spoglądając kątem oka na Marka zobaczyła, że wciąż żyje. Mężczyzna był jednak nieprzytomny i mocno krwawił. Nie mogła liczyć na żadną pomoc z jego strony. - Poddaje się! – wykrzyczała w końcu, czując, że były to najcięższe słowa jakie przeszły jej przez gardło.


- Nie miałem wątpliwości! - zawołał ponownie ten sam znajomy głos porywacza Weroniki.


Gdy Oli zbliżyła się do grupy, szybko rozpoznała w nim Marcela. - Ty...- wysyczała jadowicie. - Po tym wszystkim co autobus dla ciebie zrobił.


- Autobusu już dawno nie ma! - zripostował mężczyzna. - A w Nowym Świecie każdy walczy dla siebie - dodał, pchając Weronikę w ramiona jednego ze swoich kompanów.


Oli uśmiechnęła się ironicznie, widząc jak pewny siebie Marcel podchodzi do niej. - To czego chcesz? Zabić mnie w imię tej walki? Dać przykład, że nie zadziera się z weteranami? Jak tylko przestaniecie mieć wspólny cel, sami rzucicie się sobie do gardeł.


Mężczyzna prychnął. - Chyba, że Zwrotnica odda nam swoje zapasy, a do tego potrzebujemy ciebie...


***


Zbuntowani Weterani zabrali Oli i Weronikę do budynku, znajdującego się w pobliżu Krańcowskiego lasu. Stare ceglane siedlisko, musiało służyć za ich dom już od dawna. Wszędzie znajdowały się osobiste rzeczy weteranów ich śpiwory, plecaki i zapasy z wodą.


Oli szybko zauważyła, że mężczyźni którzy ich pojmali, wyglądają na wycieńczonych. Nie widziała w tym jednak nic dziwnego. Zebrała się ich naprawdę spora gromada, a jedzenia w tej okolicy już właściwie nie było. Nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że wszyscy nie dojadali już od dawna. To wyjaśniało też nagły zryw z ich strony. Gdyby poczekali jeszcze trochę, pewnie nie mieliby już nawet siły, żeby zorganizować tego porwania.


Stojący na ich czele Marcel ustawił wartowników, po czym kazał jednemu ze swoich ludzi skomunikować się ze Zwrotnicą. Z tego co Oli usłyszała z szeptów między mężczyznami, zażądał od Strażników złożenia broni i oddania zapasów. Zastanawiała się teraz jak zareagują na to jej towarzysze? Poddadzą się? Będą próbowali walki? A może uznają, że strata pseudo przywódcy jest czymś do zaakceptowania i po prostu będą dalej siedzieć nie podejmując żadnych działań.


Spoglądając na zakneblowaną Weronikę, Oli zauważyła, że z jej oczu biła pustka. Za pewne była teraz na etapie takiego załamania, że to co się dookoła niej działo było dla niej całkiem obojętne. - A ja głupia poszłam cię szukać... - pomyślała karcąc się po raz kolejny w myślach.


Oli nie miała jednak zamiaru się poddać. Szybko zauważyła, że krępujące ją więzy nie ściskają jej drobnych rąk dość mocno. Już po chwili wyczuła, że bez trudu dałaby rade je zrzucić. Musiała tylko poczekać na odpowiedni moment by czegoś spróbować.


Marcel kończąc swoje przygotowania, zbliżył się w końcu do zakładniczek i wyciągając Oli knebel pytając. - I powiedz warto było się tak puszyć? Bawić w cholerna królową? Myślałem, że jesteś mądrzejsza... Władza zawsze trafia w ręce silnych, nie dziewczynek z wybujałym ego.


Słysząc to Oli prychnęła.- To nie ja musiałam się uciec się do porwania i podstępu. Niech zgadnę. Pewnie próbowałeś nakłonić swoich kumpli do walki, ale słabo wyszło. Musiałeś im naobiecywać, że znajdziesz sposób na załatwienie tego tak, by nikt nie musiał podjąć minimalnego wysiłku... Typowe...- skwitowała.


Marcel słysząc to wyraźnie się zirytował, co tylko potwierdziło Oli, jej domysły. - Nazywaj to sobie jak chcesz, ale dla mnie liczy się efekt. Jeżeli rzeczywiście mieli cię w Zwrotnicy za przywódcę, poddadzą się.


- Marcel! - zawołał nagle jeden z weteranów wchodzących do pokoju. - Zwrotnica odpowiedziała, mają się namyślić...


- Oby nie zwlekali - warknął Weteran, odchodząc od Oli.


Dziewczyna zastanawiała się teraz, co może dziać się w Zwrotnicy. Czy Strażnicy próbują kupić trochę czasu szykując coś? Czy może wybierają właśnie nowego przywódcę. Bez wątpienia Błazen i Kuba, oraz pewnie Janek, Edek i Green będą chcieli ratować je z opresji. Tylko co z pozostałymi?


Atmosfera nerwowego oczekiwania wypełniła kryjówkę na kolejną godzinę. Weterani albo wpatrywali się w swoje radia czekając na odpowiedź albo wyglądali przez okna, sprawdzając czy nie nadchodzi potencjalna odsiecz. Marcel krążył pokoju, a część zebranych mężczyzn śledziła go wzrokiem. Weronika w tym czasie wciąż siedziała jak odcięta od rzeczywistości. Oli przypominała w tym momencie ją samą po powrocie z Zarzecza.


Nagle ciszę rozdarł szum radia. - Mówi Błazen, buntownicy zgłoście się!


- Nie jesteśmy żadnymi buntownikami! - zawołał Marcel. - Tylko weteranami, którzy sprzeciwiają się temu bezprawnemu przejęciu władzy.


- Dobra spierdalaj! Chcę wiedzieć czy z Oli nic nie jest! - odparł natychmiast Strażnik.


Weteran spojrzał cierpko na dziewczynę i stwierdził złowieszczo.- Jeszce żyje...jeszcze.


- Daj ją do radia! - zażądał nieprzekonany mężczyzna.


Marcel prychnął i przycisnął Oli walkie-talkie do ust.


Zirytowana Oli westchnęła jedynie. - Żyje...


- Cieszę się... – stwierdził Błazen. - I wiesz co? Jeśli po tym wszystkim dalej nie będziesz mnie kochać, to rzucę się z mostu na nasyp! – rzucił kiepskim żartem, po czym zwrócił się do zgromadzonych w budynku. - Posłuchajcie mnie ''bojownicy o niesprawiedliwość”. Otoczyliśmy waszą kryjówkę. Tak wiemy gdzie ona jest i las ludzi to kiepskie sąsiedztwo. Są tutaj nie tylko Strażnicy, ale masa ochotników... Albo oddacie Oli, albo zabijemy was wszystkich.


Marcel słysząc to krzyknął do radia. - Jeżeli chociaż się zbliżycie, rozmyśle jej łeb na ścianie.


- Nie! - stwierdził pewnie Błazen. - Oli i Weronika to wasza jedyna gwarancja! Jeżeli którejkolwiek z nich spadnie chociaż włos z głowy, nikt z was nie wyjdzie żywy! Osobiście wezmę was w niewolę i pozarzynam jak świnie, kończyna po kończynie. Jeżeli natomiast ktoś chce się już poddać i odejść z Zatorza, nie staniemy mu na drodze...


Przestraszony Marcel spojrzał po swoich kompanach na których twarzy pojawiła się niepewność. - Myślisz, że my nie mamy broni? Amunicji! Nikt z was nawet nie zbliży się do budynku!


- Nie mamy zamiaru! - zawołał Błazen. - Zajęliśmy genialne pozycje by rozstrzelać każdego z was, jak tylko się pojawi. Ile tam macie jedzenia? Wody? My możemy tu czekać nawet tydzień albo dwa. Już przegraliście, a teraz negocjujemy tylko, czy przeżyjecie czy nie...


- Marcel! - zawołał jeden z weteranów. - Oni mają racje... Jeżeli nas otoczyli jesteśmy bez szans. Budynek jest obwarowany, ale nie braliśmy pod uwagę, że nas nie zaatakują!


- Więc ich do tego sprowokuje - stwierdził przywódca buntowników, łapiąc Oli za włosy. Dziewczyna krzyknęła podniesiona na własnej czuprynie, a jej oprawca zawołał do radia - Chcesz Oli! To musisz po nią przyjść! Bo przez ten tydzień zdążę jej tu zrobić prawdziwe piekło! Wyrwę włosy i paznokcie, powybijam zęby, nawet suty jej poobcinam! - ryknął i jednocześnie pociągnął dziewczynę jeszcze mocniej, starając się ją zmusić by ponownie krzyknęła, tym razem wprost do radia.


W tym momencie Oli zrobiła zaciętą minę i pokonując ból powiedziała chłodnym głosem. - Błazen! Nawet się nie waż atakować, trzymaj ich tu uwięzionych, aż zdechną z głodu...


Przestraszony Marcel cisnął dziewczyną w kąt, a Błazen wyszeptał. - Na twój rozkaz...


Weterani spojrzeli po sobie przerażeni i kolejny z nich zawołał. - Marcel oni to zrobią! Poddajmy się póki możemy.


Mężczyzna prychnął. - Poczekaj, jak ta suka zacznie błagać, żeby ją odbili wtedy wszystko się zmieni - odparł mężczyzna i podchodząc do Oli znowu szarpnął ją za włosy. - Błagaj go o ratunek albo cię zatłukę! - rozkazał Marcel.


- Pierdol się! - odparła Oli.


W tym momencie mężczyzna nie wytrzymał i uderzył ją w twarz. Dziewczyna runęła na ziemie i plując krwią popatrzyła na niego z wyższością, uśmiechając się przy tym ironicznie. Marcel szykował się już do kolejnego ciosu, ale wtedy stało się coś co wszystkim zgromadzonym zmroziło krew w żyłach. Wszystkie żarówki zapaliły się, a po chwili wystrzeliły z hukiem jak przeładowane. Z radia wydobył się pisk, a za potem chłodny obcy głos wyszeptał. - Nie będzie negocjacji. Wszyscy którzy brali udział w porwaniu Oli, umrą w tej chwili...


- O boże to Zbawiciel! - krzyknął jeden z weteranów, a Marcel puknął się w głowę.


- Oszalałeś?! Jaki zbawiciel?! Próbują nas stąd wywabić i tyle! - zawołał.


W tym momencie jeden ze stojących na warcie, zawołał - NIEWYKSZTAŁCNI! IDĄ TU NIEWYKSZTAŁCENI!


Oli uśmiechnęła się pod nosem podnosząc z podłogi i zerkając pewnie w twarz Marcela. Nagle jedno z okien roztrzaskał ogromny Grabarz. Istota wpadła na środek pokoju i obracając się załopotała swoim czerwonym strojem, jeżąc przy tym kolce niczym przestraszone zwierzę. Weterani złapali za broń ale nim któryś z nich zdążył wystrzelić, niewykształcony dopadł do pierwszego z nich i swoimi szponami rozciął mu głowę i tors jak kartkę papieru. Mężczyzna z krzykiem runął na kolana, próbując połączyć skórę na twarzy która rozeszła mu się jak odsunięta suwakiem.


Pierwsze strzały poleciały w kierunku potwora. Ten garbiąc się spróbował ukryć głowę, jeszcze mocniej jeżąc kolce. W tym samym momencie, z górnego piętra dobiegł kolejny wrzask. Drugi Grabarz zbiegł schodami, wbijając się w stojącego na pół piętrze mężczyznę i zrzucając na parter. Ciągle jeszcze żywego człowieka pociągnął długą ręką i wbił na swoje kolce. Mężczyzna drgał na nich przez chwile, a jego krew rozlewała się po szkarłatnym płaszczu niewykształconego.


Oli podniosła się na równe nogi, spoglądając na przerażonego Marcela. - Mówiłam ci, że Zbawiciel zawsze mi pomoże. Przypieczętowałeś właśnie los swój i wszystkich których zebrałeś...


Weteran chwycił dziewczynę za szyję. - Więc zabiorę cię ze sobą!


Oli uwalniając ręce zza luźnych więzów, chwyciła za swój nóż schowany w kieszeni. - Nie! To ja nie odpuszczę sobie przyjemności zabicia cię! - krzyknęła i otwierając ostrze, pociągnęła Marcelowi po nadgarstku.


Weteran odskoczył jak oparzony, zerkając na dłoń, która zrobiła się czerwona od lejącej się krwi. - Ty suko! Ja cię...


Nim zdążył skończyć, Oli ruszyła w jego stronę tnąc mu ostrzem twarzy. Nie pozostawiając czasu by weteran mógł się otrząsnąć, zaczęła uderzać we wszystkie miejsca, których nie osłaniało ubranie. W końcu mężczyzna odpadł do tyłu, starając się chociaż na chwilę wyjść z zasięgu noża. Oli widząc to, wzięła potężny zamach oburącz i wbiła mu ostrze w czaszkę.


W tym samym czasie, cała gromada Grabarzy robiła istny pogrom we wnętrzu pokoju. Weterani, którym najwidoczniej brakowało amunicji, nie byli już w stanie się bronić i próbowali uciec z budynku, ale niewykształceni wyłapywali ich jak stado kotów. Narzucając żywych i martwych na swoje kolce. Przeciążeni wychodzili powoli przez okna i schody, pozostawiając za sobą smugi czerwonej krwi.


Oli dobiegła w tym czasie do Weroniki, która przestraszona trzęsła się tam, gdzie rzucili ją porywacze. Głaszcząc dziewczynę po głowie, wyszeptała - spokojnie, nic nam nie zrobią. Przysłał ich Dziki by nam pomogli, chodź nic nam nie grozi...


Prowadząc koleżankę za rękę Oli wyszła z budynku otoczona przez jęki mordowanych ludzi.


W tym czasie do bram podwórza dobiegła grupa Strażników, która wcale nie była tak liczna jak mówił przez radio Błazen. Nie było żadnych ochotników, a nawet wszystkich z dawnej ekipy Mike'a. Biegnący z odsieczą stanęli jak wryci spoglądając na ocalone, które wyszły z tego pobojowiska jakby nigdy nic.


Błazen przeskoczył przez bramę i odruchowo przyciągnął dziewczyny, wtulając je w siebie. - Wszystko ok? Co się dzieje? Co z tymi niewykształconymi?


Oli uśmiechnęła się. - Spełniło się to o czym mówiłam - stwierdziła dobitnie i odsuwając się od Błazna, wyjrzała na ulicę.


Dookoła było pusto, ale przez chwilę miała wrażenie jakby ktoś na nią patrzył. - Dziękuje! - zawołała, a jej głos odbił się echem między budynkami.


- Do kogo wołasz? - spytał Kuba, stając obok Oli.


- Do Dzikiego...- odparła beztrosko dziewczyna, rozglądając się po zgromadzonych.


Szybko oceniła kogo brakowało wśród przybył. Oprócz Marka, który był ranny, bądź już dawno nie żył, nie było Danielewskiego, Fidelusa, Brody...


- Gdzie reszta? - spytała dziewczyna.


- Nie bardzo chcieli przyjść - odpowiedział Błazen.


- Rozumiem...- stwierdziła Oli. - Wszyscy którzy nie przyszli, zostaną wyrzuceni ze Strażników! Wy macie zadbać o to, żeby każdy się dowiedział jak zostałam ocalona...Zbawiciel przypieczętował właśnie moją władzę - stwierdziła pewnie. - I teraz, nikt mi jej już nie odbierze...




118 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Krańcowo 3 – wydanie książki

https://zrzutka.pl/va38br Dzień dobry wszystkim! Jestem już po oszacowaniu kosztów, Zrzutka ruszyła! Co to oznacza? Że uznałem, iż może...

Comments


bottom of page