top of page
  • Facebook

Powrót Drugiego IV - Powracająca przeszłość.

Zdjęcie autora: Jarosław DomańskiJarosław Domański



Drugi przewrócił się gwałtownie, a przez to koc, którym był przykryty podniósł istną chmurę kurzu. Osłupiały swoim przypadkowym dziełem mężczyzna, spróbował przez chwilę nie oddychać, by nie zaciągnąć się syfem latającym w powietrzu. Niestety jego płuca poddały się o wiele szybciej, niż brud zdążył ponownie osiąść. Zrozpaczony wciągnął, więc do nosa wszystko co w budynku służącym mu za schronienie, gromadziło się latami. Szaleńcze kichanie, jakiego doświadczył chwilę po tym, rozbudziło go na tyle, że dał sobie spokój z próbami zaśnięcia i usiadł w rogu łóżka.

Tej nocy i tak nie spał prawie wcale, tylko czemu było się dziwić? Ledwie parę godzin wcześniej przetrwał atak niewykształconych na Stancje, a później uciekając z oblężonego schronu, spotkał jednego z najbardziej przerażających i najpotężniejszych rezydentów Krańcowa. Jakby tego było mało, właśnie od niego dowiedział się, że Pierwszy opuścił miasto.

Nieco wcześniej, gdy Drugi naiwnie wierzył jeszcze, że uśnie, rozważał z zamkniętymi oczami co powinien teraz zrobić. Czy w obecnej sytuacji był w ogóle jeszcze sens szukania Pierwszego? Niestety odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama i była nader oczywista. Nawet przed Błyskiem odnalezienie kogoś, kogo miejsca pobytu się po prostu nie znało, graniczyłoby z cudem. W Nowym Świecie, gdzie rzeczywistość zastąpił chaos, a podróż do sąsiedniego miasta przypominała przejście przez „piekło Dantego”, było już natomiast rzeczą absolutnie niewykonalną. Spełnił się jeden z najgorszych możliwych scenariuszy, jaki oprócz śmierci swojego przyjaciela, Grzesiek w ogóle zakładał.

W tym nocnym rozważaniu, jedna rzecz nie dawała mu spokoju szczególnie mocno. Tajemnicze zdanie wypowiedziane przez Zbawiciela, gdy spytał go o miejsce do którego udał się Pierwszy.

- Jeśli kiedyś zasłużysz na odpowiedź, to może ją dostaniesz. –

Co w ogóle miało to oznaczać? Zbawiciel naprawdę wiedział gdzie znajduje się Pierwszy? Czy tylko z nim pogrywał? Może, gdy przeczesywał jego świadomość, zobaczył jakieś obrazy, które mu się nie spodobały! Może takim małym szantażem chciał się upewnić, że Grzesiek nie będzie sprawiał mu problemów w Krańcowie? Tylko właściwie, po co miałby to robić? Jeśli uznał go za niebezpiecznego, czemu po prostu go nie zabił? Los, jaki spotkał Edytę świadczył, że samozwańczy mesjasz nie miał oporów w odbieraniu ludziom życia.

- Dlaczego ludzie przesadnie silni, muszą od razu być tak odklejeni od rzeczywistości... – prychnął Drugi pod ciągle jeszcze cieknącym nosem.

Zdecydowanie nie było to stwierdzenie, rzucone przez niego na wyrost. Nieśmiertelny, przywódca Nowego Dworu, którego również miał nieprzyjemność poznać, podobnie do Dzikiego nie należał do osób stabilnych psychicznie.

Grzesiek siedział tak jeszcze przez jakiś czas, skupiony na własnych przemyśleniach, a w międzyczasie noc ustąpiła powoli miejsca brzaskowi. Przez niedokładnie zaciągnięte zasłony pokoju, wkradła się odrobina światła, padając mu na twarz.

Mężczyzna widząc to podniósł się z łóżka i odchylił firankę, żeby dokładnie sprawdzić gdzie zbłądził w trakcie swojej chaotycznej ucieczki. Jego wzrok spoczął na mocno zagraconym podwórku, porastającym absurdalnie wysoką trawą. Za rozpadającą się siatką widać było jedynie wąską uliczkę i kilka dość mizernych sąsiednich budynków.

Po krótkiej ocenie, Drugi stwierdził, że na pewno dotarł wczoraj do jednego z osiedli tuż przy Wiślince. - Nowy dzień, stare problemy…- westchnął zrezygnowany puszczając zasłonkę, po czym przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie znajdowała się kuchnia.

Ta swoim nędznym wyposażeniem przywiodła mu na myśl skansen, prezentujący życie bardzo ubogiej wiejskiej rodziny.

- Ubogiej? Nie, ubóstwo przy tym to cholerny przepych - podkreślił po chwili, przyglądając się rozpadającej szafce, która była pewnie nawet starsza od jego świętej pamięci ojca. - To jest esencja wyciągnięta z nędzy, w sosie z żebractwa… - skwitował z żalem.

Oczywiście, gdy kilka godzin wcześniej, właściwie na ślepo szukał jakiegokolwiek schronienia, nie szczególnie zwracał uwagi na tak prozaiczne rzeczy jak jego wygląd. Wystarczyło mu żeby miejsce miało drzwi, a w środku nie czaił się żaden Gospodarz i tyle też uzyskał.

Co ciekawe sam budynek wydawał się nietknięty ręką szabrowników (za pewne przez swój odpychający wygląd). Przeglądając rozlatujące się szafki, Grzesiek już po chwili znalazł pojemnik pełen starych landrynków, wyschnięte na wiór ciastka zamknięte w puszcze po kakao oraz o dziwo kilka szklanych butelek z wodą. Problemem był oczywiście wiek owych znalezisk. Budynek ewidentnie nie resetował się nigdy, a to z kolei sprawiało, że nie tylko meble, ale i ich zawartość były antyczne.

Drugi otworzył w końcu butelkę, która zamknięta była na nieco już przyrdzewiały z wierzchu kapsel. Mimo doskwierającego mu pragnienia, nie rzucił się od razu do pica, ale wąchał zawartość przez dobrą minutę, by upewnić się, że ta go nie zabije. Woda jak to woda, nie miała jednak żadnego zapachu, więc nieco spokojniejszy złapał pierwszy łyk.

Mimo wieku zawartości oszacowanego na „o dziesięć lat za dużo”, przyjemne bąbelki gazu osiadły mu na języku, a smak wydawał się dokładnie taki, jaki być powinien. Uspokojony wydusił na raz połowę butelki i ponownie zaczął przeglądać mieszkanie.

Próbowania znalezionego w nim jedzenia nie zaryzykował, zwłaszcza, że dzień wcześniej uraczył się w Stancji sowitą kolacją. Głód nie doskwierał mu, więc na tyle by narażać się na zatrucie, a z tym miał już w przeszłości bardzo niemiłą przygodę. Najbardziej rozczarował się natomiast znalezioną na jednej z półek kawą, przechowywaną w słoiku po ogórkach. Ta była już tak zwietrzała, że zaparzony z niej wywar przypominał w smaku gotowany kurz.

Sfrustrowany tym kawowym niepowodzeniem, Drugi wrócił ponownie do okna z butelką wody w ręku i płukając usta z obrzydliwego posmaku, zaczął ponownie rozmyślać nad swoją sytuacja.

Naprawdę to wszystko było bez sensu? – spytał sam siebie, a jego twarz wyraźnie spochmurniała. Gdy dotarło do niego, że nie ma już właściwie szans by spotkał Pierwszego, poczuł coś, czego nie czuł jeszcze nigdy w czasie swojej podróży do Krańcowa - tęsknotę za Nowym Dworem.

W żadnym względzie nie mógł powiedzieć, że prowadził tam spokojne życie. Jego praca była nie tylko niebezpieczna, ale równocześnie moralnie wątpliwa. Nie mniej Nowy Dwór i tak był jednym z najbardziej cywilizowanych i rozwiniętych miejsc, jakie spotkał w całym Martwym Świecie.

Grzesiek zdecydowanie nie był jednak człowiekiem, który łatwo poddawał się melancholii i już po chwili zaczął racjonalizować swoje wcześniejsze wybory. - Pierwszy był moim przyjacielem. Do tego człowiekiem, który uratował mi życie i narażał się dla mnie pewnie z pierdyliard razy... Jeżeli istniał choćby cień szansy, że porzucając Nowy Dwór będę w stanie mu pomóc, to TAK po prostu należało zrobić! - przekonywał sam siebie, a po chwili uświadomił sobie kolejną rzecz. - Od początku zakładałem przecież, że nie wszyscy z grupy mogli doczekać mojego powrotu. Skoro Pierwszy opuścił Krańcowo, to przynajmniej Nowy Dwór już mu nie zagraża. Teraz ważne, że Dix wciąż żyje i jest gdzieś tutaj! Skoro nie Pierwszego, to zabiorę stąd, chociaż ją…

Zmotywowany wewnętrzną przemową Drugi, pełnym energii ruchem przechylił butelkę z wodą i wypił całą zawartość, po czym runął gwałtownie na taboret w kuchni. Ten nawet w Starym Świecie nie miałby prawa wytrzymać czegoś takiego i po prostu rozjechał mu się pod tyłkiem. Mężczyzna upadł plecami na podłogę i leżał tak przez chwilę , przypatrując się żarówce na kablu, która służyła w tym pomieszczeniu za żyrandol. - Noż, kurwa mać. - westchnął podnosząc się. - Jeszcze ze dwa takie przypadki i zacznę podejrzewać, że jestem przeklęty… Tylko przez kogo?

Pytanie to było może i retoryczne, za to odpowiedź już jak najbardziej oczywista. Nawet w tym momencie przeszły Drugiemu przez myśl przynajmniej trzy dziewczyny, które podczas rozstania życzyły mu powolnej i bolesnej śmierci.

Stając teraz przy parapecie, który na szczęście nie zerwał się pod ciężarem jego rąk, zaczął rozmyślać nad dalszymi krokami jakie powinien podjąć. Z tego, co opowiadał mu Mike, Dix nie tylko nie ukrywała się jak Pierwszy, ale do tego była częstym gościem na Zarzeczu. Najpewniej musiała, więc regularnie odwiedzać jakieś tamtejsze siedlisko. Z tego, co również zdążył się dowiedzieć największym po tamtej stronie rzeki było ‘’Miasto Przychodnia”. Teraz musiał tam dotrzeć, ale z tym wiązały się kolejne problemy.

Grzesiek był przecież obecnie całkowicie bezbronny. Trak został zniszczony, pistolet sprzedał kilka dni wcześniej, a kamień trakcyjny, którego użył w trakcie ucieczki całkiem się już wypalił. – Muszę za wszelką cenę unikać jakiejkolwiek walki…- westchnął sięgając po kalejdoskop. - Na szczęście moja kochana, ty mi w tym pomożesz. – stwierdził zadowolony przykładając go sobie do oka.

Kolorowe szkiełka natychmiast rozmyły się, a w ich miejsce zajął obraz przypominający widok z kamery termicznej. Grzesiek przyglądał się przez chwilę sąsiednim domom, gdzie szybko dostrzegł niewyraźne pomarańczowawe sylwetki.

W najbliższej okolicy przebywało zaledwie kilku niewykształconych. Do tego sądząc po wielkości ich śladu w kalejdoskopie oraz umiejscowieniu, byli to zwykli Gospodarze. – Dam radę! – stwierdził, ponownie pozytywnie nakręcony i biorąc w kieszenie płaszcza dwie pozostałe butelki wody, opuścił zrujnowany budynek.

Od samego początku, Grzesiek założył, że za wszelką cenę będzie omijać nie tylko niewykształconych, ale również zwykłych ludzi. Niestety błyskawicznie okazało się, że w Krańcowie naprawdę ciężko było wytyczyć trasę, która byłaby w pełni opustoszała.

Tam gdzie nie było potworów przemieszczały się często grupy miejscowych, a z kolei na szlakach bez ludzi pełno było tych pierwszych. Niemniej dzięki kalejdoskopowi i pewnemu nabytemu drygowi do wspinania się po płotach, Drugi przez dłuższy czas skutecznie omijał zarówno jednych jak i drugich.

Niestety nawet największemu szczęściarzowi, fortuna przestaje w końcu sprzyjać, a Grzesiek jeszcze od Starego Świata był oficjalnie przeklęty. Ku swojemu rozczarowaniu utknął, więc skryty na dachu niedużego domu i chociaż w oddali widział już przebijający się między blokami gmach szpitala, to nie mógł tak po prostu popędzić w jego stronę. Do celu jego podróży prowadziły z tego punktu, tylko dwie w miarę sensowne drogi. Problem leżał w tym, że obie za diabła nie wydawały mu się bezpieczne. Jedna krzyżowała się z dużym obozowiskiem, a druga usiana była licznymi aurami potworów.

Leżąc na dachu, Grzesiek długo zastanawiał się jaki wybór okazałby się tym mniejszym złem. Przyglądając się obozowisku przez kalejdoskop szybko naliczył, że w jego okolicy krąży jakieś osiem, może nawet dziesięć osób. Fakt, że koczowali oni tak blisko drogi, od razu przywiódł mu na myśl bandytów czających się na handlarzy z pobliskiego miasta. Starcia z tak dużą grupą, nie zaryzykowałby bez potrzeby, nawet ciągle posiadając na wyposażeniu Berettę i Traka.

Paradoksalnie trasa pełna potworów, wydawała mu się teraz o wiele bezpieczniejsza. Chociaż zagęszczenie aur było na niej naprawdę duże, to Grzesiek miał cichą nadzieję, że będą to praktycznie sami Gospodarze. - Przecież od rana niczego poza nimi, nie spotkałem…- przekonywał sam siebie, podejmując w końcu decyzję.

Nie miał jednak zamiaru ruszać, nie mając przy sobie choćby prowizorycznego oręża. Gdy tylko ześlizgnął się z dachu, zajrzał najpierw do starej drewnianej szopy, która stała na podwórku i wyciągnął z niej nie wiele młodszą siekierę z drewnianą rączką. – No, no…- stwierdził zadowolony machając nią na próbę. – Na Delimera to bym się nie porwał, ale żeby potłuc Potłukowi jajca chyba wystarczy…

- Potłuki nie mają genitaliów…- odpowiedział natychmiast głos w jego głowie.

Zażenowany Grzesiek, westchnął ciężko uderzając się dłonią w czoło. - Zdecydowanie za dużo czasu, spędzam samemu, skoro puentuje mnie własny głos w głowie. - kończąc ten zakrawający o szaleństwo monolog, ruszył wybraną drogą.

Po przejściu ledwie paru set metrów Grzesiek zauważył, że całe osiedle było wyszabrowane praktycznie do ostatniego możliwego miejsca. Każdy budynek, dom czy szopa miały wybite okna, wyrwane drzwi albo na ich froncie nakreślony był wielki biały ‘’X”. Zapewne ekipa z Miasta Przychodni sprawdzała je regularnie.

Grzesiek czułby się znacznie spokojniejszy, gdyby podobny widok towarzyszył mu przez resztę drogi, ale wszystko zmieniło się raptem dwie przecznice dalej. Najpierw jego oczom ukazał się znak pierwszeństwa przejazdu, na którym ktoś namalował ogromną czaszkę. Za ledwie kawałek za nim budynki wyglądały już w większości na nietknięte, co nie bez powodu wzbudziło w nim spory niepokój. Osiedle było jak najbardziej w zasięgu Miasta Szpitala, dlaczego więc go nie przeszukiwano?

–No i powiedz? Musiałeś stać właśnie tutaj? – spytał retorycznie, uderzając ostrzem siekiery w znak.

Nie chcąc ryzykować bez potrzeby, sięgnął po kalejdoskop i przyjrzał się drodze przed sobą. Aury niewykształconych rzeczywiście były w okolicy wyjątkowo liczne, ale wciąż wydawały się głównie rozlokowane w budynkach. Czyżby tak bardzo obawiano się tu Gospodarzy?

- Może po prostu ktoś był przewrażliwiony. - pomyślał, spoglądając ponownie na czaszkę wymalowaną na znaku. - Albo zaraz wpadnę po uszy w gówno…

Mimo sprawdzenia osiedla kalejdoskopem, Drugi zrobił się od tego momentu o wiele bardziej nerwowy i ostrożny. Duży wpływ na jego nastrój miał nie tylko znak, ale to, że cała okolica wyglądała jak wyciągnięta z horroru o człowieku z bagien. Budynki stojące wzdłuż drogi porośnięte był mchem, a ich dachy pękały pod ciężarem zielonych pnączy, które plotły się po nich jak ogromne węże. Większość okien była pokryta tak grubą warstwą tłustego szarego osadu, że nawet przyciskając do nich nos, nie dałoby rady zajrzeć do środka pomieszczeń. Ogrodzenia ,o ile jeszcze istniały, przypominały właściwie pajęczynę utkaną z rdzy.

- Gdybyś szedł teraz do dziewczyny, to wcale byś się tym nie przejmował. – zakpił sam z siebie Drugi próbując, chociaż trochę przyćmić niepokój jaki mu towarzyszył. - Więc się nie przejmuj bo przecież idziesz do dziewczyny. I to naprawdę pięknej dziewczyny! Mam nadzieję, że Dix się nie zmieniła, a przede wszystkim nie przytyła… Nie darowałbym jej, gdyby zmarnowała te idealne krągłości

- Jesteś żałosny wiesz? – wtrącił mu się w myślach głos Pierwszego. – Myślałem, że będziesz trochę dłużej przeżywał moje zniknięcie !A ty w głowie masz już tylko jej serduszka…

- Po pierwsze nie jesteś prawdziwy więc mnie nie oceniaj! – fuknął Grzesiek. - Po drugie czyli ja, prawdziwy Pierwszy prędzej by się porzygał niż nazwał idealny tyłeczek Dix, serduszkiem! Po trzecie…- Drugi przerwał nagle spoglądając na pustą ulicę. – Cholera znowu gadam do siebie. Ja naprawdę za długo podróżuje sam…

Potrząsając głową szedł przez chwilę dalej, ale nagle zupełnie bez potrzeby zaczął się usprawiedliwiać otaczającej go pustce. – Naprawdę boli mnie to, że pewnie więcej się nie zobaczymy. Tylko to, czego nauczyłem się od ciebie to, że zawsze trzeba iść dalej! Nawet gdy boli! Czemu więc się mnie czepiasz…

Tym razem Drugiemu nie odpowiedziało nic. Ulica była głucha i cicha, a w głowie miał tylko bezmyślny szum. – Wiedziałem! Rzucasz te swoje komentarze tylko wtedy, gdy trzeba mnie dobić! Nawet porozmawiać normalnie z tobą nie można - prychnął zdenerwowany i ruszył dalej otoczony ciszą.

Przez dłuższą chwilę nie działo się absolutnie nic. Grzesiek bez przeszkód pokonywał kolejne bujnie porośnięte zakręty i alejki, starając się kierować na migocący między nimi budynek szpitala. Uczucie niepokoju jakie towarzyszyło mu na początku osiedla, prawie zupełnie ustąpiło. Pewniejszy z każdym krokiem, pokusił się nawet o wygwizdywanie czołówki z rodziny Addamsów, bo ta najlepiej pasowało mu do tej ponurej okolicy. W myślach zdążył też wielokrotnie nawymyślać twórcy znaku od pozbawionych genitaliów miętusów. Praktycznie był już przekonany, że resztę drogi pokona bez problemu i wtedy po środku jednej z bocznych ulic, dostrzegł w końcu niewykształconego.

Potwór ubrany był w strażacki strój z odblaskami, a jego twarz była czarna jakby została oblana smołą. Na oczach nosił parę dużych ochronnych gogli.

Grzesiek poczuł jak na jego widok, skóra cierpnie mu na plecach, a pot zaczyna spływać po czole, mimo panującego chłodu.

W Nowym Dworze niewykształconych z tego gatunku nazywano Pironami ( W Krańcowie - Spalaczami). Potrafiły one emitować tak ekstremalne temperatury, że aż zapalało się otaczające je powietrze. Do tego były skrajnie agresywne i atakowały wszystko, co weszło w zasięg ich wzroku.

Drugi wykonał gwałtowny sus mijając błyskawicznie alejkę, ale wiedział, że zryw ten był już zupełnie bezsensowny. Potwór patrzył się prosto w jego stronę i nie było szans, żeby go nie zauważył. Nie minęła nawet sekunda, jak do jego uszu dobiegł raptowny tupot.

Słysząc go wystrzelił jak z procy w stronę szpitala, wrzeszcząc jednocześnie. - Cholera! Cholera!!! CHOLERA!!!

Dopiero po jakiejś minucie ciągłego biegu, odważył się spojrzeć za siebie i ku własnemu przerażeniu dostrzegł goniącego go niewykształconego. Potwór otoczony tumanem iskier, szarżował niestrudzenie drogą prosto za nim. Najgorsze było to, że chociaż Grzesiek nie szczędził nóg, osiągając granice swoich możliwości w biegu, to Spalacz okazał się od niego szybszy i błyskawicznie zaczął skracać dzielący ich dystans. Nie musiał nawet czekać, aż jego płuca zaczną płonąć by utwierdzić się w przekonaniu, że w tym wyścigu o życie już przegrał.

Szukając dla siebie jakiegoś ratunku, wypatrzył dość wysoką furtkę i bez chwili wahania wskoczył na nią jak małpa, upuszczając jednocześnie bezużyteczną siekierę. Mimo, że po drugiej stronie znalazł się błyskawicznie, to Spalacz był już tylko o krok zanim i natychmiast zaczął wspinać się po ogrodzeniu. Na szczęście grube rękawice, które nosił znacząco mu to utrudniały.

Grzesiek dostrzegając w tym swoją szansę, popędził przez działkę, aż do jej skrajnego płotu, a tam wchodząc po stercie zgniłego drewna opałowego, przeskoczył do kolejnej posesji. - Dobra! To moja szansa! - pomyślał, szukając jednocześnie czegoś, co pomogłoby mu przedostać się na kolejną posesje.

Niestety podwórko, na którym wylądował było dość puste i nawet pojedyncze spróchniałe drzewo, nie wyrastało obok ogrodzenia. Zdesperowany przebiegł, więc wzdłuż stojącego na działce budynku i spróbował przejść górą kolejnej furtki. Ta jednak w odróżnieniu od poprzedniczki najeżona była ozdobnymi szpikulcami na szczycie, więc nie udało mu się jej pokonać tak sprawnie jak poprzedniej. Przez to, gdy wyskakiwał na drogę, Spalacz zdążył nadrobić dzielącą ich odległość.

Grzesiek momentalnie poczuł jak wszystko, co nie było osłonięte płaszczem, zaczyna go po prostu parzyć. Odruchowo obejrzał się za siebie, a to, co zobaczył przypominało wycinek piekła na ziemi. Niewykształcony rozgrzał się tak mocno, że powietrze dookoła niego falowało jak we wnętrzu piekarnika. Pod strojem pełno miał żarzących się i jasnych punktów, a ziemia pod jego stopami momentalnie robiła się czarna i spopielona.

Mimo to Grzesiek wciąż liczył, że ogrodzenie powstrzyma potwora chociaż przez chwilę. Niestety wbrew oczekiwaniom ten zamiast wspinać się po furtce, staranował ją po prostu wyrywając z zawiasów. Drugi ratując się przed żarem, który momentalnie stał się nie do zniesienia, wbiegł na kolejne podwórko, a potem wparował do stojącego na nim domu.

We wnętrzu natychmiast usłyszał głośny wrzask rozjuszonego hałasem Gospodarza – CO TU ROBISZ! WYNOŚ SIĘ!!!

Dość młody i sprawny jeszcze niewykształcony, wypadł na korytarz, ale Drugi zupełnie go zignorował, przelatując właściwie przez cały budynek. – Błagam! Niech wdadzą się w walkę! Błagam! – prosił opatrzności, która o dziwo tym razem posłuchała.

Gdy Spalacz dostał się do domu, a korytarz stanął w płomieniach, Gospodarz zareagował na to wyjątkowo agresywnie. Zaniechując momentalnie pościgu za Drugim, rzucił się na nowego intruza blokując mu drogę. Potwory zwarły się, a smród palących ubrań i włosów zaczął wypełniać budynek.

Grzesiek nie czekał na zwycięzcę tego pojedynku i dobiegł w międzyczasie do sypialni. Tam od razu rzucił się do okna, ale nim zdążył je otworzyć, sparaliżowało o dźwięk jaki dobiegł do jego uszu. Agonialny wrzask Gospodarza.

Gospodarze byli właściwie nie zdolni do odczuwania bólu. Jeśli Spalacz był w stanie zmusić tego potwora do krzyku, Drugi nie chciał nawet wyobrażać sobie, co go czeka, jeśli nie ucieknie.

Drżącą ręką chwycił za klamkę i błyskawicznie wyskoczył na podwórze. – Dupa! Jestem w dupie! – wykrzyczał, po raz pierwszy czując ogarniające go przerażenie.

Rozglądając się po okolicy, próbował wypatrzeć jakieś miejsce gdzie mógłby się ukryć. Niestety Spalacz nie dał mu czasu do namysłu. Prawie natychmiast pojawił się na parapecie, pokrywając framugę okna płomieniami. Drugi uciekając od niego, popędził na oślep trafiając na zardzewiałą do granic możliwości siatkę. Przeskoczył przez nią tak szybko jak tylko był w stanie, ale przypłacił to podziurawieniem dłoni. Nie zważając na krew cieknącą mu po palcach, ruszył biegiem wzdłuż drogi. Niestety jego siły zaczynały się właśnie wyczerpywać.

Chociaż Drugi w trakcie swoich podróży wyrobił sobie naprawdę niezłą kondycję, nie mógł przeskoczyć faktu, że uciekając przed Spalaczem nie biegł normalnie, a pędził ocierając się o granice swoich możliwości. Jego nogi dały mu to szybko odczuć, bo po prostu zaczęły drętwieć, a po chwili uginać pod nim jakby chodził na szczudłach. Żeby w ogóle móc iść dalej, zwolnił gwałtownie, a w jego plecy natychmiast buchnęło gorąco.

W środku był już przekonany, że żegna się z życiem. Opierając się o ogrodzenie kuśtykał na sztywnych nogach, przepraszając w duchu wszystkich, których skrzywdził. - To jest kara! To jest kurwa! Kara! Ja wiem, że zasłużyłem ja wiem… Ale kurwa nie tak, nie tak…Boże przepraszam, boże Pierwszy kurwa, przepraszam, przepraszam! Dix, Boże przepraszam…

Każda sekunda trwała teraz wieczność, a Grzesiek w swoim umyśle wymieniał kolejne osoby wobec, których czuł się winny. Było ich tak wiele, że ciągnęło się to i ciągnęło jakby trwało wiecznie. I wtedy dotarło do niego, że trwało wręcz zbyt długo. Na plecach czuł już tylko delikatne ciepło, a niewykształcony wciąż jeszcze nie dopadł do niego, zmieniając przy tym w kupkę popiołu.

Zaskoczony Drugi ośmielił się w końcu spojrzeć do tyłu i wtedy jego oczom ukazał się widok iście groteskowy. Spalacz rozgrzał się już do tego stopnia, że asfalt pod jego stopami topił się niemal natychmiast sprawiając, że musiał on walczyć o każdy krok z klejącą go do podłoża smołą. Do tego po przebrodzeniu ledwie kilku metrów, potwór przewrócił się.

Grzesiek widząc to zatrzymał się, łapiąc w końcu oddech. Z radością obserwował jak niewykształcony z wielkim trudem próbuje się podnieć, ale otaczany przez co raz większą plamę roztapiającego się asfaltu, był już właściwie w pułapce. Smoła zalewała go ze wszystkich stron, a czołgając się gromadził jej na sobie co raz więcej.

Uczucie ulgi oblało Drugiego z taką mocą, że po prostu się roześmiał. – Udało się! Udało! – krzyknął, a po chwili dość nierozsądnie zbliżył się do Spalacza. – I co? Warto było? Powiedz? Warto? – wykrzyczał ledwie parę metrów od potwora.

I wtedy zupełnie nie spodziewanie z pod ciała Spalacza, błysnęło światło. Grzesiek nie zdążył nawet krzyknąć ‘’o kurwa!”, gdy bestia po prostu eksplodowała, a fala uderzeniowa powaliła go na ziemie.

- Jestem debilem…- wyszeptał Drugi, zamykając oczy. – Jestem, debilem…

***

Przed Miastem Przychodnia, zgromadził się istny tłum ludzi. Byli tam zarówno strażnicy ubrani w dawne stroje ratowników medycznych, mieszkańcy oderwani od codziennych obowiązków, ogrodnicy z sąsiednich szklarni z twarzami wciąż brudnymi od ziemi oraz zwykli wędrowcy goszczący akurat w osadzie.

Wszyscy zebrani jak jeden mąż, wpatrywali się w chmurę dymu, unoszącą się właśnie nad pobliskim osiedlem. - Co tam się stało? Myślicie, że ktoś rozdrażnił Spalacza? Biedny głupiec, pewnie już dawno nie żyje…- szeptali między sobą z wyraźnym przejęciem.

Gromada była tak zaaferowana tym niecodziennym widokiem, że nikt nie zwrócił nawet uwagi na mężczyznę wyłaniającego się właśnie u skraju drogi.

Drugi zatoczył się ciężkim krokiem. Kolana miał tak sztywne, że całą swoją uwagę musiał skupiać na utrzymaniu równowagi. Walka o każdy krok, który nie skończył się rozbiciem szczęki, miała jeden pozytywny aspekt. Dzięki niej przynajmniej częściowo zapominał o bólu w mostku oraz o dłoniach tak oblepionych w krwi, że z ledwością był w stanie je zamknąć. Przez swój pokraczny, prawie pijany chód, musiał w tym momencie wyglądać jak jakiś niewykształcony. Na szczęście wszyscy strażnicy miasteczka zajęci byli obserwowaniem nieba i nikt omyłkowo nie zaczął do niego strzelać.

Dopiero gdy Grzesiek był już parę metrów od tłumu, kilka osób zerknęło na niego przelotnie, ale w konkursie o zainteresowanie wyraźnie przegrywał z dymem. Mijając wciąż snujących swoje teorie mieszkańców, westchnął tylko nad poruszeniem jakie przypadkowo wywołał i skierował się w stronę szpitala.

Miasto Przychodnia, nie mogło konkurować ze Zwrotnicą pod względem wielkości. Mimo, że szpital powiatowy w Krańcowie był dwu członowym molochem to i tak zajmował nie porównywalnie mniejszą powierzchnie niż całe odcięte za torami osiedle. Za to podobnie do faktorii Siwego, stawiano tu na jakiś rodzaj wytwórstwa. Grzesiek szybko zauważył ogromne szklarnie ustawione na terenie praktycznie całego dawnego parkingu oraz prowadzące do nich rury z dawnej przy szpitalnej kotłowni. Ta sądząc po wydobywającym się z komina dymie pracowała w najlepsze, zapewniając rośliną odpowiednią do wzrostu temperaturę.

Za pewne gdyby Grzesiek nie czuł, że zaraz umrze, przyjrzałby się temu wszystkiemu z bliska. Teraz jednak marzył już tylko o tym, żeby umyć i obandażować ręce, a potem w końcu usiąść. Najlepiej na kilka tygodni.

Wiedziony ogromnym znakiem Drugi, powłóczył do dawnej izby przyjęć, gdzie wedle tabliczek informacyjnych, obowiązek mieli meldować się wszyscy nowo przybyli do miasteczka.

Po przekroczeniu progu pomieszczenia szybko zauważył, że jest ono wyjątkowo czyste jak na to, co zazwyczaj można było zobaczyć w Martwym Świecie. Gdyby nie dobudowany w miejscu szatni skład broni, pilnowany zresztą przez pogrążonego we śnie strażnika, Grzesiek przysiągłby, że trafił na budynku dopiero po resecie.

Wycieńczony błyskawicznie wypatrzył wolne krzesło, na które opadł bez pytania. Uczucie ulgi jakie odczuł w swoich ciężkich jak cement nogach sprawiło, że z ust wyrwało mu się krótkie jęknięcie. Wtedy też okazało się, że oprócz śpiącego strażnika i Drugiego w pomieszczeniu był ktoś jeszcze.

Mężczyzna, który za pewne zajmował się rejestrowaniem przybywających, był tak zajęty obserwowaniem tłumu przez okno, że dopiero teraz zanotował obecność nowo przybyłego do miasta Grześka. - O sorry… - rzucił pośpiesznie, wracając natychmiast z powrotem do biurka. – Cholera jasna nie szedłeś może szlakiem? Nie wiesz, co tam się stało?

Drugi słysząc to pytanie, ledwo powstrzymał się żeby nie wznieść oczu do góry. - Chyba jakiś DEBIL, wkurzył Spalacza… - odparł kładąc wyjątkowy nacisk na słowo „debil”. - Słuchaj, masz może jakiś bandaż? Trochę się otworzyłem po drodze. – dodał po chwili demonstrując zakrwawione dłonie.

Mężczyzna zerknął na nie przelotnie i wykrzywił się natychmiast dostrzegając dziury po siatce. – Jasne! W końcu to dawny szpital… To znaczy, nie żeby coś z dawnego wyposażenia jeszcze tu bardzo było, ale… Cholera wiesz o co chodzi…- zagadywał, wyraźnie zdenerwowany faktem, że ktoś prawie przemknął mu się za plecami. Sięgając do jednej ze swoich szafek, wyciągnął samochodową apteczkę i sporą butelkę płynu do odkażania. - Trzymaj! - powiedział, podając opatrunki Grześkowi. – Słuchaj, to jak się ogarniasz spytam tylko? Masz kartę pobytu?

Drugi pokręcił głową. - Jestem tu pierwszy raz. – wyjaśnił niezgrabnie oplątując ręce bandażem.

Urzędnik skinął głową i wyciągnął z kuwetki na blacie jakiś dokument. – To musimy założyć ci kartę. – wyjaśnił, notując datę. – Rób swoje, a ja zadam ci w tym czasie parę pytań. Od jak dawna jesteś w Nowym Świecie?

Grzesiek zmarszczył czoło. Po spotkaniu ze Spalaczem i jego niespodziewanym finale, był tak roztrzęsiony, że ostatnie, na co miał ochotę to jakikolwiek wywiad. - Za długo… - stwierdził dobitnie, a urzędnik uniósł znacząco brwi.

- Jak my wszyscy, ale muszę coś wpisać. – wyjaśnił, zawisając z długopisem nad kartką.

Grzesiek spuścił głowę i westchnął po raz kolejny. Wiedział, że formalności i tak go nie miną, postanowił więc ich nie utrudniać i po prostu przebrnąć przez nie jak najszybciej. - Powiedzmy, że jakieś sześć lat. – skłamał, obserwując jak mężczyzna wpisuje coś w rogu kartki, a potem spogląda z powrotem na niego.

- Ok? Brałeś udział w walkach z Zarzeczem? -

Grzesiek pokręcił głową, a urzędnik notował dalej wypytując go o pseudonim, ewentualne zatargi z członkami dawnych Zarzeczan lub Weteranami, stosunek do Armii Daniela, główne źródło utrzymania i inne podobne bzdety. Całe przesłuchanie trwało dobrych kilkanaście minut i było zdecydowanie o wiele bardziej skrupulatne niż to, którego doświadczył odwiedzając Zwrotnicę.

Po dokończeniu formalności, urzędnik wręczył Grześkowi małą plakietkę z napisem ‘’gość”, a jego teczkę złożył w archiwum. Potem spytał jeszcze o jedną i chyba najbardziej kluczową rzecz. – Masz czym zapłacić za pobyt? Jeśli nie, to jestem zobligowany poinformować cię, że obecnie możesz odpracować maksymalnie dwa dni. Chociaż nie wiem czy z tymi rękoma…

- Mam trochę biletów. – wtrącił Drugi. – Zresztą nie zabawię tu długo. Szukam kogoś…

- Tak? – spytał zaciekawiony urzędnik. – A kogo konkretnie? Któregoś z mieszkańców? Jeśli tak mogę pomóc…

Grzesiek zastanowił się przez chwilę czy powinien powiedzieć prawdę, ale szczerość mogła w tym wypadku uchronić go przed bezsensownym błądzeniem po budynku. - Dziewczyny na którą mówią Dix. – wyznał w końcu. – Odwiedza może miasto?

Urzędnik słysząc pseudonim popatrzył na niego wyraźnie zaskoczony, a potem spytał podejrzliwie. – A w jakim celu jej szukasz?

- Nawet jakbym przyszedł ugryźć ją w tyłek, to przecież nie powiedziałbym ci prawdy…- zakpił w myślach Drugi, wymyślając naprędce najbardziej odczepną i wymijająco odpowiedź, jaka przyszła mu do głowy. – O znamy się jeszcze ze Starego Świata. Pomyślałem, że skoro jestem w okolicy to wpadnę i wypijemy razem kawę…

- Jasne. – stwierdził wyraźnie nieprzekonany urzędnik, zmieniając zupełnie ton. – Twoja „znajoma” odpowiada obecnie za ochronę naszego miasta i nie wiem czy będzie miała czas na wspominki przy kawce. No, ale na razie ze spotkania nici, bo i tak jej tu nie ma.

Grzesiek przysiągłby, że mężczyzna nie mówi całej prawdy i ukrywa coś ważnego. Nie miał jednak jak zmusić go do mówienia, a jeśli chciał w ogóle mieć szansę na spotkanie z Dix to i tak musiał dostać się do miasta. - Ok! Dzięki. – powiedział, udając, że w zachowaniu swojego rozmówcy, nie zauważył niczego dziwnego. - Jeśli by wróciła mógłbyś dać jej znak, że Drugi czeka? – spytał na koniec, a urzędnik skinął niepewnie głową nie spuszczając z niego wzroku. - To mogę już wejść? – dopytał, patrząc znacząco w stronę korytarza.

Odpowiedzi nie uzyskał od razu. Gryzipiórek obserwował go jeszcze przez dłuższą chwilę, z wyraźnie zaniepokojoną miną. Grzesiek nie miał nawet cienia wątpliwości, że spowodowane to było tym, że spytał o Dix. Tylko czemu dokładnie? Była tutaj tak ważna? Tak niebezpieczna? Miała aż tylu wrogów?

Na szczęście pracownik biura meldunkowego, nie mógł chyba znaleźć powodu by zatrzymywać go dłużej. - Zostaw jeszcze broń w przechowalni i opłać pobyt w dawnym pokoju pielęgniarek. – stwierdził wyraźnie niespokojny. - To będzie tym korytarzem za drzwiami w lewo. – dodał, wskazując ręką kierunek. - Potem jesteś wolny. Broszury o prawach obowiązujących w mieście są rozwieszone na ścianach w głównym holu. Radzę się zapoznać… - po tej sugestii, zawołał do ciągle śpiącego strażnika. – Marek! Zabierz broń od pana!

Strażnik zamlaskał wybudzony z drzemki i podniósł się powoli, spoglądając na Grześka nieprzytomnym wzrokiem. – Proszę tutaj… - ziewnął przeciągając się.

Drugi podszedł posłusznie do jego biurka, ale i tak nie bardzo miał co zdawać. – Słuchajcie może to się wam wyda dziwne, ale żadnej broni nie mam. Właściwie to nawet noża..

Urzędnik i dopiero przebudzony strażnik, popatrzyli na niego jakby chciał ich jawnie zrobić w balona. – Przyszedłeś na Zarzecze nieuzbrojony? – spytał ten pierwszy.

Drugi wzruszył ramionami. – No miałem siekierę… Ale zgubiłem po drodze...

Strażnik z nerwową miną sięgnął po ręczny wykrywacz metalu. – To się akurat sprawdzi. – wydyszał, podchodząc do Grześka, żeby go przeszukać.

Po dość nieprzyjemnym i długim sprawdzaniu. (Strażnik uparcie nie chciał uwierzyć, że ktoś podróżujący po Zarzeczu nie ma przy sobie broni) Grzesiek mógł w końcu opłacić dwadzieścia cztery godziny pobytu, za równowartość sześćdziesięciu biletów i udać się do głównej części Miasta Szpitala. W odróżnieniu od pomieszczenia, które odwiedził na początku, samo miasteczko nie robiło już tak dobrego wrażenia. Podobnie do wielu innych osad, jakie mijał w Martwym Świecie, było ono typową brudną i zatłoczoną graciarnią, pasożytującą na tym, co pozostawił po sobie Stary Świat.

Główny hol poczekalni zamieniony został na ciasny i przepełniony ludźmi rynek. Mikroskopijne stragany budowane były z mebli szpitalnych, przez co prawie wszystkie miały ten sam brudno biały kolor. Asortyment, jaki sprzedawano był już natomiast, abstrakcyjnie różnorodny. Na targowisku kupić można było właściwie wszystko; owoce w puszkach, ubrania i buty, alkohol, namioty i śpiwory, papierosy, przybory do szycia, sprzęt medyczny, broń białą. Jednym słowem wszystko i nic, a połapanie się w tym chaosie, żeby znaleźć coś, czego się konkretnie szukało, graniczyłoby z cudem.

Kawałek za rynkiem idąc głównym korytarzem, znajdowały się jadłodajnie. Te lepsze zajmowały dawne gabinety NOM (nocnej i świątecznej opieki medycznej), a te gorsze rozkładały się bezpośrednio w holu. Przez to w powietrzu na całej długości skrzydła, czuć było przepalonym olejem oraz gazem, a ściany ociekały po prostu od tłuszczu.

Skuszony zapachami oraz perspektywą kolejnego posiedzenia Drugi, postanowił zatrzymać się na śniadanie w naleśnikarni, gdzie zapłacił niebagatelną sumę prawie stu biletów za mały talerz naleśników z cukrem i jabłkami. – Mają tu naprawdę sporo, nawet świeże owoce…- pomyślał, zapychając żołądek słodkościami z taką szybkością, że ten groził powoli pęknięciem. – Ale ekonomia jest bez względna. Jeżeli ktoś tak bogaty jak właściciel faktorii, wylicza swój rachunek na cztery tysiące biletów tygodniowo, ile musi zarabiać przeciętny mieszkaniec? Głupie naleśniki to już abstrakcyjny wydatek, droższy nawet niż doba pobytu tutaj. Knajp jest tu zatrzęsienie, ale większość stoi pusta. Jeżeli już gdzieś jest kolejka, to tam gdzie sprzedają jakieś najtańsze barachło, a i tak jak na liczbę mieszkańców nie powiedziałbym, że mają tłoczno. No i przeważnie stołują się tu weterani...

Drugi sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej pozostałe bilety. – Sporo już przejadłem…- pomyślał z grozą. – Pobyt w Zwrotnicy, Drink z Jezz, popijawa z Mike’m, kolacja i piwko w Stancji, teraz pobyt i śniadanko tutaj. Chryste, muszę ogarnąć ten jęzor, bo zanim opuszczę Krańcowo zostanę gołodupcem.

Podczas gdy Grzesiek przeliczał pozostałe pieniądze, korytarzem przewijały się gromady ludzi. Większość stanowili stali mieszkańcy, których łatwo można było poznać, bo nie musieli nosić plakietek na piersi. Odwiedzających, jak na razie nie widział zbyt wielu, a przynajmniej jeśli porównywało się to miejsce ze Zwrotnicą.

Szczególną uwagę Drugiego przykuł mężczyzna cierpiący na defekt. Jako, że nie nosił on kominiarki, widać było w jak strasznym i zaawansowanym stadium była jego choroba. Głowę miał jak jajko powleczone na gładko ludzką skórą, bez śladu pojedynczego włosa czy najmniejszego wybrzuszenia. Malutkie oczy i usta ginęły zupełnie na twarzy bez żadnych rysów, a jego nos zniknął gdzieś zupełnie zastąpiony jedynie małymi szparkami.

Obecność chorego nie zwracała szczególnej uwagi ani wśród mieszkańców, ani tym bardziej weteranów, co mogło oznaczać, że defektowcy byli tu dość częstym widokiem. – No tak. – stwierdził Drugi. – Przecież Dix założyła organizacje zrzeszającą dotkniętych defektem. Jeżeli jej grupa została najęta do ochrony szpitala, podobnych postaci będzie tutaj sporo.

Przechodzący chory z jakiegoś powodu przyglądał się Grześkowi dość długo i natarczywie, co z początku wydało mu się dziwne, ale potem uświadomił sobie, że jego ubiór mógł po prostu rzucać się w oczy. W końcu ciężkie płaszcze i t-shirty z numerami, nie były codziennym widokiem nawet w Martwym Świecie.

Gdy cierpiący na defekt oddalił się, Grzesiek wrócił do przeliczania pieniędzy i z żalem stwierdził, że zostało mu jedynie 410 biletów. – Ech, koniec z folgowaniem sobie. Gdyby udało mi się oszczędzić resztę, może dałoby radę kupić chociaż dobry nóż przed opuszczeniem Krańcowa…

W tym wypadku dalsze siedzenie w otoczeniu zapachów dobiegających z naleśnikarni, było już zbyt dużym zagrożeniem dla portfela. Drugi nie mając innego pomysłu postanowił przespacerować się po szpitalu w oczekiwaniu na pojawienie się Piątej. Niestety jego zwiedzanie było dość mocno ograniczone, bo do większości miejsc wchodzić mogli tylko mieszkańcy, a o przestrzeganie tego dbały nie tylko wymalowane na ścianach znaki, ale również uzbrojeni strażnicy.

Tak naprawdę poza rynkiem w holu i noclegownią w dawnym oddziale położniczym, z ciekawszych miejsc goście mogli odwiedzać jedynie specyficzną strefę „rekreacyjną”.

Strefa ta zajmowała praktycznie cały łącznik między gmachami szpitala i była w zasadzie ogrodem zamkniętym pod dachem. Na podłodze rozłożona była sztuczna trawa. Po ścianach piął się Hedera Helix czyli bluszcz domowy, w długich balkonowych doniczkach rosły kwiaty Sandevilla, a gdzie było to możliwe wciśnięte były donice z Palma Kentia. Grzesiek znał te wszystkie rośliny, bo przez trzy miesiące próbował umówić się z pewną zakręconą kwiaciarką z Warszawy. – I kto powiedział, że flirtowanie nie jest rozwijające? – pomyślał zadowolony rozsiadając, się na jednej z ławeczek ustawionych pod ścianami.

Specyficzny zapach generowany przez nagromadzenie roślin, był tu naprawdę przyjemny i przypominał powietrze jakim oddychało się w lesie. W normalnych warunkach wykończony Drugi pewnie natychmiast by przysnął, ale myśl o ponownym spotkaniu z Dix ciągle go rozbudzała. – Cholera, jeszcze trochę… Oby tylko wróciła dzisiaj…

Odcięty od świata wyobrażał już sobie, jak przytula się do niej na powitanie i dotyka policzkiem jej pięknych czarnych włosów. A kto wie? Może nawet uradowana dziewczyna, widząc uznanego za zmarłego kompana, nie będzie mogła powstrzymać emocji i od razu obdarzy go głębokim pocałunkiem?

Grzesiek poruszony tą wizją nie mógł powstrzymać uśmiechu kwitnącego mu na twarzy, obficiej nawet niż otaczającego go rośliny, Niestety do rzeczywistości ściągnęło go sumienie, które jak zawsze głosem Pierwszego, określiło go mianem „dewianta”

- Zjebana psychiko, udało ci się. – prychnął pod nosem rozglądając się jednocześnie czy nikt nie widzi, że gada do siebie. - To naprawdę zabrzmiało jak Pierwszy

W strefie rekreacyjnej był na szczęście właściwie sam. Oprócz niego krążyła tam jeszcze tylko dziewczyna odpowiedzialna za rośliny. Chociaż nie mogła ona równać się pięknością z Dix w jego wyobraźni i tak utkwił w niej wzrok.

- Do Jezz też ci trochę brakuje…- pomyślał tęsknie. – Zresztą po co ja w ogóle to sobie robię? Gdy tylko przekonam Dix do opuszczenia tego miejsca, nigdy więcej tu nie wrócę…- niespodziewanie Grzesiek poczuł nagle coś dziwnego. Uświadamiając sobie, że nie zobaczy więcej Jezz zrobiło mu się z jakiegoś powodu wyjątkowo przykro. – Przestań, rozmawialiście jeden wieczór. – skarcił się w myślach. – No, ale fakt Jezz to był Anioł. Szkoda jej… - szepnął pod nosem.

Przez chwilę pomyślał nawet, że wracając z Dix, mógłby zahaczyć o Zwrotnicę i spróbować przekonać dziewczynę do opuszczenia Krańcowa. Szybko jednak porzucił ten szalony pomysł. Jezz prawie go nie znała, miała w Zwrotnicy przyjaciół i ludzi, których lubiła. Wyjaśnianie jej, że powinna porzucić to wszystko bo Nowy Dwór nie zostawi tu kamienia na kamieniu, wydawało mu się po prostu abstrakcyjne. Gorzej byłoby chyba nawet gdyby dziewczyna mu uwierzyła. Drugi mógłby wtedy skończyć, jako przewodnik całej armii uciekinierów w Martwym Świecie, a prawda była taka, że ledwo radził sobie tam podróżując samemu.

W międzyczasie nieświadoma bycia przyrównywaną do dwóch piękności z Krańcowa, opiekunka ogrodu skończyła podlewać rośliny i zostawiła Grześka. Ten rzucił za nią ostatnie tęskne spojrzenie i wtedy zobaczył coś, czego zaślepiony wdziękami kobiety nie dostrzegł wcześniej. Po środku łącznika stała ogromna tablica pamiątkowa, przypominająca trochę płytę nagrobną.

Zaciekawiony podszedł do niej i szybko ocenił, że musiała ona mieć dla mieszkańców jakąś szczególną wartość symboliczną. Dookoła kamiennego podestu ustawione były świece, z których część wciąż jeszcze się paliła, a pod samą tablicą złożony był bukiet świeżych kwiatów. Okazało się też, że pierwsze skojarzenie Grześka z płytą nagrobną, nie wiele mijało się z prawdą. Na tablicy wykuty był bowiem napis:

Pamięci cywilnych mieszkańców Miasta Szpitala, wymordowanych w bezdusznym ataku gazowym przez Armię Daniela. Niech spoczywają w pokoju wiecznym.

Pod spodem wymieniona była zaś wyjątkowa obszerna lista imion i nazwisk.

Grzesiek był pewien, że obiło mu się o uszy to wydarzenie. Niestety opowieść Mike’a z której czerpał wiedzę o Krańcowie była naprawdę długa, chaotyczna i słuchana pod wpływem alkoholu, więc sporo szczegółów uciekło mu gdzieś w jej trakcie. - Tak wiele rzeczy wydarzyło się podczas mojej nieobecności. – stwierdził w myślach. – Każde miejsce jak nie patrzeć toczy swoją historię… Czasem wyjątkowo przerażającą historię.

W trakcie gdy Drugi skupiony był na odczytywaniu nic nie mówiących mu nazwisk, niespodziewanie podszedł do niego mężczyzna cierpiący na defekt. Tylko po stroju rozpoznał, że był to ten sam którego widział wcześniej przy jadłodajniach. – Przepraszam dobry człowieku. Czy nie miałbyś może pół biletu na strawę dla biednego chorego weterana? – spytał, wyciągając trzęsącą rękę.

Zaskoczony Grzesiek chwycił się za odruchowo płaszcz. – Biletu? Tak, oczywiście … - wyszeptał grzebiąc po kieszeniach i dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że głos obcego wydał mu się wyjątkowo dobrze znany. Z oczywistych względów, nie był jednak w stanie rozpoznać kto stoi przed nim. Wyciągając w końcu pieniądze wręczył obcemu równowartość dwudziestu biletów, a ten skłonił mu się nieco teatralnie.

– O dziękuje! Dziękuje dobry i hojny panie. Jestem taki biedny i chory na defekt… - powiedział mężczyzna głosem w którym zamiast wdzięczności, przebijała się wręcz groteskowa kpina.

Dopiero ten rodzaj zachowania, zdradził Grześkowi komu właśnie wręczył jałmużnę. – Daniel!? – zawołał zaskoczony, a chory mężczyzna uciszył go, prawie wciskając mu przy tym rękę w usta.

- Nie wypowiadaj tu na głos mojego imienia. – syknął. - W tej okolicy to przyciąga straszne nieszczęścia. To jak gwizdanie na statku albo wołanie do studni…

- Co ty tu w ogóle robisz? – wyszeptał szczerze zaskoczony Drugi.

- Dziwne pytanie jak na kogoś, kogo w ogóle nie powinno tu być. – odparł Daniel, a na tym co zostało mu z ust pojawił się grymas, którego nie sposób było określić. – Muszę mimo to przyznać, że chyba obaj nie nadużywaliśmy masła. Skoro po tylu latach ja rozpoznałem cię w tłumie, a ty mnie w tej niezbyt przystojnej formie po samym głosie. Nie mniej dla mnie koszulka była pewną sugestią.

Grzesiek słysząc to, pomasował odruchowo dwójkę na swoim torsie.

Mimo, że Daniel podobnie do Dix był kiedyś członkiem Pierwszej Grupy, Grzesiek nie był zadowolony z tego niespodziewanego spotkania. Tak naprawdę zmierzając do Krańcowa, liczył po cichu, że będzie on jednym z tych, którzy nie przetrwali do jego przybycia. Z kolei po opowieści jaką usłyszał od Mike’a utwierdził się w przekonaniu, że Daniel powinien sczeznąć razem ze swoją Armią.

- Co mogę powiedzieć. – rzucił Drugi, ledwo kryjąc, że to spotkanie nie bardzo jest mu na rękę. – Masz po prostu bardzo charakterystyczny głos…

- Heh…- przytaknął Daniel, wkładając ręce do kieszeni. – To jak było po tamtej stronie?

- Długo by opowiadać. A ty z tego co widzę nie bardzo masz czas na długie opowieści. – odparł wymijająco Drugi. – I na serio! Twoja zbrodnia ma tu swój pomnik. Nie powinieneś raczej, kierować się teraz w stronę wyjścia? Najlepiej biegiem?

- O Jezu zbrodnia zaraz…- jęknął zirytowany Daniel, spoglądając na tablicę. – Gdzie drwa robią tam wióry lecą. Gdzie jest wojna tam fruwają odłamki. Szkoda, że nikt nie zrobił tablicy pamiątkowej, ilu nowoprzybyłych wymordowali ludzie z Zarzecza.

Grzesiek zmarszczył czoło, nie szczególnie uznając ten rodzaj tłumaczenia. - Nie mniej chyba tu za tobą nie przepadają... – wtrącił dość głośno, mając cichą nadzieję, że Daniel zakończy rozmowę w obawie o swoje zdemaskowanie.

Niestety jak na złe łącznik był w tym momencie praktycznie całkiem pusty i mężczyzna nie musiał przejmować się, że ktoś ich przypadkiem podsłucha, więc zagadywał dalej. - Myślę, że „nie przepadają” to wielkie niedoszacowanie. – stwierdził z dumą, której pochodzenia Grzesiek nie bardzo potrafił pojąć. – Oni mnie tu nienawidzą, jak babcia klozetowa epidemii czerwonki.

Drugi uśmiechnął się krzywo słysząc to porównanie. Jednocześnie zastanawiał się jak najszybciej stracić zainteresowanie Daniela. – Cóż. Jeśli chodzi o mnie, włóczyłem się trochę po Martwym Świecie próbując wrócić do Krańcowa. Ale jak widzisz zeszło mi się i teraz nadrabiam zaległości.

- O Pierwszym i Dix już słyszałeś? – wtrącił Daniel, a Grzesiek skinął głową. – A o Brygadzie 90? Dzikim? Wojnie ze Smutnym?

- Zdążyłem się nasłuchać… - odparł dość szczerze Drugi, bo o wszystkich wydarzeniach pobieżnie dowiedział się od Mike’a

- Ja z kolei chętnie bym posłuchał, jak to jest tam... – stwierdził Daniel sprawiając, że Grześkowi, aż zagotowały się wnętrzności. Ostatnie czego chciał to natknąć się na Dix w jawnie wrogim jej towarzystwie. – Ale jak sam raczyłeś wspomnieć, czasu nie mam za dużo. – dodał po chwili, sprawiając, że Grzesiek odetchnął w myślach z ulgą. - Obecnie bardzo próbuję nie umrzeć, a zaspokajając twoją ciekawość. To zarówno jedno z ostatnich miejsc gdzie powinienem być i jednocześnie gdzie mogę uzyskać pomoc.

To był chyba pierwszy raz, gdy coś w rozmowie z Danielem wydało się Drugiemu interesujące. Na jaki rodzaj pomocy mógł liczyć ktoś, cierpiący na właściwie przedostatnie stadium defektu? Nawet naukowcy z Nowego Dworu, mieliby problem, żeby coś poradzić w tej sprawie. - Pomoc? – spytał wyraźnie już zaintrygowany Drugi. – jaką niby?

Daniel zaśmiał się szyderczo, a przez to, że nie posiadał nosa, zabrzmiało to trochę jak charczenie Mopsa. - Tym miastem zarządza taki koleś, Biały. – zaczął tłumaczyć. - Gość jest stary jak woda w Nilu, ale umie się posługiwać jednym z najrzadszych błędów jakie można spotkać. On uzdrawia! Do tego jest w tym tak dobry, że może nawet cofnąć Defekt...

Grzesiek słysząc to, aż podniósł brwi. Uzdrawianie, było jednym z najrzadszych błędów spotykanych nie tylko w Krańcowie, ale w całym Martwym Świecie. Ludzie, którzy umieli się nim posługiwać w wielu miejscach traktowani byli wręcz z czcią. - Ciekawe. – stwierdził Drugi. – To zaklepałeś już sobie termin?

- Wejściówkę mam załatwioną od kilku dni…- westchnął Daniel, a po jego tonie słychać było, że stracił nieco na pewności. – Tylko jest pewien szkopuł. Nie wspominając już o tym, że nikt tu nie może się dowiedzieć kim jestem naprawdę, to jeszcze facet ma strasznie pokręconą Pierwotną Wolę. Żeby ci pomógł, musisz wzbudzić jego współczucie, a ja słabo radzę sobie z udawaniem życiowego nieudacznika...

Grzesiek już po tych kilku wymienionych zdaniach, zauważył, że Daniel nie zmienił się z charakteru prawie wcale i musiał przyznać, że rzeczywiście był on zbyt butny żeby się przed kimś płaszczyć. Nawet próbując ratować swoje życie. - Więc co zrobisz? – spytał mając już naprawdę nadzieję, że ta rozmowa zbliża się do końca.

- Na razie kombinuje. – odparł Daniel. – Próbuję wymyślić jakąś wzruszającą historię, ale cholera… Nawet jak coś dobrego uklecę, to jakoś nie opowiadam tego z przekonaniem. I tak snuje się tutaj. Podejście mam tylko jedno, więc jak coś zepsuje kaplica… – nagle jego pomniejszone Defektem oczy, skupiły się na Drugim. – Ej nie chciałbyś może pomóc staremu druhowi z Pierwszej Grupy?

Słysząc to Grzesiek już nawet nie był w stanie ukryć, że po prostu zdębiał. - Właściwie to chciałem się spotkać z Dix. Nie bardzo mam teraz…- zaczął się tłumaczyć, ale Daniel wszedł mu w słowo.

- Dobrze się składa! Może rozmyta liże akurat stare kule Białego? – rzucił złośliwie – Jak pójdzie z fartem, to akurat ja się wyleczę, a ty przyłączysz do trójkąta. Może jak dobrze popieścisz, to streści ci jak parę razy próbowała zabić twojego kumpla Pierwszego…

- To jak niby miałbym ci pomóc? – prychnął Grzesiek, mając i tak w zamiarze zanegować każdy pomysł Daniela.

Ten o dziwo miał już ułożony dla niego cały scenariusz. - O nic trudnego. Nikt cię tu nie zna, więc sprzedasz Białasowi historię, że jestem twoim bratem i opiekowałem się tobą w Nowym Świecie. Narażając dla ciebie życie w walce z niewykształconymi, zachorowałem na defekt i teraz cierpisz niewyobrażalne katusze, patrząc jak umieram. Stary się popłaczę, wyleczy mnie z choroby ja wrócę do siebie, a ty sobie pogadasz z Dix? To jak?

- No nie wiem… - westchnął Drugi. – Nie uważasz, że jak odzyskasz twarz, może się zrobić nieco, szumnie?

- Proszę cię! – prychnął Daniel. – Biały w życiu mnie na oczy nie widział, a nawet jeśli gdzieś widział jakiś plakat, to w życiu nie uwierzy, że przyszedłem aż tutaj. Pewnie stwierdzi, że muszę być kimś równie przystojnym.

Mimo pewnego tonu mężczyzny, widać było, że jest on po prostu zdesperowany. Jego plan był idiotyczny i nawet jeśli nie Biały, to ktoś ze szpitala na pewno rozpozna wyleczonego przywódcę Armii. Oczywiście Daniel umierał i nie miał już nic do stracenia, ale Drugi nie bardzo miał ochotę iść na dno razem z nim. - Grubymi nićmi szyte… - prychnął. – Chyba nie skorzystam

- To może ujmę to inaczej…- fuknął Daniel, zbliżając się do Drugiego tak, że prawie zetknęli się czołami. – Mimo, że jestem na skraju życia, lepiej mieć we mnie przyjaciela, niż wroga… Wiesz, że dowodzę fanatyczną armią? Jeszcze zanim umrę, mogę ci skrajnie utrudnić egzystencje w Krańcowie. - wyszeptał jadowicie.

- Świetnie! Po prostu świetnie! – przeklął w myślach Drugi. Ostatnie czego teraz potrzebował, to być powiązanym z osobą, która jest tu uważana za wroga publicznego numer jeden. Godząc się na pomoc Danielowi, w najlepszym wypadku już za chwilę, będzie musiał stąd uciekać z łatką sojusznika Armii. Niestety alternatyw nie było zbyt wiele. Gdyby chociaż jakiś strażnik pojawił się na łączniku i dał Grześkowi szansę na wezwanie pomocy. Niestety Daniel doskonale wybrał miejsce w, którym go osaczył. Czy to ze względu na porę, czy może panując tu zwyczaje, łącznik był po prostu pusty. Jedyną opcją byłaby jeszcze walka, ale Drugi musiałby się zmierzyć z oficjalnie najsilniejszą osobą w Krańcowie.

- Kurwa! Jak tylko stąd wyjdę, nigdy więcej nie założę T-shirtu z wielką dwójką. – pomstował Drugi, spoglądając na Daniela z niechęcią. – Dobra nie chcę kłopotów, więc spróbuję ci pomóc. Tylko nie kozacz i daj mi mówić! Będę przekonujący…

- Gra idzie o moje życie! – odparł Daniel. – Myślisz, że w tej sytuacji nie zachowam powagi?

Zmierzając na spotkanie z Białym, Grzesiek denerwował się prawie tak bardzo jakby znowu miał zmierzyć się ze Spalaczem. Daniel wpakował go w takie bagno, że gorsze ciężko było sobie wyobrazić. Czuł się teraz tak, jakby miał przy sobie tykającą bombę i nie trudno było się temu dziwić. Weszli bowiem do najbardziej strzeżonej części dawnego Szpitala. Strażników z bronią było tutaj więcej niż cywili bez broni, do tego wszyscy wyglądali jakby mieli za sobą co najmniej dwie wojny. Oczywiście co chwila musieli też tłumaczyć się komuś co tu robią i za każdym razem okazywać stosowną przepustkę. Daniel udający chorego na defekt weterana i to w ostatnim stadium, dostał pozwolenie na przyjście z opiekunem, którego odgrywał teraz Grzesiek.

Oczywiście w tym momencie zdemaskowanie jeszcze im nie groziło. Daniel bez twarzy był właściwie nie do rozpoznania, a Drugiego poza Dix nikt tutaj nie znał. Grześka przerażała jednak myśl o tym, co stanie się, jeśli Biały rzeczywiście uzdrowi jego niechcianego kompana. Czy zdąży wtedy wyjaśnić, że został przymuszony do pomocy? Czy może wezmą go od razu za lojalistę armii i zastrzelą na miejscu.

Drugi główkował najintensywniej jak tylko umiał, szukając potencjalnego wyjścia z tej paskudnej dla siebie sytuacji, ale wszystko działo się zbyt szybko. Nim zebrał w sobie dość odwagi, by wykrzyczeć do strażników, że towarzyszy Danielowi, minęli ostatni punkt z przepustkami i stanęli w poczekalni przed gabinetem samego Białego. Tam jak na złe nie było choćby żywego ducha.

- Kurwa mać! – zagadnął Daniel, gdy już usiedli pod drzwiami. – Facet jest chyba jakimś paranoikiem. Ja dowodzę Armią! Dosłownie ARMIĄ, a w życiu nie miałem przy sobie takiej obstawy.

Ilość obrońców niepokoiła nie tylko Daniela. Grzesiek zakładał, że w najgorszym wypadku będą oni musieli uciekać z gabinetu mężczyzny, czy to razem czy osobno. Przy takiej ochronie sąsiadujących pomieszczeń, było to wyzwanie karkołomne, o ile w ogóle możliwe.

- Może życie nauczyło go ostrożności? – stwierdził retorycznie Drugi. – Z tą mocą, pewnie nie raz próbowano go porwać. No i jeśli sam jest stary i nie potrafi walczyć, ciężko się dziwić, że tak to tutaj wygląda. Kiedy w ogóle mamy wejść?

Daniel popatrzył na swoją przepustkę, mrużąc oczy jakby nie dowidział. – Trudno powiedzieć nic tu nie jest napisane…

- To może zapukamy? – zaproponował Drugi, który marzył po prostu o tym, żeby ta sytuacja rozwiązała się jak najszybciej.

- Chyba się nie obrażą, zważywszy, że dni życia mogę już policzyć na palcach bez paznokci… - oznajmił Daniel podnosząc się z krzesła i natychmiast załomotał do drzwi gabinetu.

Wyjątkowo ciche i słabe – Zapraszam. – dobiegło natychmiast ze środka.

- Gotowy? – spytał Daniel i nie czekając na odpowiedź, wparował do pomieszczenia nieco zbyt gwałtownie.

Grzesiek wszedł tuż za nim i zamarł ledwie krok za drzwiami, przeklinając w myślach Daniela, Martwy Świat i swojego pecha. W gabinecie stała gromada uzbrojonych ludzi w czerwonych strojach, ewidentnie czekając na ich przybycie. Najprawdopodobniej byli to członkowie założonej przez Dix grupy, nazywanej Defektem. Tylko, że nieliczni z nich cierpieli jeszcze w ogóle na defekt. W większości spoglądały na nich zwyczajne ludzkie twarze i jak na złe, wyraźnie rozwścieczone twarze.

Pomiędzy strażnikami przy swoim biurku siedział Biały. Wyjątkowo sędziwy jak na Martwy Świat mężczyzna. Mógł on mieć siedemdziesiąt, może nawet osiemdziesiąt lat. Spod lekarskiego kitla wystawały mu drżące chude ręce, a włosy miał zgodnie z pseudonimem jednolicie śnieżne. Grzesiek nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek spotkał po Błysku kogoś tak starego.

Nie był to jednak koniec niespodzianek, bo w stojącej gromadzie Grzesiek wypatrzył też Dix. Dziewczyna wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętał ją w dniu przejścia przez strefę zamarcia. Miała piękne czarne włosy, nieco bladą, ale słodką jak cukier twarz, która o zgrozo wpatrywała się teraz w niego z wyrazem tak szczerej nienawiści, że w jej brązowych oczach zdawały się tańczyć płomienie.

Daniel zesztywniał obserwując ten nieoczekiwany ‘’komitet powitalny”, ale po chwili szturchnął Grześka jakby oczekiwał, że będzie on dalej odgrywał swoją rolę. Ten nie miał nawet zamiaru próbować. Dowódca Armii musiał już dawno zostać zdemaskowany i za pewne pozwolono mu dostać się aż tutaj, żeby w ewentualnej walce nie ucierpieli mieszkańcy miasta. Nawet najlepszy popis aktorstwa ze strony Grześka, nie zmieniłby teraz sytuacji. Poza tym miał on w tym momencie co innego na głowie. Ze wszystkich sił starał się zwrócić uwagę Dix. Niestety dziewczyna spojrzała na niego przelotnie tylko na początku i teraz z całą nienawistną mocą, skupiała wzrok w Danielu.

Kuzyn Pierwszego widząc, że nie będzie miał z niego pożytku udał, że nie rozumie całej sytuacji i zaczął swoje przedstawienie. – Najmocniej przepraszam jeśli przyszliśmy nie w porę. – wyszeptał skruszony. – Ja i mój brat przeszliśmy już tak długą drogę i nie wiedzieliśmy…

- Nie marnuj słów Danielu. - przerwał mu Biały, podnosząc się powoli z krzesła. – Dopuszczenie żebyś zbyt długo snuł swoje obłudy w tym miejscu, byłoby skalaniem pamięci wszystkich, których tu z twojego rozkazu wymordowano.

Grzesiek słysząc go, aż zamknął oczy. Nie pomylił się nawet odrobinę w swoich przypuszczeniach. Ochrona Miasta Przychodni doskonale wiedziała, kto gości u nich pod dachem i zapewne z tego powodu, przez całą drogę tutaj spotykali obstawę, jakby odwiedzali jakieś wyjątkowo ciężkie więzienie. Pozostawało pytanie co dalej? Biały każe pojmać Daniela? Dojdzie do walki? A przede wszystkim, jak on sam miałby się z tego wykaraskać.

Co ciekawe Daniel wydawał się całkiem zaskoczony. Chociaż nie miał twarzy z której można by to wyczytać, to po samej posturze widać było, jak zmroziło go to nagłe zdemaskowanie. Grzesiek nie mógł uwierzyć, jak zadufany w sobie musiał on być, skoro w ogóle brał pod uwagę, że mogło mu się udać. Zrozpaczony spróbował jeszcze raz zwrócić uwagę Dix, ale dziewczyna była całkowicie skupiona na Danielu. Co gorsza jej dłoń zaciśnięta była na rękojeści schowanego w kaburze pistoletu, a otaczający ją Defektowcy nie ściągali palców ze spustu.

Starcie wisiało w powietrzu, a Drugi znajdował się zdecydowanie nie po tej stronie luf co powinien. Co gorsza nie miał też gdzie ukryć się w trakcie walki. Rzucając się w stronę drzwi, prawie na pewno oberwałby zbłąkaną kulą. W tej sytuacji o zgrozo, schować mógłby się jedynie za Danielem. – Zaraz! Przecież on ma Pierwotną Wolę! – przypomniał sobie i zaczął powoli przesuwać się za plecy mężczyzny, żeby w razie czego wykorzystać go jako tarczę.

Niestety Daniel zepsuł jego plan, bo porzucając swój teatrzyk przestał też stać w miejscu.- No dobra… - westchnął, przechodząc z jednej strony Gabinetu na drugą, niczym tygrys uwięziony w klatce. – To co mnie zdradziło? Nie dość dobrze się wyciszyłem? Ktoś z Armii okazał się zdrajcą?

- Baśnie Fińskie. – odpowiedział niespodziewanie Biały. – Czytałeś może bajkę „ O krnąbrnym Królu”?

Daniel założył ręce na piersi. – Jeśli już rozmawiamy o literaturze, to czytałem głównie Vampa. Zresztą co to ma do rzeczy?

- Też czytałem Vampa, a teraz stój do cholery w miejscu! – przeklinał w myślach Grzesiek, ciągle próbując ustawić się za mężczyzną, zanim padną pierwsze strzały.

Na szczęście Białemu nie śpieszyło się do walki, bo zamiast dać sygnał swoim ludziom, kontynuował rozmowę z Danielem.- Uznałem, że jeśli nie ma się powodu żeby milczeć, miarą dobrego wychowania jest odpowiedź na pytanie. Nawet zadane przez wroga. – stwierdził bardzo spokojnym głosem . – A ja odpowiadam na twoje bez cienia obłudy. Zdradziła cię bajka o krnąbrnym Królu, którą czytałem moim wnuczkom.

- Niech zgadnę…- prychnął Daniel. – Krnąbrny król był chory i przyszedł w przebraniu do lekarza.

- Do czarownicy…- sprostował Biały. – Widzisz Danielu, w dniu gdy ogłosiłeś, że przyjmiesz pomoc od każdego, wroga czy przyjaciela, przypomniała mi się ta bajka. Krnąbrny król podobnie do ciebie, najpierw ogłosił, że obsypie złotem każdego kto zdoła mu pomóc, a potem w przebraniu udał się do kobiety, którą kazał wygnać z królestwa. Przeczuwałem, że dowiadując się iż jak tylko mogę, pomagam chorym na defekt, w krótce i ty pojawisz się u mnie w przebraniu. Dlatego poprosiłem Dominikę, by jej ludzie mieli oko na Strefę Głodu i tak jak król zdradził się orszakiem czekającym na niego pod lasem, tak ty zdradziłeś się armią która ci towarzyszyła jako obstawa. I która nota bene wciąż obozuje w pobliżu szpitala…

Drugi słysząc to pomyślał, że grupa, którą dostrzegł przez kalejdoskop i którą tak usilnie chciał ominąć w trakcie drogi tutaj, to byli właśnie, żołnierze Daniela. Nie mniej ta wiedza nie bardzo zmieniała jego kiepską sytuację.

Sam Daniel słysząc wyjaśnienie Białego, przeklął soczyście pod nosem. – No dobrze. Więc zdemaskowałeś mnie! – rzucił w gniewie. – Ale jeśli myślisz, że mnie osaczyliście to się, baaardzo pomyliłeś! Jestem najpotężniejszym człowiekiem w Krańcowie! Ta banda, nawet z tą pizdą na czele nigdy nie będzie w stanie mnie powstrzymać.

Ton Daniela świadczył o tym, że rozmowy się skończyły. Drugi zajmując dogodne miejsce za jego plecami, skulił się tak bardzo jak tylko mógł, osłaniając jednocześnie swoim płaszczem. Ledwie chwilę później całym budynkiem wstrząsnęło, jakby znaleźli się w epicentrum trzęsienia ziemi. Pierwotna Wola niewyobrażalnej siły wypełniła pomieszczenia z taką mocą, jakby grawitacja wzrosła w nim nagle dwa razy. Grzesiek spodziewał się, że za chwilę Szpital po prostu anihiluje, ale momentalnie wszystko ustało.

Daniel złapał się za twarz, a szparki jakie pozostały mu po nosie zakleiły się i zniknęły zupełnie.

Mimo, że moc jaką zaprezentował była zdumiewająca, nie zrobiła wrażenia na ludziach w biurze. Ani Biały, ani Dix, ani nawet Defektowcy nie wydawali się przestraszeni czy zaskoczeni.

- Zdumiewający i bezsensowny pokaz prymitywnej siły, który właśnie znacząco skrócił pozostałe ci życie. – skomentował chłodno Biały. – Nikt nie będzie z tobą walczył, ani próbował cię tu zatrzymać. Ci ludzie są tutaj bo Dix obawiała się, że mógłbyś okazać się na tyle nierozsądny iż spróbowałbyś wymusić na mnie, udzielenie ci pomocy. Ale myślę, że wiedząc jak działa moja pierwotna Wola, jesteś raczej świadom, że mało byś tym osiągnął.

- Dobrze wiem jak działa twoja wola! – warknął Daniel. – I wiem, że raczej nie wykrzesasz z siebie współczucia dla mojej osoby… - dodał, a szpitalem ponownie wstrząsnęło. – Mam za to nadzieję, że będziesz miał go dosyć dla wszystkich, którzy zginą JEŚLI mi nie pomożesz.

Grzesiek był już pewien, że tym razem musi dojść do walki. Dix wysunęła się do przodu, a Defektowcy unosili broń. Tylko Biały pozostał spokojny i wyciągając rękę powstrzymał swoich ludzi przed atakiem. Daniel z kolei wydawał się naprawdę wściekły. Zaciskając pięści sprawił, że szpitalem wstrząsnęło jeszcze mocniej. Kilka szyb w gabinecie Białego nie wytrzymało naprężenia budynku i wystrzeliło, a przez dziury w oknach, do środka pomieszczenia dobiegły krzyki mieszkańców.

- BIAŁY! – zawołała Dix, spoglądając na staruszka z nadzieją, że ten pozwoli jej ruszyć do ataku, ale on wciąż powstrzymał ją wyciągniętą dłoniom.

Drugi miał wrażenie, że cały szpital za chwilę po prostu rozerwie. Na ścianach zaczęły pojawiać się pęknięcia, a meble w gabinecie latały jakby byli na pokładzie statku w trakcie sztormu. Tylko, że nagle wszystko po prostu ustało. Daniel osunął się na kolana, a wrażenie jego potęgi momentalnie prysło.

Po tym co Grzesiek zobaczył, był w szoku i to z dwóch powodów. Po pierwsze nie wyobrażał sobie, że ktoś z takim defektem był w stanie wykrzesać tyle Pierwotnej Woli co Daniel, a po drugie nie mógł uwierzyć, że gdy mężczyzna padł na podłogę, nie został natychmiast rozstrzelany.

Co dziwne Biały podszedł do Daniela bez cienia strachu na twarzy i przyjrzał mu się z góry, jakby przyglądał się wyjątkowo rozwydrzonemu dziecku. - Popatrz – powiedział zerkając w stronę grupy stojącej w gabinecie.. - Ludzie, których masz przed sobą, gotowi byli narazić życie w obronie szpitala mierząc się z twoją potęgą. Chociaż wątpię by w normalnych warunkach dało się z tobą wygrać, wspólnie z Dix uznaliśmy, że powstrzymamy cię tak długo, aż defekt cię nie zabierze. Tylko, że ty nie masz już nawet siły by walczyć. Jeśli teraz odejdziesz to mimo rabanu, którego narobiłeś nie będę cię powstrzymywał. A wydaje mi się, że nie jest to miejsce, w którym chcesz umrzeć.

Daniel popatrzył na Białego, a z jego oczu błysnęło coś czego Grzesiek nigdy nie spodziewał się w nich zobaczyć, czysty strach. – Dobra… Dobra… - wysapał, łapiąc powietrze jak ryba. – Nie jestem najlepszym z pośród ludzi, ale sam przyznaj! Sam przyznaj! Moje istnienie jest potrzebne! Gdyby nie ja, Zarzecze przejęło by Krańcowo! Sam wiesz Biały! SAM! Jakie to było piekło. Powiedz! Kto was obroni przed Zbawicielem, gdy odbije mu do końca! A wszyscy wiecie. WSZYSCY, że to tylko kwestia czasu! A Armia? Kto z was zaopiekuje się tymi dzieciakami, które walą co Błysk do Strefy Głodu? Macie dość miejsca? Wątpię! Jeśli przestanę być przywódcą Armii, zostanie nim ktoś inny! Pewnie o wiele gorszy i słabi nie będą mieli dla siebie miejsca…

- Ty bezczelny skurwysynu! – ryknęła Dix, przeskakując obok białego żeby złapać Daniela za wszarz. – Jak śmiesz mówić takie rzeczy! Jak śmiesz w ogóle prosić o łaskę! Zabiłeś dziesiątki weteranów! Dobrych ludzi! Dobrych…

- Gdyby nie ja! Nie byłoby żadnego klubiku przyjaznych weteranów Piąta! – przerwał Daniel, wyrywając się dziewczynie. – Szybko zapomniałaś jak wyglądało Krańcowo przed Armią! Jak fajni byli ludzie, których zostawił po sobie ten debil Dziewiąty i jego Brygada. Zapomniałaś, że sami mielibyśmy tu piekło nie wiele gorsze jak Zarzecze! Dzięki ARMII Weterani są czym są. Czyli kółeczkiem wzajemnej adoracji, a nie władzą, która depcze po ludziach, jakich teraz niby starasz się chronić.

Grzesiek widząc to był po prostu w szoku. Nigdy nie spodziewałby się, że zobaczy kiedyś Daniela tak słabego i bezradnego. Gdyby nie rozmawiał z nim wcześniej, przysiągłby, że to jakiś inny chory na defekt mężczyzna.

- Przestańcie oboje…- wtrącił Biały wznosząc dłonie, a Dix i o dziwo Daniel posłuchali.

Dziewczyna stanęła natychmiast obok staruszka, jakby wciąż bała się, że ten zostanie zaatakowany. Z kolei Biały przyglądał się badawczo Danielowi, aż w końcu powiedział coś, czego nikt by się nie spodziewał. – W tym co mówisz jest odrobina gorzkiej prawdy…

Zebrani w gabinecie, aż wciągnęli powietrze słysząc coś takiego. Dix rzuciła w stronę Białego wzrokiem jakby nie mogła uwierzyć, że te słowa wyszły z ust jej towarzysza. – Biały, co ty mówisz? – spytała zszokowana.

Ten westchnął ciężko, spoglądając teraz w stronę wybitych okien i zwrócił się do Daniela. - Wśród niezliczonych złych rzeczy jakie stały się za twoją sprawą, przypadkiem uczyniłeś kilka dobrych dla tego świata.

- Biały! Przestań! Chyba nie powiesz, że… – wtrąciła Dix, ale staruszek uciszył ją gestem.

- Pozwól mi proszę skończyć…- powiedział spokojnym głosem. – Tak jak mówiłem wśród wielu złych rzeczy jakie stały się za twoją sprawą, przypadkiem zrobiłeś też kilka dobrych dla tego świata. Tak jak Boska opatrzność dopuszczała istnienie diabła jako potrzebnego zła, tak rozumiem, że ty mógłbyś być złem potrzebnym dla Krańcowa. Niestety nawet jeśli uznałbym, że warto byłoby cię uzdrowić to do cofnięcia defektu potrzebuję ogromnego współczucia. W stosunku do ciebie nie odczuwam nawet jego odrobiny. Nawet gdybym chciał, nie będę w stanie ci pomóc.

Daniel zamarł. Po samej jego posturze widać było, że jest kompletnie załamany. – To koniec…- wyszeptał, spoglądając w ziemię. – To kurwa mój koniec…

Dix popatrzyła na niego z pogardą, odwracając się do swoich ludzi. – Wyprowadźcie go stąd. Szkoda marnować czas żeby kopać mu dołek na grób…

Defektowcy podeszli do Daniela, ale ten poderwał się nim zdążyli go podnieść. – Dobra! Sam wyjdę! SAM! – fuknął wściekle i okręcając się na pięcie, praktycznie wybiegł z gabinetu.

- Im większe jest czyjeś ego, tym ciężej pogodzić mu się z przemijaniem. – podsumował Biały, spoglądając nagle na Grześka. – A ty chłopcze? Nie idziesz za swoim wodzem?

- Właściwie to zostałem trochę przymuszony do pomocy. – wyjaśnił natychmiast i odwracając się od Białego zwrócił się do Dix, która po raz pierwszy od wejścia do gabinetu, spojrzała w jego stronę. – Chciałem tylko powiedzieć, że… No ten… no nie do końca tak miało…- zaczął tłumaczyć, uświadamiając sobie, że to spotkanie w ogóle nie przebiega tak jak zaplanował. – CHOLERA JASNA! Piąta! To ja Drugi! – zawołał w końcu, nie mogąc poprawnie sklecić zdania.

Dziewczyna popatrzyła na niego zszokowana. Jej oczy rozszerzyły się, a usta uchyliły delikatnie. Stali tak patrząc na siebie zdecydowanie zbyt długą chwilę, ale w końcu oczy Dix rozszerzyły się i wiedział już, że go poznała. – Grzesiek…- wyszeptała w końcu. – BOŻE ! GRZESIEK! – zawołała po chwili, wpadając mu w ramiona.

- W końcu…- pomyślał zadowolony. – W końcu coś stało się, tak jak to sobie wyobrażałem.

***

Z dachu szpitala, rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na ogromną panoramę Zarzecza. Okolica nie obfitowała w wieżowce, ani budynki o porównywalnych rozmiarach, więc praktycznie nic nie przesłaniało okolicznego krajobrazu. Dopiero patrząc z tej perspektywy można było ocenić, jak różnorodne były poszczególne fragmenty tej części miasta. Od spalonego koryta rzeki, po niemal nietknięte osiedle, porośnięte bujną roślinnością, przez niemal puste i martwe ulice, otoczone zdewastowanymi budynkami.

Jednak to nie widok z dachu przyciągał uwagę Drugiego. Jego spojrzenie skupiło się na Dix, która oparta o barierkę wpatrywała się w dal. Dziewczyna wciąż delikatnie unosiła i obracała głowę, zatopiona gdzieś we własnych myślach.

Grześkowi nie przeszkadzało to specjalnie, ponieważ mógł dzięki temu jeszcze raz, bez przeszkód delektować się pięknem, jakie czarnowłosa dama, eksponowała pod swoimi opiętymi czerwonymi bojówkami.

- Naprawdę nie wiem, co mam na to powiedzieć...- westchnęła nagle Dix, a Grzesiek pomyślał, że został przyłapany na swoim bezczelnym gapieniu się.

Szybko odwrócił głowę, próbując ukryć zażenowanie. - Co? O co chodzi? - spytał, czując narastające zdenerwowanie.

Dix obróciła się na pięcie i wciąż opierając o barierkę dachu, spojrzała na Drugiego z wyrazem twarzy, jakby była gdzieś daleko, w swoim świecie. - Wiesz... Przepraszam, że to powiem, ale już się pogodziłam z twoją śmiercią… - stwierdziła smutno.

Grzesiek poczuł, jakby ktoś ścisnął mu nagle wnętrzności. - Co? Jaką śmierć? Ja żyję! Jestem tutaj przed tobą. – pomyślał, nie przerywając jednak dziewczynie.

- …Nawet kiedy dowiedziałam się, że przeżyłeś przekraczając granicę, to i tak było dla mnie łatwiej zaakceptować, że jesteś martwy niż myśleć, że błąkasz się gdzieś tam i nigdy już więcej się nie spotkamy… - dokończyła, zerkając na niego z żalem.

Drugiemu udało się w końcu spojrzeć prosto w oczy rozmówczyni. - Rozumiem. – powiedział cicho. – Wiem jak to boli, gdy uświadamiasz sobie, że nigdy już nie zobaczysz bliskich. Tylko ja akurat ciągle się katowałem, myśląc o tym jak sobie beze mnie radzicie. Chciałem wierzyć, że jest wam dobrze. Starałem się nie zapomnieć i ciągle tęskniłem. - Grzesiek skrzyżował ramiona i skierował wzrok w dal na otaczające ich miasto, a po chwili zawahania dodał. – Nie licząc Pierwszego, to ciebie zawsze brakowało mi najbardziej.

Dix zaczerwieniła się, opuszczając głowę - Chyba wracając nie tego się spodziewałeś… - powiedziała smętnym głosem.

Drugi zaniepokoił się i zapytał. - Jak to? – a dziewczyna odpowiedziała tym samym markotnym tonem.

- Pierwszej Grupy nie ma. To, co z niej zostało... – Dix wzięła w tym momencie głęboki oddech i wyrzuciła z siebie. - Trzeci nas zostawił na pewną śmierć i nigdy mu tego nie daruję. Szósty uciekł i prawdopodobnie zginął. Siódma nie żyje, Ósmy nie żyje, Dziewiąty prawdopodobnie też. Sam widziałeś, co się stało z Danielem…

- Ty i Pierwszy…- wtrącił jeszcze Grzesiek.

Dix potwierdziła skinąwszy głową. - Tak… Ja i twój przyjaciel. – powiedziała, odwracając się ponownie w stronę miasta.

Grzesiek odczuwał, że jest jeszcze za wcześnie, aby poruszać ten temat głębiej. Najważniejsze było to, że w końcu się spotkali. Uciekając z Krańcowa, mieli jeszcze wystarczająco czasu, aby porozmawiać o przeszłości. Teraz musiał tylko powiedzieć dziewczynie, po co właściwie przybył.– Dix, nie spotkaliśmy się przypadkowo…- zaczął stając obok niej. Ta popatrzyła na niego zaskoczona, a Grzesiek kontynuował.. - Kiedy przeszedłem przez Strefę Zamarcia, przez długi czas utknąłem w pewnym mikro świecie. Był tak mały, że nie był nawet w stanie wytworzyć Błysku. Nie było w nim ludzi, niewykształconych, po prostu nic. W końcu po nie wiem jak długim czasie do tego miasteczka trafił ktoś jeszcze. Przewodnik z Nowego Dworu. Zabrał mnie on z miasta i po drodze trochę się skumplowaliśmy. Załatwił mi też pracę w Nowym Dworze. Niezbyt przyjemną, ale to i tak był cud, bo Nowy Dwór jest dość hermetycznym miejscem. Przez długi czas zdążyłem tam sobie ułożyć życie i w porównaniu z Krańcowem, to miejsce to była prawdziwa cywilizacja… Tylko, że to była raczej cywilizacja pokroju Trzeciej Rzeszy niż wolnego świata. Mieszkańcy Nowego Dworu mieli wszystko, ale okupione to było trupami z sąsiednich miast i miasteczek, do których udało im się uzyskać dostęp. Wielkość Nowego Dworu wymuszała ciągłe wojny, ludobójstwa, ekspansje…

- Odszedłeś, bo nie mogłeś tego znieść? – wtrąciła Dix, a jej głos zadrżał z niepokojem.

Grzesiek spojrzał na nią, spojrzeniem pełnym wstydu i wzdrygnął się lekko, zanim odpowiedział - Nie... Odszedłem, bo Krańcowo jest kolejnym celem. To miasto zostało określone jako 'farma żywności', co oznacza, że większość ludzi i niewykształconych zostanie tu eksterminowana...

Dix słysząc to, otworzyła zszokowana usta. – Boże Grzesiek. My… My musimy coś zrobić. Przygotować się…

- Bez szans…- przerwał jej, nim dziewczyna zdążyła wysunąć jakiś pomysł. – Nowy Dwór ma potężną Armię i to z prawdziwego zdarzenia. Do tego wsparcie najpotężniejszego użytkownika woli, jakiego możesz sobie wyobrazić, Pogodotwórcy, który…

- Jest w stanie wpływać na podwaliny tego świata i kontrolując Błysk, zmieniać panujące w nim zasady. – przerwała mu Dix, dokańczając jego myśl.

- Skąd to wiesz? – spytał zdumiony Grzesiek, a Dix odpowiedziała mu z pewnością w głosie.

- Bo walczyliśmy tu z kimś takim. To on zmienił Krańcowo na takie jakie widzisz teraz.

Grzesiek potwierdził jej słowa, kiwając głową. - No tak, Smutny. Zdążyłem już o nim posłuchać, ale nie możesz porównywać go do Nieśmiertelnego z Nowego Dworu. Wasz to był przy nim dopiero raczkujący bobas. Nieśmiertelny nie tylko opanował kontrolę nad Błyskiem dekadę temu, ale ma także doświadczenie w walce z innymi Pogodotwórcami.

Dix najwidoczniej nie mogła pojąć tego wszystkiego. Z jej oczu biło teraz dezorientacja. - Nie rozumiem! - powiedziała z frustracją w głosie. - Przeszedłeś przez cały Martwy Świat, tylko po to, by powiedzieć mi, że nie mamy szans?

- Nie! – zaprotestował Grzesiek. – Przyszedłem zabrać stąd ciebie! W ogóle członków naszej grupy, ale z tego co widzę wyjdzie na to, że tylko ciebie…

Dix słuchała uważnie, a w jej oczach błysnęła mieszania zaskoczenia i niepewności. Po chwili spuściła głowę dotykając włosów i powiedziała - Grzesiek... To naprawdę niespodziewane... Ale ja nie mogę stąd odejść.

Drugi poczuł teraz narastająco frustrację. – Dlaczego? – spytał się w myślach. – Czego nie zrozumiałaś? - Jego dłonie skuliły się w pięści, a czoło pokryło lekkim potem. - Musisz! - zawołał zdesperowany. – Nowy Dwór nie zostawi tu niczego! Wszystko co widzisz będzie martwe!

Dix wzdrygnęła się na te słowa i westchnęła ciężko, a jej głos był ledwo słyszalny, gdy wyszeptała - Jesteśmy w stanie uciec grupą trzystu, trzystu pięćdziesięciu osób?

Grzesiek był kompletnie zaskoczony tym pytaniem. Jego oczy rozszerzyły się, a na twarzy malowało się zdumienie. - Ccc... Co? - spytał, jąkając się.

Dziewczyna odwróciła się w stronę miasta, wyraźnie spoglądając w kierunku jego granicy. - Mniej więcej tyle osób liczy teraz populacja szpitala. Do tego jest kilka osób na terenie Krańcowa, które chciałabym ostrzec i zabrać z nami...- wyjaśniła głosem pełnym niepewności.

Drugi był całkiem oszołomiony tym, co słyszał. - To żart? - zapytał w końcu, próbując pojąć skalę tego, o czym mówi dziewczyna. – Dix, podróżowanie po Martwym Świecie to nie jest spacerek po parku. Nie wiem, czy mam wystarczające umiejętności, żeby zabrać stąd więcej niż pięć, maksymalnie dziesięć osób...

Dix odwróciła się, patrząc wprost w oczy Drugiego, a po jej minie widział już jak bardzo jest zdeterminowana. - Więc nie mogę odejść. - powiedziała stanowczo.

- Dix! To samobójstwo! Musisz ze mną uciekać! – zaprotestował po raz kolejny Drugi.

- Nie Grzesiu, nie mogę. – odparła ściskając usta. – Powiem ci coś, co cię zdziwi, ale mam już dość uciekania. Całe lata uciekałam przed świadomością, że śmierć Pierwszego nie przywróci mi Kamila, że spełnienie zemsty, której tak rzekomo bardzo pragnęłam, wcale nie przyniesie ulgi. Właśnie przez ten gniew, zaślepiona goniłam królika w czarnej masce, nie zważając na nic i na nikogo. I teraz widzę, jak wiele straciłam. Straciłam Dzikiego, straciłam Rengo i wielu innych członków Defektu, którzy tak mocno we mnie wierzyli i pomagali, choć nie musieli. A co najgorsze, gdybym naprawdę skupiła się na poszukiwaniu lekarstwa na defekt, to dziś wielu z moich towarzyszy, przyjaciół... nadal by żyło. To jest moja pokuta. Biały wyleczył większość mojej grupy, a teraz będę bronić jego i tego miasta. Nawet za cenę własnego życia. Nie opuszczę szpitala ani jego mieszkańców...

- To bez sensu! – zawołał Drugi, próbując jeszcze raz dotrzeć do niej, ale czuł już, że nie ma na to szansy. – Oni wszyscy zginą!

Dix uniosła wzrok, a jej oczy zamieniły się w jakiś dziwny sposób. Biorąc głęboki oddech zebrała w sobie siły i odpowiedziała. - Z Zarzeczem też nie mieliśmy szans, a jednak się udało. Może tym razem to ktoś inny niż Daniel i Dziki będzie musiał się poświęcić. Może będę to musiała zrobić ja. Ale na pewno nie porzucę tego miejsca...

Grzesiek poczuł, jak jego wewnętrzne fundamenty zaczynają się chwiać. Dix odmówiła. Ostatnia nadzieja, że ucieczka z Nowego Dworu miała jakiś sens, rozpadała się na jego oczach. Serce zaczęło mu bić szybciej, a na twarzy mimowolnie malował się wyraz zdruzgotania i rozczarowania. Czuł, jak wszystkie nadzieje, które wiązał ze swoim planem, rozpływają się w powietrzu. Zastygł na chwilę, nie wiedząc, jak teraz zareagować. Chwila ciszy i niepewności rozciągnęła się wokół niego, gdy próbował pojąć, co teraz zrobić. I wtedy przyszło wewnętrzne wyparcie. Jedyna nadzieja, której był w stanie się utrzymać. – Ok, nie przekonałem jej teraz. – tłumaczył sobie zawzięcie.- Ale mam jeszcze trochę czasu. Przecież możemy uciec nawet w ostatniej chwili. Znam metody działania Nowego Dworu, a dzięki kalejdoskopowi jestem w stanie wyprowadzić stąd Dix, nawet w czasie inwazji. To ryzykowne, ale może jak zobaczy bezsens walki, zrozumie…

Dix popatrzyła na niego, nie świadoma jak ciężką walkę o własną poczytalność, toczył on teraz w sobie. – Hej! Ale nie musisz się martwić co dalej! – stwierdziła, za pewne opacznie rozumiejąc jego załamaną minę. – Jeśli tylko chcesz, możesz tu zostać. Bez problemu załatwię dla ciebie miejsce w szpitalu. – dodała opierając mu dłoń na plecach. – Skończy się twoja tułaczka, a z Nowym Dworem damy sobie radę…

Grzesiek słysząc z jaką pewnością Dix mówiła o walce z jego dawnym domem, ledwo powstrzymał się by nie wznieść oczu do góry. Nie mniej sama propozycja jaką otrzymał, była mu już jak najbardziej na rękę. Mając miejsce w szpitalu i współpracując bezpośrednio z dziewczyną, mógł co jakiś czas próbować nakłonić ją do ucieczki. – Mógłbym przecież nawet zabrać kilku jej najbliższych…- pomyślał. – Znaleźlibyśmy jakiś spokojny kawałek Martwego Świata i założyli sobie własną osadę? - Tchnięty tym pomysłem, pokiwał głową o wiele spokojniejszy. – Dobrze Dix, jeśli masz dla mnie miejsce to będzie zaszczyt służyć pod tobą. – stwierdził pewnie, dodając po chwili w myślach. – W każdy możliwy sposób i najchętniej nago…

Słysząc jego zgodę dziewczyna wyraźnie się rozpromieniła. – Super! Przedstawimy cię zaraz Białemu! Nie będzie mógł uwierzyć, gdy powiem mu kim jesteś naprawdę…

- Egoistycznym potworem…- pomyślał Drugi, udając się za dziewczyną w stronę schodów.

***

Plany Dix dotyczące natychmiastowego przedstawienia Grzegorza nieco się rozmyły, ponieważ Biały i jego obstawa właśnie przeprowadzali obchód po szpitalu. Musieli oni sprawdzić, czy trzęsienie ziemi spowodowane przez Daniela nie zagrażało budynkowi, a jednocześnie ocenić, ile okien będzie trzeba wymienić.

Nie czekając na nich, dziewczyna postanowiła zaprowadzić Drugiego do centrum dowodzenia ochrony szpitala, które po przekroczeniu progu pomieszczenia, wydało się mu naprawdę imponujące.

Na podłodze stały skrzynie pełne broni, w tym różnego rodzaju pistolety, karabiny, a nawet ręcznie robione granaty. Ich obecność świadczyła, że Miasto Przychodnia naprawdę było gotowe do obrony i po części wyjaśniło, skąd u Dix wzięła się taka pewność siebie, w perspektywie walki z Nowym Dworem.

W rogu pomieszczenia ustawione były szeregowo aż trzy radiostacje, na których operatorzy prowadzili ciągły nasłuch i przekazywali informacje o tym co działo się w eterze. Dźwięk trzaskającego szumu wypełniał pomieszczenie, podkreślając jego znaczenie jako punktu komunikacyjnego.

Grzesiek zwrócił też uwagę na ściany obwieszone mapami . Te pełne były zaznaczonych punktów oznaczających niebezpieczne obszary, potencjalne zagrożenia oraz możliwe do pozyskania zasoby

Chociaż wszyscy obecni w centrum dowodzenia mieli na sobie czerwone stroje Defektowców, tylko dwie osoby wyróżniały się, nadal cierpiąc na defekt. Ich rysy twarzy były jeszcze wyraźne, co świadczyło o tym, że choroba znajdowała się w początkowym stadium. Mężczyźni obserwowali przez chwilę nowoprzybyłego Grzegorza, ale już po chwili wrócili z powrotem do swoich zajęć.

- To jest serce naszej działalności - powiedziała dumnie Dix, wskazując ręką na pomieszczenie. - Pokoje ochrony zajmują całe ostatnie piętro. Stąd nie tylko obserwujemy okolice, ale prowadzimy również nasłuch radiowy na kilku kanałach, obejmując obszar całego Krańcowa.

- Imponujące… - stwierdził Drugi, chociaż w jego głosie zabrzmiała lekka sztuczność.

Dix spojrzała na niego krzywiąc się. – Po twojej minie widzę, że w porównaniu z Nowym Dworem to pewnie nie wiele…

Grzesiek podrapał się po głowie. – Wiesz, Krańcowo to było niewielkie miasteczko, które nigdy nie miało dużego znaczenia militarnego. Nowy Dwór natomiast był ośrodkiem skupiającym wiele jednostek wojskowych oraz szkół oficerskich. Tam mieli masę nowoczesnego sprzętu z prawdziwego zdarzenia. Nawet teraz mają tam sprawne czołgi i pojazdy transportowe…

- Ale to miasto ma mnie! – stwierdziła zaczepnie Dix, zbliżając się do jednego z operatorów radiowych. Klepiąc go po ramieniu, dała mu znak, by ściągnął słuchawki, a mężczyzna natychmiast spytał. – Tak Dix?

- Jak sytuacja? – spytała dziewczyna. – W eterze spokój?

Operator zmarszczył czoło. - Nie do końca -powiedział. - Ten dziwny sygnał nadal nadaje na kodowanej częstotliwości 150. Poświęciliśmy kupę czasu, aby go złamać, ale mam wrażenie, że nic z tego nie wyciągniemy.

Drugi powtórzył w myślach "kodowana 150?" i zamarł. Dawny kanał kolejowy numer dwa, na częstotliwości 150 MHz, był umówionym pasmem, na którym nadawali przewodnicy z Nowego Dworu. Znał tę częstotliwość dobrze, ponieważ sam często komunikował się ze przewodnikami w trakcie swojej służby. - Mogę posłuchać? - spytał natychmiast, a operator spojrzał pytająco na Dix.

Dziewczyna nieco zdziwiona, przytaknęła, a Grzesiek przyłożył słuchawkę do uszu i prawie natychmiast usłyszał tak zwaną "klikaczkę", uniwersalny radiowy kod Nowego Dworu. Chociaż po takim czasie Drugi miał problem z odszyfrowaniem całej wiadomości, zapętlona informacja bez wątpienia wskazywała miejsce pobytu Zwiadowcy. - No tak! Gość, który miał odebrać Chabrów! Paweł mówił, że wylądował po drugiej stronie rzeki...- Nagle Grzesiek przeklął soczyście, a Dix i operator popatrzyli na niego zdziwieni.

- Grzesiek, co się dzieje? Co się stało? - spytała zaniepokojona dziewczyna.

Drugi odwrócił się i, spoglądając na nią zszokowany, powiedział - Mam sprawę i muszę poprosić, żebyś mi zaufała.

- O co chodzi? - dopytała nieco wystraszona Dix.

- Muszę pożyczyć broń i przejrzeć wasze mapy, jeszcze dzisiaj muszę trafić w jedno miejsce...-

***

Zewnętrzne mury dawnego sklepu sieci ‘’Jutrzenka” były wyblakłe i spękane, a dach wyglądał na częściowo zawalony. Wejście było przysypane gruzem i resztkami zburzonych ścian, sprawiając wrażenie, że miejsce to zostało opuszczone na zawsze. Okna były pozbawione szyb, pozostawiając otwory, przez które wdzierał się wiatr, unosząc kurz i popiół.

Gdy Grzesiek wkroczył do wnętrza, został przywitany mrokiem i ciszą, która przerywana była tylko odgłosami przeciągu, przesuwającego się przez puste regały. Sklepowe półki były splądrowane i pozostało na nich jedynie kilka pokrytych zgnilizną opakowań. Ściany były ozdobione nieskładnymi malunkami, które przypominały o obecności ludzi szukających schronienia w tym opustoszałym miejscu. – Nigdy się nie zresetował? – pomyślał Drugi. – Ciekawe czemu…- Powoli przesuwał się w głąb sklepu, ostrożnie stawiając kroki, by nie przyciągnąć uwagi ewentualnych nieproszonych gości. W jednym z korytarzy zauważył jednak postać stojącą przy małym stole, na którym stała kuchnia turystyczna.

Był to starszy mężczyzna o kruczych włosach. Miał na sobie wojskowy mundur z poplamioną kurtką i wysłużonymi butami. Drugi początkowo zamarł na moment, ale mężczyzna, choć nie patrzył w jego stronę, wyraźnie zdawał sobie sprawę z jego obecności. - Więc jednak ci się udało. - powiedział, podnosząc wzrok z nad bulgoczącego czajnika. Grzesiek schował broń do kieszeni płaszcza i podszedł do niego. Patrzyli oni chwilę na siebie, aż w końcu na twarzach obu pojawił się uśmiech. - Chodź tu, stary draniu! - zawołał przewodnik i przytulił się do Grześka, klepiąc go po plecach. - Cholerka ciężka! Naprawdę ci się udało!

- No... - odparł Drugi. - Dotarłem Wujku! Naprawdę tu dotarłem - dodał, czując jak wilgotnieją mu oczy.

- Ach! Bądź mężczyzną Drugi! - zawołał Wujek, łapiąc go teraz za ramiona. - Nie przystoi Łowcy Dusz się tak wzruszać!

Mężczyźni patrzyli na siebie jeszcze chwilę, jakby nie widzieli się latami, aż w końcu Wujek zaproponował. – Mam akurat kawę? Napijesz się?

Grzesiek nie odmówił, usiadł na ziemi i wziął do ręki kubek pełen gorącego napoju. Po kilku łykach spojrzał na Wujka i spytał. - Cholera jasna, czemu wysłali tu akurat ciebie?

Wujek usiadł naprzeciw niego i dmuchając w swój kubek, odpowiedział jakby to było oczywiste. - Bo cholernie ciężko trafić do tego twojego Krańcowa! Mało zostało już ogarniętych zwiadowców, więc stary Wujek Herman musiał zakasać rękawy…

Grzesiek uśmiechnął się lekko, ale szybko zmarszczył brwi, kiedy w jego nos uderzył zapach stęchlizny, a po plecach przeciągnął chłód. - Ale gorszego miejsca to już sobie nie mogłeś wybrać na postój... – skwitował.

- Czego ja cię uczyłem Drugi? – spytał retorycznie Wujek, a po poparzeniu ust gorącą kawą, dodał tonem nauczyciela. - Im brzydszy budynek, tym mniejsza szansa, że ktoś do niego zajrzy! A tą ruderą to nawet największy desperat nie byłby zainteresowany. – wyjaśnił, samemu rozglądając się po otaczających ich zgliszczach.

- Co racja, to racja... – przyznał Drugi i spytał po chwili. - Jak żyje Naćka?

- Stęskniona za tobą, a jak myślisz. - wyjaśnił Wujek, biorąc w końcu pierwszy normalny łyk. - Przed ucieczką byłeś jej ulubionym kompanem! Do tej pory nie bawi się lalką, którą zawsze ty się z nią bawiłeś...

Grzesiek uśmiechnął się pod nosem, wspominając malutką córkę Wujka Hermana. Przywołane wspomnienia sprawiły, że na chwilę poczuł ciepło w sercu. Jednak po chwili coś strasznego przeszło mu przez myśl. - A jak jej wiek? - spytał prawie szeptem, obserwując reakcję Wujka.

Ten zmarszczył czoło. – Ech, bałem się, że poruszysz ten temat. – stwierdził, kładąc sobie kubek na nogach i spoglądając w stronę ściany. W jego spojrzeniu przebijała się szczera tęsknota. – Nie postarzała się nawet odrobinę. Od momentu gdy ją sprowadziłeś, nie zmieniła się nawet trochę.

Grzesiek wzdrygnął się, słysząc te słowa. - Naukowcy, nie mogą nic na to poradzić? - dopytywał - Dalej nie odkryli żadnego sposobu? Przecież masa prominentów ma dzieci w podobnym wieku. Nie gadaj, że nad tym nie pracują...

Słysząc to pytanie, Wujek opuścił głowę, starając się ukryć wzrok pod krzaczastymi brwiami. Jedną ręką nadal trzymał kubek z kawą, ale jego barki opadły w geście załamania. - Nie ma sposobu... i nie będzie... - stwierdził pełen bezsilności. - Wiesz, że często zastanawiam się, czy dobrze zrobiliśmy sprowadzając ją z powrotem? Ciągle myślę o tym, czy można było w taki sposób skrzywdzić własne dziecko...

- Nie obwiniaj się! – zaprotestował Drugi. – Każdy postąpiłby w ten sposób!

Mężczyzna podniósł na chwilę głowę, ale widać było, że wciąż jest przybity. – Powiem ci coś Grzesiek. Każdy ojciec marzy, że jego córka nigdy nie dorośnie. Że zawsze będzie jego małą księżniczką, witającą go ze łzami w oczach po powrocie z pracy… - opisał z przejęciem. - Dziś wiem jak głupie to marzenie. Natalia rozumie, coraz więcej czyta, uczy się, jej umysł zaczyna w większym stopniu prześcigać ciało. Nie długo zacznie się pytać, czemu nie rośnie, czemu nie dojrzewa, a ja nie wiem nawet co miałbym jej odpowiedzieć… Że już zawsze będzie dzieckiem? Pamiętasz Pawilon? Pamiętasz co działo się z tamtymi dziećmi?

Na wspomnienie Pawilonu, Grzesiek poczuł jak skóra cierpnie mu na plecach Było to przerażające miejsce, w którym gromada dzieci przetrwała jakimś cudem piekło Warszawy i stworzyła komunę zgromadzoną dookoła garstki młodzików z rozbudzoną Pierwotną Wolą. - Nie możesz porównywać Natalii, do tych małych psycholi! – zaprotestował. – One wychowywały się same, w poczuciu, że co chwila czycha na nie śmierć. Natalka ma dom i ciebie! Ona nigdy taka nie będzie!

- Daj temu spokój. – wtrącił Wujek. – Mleko jest już rozlane, a piwo nawarzone. Zrobię co będę mógł żeby uchronić ją przed tym co stało się w Pawilonie. Obym tylko dał radę…

Drugi przytaknął i kontynuował tematu, bo widział, że w straszny sposób wpływa on na Wujka. Mężczyźni siedzieli przez chwilę w milczeniu, a ciszę przerywał jedynie wyjący w sklepie przeciąg.

– Ciągle zastanawiam się nad jednym! – zaczął w końcu Wujek, a Drugi popatrzył na niego zdziwiony

- To znaczy?

- Czemu mi nie powiedziałeś, że uciekasz? – odparł, a w jego głosie dało się słyszeć nutę wyraźnego oburzenia.. – Przecież mogłem ci pomóc! Albo chociaż powiedzieć, jak znaleźć Krańcowo szybciej…

Grzesiek pokręcił głową. – Bo nie chciałem cię narażać! – wyjaśnił. - Wszyscy w Nowym Dworze wiedzieli, że trzymamy się razem. Gdyby ktoś od Nieśmiertelnego przejrzał ci głowę wolałem, żeby nie kryły się w niej wspomnienia, jak pomagasz mi w przygotowaniach do ucieczki…

Wujek słysząc to wyjaśnienie, prychnął w kawę, którą właśnie miał zamiar dokończyć. – Ale ty masz wielkie ego Grzesiu. Myślisz, że ktoś z SEPI poświęciłby czas na szukanie dezertera? Jedynie twoi koledzy z Łowców Dusz narobili rabanu, reszta uznała, że i tak umrzesz. Słyszałem tylko, że Albert wynajął kilku gości żeby ruszyli za tobą w pościg. Ale wiem też, że to szybko się skończyło. Nowy Dwór ma za mało przewodników, żeby pozwolić im na ciągłą samowolkę. - Nagle w kieszeni Wujka coś kliknęło – Przepraszam…- szepnął wyciągając przenośne radio, przyczepione kablem do walkmana. Przekładając taśmę na drugą stronę, Wujek zaczął ponownie nadawać zapętlony sygnał.

- Nikt raczej nie przyjdzie…- westchnął Grzesiek, a mężczyzna popatrzył na niego zdziwiony.

- Niby czemu? – spytał, podejrzliwie.

- Wszyscy z oddziału Chabrów zginęli w walce z miejscowymi… - odparł Drugi, zatajając, że jedną osobę sam osobiście pozbawił życia.

Wujek spojrzał na niego i wykrzywił się wyraźnie rozczarowany. – Cholerka…- stwierdził, odłączając walkmana od radia. – To znaczy, że siedzę tu tyle czasu bez potrzeby, a Naćka już pewnie oczy wypłakuje.

- Wujku, mogę mieć do ciebie prośbę? – spytał nagle Drugi, a mężczyzna popatrzył na niego zaintrygowany. – Ile czasu zajmie ci powrót do Nowego Dworu, wedle czasu w Krańcowie.

Wujek podwinął rękaw swojej wojskowej bluzy. Okazało się, że na całym przedramieniu ma łącznie sześć różnych zegarków. – Myślę, że to będzie jakieś dwa tygodnie miejscowego czasu…

Grzesiek kiwnął głową. – A czy mógłbyś może trochę zwolnić?

Zdziwiony Wujek poprawił rękaw i spojrzał na Grześka niepewnie. - Czyżby nie udało ci się znaleźć Pierwszego?

- Pierwszego tu nie ma… - odparł Grzesiek, a Wujek spuścił głowę myśląc pewnie, że przyjaciel Grześka zginął. – Nie! Nie! On żyje! – sprostował natychmiast widząc jak opatrznie zostały przyjęte jego słowa.- Po prostu opuścił miasto. Została tu tylko Dix, ale ona nie chcę dać się przekonać do odejścia. Potrzebuję trochę czasu żeby…

Wujek słysząc to wykrzywił się. Grzesiek był przekonany, że mężczyzna za chwile zacznie mu się tłumaczyć. Powie, że musi wracać szybko do Natalii albo, że jeśli będzie się ociągał spotka go za to kara dyscyplinarna. Jednak zamiast tego, usłyszał chyba ostatnią rzecz jakiej w ogóle się spodziewał. - Nie będzie żadnej inwazji, Nowy Dwór nie zagraża już temu miasto

- Co! – zawołał Grzesiek podrywając się na równe nogi. – Przecież to najwyższa klasa farmy żywności! Były tu oddziały badawcze! Nie poświęcili przecież tyle, żeby zrezygnować…

- Grzesiek…- westchnął Wujek, również podnosząc się z ziemi – Wiesz dlaczego tak ciężko trafić do Krańcowa? – Drugi zmarszczył czoło, a mężczyzna wyjaśnił. – Dlatego, że ono ciągle się przemieszcza. Potwierdzili to wszyscy przewodnicy, którzy tu byli, a kilka osób w centrum badawczym zrobiło wyliczenia. Nie długo to miasto scali się z Warszawą…

- O czym ty mówisz! – zaprotestował Drugi. – Krańcowo nigdy nie sąsiadowało z Warszawą! Jak niby mielibyśmy się połączyć!

- Nie wiem. – odparł szczerze Wujek. – Nie jestem naukowcem, ale biura planowania operacyjnego jest pewne. Cały obszar Warszawy uznano za stracony, więc Krańcowo też odpada z wszelkich planów. Przybyłem zabrać ekipę i koniec! Nikt tu się więcej nie pojawi…

- To żart…- powiedział Grzesiek. – To jest cholerny żart… Odszedłem na próżno? Porzuciłem Nowy Dwór bez potrzeby? Ja… ja…- Drugi poczuł jak język grzęźnie mu w gardle

Wujek widząc jego stan, wyraźnie się przestraszył i zaczął natychmiast tłumaczyć, że nie jest to wcale zła wiadomość. – Ale chyba masz tu jakieś miejsce prawda? – spytał retorycznie. - Znalazłeś przecież Dix, teraz możesz zacząć tu nowe życie. – przekonywał, ale jego słowa w ogóle nie docierały do Drugiego.

Poczuł jak nogi same się uginają, aż osunął się po brudnej ścianie. W środku czuł żal jakiego nie czuł nigdy wcześniej. Wszystko co zrobił naprawdę pozbawione było sensu. Inwazji nie będzie, nie odnalazł Pierwszego, a Dix miała już swoje życie i wcale go nie potrzebowała. Porzucenie życia w Nowym Dworze, narażanie życia w Martwym Świecie, utknięcie w tej piekielnej podróży przez niewiadomo jak długi czas… To wszystko było bezcelowe. Co gorsza w głowie Drugiego rozszalał się nagle głos Pierwszego, powtarzający. – Mówiłem ci, że nigdy nie będziesz bohaterem. Tak naprawdę nie jesteś nikomu potrzebny! Tak samo jak nikomu nie było potrzebne twoje wielkie poświęcenie.




 
 
 

11 Comments


divest
divest
May 21, 2023

Dobra, Szefie, ile trzeba poczekać na następna część?

Like
divest
divest
Jun 19, 2023
Replying to

A no tak. Zupełnie zapomniałem o książce🤣🤣


Już nie przeszkadzam.

Like

przepiorka
May 19, 2023

Dziękuję, niesamowity kawalek litetatury. Koncowka zwilzyla mi

Like
przepiorka
May 20, 2023
Replying to

...oczy.

Dziwna ta strona o.

Like

divest
divest
May 19, 2023

Nareszcie.

Ale krótkie te rozdziały.:)

Like

Czasem wydaje mi się, że nie można już bardziej wgłębić się w świat Krańcowa, a potem wychodzi kolejny odcinek a ja zanurzam się w tym uniwersum coraz głębiej i głębiej. Fenomenalne! Opłacało się czekać!

Like
Dziki
Dziki
May 19, 2023
Replying to

Moim zdaniem warto było czekać każdą minutę :)

Like

Dziki
Dziki
May 18, 2023

Oooooo! Dzieje się 😁

Like

© 2023 by J.Domański.

bottom of page