Znajdujący się na terenie Zwrotnicy bar, który nazywano po prostu „garażem”, nie próbował nawet udawać, że jest czymś więcej niż miejscem, gdzie można było tanio urżnąć się w trupa. Surowość tego przybytku dostrzec można było już od samego wejścia, gdzie potencjalnych klientów witał znak, tak wypłowiały, że ciężko było nawet określić jego pierwotną kolorystkę. Właściciel baru nie szczególnie dbał o jego wygląd i właściwie bez ingerencji przyjął to, co dostał w prezencie od Martwego Świata. Dlatego za stoliki służyły pordzewiałe beczki po olejach, na ścianach wszędzie wdzierała się wilgoć, a oświetlenie zapewniało jedynie kilka żarówek, rozwieszonych pod sufitem na gołych przewodach. O „czystości” tego miejsca najlepiej świadczył fakt, że kurz, gęsty niczym mgła, unosił się za każdym razem, gdy ktoś przesuwał się na krześle albo szedł do kontuaru po kolejny kufel piwa.
Oczywiście, stałym bywalcom nie przeszkadzało to szczególnie, bo nikt nie przychodził do garażu, żeby podziwiać widoki, ale po prostu zapomnieć o piekle, w którym przyszło mu żyć.
Z podobnego założenia wyszedł Drugi, który o niczym nie marzył tak bardzo, jak o tym, żeby chociaż na chwilę oderwać się od losu, który sam na siebie ściągnął. Przechylając kolejny kufel piwa, starał się nie myśleć. Nie myśleć o życiu, które porzucił w Nowym Dworze. Nie myśleć o Pierwszym, którego nie miał więcej szans spotkać. Nie myśleć o Dix, która ledwo go poznała, a przy okazji wcale nie potrzebowała jego pomocy.
Niestety, im bardziej Drugi starał się opróżnić umysł, zalewając jednocześnie żołądek alkoholem, tym natarczywe myśli mocniej wdzierały się do jego podświadomości. I tak. chociaż ledwo widział już na oczy, a głosy otaczających go ludzi przypominały właściwie jeden wielki bełkot, to swoje wewnętrzne wyrzuty słyszał wyjątkowo wyraźnie.
– Nie miałeś nawet odwagi pokazać się jej ponownie! Tak głupio było ci się przyznać do błędu? A może uświadomiłeś sobie, że jeśli Dix nie zobaczy w tobie bohatera, to tak naprawdę twój powrót nie będzie miał dla niej żadnej wartości…
– Zamknij się…– wysyczał jadowicie Grzesiek, ale dręczący go głos nie miał zamiaru odpuścić.
– Trzeba było zostać w Nowym Dworze! Może byłeś tam najgorszym ścierwem, ale przynajmniej miałeś podobnych sobie kumpli! Ciekawe co pomyślała by Dix, gdybydowiedziała się, co robiłeś żeby zapewnić sobie dostatnie życie!
– POWIEDZIAŁEM ZAMKNIJ SIĘ! – ryknął Grzesiek biorąc głęboki zamach kuflem, przez co resztka piwa rozlałamu siępo kontuarze.
Barman, widząc jego zachowanie,poderwał się ze swojego krzesła i zawołał z oburzoną miną – Kolego! Zbastuj trochę! Albo zaraz skończymy twoją zabawę…
Grzesiek popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Sorry! Sorry! Już jestem grzeczny…–odparł skruszony, spoglądając jednocześnie z żalem do pustego kufla. – Daj jeszcze jedno, bo to się wylało…– westchnął ciężko.
Zdenerwowany barman praktycznie wyrwał mu naczynie z ręki. – 20 biletów! Doliczam kaucje za kufel, bo na bank go dzisiaj rozbijesz!
– Kaujce, sraucje…– wymamrotał Drugi, grzebiąc w kieszeniach.Wtedy z przerażeniemzorientował się, że zostało mu w nich jedynie dziesięć biletów. – Cholera! Nie ma… Wydałem wszystko…
– Nie ma biletów! Nie ma picia…– odparł barman, chowając ostentacyjniebrudny kufel pod ladę.
Grzesiek słysząc to poczuł jak ręce zaczynają mu się trząść. To się nie mogło tak skończyć! Nie dopóki, była w nim chociaż odrobina przytomności. – Czekaj! Czekaj! Załatwię bilety! Nalej! Zaraz będę… –Mówiąc to zsunął się z krzesła i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. – Nie ma biletów! Nie ma picia! Do cholery jasnej, czy nikt już nie rozumie, że człowiek może mieć potrzebę? Co oni myślą, że ja jestem alkoholikiem?! Ja po prostu muszę chociaż na chwilę zapomnieć! Muszę nie myśleć…
Wychodząc z baru, Grzesiek skierował się w stronę ulicy handlowej, ale nie odbyło się to bez małych problemów. Jego ciało było jużjakby odłączone od rzeczywistości. Na razy nie rozpoznawał miejsc przez, które przechodził, a momentami uświadamiał sobie, że całkowiciezbacza z drogi. Co gorsza wzrok również zaczynał płatać mu figle. Otaczające go budynki falowały jak zalane wodą, przez co jeszcze trudniej było mu je rozpoznać.
Przykry stan w jakim się znajdował tylko przelotnie przyciągał uwagę przechodniów, bo większość mieszkańców Zatorza, była przyzwyczajona do widoku pijanych Weteranów. Jedynie milicjanci obserwowali go bacznie na wypadek, gdyby chciał wszcząć jakąś awanturę. Niemniej dopóki tego nie robił, zostawiali go w spokoju.
W końcu mimo wyraźnego oporu ze strony nóg i błędnika, Grzesiek doczłapał się do swojego celu.
Ulica Handlowa była zdecydowanie najbardziej niezwykła w całej Zwrotnicy. Zajęte przez handlarzy stare budynki mieszkalne zyskały na niej nowe życie, stając się improwizowanymi punktami sprzedaży i sklepami. Już z oddali można było dostrzec balkony i okna, które pełniły rolę wystaw, wypełnionych różnorodnymi towarami. Znajdowały się tam zarówno przedmioty codziennego użytku, jak i rzadkie znaleziska – od konserw po amunicję, odzież, narzędzia czy nawet relikty. Zaniedbane niegdyś ściany budynków, zostały pokryte przez nowych właścicieli malowidłami i przyozdobione sztucznymi neonami. Wszystko to miało przyciągnąć wzrok potencjalnych klientów i odróżnić od siebie placówki poszczególnych handlarzy.
Nagromadzenie kolorowych świateł sprawiało, że całe miejsce przypominało galerie tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Na ulicy brakowało tylko choinek okręconych łańcuchami.
To, co psuło natomiast urok tego miejsca, to wdzierający się w nozdrza fetor. W powietrzu na całej długości ulicy unosił się zapach spalonego drewna i stęchlizny, wymieszany z odorem gnijących odpadów. Nie brakowało również podejrzanych aromatów z kuchni ulicznych, które serwowały tu szybkie i niezbyt pewne jakościowo posiłki.
Mimo dość późnej pory na ulicy wciąż panował gwar rozmów, a w tle słychać było wiele poddenerwowanych głosów i wyraźnie żywych negocjacji. Wszędzie krążyły tłumy ludzi, próbujących zdobyć potrzebne przedmioty albo po prostu oglądających z zaciekawieniem wystawy.
Grzesiek nie wybierał jakiegoś konkretnego sklepu, po prostu udał się do najbliższego w którym nie musiał ustawiać się w kolejce. Jego właściciel ewidentnie kończył właśnie pracę, bo ryglował drzwi potężnym metalowym płaskownikiem.
– Bilety! Potrzebuje biletów! – oznajmił Druginieco zbyt głośno i natarczywie.
Spowodowało to, że handlarz spojrzał na niego wzrokiem, jakby za chwilę miał zostać napadnięty. – Jak my wszyscy przyjacielu… – stwierdził rozglądając się panicznie, za kimś, kogo mógłby w razie czego poprosić o pomoc.
Stłamszony alkoholem umysł Grześka, dopiero po chwili uświadomił sobie, że może zbyt niedokładnie określił swoje intencje. – Czekaj! Czekaj! – wygulgał, grzebiąc po kieszeniach. – Chcę coś kupić…
–Chyba raczej sprzedać…– sprostował nieco spokojniejszy handlarz, uświadamiając sobie z ulgą, że nie został właśnie napadnięty.
– Tak! Sprzedać! – potwierdził Grzesiek i sięgnął do płaszcza.
Pierwszą rzeczą, którą wyczuł pod palcami, był o dziwo pistolet. Broń przemycił przypadkowo na teren Zwrotnicy, bo Kovsai, zamiast przejrzeć dokładnie kieszenią Grześka, zaczął rozpływać się nad kupioną od niego berretą. Sam Grzesiek z kolei myślał natomiast tylko o upiciu się i nie bardzo dbał o to, że łamie panujące tu prawo.
– No tak, nie dość, że nie miałem odwagi wrócić, to jeszcze ukradłem jej broń…–zganił się, myśląc teraz o tym, że przecież pistolet wypożyczył od Dix.– Ale jego nie sprzedam, będzie czym palnąć sobie w ten głupi łeb. – grzebiąc w kieszeni jeszcze chwilę, odnalazł kalejdoskop. – Mam relikt! – zawołał do handlarza, demonstrując urządzenie. – Widzisz to takie coś! I patrzy się przez to i można widzieć! Przez ściany i takie tam… Nie mam siły ci tłumaczyć! Ile mi za to dasz?
– Relikt powiadasz? – spytał handlarz, biorąc kalejdoskop do ręki.
Oglądał go przez chwilę dość uważnie, aż w końcu nieco niepewnie przyłożył do oka. Na początku nie widać było po nim żadnej reakcji, ale gdy błąd się ujawnił, mężczyzna nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. – Dobre! Podoba mi się! – stwierdził kiwając głową. – Dam ci za to trzysta biletów.
– PFF!!! PFFF – fuknął Grzesiek. – Jestem głupi! Nie pijany! Odwrotnie! Mniej niż tysiąc dwieście biletów nie wezmę…
– Dziewięćset, albo idź gdzie indziej. – odparł pewnie handlarz i ostentacyjnie wysunął rękę z kalejdoskopem w stronę Grześka, jakby zupełnie nie zależało mu na kupnie przedmiotu.
Drugi spojrzał smętnie, w stronę oddalonego o ledwie parę metrów kolejnego punktu handlowego. Stojące przed nim trio Weteranów, negocjowało właśnie zakup zestawu nadziaków i sądząc po ich teatralnie nie zainteresowanych minach, mogło to jeszcze potrwać.
– Nie mam siły iść gdzie indziej…. – stwierdził Grzesiekz grobową miną. – Dobra dziewięćset! Ale jesteś chujem wiesz? Okradasz pijanego! A to jest chujstwo! Więc jesteś chujem…
– Taki zawód. – westchnął handlarz i wszedł na chwilę do swojego sklepu, żeby przynieść pieniądze.
Grzesiek czekając na jego powrót oparł się o ścianę, a odrobina rozsądku próbowała przebić się przez jego upojenie. – Naprawdę? Chcesz sprzedać przedmiot, który tysiące razy uratował ci życie, żeby dokończyć zalewanie pały?
– Mam wyjebane. Chce się po prostu napić…– odparł sam sobie, Drugi a nim rozsądek przemówił po raz kolejny,pojawił się handlarz z biletami.
Grzesiek zebrał od mężczyzny pieniądze, nawet ich wcześniej nie przeliczając, po czym wyraźnie weselszy ruszył w drogę. Niestety,stan w jakim się znajdował pogarszał się z każdą sekundą co znacznie utrudniło powrót do baru z którego wyruszył. Świat wirował mu dookoła, a ulica zdawała się trząść jak galaretka. – Daleko… Dlaczego to jest tak daleko…–powtarzał w myślach.
Jego kroki były już tak chwiejne, że z boku musiałwyglądać jakby chodził po pokładzie statku,do tego w trakcie sztormu. Co rusz wpadał też na jakiegoś przechodnia. – Przepraszam! Sorry! Gdzie wy w ogóle leziecie? – powtarzał za każdym razem, gdy potrącona osoba częstowała go porcją przekleństw.
Niestety, Grzesiek nie był w okolicy jedynym, który był właśnie u kresu swojej pijackiej przygody. Z przeciwnej strony drogi zbliżał się równie wstawiony Weteran, który, podobnie do niego, poruszał się całą szerokością ulicy. Mężczyźni, złośliwością losu, nie byli w stanie po prostu się minąć i zderzyli się, boleśnie uderzając przy tym głowami. Następnie runęli na ziemię z niewyobrażalną wręcz, jak na ich niewielką prędkość, siłą.
Przechodzący ulicą mieszkańcy Zwrotnicy spojrzeli na tę scenę wyraźnie zażenowani.
W normalnych okolicznościach Grzesiek pewnie zbyłby całą tą sytuacje śmiechem, ale przelewająca się w nim od kilkunastu godzin frustracja, wywołała u niego niespodziewany wybuch agresji. – Jak kurwa leziesz!? Stolcem jebiący weteranie w obsranym kapoku! – wykrzyczał, podnosząc się na chwiejnych nogach.
– Do mnie to było!? – fuknął Weteran, również wracając do pionu – Ty chyba sobie kurwiu nie zdajesz sprawy z kim…
Mężczyzna nie zdążył jednak zaprezentować jak ważną we własnym mniemaniu personom był, bo pięść Grześka wylądowała prosto na jego twarzy.
Rozjuszony uderzeniem,Weteran wzniósł się natychmiast na palcach, próbując wyglądać na wyższego i groźniejszego, w sekundzie podniósł też ręce gotowy do walki.
W swoim obecnym stanie, Grzesiek nie mógł odmówić temu zaproszeniu. Mężczyźni ruszyli na siebie z gracją żółwi, a ociężałe ruchy wypełniły powietrze, gdy zaczęli wymieniać chaotyczne i bezsilne ciosy. Upojenie alkoholowe pozbawiło ich finezji oraz siły, za to dodawało zaciętości. Pomimo przyjęcia co najmniej kilkunastu ciosów w twarz i policzki, Drugi nieustannie kontrował, aż w końcu rozkwasił przeciwnikowi nos.Ten krytyczny cios był w zasadzie dziełem czystego przypadku, ponieważ Grzesiek zachwiał się po zbyt głębokim haku i upadając na Weterana, przyłożył mu przypadkiem czołem prosto w twarz.
Przeciągająca się walka zaczęła przyciągać coraz większą uwagę. Zaciekawieni handlarze zaczęli wynurzać się ze swoich sklepów, a mniej bojaźliwi przechodnie zatrzymywali się, aby pooglądać tę parodię bokserskiej gali. Tu ponownie dało się dostrzec podział między płacącymi za pobyt, a stałymi mieszkańcami Zwrotnicy. Ci pierwsi gwizdali i skandując, zachęcali Grześka oraz Weterana do jeszcze intensywniejszego starcia, ci drudzy rzucali natomiast o wiele bardziej wzburzonymi komentarzami: „Ja pierdolę, znowu”, „Co za małpy”, „Niech ktoś może wezwie milicję...”.
Niestety dla Drugiego, w tłumie nie znalazł się nikt chętny, by udać się po służby porządkowe. Zamiast tego, z pomiędzy zebranych wyskoczył znajomy Weterana, który postanowił natychmiast wesprzeć kolegę. – Diabeł! Kurwa czekaj! Trzymaj go!– zawołał mężczyzna, dołączając natychmiast do walki.
Nowy napastnik był znacznie trzeźwiejszy, a jego ciosy były przez to o wielesilniejsze. Atakowany z dwóch stron Grzesiek oberwałkilka razy w tył głowy i zamroczony upadł na czworaka.
– Dawaj chuja na kujawiaki! – ryknął natychmiast Weteran i razem z kompanem zaczęli kopać go po torsie.
Teraz dopiero sytuacja zrobiła się dziwna. Reliktyczny płaszcz pochłaniał większość siły uderzeń, dlatego Grzesiek nie odczuwał bólu, ale był też zbyt osłabiony przez alkohol, aby się po prostu podnieść. Z kolei wstrząśnięta upadkiem zawartość jego żołądka desperacko spróbowała się wydostać. – Kurwa, porzygam się…– wymamrotał, zupełnie ignorując, że jest brutalnie atakowany.
Ten dziwny impas został przerwany dopiero przez damski głos, który zawołał Grześka po ksywie. Mężczyzna uniósł zaskoczony głowę i dostrzegł, jak z zebranego tłumu wybiegła Jezz. Dziewczyna doskoczyła natychmiast do jednego z Weteranów, krzycząc – Zostaw go! W tej chwili!
Niestety, mężczyzna zdecydowanie nie był typem dżentelmena i natychmiast wymierzył jej cios pięścią. Grzesiek poczuł, jak krew zabulgotała mu przez to w żyłach, ale nim zdążył się podnieść, zobaczył coś, przez co szczęka prawie wypadła mu na ziemię. Jezz zamiast paść jak kłoda, tylko otarła twarz rękawem i ze wściekłością wskoczyła Weteranowi na plecy. Trzymając jedną ręką za jego szyję, bezlitośnie okładała go po głowie, krzycząc –Jak śmiałeś skurwielu? Dziewczynę? Dziewczynę ze Zwrotnicy!?
Drugi spróbował wykorzystać chwilowe zamieszanie spowodowane interwencją jego znajomej i zaczął się podnosić. Jednak nim mu się to udało, jeden z kopniaków Weterana, dosięgnął jego głowy. Tam zdecydowanie zabrakło ochronnych właściwości płaszcza, więc zamroczony tym ciosem, rąbnął twarzą w ziemię.
Jezz z kolei radziła sobie zaskakująco dobrze. Pijany Weteran nie był w stanie ani zrzucić jej z pleców, ani też dosięgnąć jej rękoma, którymi nieporadnie wymachiwał do tyłu. Mężczyzna już po chwili znalazł się w tak opresyjnej sytuacji, że jego towarzysz zrezygnował z opkopywania Grześka i ruszył mu z pomocą.
Ten wykorzystał okazję i z wielkim trudem podniósł się w końcu na równe nogi. W międzyczasie do jego uszu dobiegł krzyk Jezz. Kumpel Weterana doskoczył do dziewczyny i spróbował zerwać ją z pleców towarzysza, szarpiąc przy tym za włosy. Ta jednak trzymała się tak uparcie, że cała trójka zwarła się jak w jakimś pokracznym tańcu.
O ile obijanie sobie twarzy przez ludzi z poza Zatorza, nikogo szczególnie nie wzruszało, tak podniesienie ręki na dziewczynę ze Zwrotnicy wywołało natychmiastowy efekt . Kilka osób zawyło, ktoś krzyknął żeby zostawić ją w spokoju, a jeden z właścicieli punktu handlowego popędził po stojących w oddali milicjantów.
Gdyby Grzesiek był nieco trzeźwiejszy, najpewniej zauważyłby, że sprawa za chwilę sama się rozwiąże. Z tłumu wysuwali się właśnie mieszkańcy Zwrotnicy, którzy z pałami w rękach gotowi byli usadzić Weteranów za niegodne zachowanie w stosunku do Jezz. Tylko, że do Grześka nie wiele z tego docierało. Nim ktokolwiek zdążył wmieszać się do walki, zupełnie bezmyślnie sięgnął do kieszeni i złapał za pistolet. Co gorsza gdy wyciągał go z płaszcza, jego sztywne palce zacisnęły się na spuście zbyt mocno, przez co oddał niezamierzony strzał. Nagły huk wypełnił okolicę, a kula wbiła się w ziemię ledwie kilka centymetrów od jego stopy.
Kolejne wydarzenia rozegrały się w przeciągu sekundy. Ktoś dopatrzył broń w rękach Drugiego i ludzie z tłumu rozbiegli się momentalnie. Weterani zastygli w miejscu, myśląc pewnie, że strzał oddał ktoś z ochrony Zatorza. W oddali błysnęły z kolei odblaski na mundurach milicjantów, których jeszcze przed chwilą tak bardzo w tym miejscu brakowało.
Jezz otrząsnęła się jako pierwsza i puszczając się w końcu Weterana, ruszyła w stronę Grześka. Bez słowa chwyciła go za rękę i pociągnęła pośpiesznie w sąsiednią uliczkę. Milicjanci natychmiast podążyli za nimi, a światła latarek błysnęły im w plecy. Dziewczyna widząc to przyśpieszyła, zaciągając ich coraz głębiej w mroczne zakamarki Zwrotnicy. Ulica handlowa, pełna tłumu i hałasu, zastąpiona została natychmiast przez nieprzeniknioną ciemność, sąsiadujących z nią alejek.
Grzesiek był szczerze zaskoczony tym, jak jego towarzyszka odnajdywała drogę w tym mrocznym labiryncie, ale jej kroki były wyjątkowo pewne, zupełnie jakby mieszkała w tej okolicy od dziecka.
Niestety Milicjanci nie odpuścili tak łatwo.Światła ich latarek wciąż podążały za nimi, a wołania „Zatrzymać się! Tylko pogarszasz swoją sytuację!” roznosiły się echem po całej okolicy. Na szczęście Jezz nie tylko nic sobie z tego nie robiła, ale nieustannie odnajdywała kolejną bezpieczną drogę.
W końcu, po długiej i wyczerpującej ucieczce, oboje zostali otoczeni przez mrok. Odgłosy pościgu zniknęły zupełnie, a z oddali widać było tylko światła odległej już ulicy handlowej.
Gdy w końcu się zatrzymali Grzesiek momentalnie poczuł się oszołomiony. Nagle, szarpany bólem głowy oraz mdłościami, stracił równowagę i padł plecami na pobliskie ogrodzenie.
Osunął się po nim bezsilny, a jego ciało jak bezwładne, opadło na twardy chodnik. – Kurwa… Co ja odjebałem? – pomyślał szczerze przerażony.
Jezz przyklęknęła obok niego i łapiąc bez skrupułów za płaszcz krzyknęła. – Na mózg ci padło Drugi! Wniosłeś broń do Zwrotnicy i strzelałeś do Weteranów?! Chcesz skończyć na torach!?
Grzesiek całkiem zaniemówił, spoglądając na iskrzące się oczy dziewczyny, które jako jedyne odcinały się w otaczającym ich mroku. – Nie…– wydukał w końcu spuszczając głowę.
– Ja pierdzielę…– fuknęła Jezz, siadając obok niego. Oddychała przez chwilę ciężko, ale w końcu nieco się uspokoiła.– Jakim cudem w ogóle… Mike powiedział, że zginąłeś w Stancji Łysego… – wyszeptała wciąż zdyszana.
–Szkoda, że nie…– pomyślał Drugi, starając się wypatrzeć sylwetkę rozmówczyni. – Jakoś mi się udało.– odparł wciąż pogrążony walką z mdłościami.
– Jakoś…– prychnęła Jezz. – Uratowałam twoją chudą dupę, więc kiedy grzecznie pytam, postaraj się o trochę szersze wyjaśnienia. – skwitowała, gdy nagle do ich uszu dobiegła jakaś pobliska wrzawa. Milicjanci chociaż zgubili ich ślad, musieli się rozproszyć i przeczesywali teraz okolicę. – Ale może nie tutaj. – stwierdziła niepewnie dziewczyna. – Tak łatwo nie zrezygnują…
***
W oczach Grześka Jezz była jak anioł i to nie tylko dlatego, że wybawiła go z opresji. Obserwując, jak dziewczyna krząta się po swoim pokoju, ile gracji emanuje od każdego jej ruchu, czuł się, jakby naprawdę znajdował się w obliczu istoty niebiańskiej. Gdy natomiast zamiast kawy postawiła przed nim butelkę piwa, a sama sięgnęła po drugą, Grzesiek wiedział już, że nawet anioły mogłyby się przy niej chować.
– Dobra! – stwierdziła, siadając po turecku na podłodze. – Muszę zrównać się z twoim poziomem, bo za diabła się nie dogadamy – mówiąc to, dziewczyna otworzyła butelkę zapalniczką i praktycznie na jednym wdechu wypiła jej zawartość. – Aaaachhh! – zawołała na koniec. – Tego mi było trzeba po tym biegu!
Grzesiek spojrzał na nią z głębokim podziwem. Już od pierwszego spotkania, dziewczyna wydawała mu się niezwykła i to nie tylko ze względu na jej oszałamiającą urodę, która była jak balsam dla jego oczu. Jako doświadczony koneser kobiecych wdzięków, wiedział, że piękno rzadko idzie w parze z interesującym charakterem, ale w przypadku Jezz, obie te cechy łączyły się w jedno. Nie odrywając od niej wzroku, sięgnął po swoją butelkę i powoli wypił łyk piwa, próbując złagodzić wir emocji, które ogarniały go od momentu ich spotkania. Chociaż nerwy i ucieczka nieco go otrzeźwiły, to szybko znów poczuł szum w głowie.– Nie wiem, jak mogę ci dziękować... – wydukał w końcu, spoglądając na swoją wybawicielkę z wdzięcznością.
Jezz sięgnęła po kolejną butelkę i obdarzyła Grześka perłowo białym wręcz uśmiechem.– Możesz na przykład być ze mną szczery. – odparła, siadając w tym samym miejscu co wcześniej. – Na „Wygrzebanego” nie wyglądasz, a chociaż Mike od śmierci Danielewskiego nie bywa trzeźwy, to raczej by mi nie kłamał, gdy mówił, że też zginąłeś…
Grzesiek natychmiast wyłapał aluzję do komiksów z „Szeryfem”, które Jezz uwielbiała. – „Wygrzebanym” faktycznie nie jestem… Po prostu znam kilka sztuczek jeszcze z dawnych czasów…
– To nie jest szczerość Grzesiek, tylko zbijanie tematu! – wtrąciła z wyrzutem Jezz. – Pamiętaj, że mogę jeszcze wezwać milicje i powiedzieć, że ukryłeś się u mnie, a może nawet wziąłeś na zakładnika. Jedno słowo „tory” i teraz zastanów się, nad kolejnym zdaniem jakie powiesz.
Drugi uśmiechnął się nieznacznie słysząc ten szantaż. Czy to upojony widokiem, czy może alkoholem, postanowił wykrzesać z siebie odrobinę szczerości, a może nawet trochę zaimponować dziewczynie. Z pewną miną sięgnął więc nagle po pistolet i przyłożył go sobie do piersi.
Widząc to, zaskoczona Jezz spróbowała odebrać mu broń, ale nim zdążyła choćby wstać, Grzesiek nacisnął spust. Huk wypełnił pomieszczenie, a dziewczyna wydała z siebie przeraźliwy krzyk.
–Spokojnie! Spokojnie... – zawołał Drugi, próbując ją opanować. – Nic mi się nie stało! Widzisz? – dodał, wskazując miejsce, w które trafiła kula.Nabój nie tylko nawet nie uszkodził materiału, ale zatrzymał się w patce płaszcza jakby był muchą wpadającą w lep. Zszokowana Jezz patrzyła to na Grześka to na kule i nim zdążyła spytać, ten wyjaśnił. – Ten płaszcz to Relikt. W Nowym Dworze pozyskujemy go z potwora, który nazywa się Nocnym Przechadzaczem. Wszystko co pod nim jest praktycznie, nie zniszczalne…
Jezz, spojrzała na Grześka z ogniem w oczach i praktycznie wyrwała mu broń. Jej dłonie drżały z nerw, a w głosie słychać było wyraźną irytację. – Mogłeś to po prostu powiedzieć, a nie strzelać mi w pokoju! – krzyknęła. – Wiesz, że nie mieszkam sama? –spytała retorycznie, a zawstydzony Grzesiek, spuścił głowę. O dziwo gdy pierwsza złość minęła, dziewczyna parsknęła niespodziewanie śmiechem – Dobra, ale pokaz był dramatyczny, a moich przyszywanych psiapsi nie ma. Dlatego uznajmy, że ten minus jest plusem, a ja oczekuje dalszej szczerości. Bo płaszcz to jeszcze nie jest wyjaśnienie jak się wydostałeś i gdzie byłeś.
– No tak… – westchnął Drugi, spoglądając na dziewczynę i nieco chaotycznie, zaczął swoją opowieść.Najpierw opisał jej ucieczkę ze Stancji i przypadkowe spotkanie ze Zbawicielem. Potem streścił ich krótką rozmowę, która ujawniła, że Pierwszy opuścił miasto. Co dziwne w pełni pochłonięty alkoholem i czarem Jezz, Grzesiek nie poprzestał na tym i zaczął opowiadać, o rzeczach jakie trzeźwy zdecydowanie zachowałby dla siebie. Podzielił się więc z nią swoim załamaniem i tym jak wstrząsnęła nim wiadomość, że pomimo tego ile poświęcił by dotrzeć do Krańcowa, nie udało mu się spotkać przyjaciela. Streścił też dziewczynie spotkanie z Danielem i Dix. Opowiedział o rozczarowaniu jakie poczuł, gdy dawna towarzyszka prawie go nie rozpoznała i w sumie po tym czasie nawet nie powitała go tak jak tego oczekiwał.
Język Grześka rozwiązał się w końcu do tego stopnia, że opisał zarówno spotkanie z Wujkiem Hermanem i to czego dowiedział się od niego, w trakcie ich krótkiej rozmowy.
Jezz z początku zaciekawiona i zaaferowana, w miarę jak Grzesiek kontynuował swoją opowieść, zrobiła się śmiertelnie wręcz poważna. (Zwłaszcza od momentu gdy wspomniał o Nowym Dworze i planach jakie miasto miało w stosunku do Krańcowa.) Gdynatomiast opisywał jak przez kilka dni próbował wrócić do Zwrotnicy, bo nie miał odwagi ponownie spotkać się z Dix, dziewczyna wyglądała już na wyraźnie zniecierpliwioną, więc skrócił te część historii do minimum.
Kiedy skończył, Jezz zamyśliła się i przez chwilę spoglądała na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.– Fajnie…– stwierdziła w końcu. – To ja spontanicznie nadstawiłam za ciebie łeb, a ty nawet nie powiedziałeś mi, że byliśmy o krok od ataku z Nowego Dworu. – Drugi słysząc ten wyrzut, opuścił ze wstydem głowę, a dziewczyna popatrzyła na niego wyraźnie zdenerwowana. – To naprawdę nie będzie inwazji? Czy znowu skłamałeś…
– Gdybym chciał kłamać, nie wspomniałbym o tym wcale. – usprawiedliwił się Drugi – Skończyłbym na tym, że nie dogadałem się z Dix i nie mówił nic więcej. – dodał, chociaż prawda była taka, że już od dłuższego czasu nie kontrolował ani tego co mówi, ani tego co robi. Jezz najwidoczniej przyjęła to wyjaśnienie bo jej twarz zrobiła się spokojniejsza, ale Grzesiek uważał, że to zdecydowanie przedwczesna radość. –Tylko, że wycofanie się Nowego Dworu to wcale nie jest dużo lepszy scenariusz. – przestrzegł. – Warszawa to jest straszne miejsce, naprawdę straszne. Fakt, że będzie częścią Krańcowa to dla mnie coś niewyobrażalnego…
– Sporo o tym wiesz co? – spytała nagle, a Grzesiek mimowolnie skinął głową. Jezz zamyśliła się ponownie, bawiąc butelką piwa. – Dobrze, coś postanowiłam! Chcę porozmawiać z tobą, gdy będziesz w nieco lepszym stanie. Prześpij się tutaj, ja pójdę na kanapę do salonu.
– Naprawdę nie trzeba... – zaczął Grzesiek, ale Jezz przerwała mu.
– Porozmawiamy jutro! – stwierdziła stanowczo i podniosła się, stając w drzwiach. –. Tylko jedna zasada! Niczego mi nie zarzygaj! I jedno ostrzeżenie! Jeśli spróbujesz się wymknąć bez rozmowy ze mną, zgłoszę na milicję, że mnie uprowadziłeś i przetrzymywałeś całą noc! Do tego zmuszając do czynienia rzeczy nieprzyzwoitych. Przez kontakty, które mam, nie będziesz miał życia w Krańcowie...
– Nawet gdybym chciał, nie dam rady pójść nigdzie... – odparł Drugi rozkładając się natychmiast na podłodze.
Jezz skinęła głową i wyszła, gasząc za sobą światło. Grzesiek był już tak pijany, że niemal natychmiast zasnął.
Gdy nastał poranek, okazało się, że Grześkowi jakimś cudem udało się zachować zawartość żołądka w środku. Niestety, dobre wieści kończyły się wraz z tym odkryciem, ponieważ natychmiast dosięgł go potworny kac. Gdy mrużył oczy próbując uświadomić sobie, gdzie się właściwie znajduje, usłyszał nad sobą głos Jezz.– Na pewno ci się przyda... – Dziewczyna podała mu butelkę wody i westchnęła, obserwując jego mizerny stan. – Przypuszczałam, że poranna rozmowa może być niemożliwa. Leż, aż poczujesz się lepiej… Przejdę się do Domu Chleba i spróbuję coś ugrać w twojej sprawie. Jeśli czegoś będziesz potrzebować, powiedziałam mojej współlokatorce, że tutaj dogorywasz.
Grzesiek skinął głową bez słowa i spróbował ponownie zasnąć, co na szczęście szybko mu się udało.
Kiedy kolejny raz się obudził, czuł się już znacznie lepiej, chociaż ból głowy i uczucie podwójnego widzenia wciąż mocno go dręczyły.Dopiero teraz powoli zaczęło docierać do niego, co wydarzyło się poprzedniego dnia i gdzie dokładnie się znajduje. – Świetnie, po prostu świetnie... – jęknął załamany, kładąc rękę na zbolałym czole. Uświadomił sobie, że ledwie wczoraj wieczorem był zamieszany w bójkę, wniósł broń na teren Zwrotnicy, a potem, będąc pijanym, zwierzał się Jezz z wielu spraw, o których nie powinna się nigdy dowiedzieć. Perspektywa ucieczki bez dalszych wyjaśnień, nagle stała się dla niego bardzo kusząca, ale kiedy przetrząsnął swój płaszcz, zorientował się, że nie ma w nim pistoletu. – Oczywiście, że go zabrała... – westchnął, nagle zdając sobie sprawę, że brakuje mu jeszcze czegoś. – Kalejdoskop! Gdzie jest kurwa mój kalejdoskop? – zawołał przerażony. Zamiast swojego Reliktu, znalazł w kieszeni cały plik biletów i wtedy serce zadrżało mu jak przed zawałem. Niczym przez mgłę przypomniał sobie swoją wizytę na handlowej ulicy i najgorszą możliwą decyzję, jaką tam podjął. – Kurwa mać! – zawołał wściekły, uderzając pięściami w podłogę.– Co ja zrobiłem... – jęknął załamany własną głupotą.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdyby miał kalejdoskop, nawet bez broni, mógłby bez problemu opuścić Zwrotnicę, ale teraz? Wyglądało na to, że był całkowicie zdany na łaskę Jezz. –Powiedziała, że spróbuje coś załatwić... – pomyślał, przypominając sobie słowa dziewczyny przed jej wyjściem.
Czy naprawdę była tu na tyle ważna lub znała kogoś tak wpływowego, że mogła uchronić go przed konsekwencjami wczorajszego wybryku? A jeśli nie, to co tak naprawdę groziło mu za strzelanie na terenie Zwrotnicy? Może tylko wygnanie i zakaz wstępu? To w sumie nie byłoby najgorsze, ponieważ i tak planował opuścić Krańcowo. Tylko że bez kalejdoskopu jego pewność siebie momentalnie się załamała. To dzięki temu reliktowi przez długi czas udawało mu się przetrwać w Martwym Świecie. Bez jego pomocy zginąłby pewnie już wieki temu.
W tej sytuacji Drugiemu nie pozostało nic innego jak tylko czekać. Korzystając z okazji, uciął sobie jeszcze kilka krótkich drzemek, które przerywał chwilami rozmyślaniem nad własną głupotą. W końcu jednak jego organizm dał mu do zrozumienia, że nie przyśnie już nawet na chwilę, więc znudzony zaczął rozglądać się po pokoju Jezz. Pierwsze, co przykuło jego uwagę, to oczywiście półka wypełniona komiksami z Szeryfem. Bez myślnie wybrał sobie kilka numerów i rozsiadł się na podłodze, starając się pogrążyć w lekturze.
Jezz wróciła dopiero wieczorem, a Grzesiek w tym czasie zdążył przeczytać połowę jej kolekcji. Gdy dziewczyna zobaczyła rozrzucone bez ładukomiksy, uniosła oczy w górę z wyraźnym niezadowoleniem. –Jak znajdę choć jedną pogiętą okładkę, sama wepchnę cię na tory... – wydusiła z irytacją i zaczęła odkładać komiksy na półkę.
– Sorki…– szepnął Grzesiek. – Miałem pozbierać zanim wrócisz…
Jezz pokręciła głową, ale jej mina szybko się zmieniła. Z jakiegoś powodu wydawała się być w naprawdę dobrym humorze. – Trafiłeś na jakąś część, której nie miałeś?
Zaskoczony pytaniem Drugi, popatrzył na podłogę gdzie wciąż leżało kilka egzemplarzy Szeryfa. – Nie miałem na pewno „Zemsty Jednookiego” ani „Marshall Jezz i potwór z Jukonu”… – odpowiedział, przyglądając się okładką.
Jezz odłożyła w międzyczasie większość swojej kolekcji na półkę i usiadła na łóżku. – Fajne uczucie! – stwierdziła nagle. – Odkryć, że po latach w twojej ulubionej serii, jest jeszcze jakaś świeża historia, której nie przeczytałeś. Uwielbiam Szeryfa, ale tyle razy wertowałam te strony, że każdy panel znam właściwie na pamięć…
– Rozumiem. – stwierdził Drugi, którego teraz najbardziej interesowało jakie wieści ma dla niego dziewczyna.
Jezz musiała zauważyć niepewność na jego twarzy, bo natychmiast zmieniła temat i wyraźnie zadowolona stwierdziła. – Przestań się zamartwiać! Wszystko załatwiłam! Twoja broń jest u Kovsaia, Diabeł i jego kumpel resztę pobytu spędzą w areszcie, a do ciebie nikt nie będzie miał pretensji, że chciałeś mi pomóc…
Drugi odetchnął z niewyobrażalną ulgą. Czyli Jezz naprawdę miała potężne znajomości i jakimś cudem udało jej się załagodzić całą sprawę. Tylko, że wtedy coś innego przyszło mu do głowy. – Wiesz Jezz, słabo pamiętam, ale to chyba ja zacząłem te bójkę…
– O? – odparła dziewczyna. – No trudno i tak się im się należało, choćby za to! – dodała wskazując, na czerwony ślad pod swoim okiem.
Grzesiek skinął głową wyraźnie skruszony. – Nie wiem jak mógłbym ci dziękować… I cholernie mi przykro, że przeze mnie oberwałaś – zaczął tłumaczyć, ale Jezz weszła mu w słowo dość niespodziewanym pytaniem.
– Jesteś głodny?
Po nim, żołądek Grześka jak na zawołanie wydał z siebie głośny bulgot. – Jak wilk…
–No to chodź ze mną – zaproponowała dziewczyna – Zabiorę cię do miejsca o jakim nawet nie śniłeś!
Na skraju Zwrotnicy, z dala od zgiełku ulicy handlowej, stała skromna budka wykonana z odzyskanych materiałów. Jej drewniane ściany zostały starannie oczyszczone z kurzu i pokryte kilkoma warstwami niebieskiej farby, co wyróżniało ją spośród szarawych budynków wokół. Choć miejsce było skromne, grupa ludzi stojących przed okienkiem wskazywała, że jest to coś godnego uwagi. Dopiero gdy Grzesiek przyjrzał się uważnie jednej ze ścian, dostrzegł niewielki, namalowany bordową farbą napis „Kebab”, co wywołało w nim nie małe zdziwienie.
– To naprawdę działa? – spytał z niedowierzaniem, niepewnie spoglądając na Jezz.
– Działa, ale nie codziennie. Przygotowanie dobrego kebaba wymaga naprawdę dużo pracy. Świeże warzywa z Miasta Przychodni, najlepsze mięso z H–Marketu, przyprawy, jogurty... Otwarte jest tylko dwa, trzy razy w miesiącu – wyjaśniła dziewczyna, wyraźnie zadowolona, że udało jej się zaskoczyć Drugiego. – Więc co, stawiamy się w kolejce? – dodała, nie czekając na odpowiedź, i ruszyła w stronę jej końca.
Grzesiek i Jezz nie musieli długo czekać, ponieważ kebab okazał się niezwykle drogi. Z tego powodu większość zebranych kupowała jedną porcję, na dwie lub nawet trzy osoby. Gdy dziewczyna zamówiła dwa duże kebaby, Drugi poczuł ukłucie w miejscu, gdzie trzymał bilety. Zanim jednak zdążył sięgnąć po pieniądze, dziewczyna już zapłaciła za ich jedzenie.
– Naprawdę nie trzeba... – zaczął zawstydzony. – Za to, co dla mnie zrobiłaś, jestem wręcz zobowiązany...
– Przestań! – przerwała mu Jezz. – Poza tym, mam nadzieję, że odwdzięczysz się następnym razem…
– Następnym razem? – powtórzył w myślach Grzesiek, a jego serce nagle zadrżało, podobnie jak na widok Delimera. Prawie natychmiast zapomniał, że jeszcze kilka godzin wcześniej, planował szybko ulotnić się z miasta. Z jakiegoś powodu poczuł się jakby był na randce i to z obietnicą, że nie będzie ona ostatnia.
Z uśmiechem na twarzy zaczął rozpakowywać swojego kebaba, ale dziewczyna przerwała mu, chwytając go za nadgarstek.– Poczekaj! Nie tutaj! Znam fajne miejsce, gdzie możemy spokojnie zjeść – zaproponowała i poprowadziła Drugiego w kierunku torów.
Po kilkunastu minutach marszu, trzymając pażące kebaby w dłoniach, dotarli do wiaduktu biegnącego nad torami kolejowymi. Tam dziewczyna wspięła się na podbudówkę i usiadła na jej krawędzi, zachęcając Grześka skinieniem głowy, by poszedł za nią. Ten z lekkim trudem wspiął się na górę i usiadł obok, podczas gdy jego towarzyszka rozwinęła swój posiłek z folii.
– CUDOWNY! – wykrzyknęła, gryząc pierwszy kawałek. – Przychodzę za każdym razem, gdy otwierają, i nigdy mnie nie zawiedli.
Dla Grześka ta zachęta była nie do odparcia. Pośpiesznie rozwinął folie i poczuł, jak fale ekstazy przeszywają jego ciało, a łzy szczęścia napływają mu do oczu. Kebab okazał się być tak niesamowity, jakby przygotowany został w najlepszej restauracji Starego Świata.
– Boże... Masz rację, to jest jak orgazm w naleśniku... – westchnął z zachwytem.
– Co nie? – dopytała Jezz, nie mogąc się powstrzymać przed pośpiesznym objadaniem.
Gdy oboje byli już w połowie swoich placków, a pierwszy głód został zaspokojony, Grzesiek postanowił w końcu zapytać. – Dlaczego akurat to miejsce?
– Bo prawie nikt tu nie przechodzi – odpowiedziała Jezz. – Na samej obwodnicy jest mnóstwo niewykształconych i chociaż nigdy z niej nie schodzą, ludzie i tak wolą trzymać się z daleka. Mike ma tutaj swoją „tajną” pochlej bazę, a ja korzystam z niej gdy jest wolna – dodała, podnosząc się i zmierzając za róg obwodnicy. Z dziury pod schodami technicznymi wydobyła kilka puszek piwa, schowanych za pewnie przez Mike’a jako żelazny zapas. Bez zawahania zabrała je ze sobą, częstując Grześka. – Trzymaj!
Na widok alkoholu Drugiemu zrobiło się ewidentnie nieswojo. Wspomnienie porannego kaca, było jeszcze zbyt świeże, by miał ochotę na powtórkę. Nie mniej nie chcąc wyjść na mięczaka, wziął od Jezz puszkę i otworzył ją stawiając sobie potem między nogami.
– Tylko dziś się trochę ograniczymy – stwierdziła dziewczyna. – Musimy pogadać o co najmniej kilku sprawach, zanim wdamy się w bójkę z przypadkowymi osobami.
– Jasne... – odpowiedział Grzesiek, a w jego głowie zaświtała niepewność.
Nie miał wątpliwości, że po wczorajszych przypadkowych zwierzeniach wiele kwestii mogło nurtować Jezz. Zastanawiał się, teraz jak daleko sięgała jej ciekawość i ile będzie chciała od niego wyciągnąć.
– Więc Pierwszy... – powiedziała w końcu dziewczyna, otwierając swoje piwo. – Wydaje mi się, że jest dla ciebie kimś naprawdę ważnym. Kiedy o nim mówiłeś, byłeś naprawdę przygnębiony.
Słysząc te słowa, Grzesiek poczuł, jak rumieniec wkrada mu się na twarz.– Byłem trochę rozmiękczony przez alkohol! – wytłumaczył się natychmiast. – Ale fakt... On był, to znaczy jest, dla mnie kimś wyjątkowym.
– Poznaliście się w Nowym Świecie? – dopytała dziewczyna.
– Tak – potwierdził Grzesiek kiwnięciem głowy. – Moje nikłe umiejętności przetrwania po pojawieniu się, prawie doprowadziły mnie do najgłupszej możliwej śmierci, a on uratował mi życie.
– No tak... – wtrąciła dziewczyna. – To zrozumiałe, że...
– Ale nie tylko o to chodzi! – przerwał jej Grzesiek, nie chcąc, aby to, co łączyło go z Pierwszym, było odebrane wyłącznie jako kwestia wdzięczności za ocalenie życia. – To był najbardziej niezwykły człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Bezinteresowny, odważny i… okrutnie samodestruktywny. Ale jednocześnie miał w sobie coś takiego, że bez wahania powierzyłbym mu swoje życie. To był mój przyjaciel! Jedyny, jakiego miałem, i najprawdziwszy, jaki kiedykolwiek istniał...
– Dla niego opuściłeś Nowy Dwór. – dodała Jezz. – Bo groziło mu niebezpieczeństwo?
Grzesiek westchnął, mieszając piwem w puszce. –Problem w tym, że jemu samemu nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Ale wiedziałem, że jak Nowy Dwór tutaj wkroczy, a on będzie w jakiejś grupie, zacznie się dla nich narażać i zginie. Bo on taki był! Zawsze uważał, że jego życie jest warte mniej niż życie innych. Nie zliczoną ilość razy narażał się dla mnie i całego naszego stadka, bo zawsze stawiał nas ponad siebie.
– Niezwykły człowiek…–stwierdziła Jezz. – Powiedziałabym, prawie niespotykany.
–Naprawdę niezwykły. – podsumował Drugi. – Cholernie mi go brakuje…– dodał po chwili głosem, który mimo usilnych starań ukrycia tego, był wręcz przepełniony goryczom.
Jezz zauważając to popatrzyła, na Grześka ze zrozumieniem i oparła mu rękę na ramieniu. –Nie myśl w żalu już go z tobą nie ma, ale żyj w wdzięczności, że był i mógł zmienić ciebie. – zacytowała niespodziewanie.
– Świetne! – zawołał Grzesiek. – W którym zeszycie to było?
– To Franck Guppa, a nie cytat z komiksu – zawołała zaskoczona Jezz. – Chyba nie czytałeś w swoim życiu tylko Szeryfa?
Zawstydzony Drugi podrapał się odruchowo po potylicy. – No z nas z dwóch, to Pierwszy był zdecydowanie tym oczytanym. Jak już skończyłem studia, nie po drodze było mi z grubszą lekturą.
Chcąc przełknąć gorzki smak porażki w oczach dziewczyny, Grzesiek złapał łyk piwa, ale nie skończyło się to dobrze. Jego organizm miał tak dość alkoholu, że w gardle miał takie uczucie, jakby pił co najmniej gazowany rozpuszczalnik.
– Mam nadzieję, że twój przyjaciel trafił do jakiegoś spokojnego miejsca. – stwierdziła w końcu Jezz, a Drugi skinął głową. Oboje milczeli przez chwile kończąc jedzenie. Grzesiek wiedział, że dziewczyna zbiera się by wypytać o kolejne sprawy, a rozmowa o Pierwszym była tylko preludium tego małego przesłuchania.
W międzyczasie nasyp kolejowy zaczął buczeć wyjątkowo głośno, co zwróciło uwagę Jezz i dało Drugiemu jeszcze chwilę czasu, nim padło kolejne pytanie. – To jaki jest ten Nowy Dwór? Poprzednim razem udało ci się wykpić, ale teraz chciałabym usłyszeć coś bardziej szczegółowego? Jest jak Armia Daniela?
Grzesiek zamyślił się. To pytanie zdecydowanie nie miało łatwej odpowiedzi. – Wiem, że zabrzmię jak hipokryta, ale to najlepsze miejsce, w jakim można żyć. – powiedział, zdecydowany przekazać swoje autentyczne odczucia odnośnie dawnego domu. –To prawdziwa cywilizacja, najbardziej rozwinięta, jaką spotkałem w Martwym Świecie. I uwierz mi lub nie, ale odwiedziłem wiele miejsc zanim powróciłem tutaj, więc mam solidne porównanie. Przede wszystkim jest tam bezpiecznie. Pogodotwórca, który sprawuje władzę w Nowym Dworze, wpłynął na Błysk w taki sposób, że ten przestał się pojawiać. Dzięki temu w całym mieście prawie nie ma Niewykształconych. Większość rzeczy jest tam tak jak w Starym Świecie: szkoły, knajpy, dyskoteki. Mają ogromną bazę naukową, która dosłownie rozkłada Martwy Świat na czynniki pierwsze. Wysyłają ekipy badawcze, które obserwują i gromadzą błędy, starając się wykorzystać je dla dobra społeczności – opisał szczerze, ale wiedział, że nie może na tym skończyć. – Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się tam idylliczne, ale pod powierzchnią czai się ciemna strona – dodał, zdecydowany przedstawić pełny obraz tego czego doświadczył.–Nawet, gdy Błyski jeszcze pojawiały się w Nowym Dworze, było mnóstwo problemów z jedzeniem. Za dużo ludzi, za mało sklepów. Brakowało tam właściwie wszystkiego, z wyjątkiem jednej rzeczy –broni. Miasto to było chyba najbardziej militarne, jakie można znaleźć w Polsce. Szkoła policyjna, szkoła oficerska, składnica wojskowa, koła myśliwskie i łowieckie. Nieśmiertelny szybko ogarnął, że to, czego w mieście nie ma, można łatwo zdobyć poprzez podbój. Nowy Dwór nieustannie toczy mniejsze lub większe wojny, które mają zapewnić mu stały dopływ surowców. To miasto powstało na cmentarzu krwi i śmierci...
– I jak rozumiem, my byliśmy jednym z celów. – podsumowała Jezz, a w jej głosie zabrzmiał szczery niepokój.
–Tak, do niedawna tak – potwierdził Grzesiek.– Ale o czym, pewnie wczoraj zdecydowanie nieświadomie ci wspomniałem, czeka na nas coś znacznie bardziej niebezpiecznego...
Jezz zamyśliła się, chwytając za piwo i biorąc łyk. Grzesiek spodziewał się, że za chwilę zacznie go sondować o Warszawę i zagrożenia związane z połączeniem, ale dziewczyna zaskoczyła go pytaniem, którego zupełnie się nie spodziewał.–Czym się właściwie zajmowałeś w Nowym Dworze? – jej oczy skupiły się na nim tak przenikliwie, jakby już po pierwszym słowie chciała stwierdzić czy będzie kłamał.
– Niczym szczególnym…– odpowiedział natychmiast, ale po minie dziewczyny wiedział, że nie udało mu się zachować pokerowej twarzy.
– Grzesiek – zaczęła Jezz, wyraźnie rozczarowana. – Nie podoba mi się, że znów przestajesz być szczery. Zanim kolejny raz spróbujesz ukryć prawdę albo nie powiedzieć całej prawdy, chcę ci wyjaśnić, co ja widzę. Zanim ostatecznie zniszczysz zaufanie, które staram ci się okazać. Jestem świadoma, że nie jesteś przeciętną osobą i to co robiłeś, na pewno nie może być określone stwierdzeniem „niczym szczególnym” W Nowym Dworze mieszkańcy na pewno nie potykają się codziennie o broń, a dla ciebie sprzedanie berety Kovsoiowi było jak splunąć. Relikty, takie jak „niezniszczalny płaszcz”, są zbyt cenne, by oddać je byle komu. Przeszedłeś również przez ogromną część Martwego Świata, z czym nawet wielu Weteranów miałoby pewnie problem. Więc spróbujmy jeszcze raz. Pamiętaj, nie oceniam cię. Chcę tylko wiedzieć! A jeśli prawda o tobie będzie przerażająca, tylko utwierdzi mnie w przekonaniu, że była prawdziwa.
Grześka naprawdę mocno zaskoczyła dociekliwość dziewczyny. Łapiąc odruchowo łyk piwa, usłyszał, jak w jego głowie przemawia głos Pierwszego. – No i co teraz? Przecież nie przyznasz się, kim byłeś. Co by wtedy o tobie pomyślał ten Anioł...
– Wiesz co! Właśnie powiem jej prawdę! – zganił swoje sumienie Drugi. –Może wtedy odpierdolisz się w końcu ode mnie i pozwolisz żyć dalej!
– Dobrze, Jezz, będę z tobą szczery. Chociaż pewnie stwierdzisz, że jestem śmieciem i będziesz miała sporo racji. – zaczął swoją spowiedź Drugi, przechylając na wdechu piwo. – Wspomniałem przed chwilą, że w Nowym Dworze nie ma Błysku, prawda? I oprócz oczywistych problemów, wiąże się z tym jeszcze jedna nieoczywista kwestia. Nie pojawiają się nowi ludzie! Masa mieszkańców Nowego Dworu od momentu pierwszego Błysku tkwi w zawieszeniu! Niby sprawa nie do rozwiązania, ale naukowcom udało się opracować sposób na ściąganie ludzi bez użycia Błysku. Zbudowali do tego maszynę, która nazywa się Psycho–animażerem. Każdy mieszkaniec Nowego Dworu może wpisać swoich bliskich, którzy w momencie Błysku byli w mieście, na specjalną listę i zaproponować ich ściągnięcie z powrotem. Problem w tym, że maszyna nie ściąga ludzi od tak. Potrzebny jest do tego tzw. duchowy bliźniak, czyli człowiek, którego można by określić jako twój archetyp osoby; podobny wygląd, wiek itd. I tym właśnie się zajmowałem. Byłem łowcą dusz. Wyszukiwałem odpowiednich naczyń, które miałyby zostać wypełnione świadomością mieszkańców Nowego Dworu. Podczepiałem się do wypraw badawczych albo militarnych i na podstawie listy archetypów stworzonej przez naukowców oraz zeznań świadków, szukałem i ściągałem takie osoby do Nowego Dworu.
Gdy Drugi zakończył swoją niechlubną prezentację, atmosfera między nim a Jezz momentalnie stała się napięta. Dziewczyna spodziewała się pewnie jakiejś nieprzyjemnej historii, ale widać to, czym zajmował się Grzesiek, przerosło jej wyobrażenia. W pewnym momencie przeszyła go chłodnym spojrzeniem. – Więc rozumiem, że ci, których sprowadzałeś... Oni potem umierali? – zapytała ostro.
Grzesiek westchnął z goryczą. – Żeby tylko... – powiedział pełen wewnętrznych wyrzutów. – To, co ich spotykało, my Łowcy Dusz nazywaliśmy „los gorszy niż śmierć”, bo wszyscy byliśmy zgodni, że lepiej było umrzeć lub popełnić samobójstwo, niż dać się nam schwytać. Po przechodzeniu przez animażer, jaźń poprzedniego właściciela ciała była tłumiona przez nową i zamykana w jej podświadomości. Stawała się biernym obserwatorem, otrzymując tylko fragmentaryczne bodźce z zewnątrz, a jej dalsze istnienie było skazane na ciągłe cierpienie.
Jezz po raz kolejny usłyszała zbyt wiele. Odruchowo zasłoniła dłonią usta, ale po chwili opanowała się i głosem jak najbardziej spokojnym, spytała. – Skąd w ogóle o tym wiecie? To znaczy, że te osoby dalej tam są? W tym ciele?
– Bo animażer, to nie jest maszyna idealna. – wyjaśnił Drugi. – Zdarzały się wpadki i sytuacje, gdy jaźń poprzedniego właściciela ciała przenikała i przejmowała kontrolę. Nawet przy perfekcyjnym procesie przenoszenia, mieszkańcy doświadczają tzw. „nawiedzeń sennych”, gdzie dawny właściciel ciała przemawia do nich podczas koszmarów.
– Przerażające... – podsumowała Jezz i natychmiast spróbowała to przepić. – Ale przynajmniej wiem, że powiedziałeś prawdę. Ciężko mi wyobrazić sobie co można było robić gorszego, poza rozjeżdżaniem niemowlaków czołgiem na akord.
– To ciężkie porównanie. – odparł Drugi, całkowicie zapominając o swoim porannym kacu i sięgnął po kolejny łyk piwa.
Jezz dała sobie chwilę, żeby przemyśleć to, co usłyszała, ale w końcu zadała pytanie, której najpewniej miało być kluczowe w jej ocenie: – Żałujesz tego, co robiłeś?
Dla Grześka z kolei było on tak rozbrajające, jak tylko mogło być. – Obiecałem, że będę szczery – stwierdził w końcu. – Więc będę szczery tak bardzo, jak tylko potrafię, bo odpowiedź brzmi „tak i nie”. – Zdziwiona Jezz spojrzała na niego, jakby chciała coś dodać, ale zanim zdążyła, Drugi kontynuował. – Ta praca pozwalała mi na życie na bardzo wysokim poziomie. Nie, nie byłem jakoś„strasznie bogaty” ale mogłem sobie pozwolić na wiele rzeczy. Z drugiej strony, wiedziałem, że w tym momencie on byłby strasznie rozczarowany mną...
– On…Masz na myśli Pierwszego? – wtrąciła Jezz.
Grzesiek kiwnął głową potwierdzająco. – Tak, można powiedzieć, że upersonifikowałem całe moje sumienie jako jego osobę. Często, gdy miałem wątpliwości, zamiast odczuwać to, czego człowiek powinien doświadczać, toczyłem spory z Pierwszym w mojej głowie. Wiele zależało od okoliczności. Kiedy zabierałem do animażera kogoś, kto był jawnym łajdakiem, czasem miałem nawet wrażenie, że on mi przytakiwał... Ale były sytuacje, kiedy przez całą drogę do Nowego Dworu słyszałem jego wyrzuty. Szczególnie, gdy zabierałem dzieci...–Grzesiek spojrzał na pustą butelkę, a Jezz bez słowa podała mu kolejne piwo z zapasów Mike’a. –Dzięki – szepnął cicho i kontynuował opowieść. – Wcześniej wspomniałem tobie i Mike’owi o Wujku Hermanie. To właśnie on zabrał mnie do Nowego Dworu i pomógł mi zdobyć tę pracę, ale nie było to bezinteresowne działanie. Miał córkę, która od lat czekała na sprowadzenie. Jednak dzieci są rzadkością w Martwym Świecie, a jeśli już się znajdą, to zazwyczaj są pilnie strzeżone przez swoich rodziców lub opiekunów. – Drugi westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, jak źle to zabrzmiało. – W teorii obowiązuje kolejka, gdy chodzi o ściąganie archetypów z listy, ale nikt nie sprawdzi, czy Łowcy rzeczywiście przynoszą akurat „te” dusze, które są pierwsze w kolejce, a mieli okazje do ich pozyskania. To otwiera pole do nielegalnego handlu, szczególnie wśród zamożniejszych mieszkańców, którzy płacą za ściąganie archetypów swoich bliskich i przyjaciół. Dzieci nawet za pieniądze nie cieszą się popularnością ze względu na to, o czym wcześniej mówiłem. Wujek wiedział, że w normalnych warunkach nie doczeka się powrotu swojego dziecka. Dlatego zaoferował, że załatwi mi pracę, jeśli spełnię jeden warunek: odnajdę archetyp jego córki...
Jezz słuchała uważnie, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. To wszystko musiało być dla niej bardziej skomplikowane i mroczniejsze, niż mogła sobie wyobrazić.– Ok starczy…–stwierdziła w końcu. – Zaraz naprawdę cię z nie z nielubię, a nie chcę tego robić. Odejdźmy więc od tego co robiłeś i powiedz mi, co zamierzasz zrobić?
– Nie wiem...– odparł najszczerzej Grzesiek. – Gdy dowiedziałem się, że Nowy Dwór zaatakuje Krańcowo, pomyślałem o tym jak o znaku. Miałem nadzieję, że los daje mi szansę naprawienia czegoś w moim życiu. Wiem, że nie mogę odkupić win za wszystkich, których skrzywdziłem, ale myślałem, że jeśli uratuję najlepszego człowieka, jaki chodził po tej ziemi, to przynajmniej przez chwilę przestanę nienawidzić samego siebie. Ale jego tu nie ma... Nie ma nikogo, kto potrzebowałby mnie, i nie mam dokąd wracać! Gdybyś nie zabrała mi broni, pewnie bym się upił i zakończył to wszystko.
Jezz westchnęła. – Po tym, co opowiedziałeś, ciężko mi się ciebie żałować. Jesteś cholernym egoistą. Bije to od ciebie na kilometr. Ja! Moje odczucia! Mój ból! Moje cierpienie! Świat, który mnie zawiódł...– stwierdziła bez ogródek. – Z drugiej strony, Pierwszy musiał mieć na ciebie naprawdę dobry wpływ, skoro nawet teraz, myśląc o nim, starasz się postępować tak, jak należy. Dlatego, jeśli on dostrzegł w tobie coś dobrego, to ja też spróbuję. Straciłeś cel z oczu, i to widać, załamałeś się. Musisz szybko znaleźć sobie nowy cel i dążyć do niego, bo w przeciwnym razie żal cię pochłonie.
–Jaki cel? –spytał ironicznie Grzesiek. – Co niby miałbym zrobić?
– Choćby to, czego jeszcze nikt przed tobą nie dokonał – oznajmiła pewnie Jezz. – Zostań pierwszym weteranem, który po rewolucji Oli stał się obywatelem Zwrotnicy.
Grzesiek otworzył usta z niedowierzaniem, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Była to chyba ostatnia propozycja, jakiej się spodziewał, a na pewno dużo bardziej konkretna niż sobie wyobrażał. – Po co?– dopytał, zastanawiając się czy dziewczyna rzuciła to hasło od tak, czy naprawdę coś krążyło jej po głowie.
– Z kilku powodów – stwierdziła Jezz, jakby wszystko miała już dawno przemyślane.. – Nawet jeśli połączymy się z Warszawą, to nadal będzie to najbezpieczniejsze miejsce w Krańcowie, chronione przez tory i Zbawiciela. Po drugie, to Krańcowo, miejsce, które znasz, i gdzie masz szansę spotkać wiele bliskich ci osób ze Starego Świata. Po trzecie, twoja wiedza mogłaby przynieść Zatorzu wiele korzyści, dzięki czemu nie czułbyś się jak pasożyt i mógłbyś wreszcie angażować się w coś mniej moralnie wątpliwego. Po czwarte, to tylko moje domysły, ale jeśli miałbyś jeszcze szansę spotkać Pierwszego, to raczej dlatego, że on wróciłby tutaj, a nie że ty natknąłbyś się na niego gdzieś indziej. No i po piąte, teraz ja pobawię się w egoistkę, musisz mi jeszcze odstawić cholernie drogi kebab.
Grzesiek słuchając wywodu dziewczyny, powoli zaczął rozumieć, że istnieją dla niego możliwości, których wcześniej nie widział. Jednak w jego głowie szybko zrodził się zrozumiały sceptycyzm. W końcu już raz uwierzył, że los zsyła mu szansę i nie skończyło się to najlepiej. – Dobra, zaskoczyłaś mnie. Naprawdę mnie zaskoczyłaś i pewnie byłby to jakiś sposób, na ułożenie sobie dalszego życia…– stwierdził, ale dodał natychmiast. – Tylko, że z tego co kojarzę, to musiałbym dokonać nie możliwego. A nie możliwe, nie jest bez powodu nie możliwe…Skoro żaden Weteran nie dostąpił zaszczytu obywatelstwa, dlaczego Oli miałaby przyjąć tu mnie?
Jezz uśmiechnęła się pod nosem. –Bo widzisz, żaden inny weteran wcześniej nie otrzymał pomocy ode mnie.
Grzesiek wciąż nie mogąc otrząsnąć się z zaskoczenia.. – Dobra, szczerość za szczerość! – zażądał. – Ja odkryłem karty, ty pokaż swoje. – i chociaż pomyślał na koniec słowo „cycki”, zachował to dla siebie. – Kim ty naprawdę jesteś Jezz?
Dziewczyna odwróciła się od niego, spoglądając na tory i powiedział ostatnią rzecz, której się spodziewał. – Najbliżej mi do szpiega, ale nie lubię tego słowa. Testerka z kolei nie oddaje w pełni powagi tego, co robię. Otóż sprawdzam zagrożenie ze strony Weteranów, zwłaszcza takich, którzy pojawiają się w Zwrotnicy po raz pierwszy. Zagaduję, wypytuję, czasem flirtuję i wyciągam skryte myśli, plany, może jakieś tajemnice albo niecne zamiary, a na koniec składam raport Oli.
– Czyli ty nie…? – spytał zaskoczony Grzesiek.
–Nie naciągam frajerów, strzelając zalotnie oczkami? – zadała retoryczne pytanie Jezz. – To w sumie część mojej pracy, ale gdy rozmawiamy o kartach, to ja je rozdaję, a nago nie widział mnie nikt w Krańcowie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
– Jasne. – stwierdził Grzesiek, nieco zawstydzony, że tak szybko zaszufladkował dziewczynę.
– Nie przejmuj się! – zawołała Jezz, rozumiejąc za pewne jego konsternacje. – Wiem, ze miałeś mnie za podrywaczką, ale niestety dla mojej pracy muszę czasem zszargać opinię i poudawać zainteresowaną łatwymi pieniędzmi.
Zaskoczony Grzesiek nie wiedział co powiedzieć. Jezz tak dobrze odgrywała swoją rolę, że nigdy nie pomyślałby, że jest infiltrowany. – Czyli jak rozumiem, mogłabyś przedstawić mnie Oli? – spytał, ciągle zaskoczony.
– Jeśli jesteś zainteresowany…– zagadnęła zaczepnym głosem, podnosząc się z miejsca.
Gdy dziewczyna otrzepywała tył szortów z kurzu, Grzesiek zdecydowanie żałował, że nie zdążył zaoferować w tym swojej pomocy. Z drugiej strony nie widział powodu by samemu nie skorzystać z pomocy Jezz. Jej propozycja może i była dla niego niespodziewana, ale otwierała przed nim zupełnie nowe perspektywy. Szansa na ułożenie sobie dalszego życia w Zwrotnicy sprawiła, że w jego sercu zaczęła iskrzyć nadzieja. Może nie był to ogień jaki zapłonął w nim gdy podjął decyzję o powrocie do Krańcowa, ale w pustce jaka mu obecnie została, było to najlepsze co mógł teraz zrobić. – Zgoda! – stwierdził pewnie. – Jeśli uda mi się dołączyć do Zwrotnicy, zrobię wszystko co tylko będę mógł dla jej dobra, służąc wiedzą, doświadczeniem i towarzystwem dla twoich wypraw po kebab.
Jezz zaśmiała się. – Ok Drugi, ale po tym co słyszałam trochę się będziesz musiał napocić, żeby znów coś ze mną zjeść. Na razie… – dziewczyna wsadziła sobie palce w usta i gwizdnęła dość głośno, a potem zawołała. – Dobra jest w porządku, możecie wyjść!
W tym momencie zszokowany Drugi zobaczył jak zza winkla obwodnicy, wychodzi kilku uzbrojonych mężczyzn.
– No co? – spytała Jezz. – Jestem odważna, a nie szalona.
Prowadzona przez Jezz milicja Zatorza zabrała Grześka do siedziby Oli, co nie było dla niego szczególnie zaskakujące. Niespodzianką był natomiast sam dom, który zajmowała przywódczyni Zatorza. Okazał się on niezwykle zwyczajny i mało imponujący jak na jej wysoką pozycję. Był to typowy, duży budynek z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, który nie wydawał się szczególnie zadbany i zdecydowanie nie dorównywał wspaniałym sklepom z pobliskiej ulicy handlowej.
Niemniej można było zauważyć pewien wysiłek podejmowany przez kogoś, by poprawić jego wygląd i nadać mu przynajmniej odrobinę ciepła. Okna, choć obecnie mocno zakurzone, z pewnością zostały umyte nie tak dawno, a brak smug na szybach świadczył o tym, że ktoś przykładał się do ich czyszczenia. Na podwórku pojawiły się też skromne próby ożywienia przestrzeni zielenią, ale ziemia była tak spękana i wysuszona, że żadna z posadzonych roślin się nie przyjęła.
Grześkowi nie było dane zbyt długo oceniać skromności tego miejsca, ponieważ Jezz z trudem otworzyła właśnie masywne drewniane drzwi i poprowadziła go wraz z obstawą do holu. Wnętrze wyglądało nieco lepiej i było widocznie niedawno posprzątane. Mimo to skromność wyposażenia nie przekonywała Drugiego, że to miejsce może służyć jako siedziba jakiegokolwiek przywódcy.
– Usiądź tu na chwilę – poleciła Jezz, wskazując na mocno zużyty skórzany fotel.
Jej chłodny głos natychmiast wzbudził niepokój u Drugiego, szczególnie, że od momentu, gdy wyruszyli spod wiaduktu, dziewczyna przeszła jakąś dziwną transformację. Jej mina była teraz surowa i skupiona, a mimo że wcześniej była wręcz wyjątkowo rozmowna, teraz nie odzywała się praktycznie wcale.
W głowie Grześka zaczęła się rodzić niepokojąca myśl, że Jezz może nie być taką niezwykłą istotą, jak mu się wydawało, a jedynie dobrze odgrywała swoją rolę, aby wydobyć od niego więcej informacji. – A mówią, że to faceci są podstępni – westchnął w duchu, patrząc z żalem, jak dziewczyna wspięła się po schodach, nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem.
O dziwo, gdy tylko Jezz zniknęła milicjanci zostawili Drugiego samego. –Pewnie czeka mnie kolejne przesłuchanie...–pomyślał z grozą i zamiast usiąść, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Całe miejsce emanowało dla niego jakąś dziwną przygnębiającą atmosferą, a sam budynek wydawał się lodowaty, mimo że na zewnątrz było jeszcze dość ciepło. Co gorsza, im dłużej Grzesiek przyglądał się salonowi i jego wyposażeniu, tym więcej rzeczy wzbudzało jego obawy.
Najpierw spostrzegł rozbite lustro, które ewidentnie zostało uderzone pięścią, pozostawiając na sobie ślady krwi z rozciętej ręki. Obrazy, wiszące w domu zapewne jeszcze od czasów Starego Świata, były często podziurawione, jakby nosiły na sobie ślady czyichś wybuchów. Ponadto, na jednej z półek zauważył płytę zespołu „Cemetery Gates”, a lista tytułów jakie wyczytał na ich okładce, wzbudzała w nim chęć natychmiastowego skorzystania z pomocy specjalisty.– Jakbym się normalnie znalazł w Horrorze, klasy B. –pomyślał co raz bardziej zmieszany.
Rozglądanie się po salonie przerwało mu pojawienie się Jezz w towarzystwie Oli. Wygląd dziewczyny od razu uświadomił mu, że ponura atmosfera panująca w domu nie była dziełem przypadku. Oli, chociaż w jego nieobiektywnej ocenie, była względnie młoda i ładna, miała głębokie cienie pod oczami oraz smutne linie na policzkach, co natychmiast przywiodło mu na myśl Pierwszego. Oboje mieli również podobne, nieobecne i puste spojrzenie. Jednak kluczowa różnica polegała na tym, że gdy Pierwszy skupiał się na czymś, jego oczy chociaż na chwilę wyraźnie ożywały, podczas gdy spojrzenie Oli, pozostawało wciąż tak samo nieobecne.
Mimo że Grzesiek nawet w Starym Świecie nie był najlepszym pedagogiem, to widząc kogoś takiego na korytarzu szkoły, natychmiast zaprosiłby go do swojego gabinetu na poważną rozmowę. Zwłaszcza że zauważył świeże blizny na dłoniach dziewczyny, świadczące o tym, że musiała się okaleczać.
– Więc to on? – spytała Oli, a Jezz skinęła głową. Wzrok Pani Zwrotnicy spoczął na Grześku z pewnym zainteresowaniem. –Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie jest to nasze pierwsze spotkanie…
Drugi był wyraźnie zaskoczony słysząc te słowa. Przecież za czasów Pierwszej Grupy poznał tylko nielicznych ludzi w Krańcowie i raczej dobrze pamiętał każdego z nich. Jednak po chwili coś zaczęło mu świtać. Oli miała charakterystyczne czerwone włosy, co natychmiast pozwoliło mu połączyć fakty ze swoich wspomnień i wydarzeń, o których wspomniał mu Mike. – Byłaś tamtej nocy w przychodni! – wykrzyknął nagle. – Tak! Słyszałem, że później podróżowałaś z Trzecim! Ja zupełnie...
– Nie będziemy o nim rozmawiać! – przerwała mu Oli i spojrzała w stronę Jezz. – Jesteś pewna co do niego?
Tym razem to Jezz popatrzyła na Grześka. Co gorsza, to nie było to samo zainteresowane spojrzenie, którym wcześniej tak hojnie go obdarzała. Jej wzrok przeszywał go i oceniał, jakby była jakimś kapralem z amerykańskich filmów o marines. – Nie jest wzorem cnót i nie będzie, ale posiada ogromną wiedzę, która mogłaby się nam przydać. – skwitowała w końcu. – Poza tym jest sam w tym świecie. Jego jedyną znajomą jest Dix, która nam nie zagraża, a jeśli odejdzie, nie ma nawet dokąd pójść. Dla niego to szansa, by wrócić do łatwego i stabilnego życia, do jakiego przywykł. A dla nas to możliwość poznania i przygotowania się na to, co nadchodzi.
Grzesiek był po prostu zmieszany, słuchając tego. Pół godziny wcześniej przysiągłby, że nawiązał pewną więź z Jezz. Może nie była ona jeszcze tak głęboka, o jakiej marzył, ale był przekonany, że przynajmniej zaczynają ocierać się o delikatny flirt. Teraz jednak dziewczyna mówiła o nim jak o przedmiocie, bez skrupułów ignorując fakt, że wszystko słyszy. Poczucie zawodu przelało się przez jego trzewia. Mimo, że dziewczyna nic mu przecież nie obiecywała, czuł się jakby został zdradzony.
Oli, natomiast wyglądała na wyraźnie zadowoloną z opisu jaki usłyszała. – Ufam ci Jezz, i ufam twojemu osądowi, dlatego dam mu szansę – jej wzrok ponownie spoczął na Grześku. – Nasza społeczność to najbezpieczniejsze miejsce, jakie może być. Walczymy o naszą niezależność i spokój tych, którzy są nam bliscy. Nie przyjmujemy tu nikogo od tak, ale ty masz szansę, której prawie nikt przed tobą nie otrzymał. Pytanie tylko, czy jej chcesz? Bo jeśli nie, to tracimy czas.
Grzesiek był już tak skonsternowany, że dopiero po chwili dotarło do niego pytanie Oli. – Dobra! Ok! – zaczął nieco zbyt głośno, bo frustracja znowu wzięła w nim górę. – Nie lubię jak się podchodzi do mnie tak bez osobowo. Jestem człowiekiem i należy mi się trochę…
–Ludźmi byli też ci, na których polowałeś, Łowco Dusz – przerwała mu Jezz, a Grześka zupełnie zatkało. –Dlatego nie oczekuj tutaj przyjęcia z otwartymi ramionami. Twoja obecność tutaj może przynieść korzyść Zwrotnicy, ale tak jak wcześniej powiedziałam, na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Po rozmowie z tobą, uważam, że potrafisz się zaangażować i walczyć o to, na czym ci zależy, ale póki co nasz dom... Mój dom, to miejsce, które jest ci całkowicie obojętne. Dlatego nie będzie to łatwa droga, zanim staniesz się członkiem naszej społeczności. Odpowiedz teraz na pytanie: czy chcesz się tego podjąć, czy nie?
Grzesiek ucichł. W tym momencie przeplatały się w nim różne myśli i emocje, tworząc niepokojący miks niepewności i nadziei.
Z jednej strony, Zwrotnica rzeczywiście oferowałaby mu bezpieczne schronienie i szansę na porzucenie tego koczowniczego trybu życia, którego po prostu nienawidził. To miejsce mogło stać się jego nowym domem, bo skoro zdołał zaaklimatyzować się w Nowym Dworze, prawdopodobnie odnalazłby się również tutaj.
Tylko, że pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nim władza tego miejsca, wcale nie było najlepsze. Ta gra, w którą wciągnęła go Jezz, zdecydowanie nie przypadła mu do gustu. Zauważył także, że Oli nie jest całkowicie „zrównoważona” i czuł, że zdobycie jej zaufania mogłoby być wyjątkowo trudne, jeśli w ogóle możliwe. Nie miał też żadnej gwarancji, że po ujawnieniu całej swojej wiedzy nie zostanie po prostu wykopany za tory.
– Sorry, ale odmówię waszej nie tak hojnej propozycji – powiedział w końcu. –Życie nauczyło mnie, że nie powinno się pchać tam, gdzie wyraźnie nie jesteś mile widziany. Dziękuję za wszystko, ale wydaje mi się, że mój czas właśnie się skończył! Było mi miło was poznać, przekażcie moje pozdrowienia dzieciom!
Grzesiek odwrócił się na pięcie, ale zanim zdążył zrobić krok do przodu, Jezz wybiegła przed niego. –A dokąd zamierzasz iść? Wrócisz do tułania się po Martwym Świecie?
– A co wpiszesz mi to do teczki?–spytał ironicznie Grzesiek. –Już ci się raczej ta wiedza nie przyda, bo nie zamierzam tu wracać… – w tym momencie był już gotów opuścić salon, ale Jezz ponownie stanęła mu na drodze.
– Czego teraz oczekiwałeś? – spytała z jakiegoś powodu wyraźnie zła. –Czy mówiłeś mi prawdę, gdy się spotkaliśmy po raz pierwszy? Nie, byliśmy dla siebie obcymi ludźmi. Przyszedłeś tu, by chronić swojego przyjaciela, dlaczego więc nie rozumiesz, że my też chcemy chronić naszych? Zwrotnica to dla mnie wszystko i zrobię wszystko, żeby ją bronić. – w tym momencie, w głębi oczu dziewczyny zatańczyły łzy, ale ta szybko ukryła to odwracając się od Grześka. – Dobrze! Skoro nie jesteś w stanie włożyć minimalnego wysiłku, żeby zyskać nasze zaufanie, najwidoczniej nie zasługiwałeś na Zwrotnicę od początku.
Grzesiek zamarł, czując się naprawdę zdezorientowany. Przez chwilę odczuł wyrzuty sumienia, że zranił Jezz, ale zaraz potem w jego umyśle zrodziła się myśl, że to mogła być kolejna manipulacja. Być może dziewczyna, tym teatralnym wybuchem, ponownie próbowała wpłynąć na niego, by się ugiął i zrobił to czego oczekuje. Raczej na pewno zdążyła już zauważyć, że miał do niej słabość i łatwo mogła na niego wpływać.
Kluczowym pytaniem było więc, czego on sam tak naprawdę oczekiwał? Czy gdyby nie otrzymał tutaj cieplejszego przyjęcia, nie zgodziłby się na jej propozycję? Czy gdyby Jezz nie udawała robota i po prostu się do niego uśmiechnęła, nie zignorowałby dziwactw Oli? Co tak naprawdę czekało go za tymi drzwiami? Znów Martwy Świat? Czy może teraz, przez własne ego, nie rezygnował z szansy danej mu przez los?
Biorąc głęboki oddech, postanowił schować dumę w buty i zacząć od nowa. – Dobra, może źle to wszystko wyszło. Ostatnio trudno mi utrzymać nerwy na wodzy – powiedział skruszony, zwracając się w stronę Oli. – Widzę, że przeszłaś przez wiele trudności. Nie znam szczegółów twojej historii, ale mogę sobie wyobrazić, ile wysiłku włożyłaś, aby zadbać o to miejsce, i rozumiem, dlaczego nie chcesz tu wpuszczać byle kogo... I niestety, prawda jest taka, że zdecydowanie jestem typowym „byle kim”. Wiele mam na sumienie, zwłaszcza z czasów gdy mieszkałem w Nowym Dworze. Ale wróciłem do Krańcowa! Za to zdecydowanie nie chcę wracać do tego, kim byłem wcześniej. Chcę zacząć od nowa, i jeśli zgodzicie się przyjąć mnie do Zwrotnicy, obiecuję, że będę działał dla jej dobra. Podzielę się swoją wiedzą i umiejętnościami. Oczywiście, bądźmy realistami, nie oddam wam swojego życia. Nadal jesteśmy sobie obcy, ale może kiedyś zwiążemy się na tyle, że będę gotów poświęcić się dla was tak, jak poświęciłem się dla Pierwszego. Oczywiście, jeśli tylko dostanę szansę.
Grzesiek zauważył, że Oli, słuchając go, przez chwilę wydawała się naprawdę zadowolona. Spoglądając na Jezz skinęła głową i zajęła miejsce w fotelu. – Usiądź proszę. – poleciła.
Tym razem Grzesiek posłuchał i zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny. Jej spojrzenie wciąż wydawało się puste, ale po twarzy widać było, że jest nim wyraźnie zainteresowana.–Żebyśmy mieli jasność – zaczęła nagle –Jezz upierała się, że sprawdzi, czy można ci zaufać. Jeśli przyprowadziła cię tutaj, oznacza to, że według niej jesteś kimś wartym naszego ryzyka. Jednak będziemy mieli do czynienia z czymś, czego wcześniej tutaj nie było. Od czasu, gdy przejęłam kontrolę nad Zwrotnicą, nie przyjęliśmy żadnej nowej osoby. Uwierz mi, wielu ludzi próbowało zdobyć zaszczyt zostania naszym obywatelem, zarówno za pieniądze, jak i przy użyciu różnych sztuczek. Ponadto, ciągle mamy tutaj wiele osób, które chciałyby kogoś tu zatrzymać na stałe, zarówno ze względu na interesy, jak i z powodów osobistych. Dlatego musielibyśmy bardzo dobrze rozegrać twoje przyjęcie, aby było jasne, że jesteś wyjątkiem od reguły. Mocno umotywowanym wyjątkiem.
W trakcie całego tego wywodu, gdy Grzesiek miał już trudność z utrzymaniem skupienia, przyjrzał się Oli i stwierdził, że ta była naprawdę niczego sobie. Po prostu na początku tak przeraziła go jej przygnębiająca prezencja, że nie zauważył nawet jak żywy był jej czerwony kolor włosów, opadających na smutną ale naprawdę miłą oku twarz, a do tego jej filigranowa wręcz sylwetka sprawiała, że pod trampkami i rajstopami skrywała parkę naprawdę zgrabnych nóg. – Co miałbym zrobić, żeby moje przyjęcie było dość umotywowane? – spytał, wyobrażając sobie różne bezeceństwa, jakie w głowie zazwyczaj mają tylko nastoletni mężczyźni.
Niestety już po chwili na ziemię sprowadziło go zadanie, jakie Oli przed nim postawiła. – Znaleźć Szakala i sprowadzić go tutaj!
–A czy to przypadkiem nie Mike miał go odnaleźć? – zapytał zdziwiony, a jego oczy odruchowo pobiegły w stronę Jezz, która natychmiast spochmurniała, ale nie wtrąciła się do rozmowy.
–Niestety, po śmierci Danielewskiego, Mike załamał się, a bez niego cała grupa jest… zdezorganizowana. – wyjaśniła Oli. –Za to jeśli to ty, przyprowadzisz pierwszego mordercę z Zatorza, nikt nie będzie kwestionował tego, że zasłużyłeś tu na miejsce.
– Cóż…– westchnął Grzesiek. – Przynajmniej nie mogę powiedzieć, że nie mam doświadczenia jeśli chodzi o szukanie ludzi.
***
Grzesiek przemierzał opuszczone blokowisko, będące nieodłącznym elementem krajobrazu typowego dla Krańcowa – wielkiej płyty. Otaczające go budynki pokryte były warstwą zielonego mchu i szarymi plamami, które czas i trudne warunki pogodowe w pobliżu centrum, odcisnęły na betonowych fasadach. Okna w mieszkaniach były wybite lub pozbawione szyb, a większość balkonów zapełniona tonami śmieci. Nie trzeba było być wyjątkowo spostrzegawczym, aby zrozumieć, że było to jedno z tzw. "martwych miejsc", gdzie działanie Smutnego uniemożliwiało resetowanie rzeczywistości przez Błysk.
W normalnych okolicznościach Grzesiek nie miałby żadnego powodu, by się tu znaleźć. Jednak jego misja, skłoniła go do odwiedzenia wielu dziwnych miejsc. Poszukiwanie Szakala, zwłaszcza bez wsparcia kalejdoskopu, było niezwykle trudnym zadaniem. Przez prawie miesiąc odwiedził większość schronisk, osiedli, kryjówek weteranów i ogólnie znanych miejsc, gdzie mężczyzna mógłby się ukrywać, ale nie znalazł żadnych śladów. Dlatego od pewnego czasu zaczął eksplorować obszary, które już dawno przestały być popularne wśród Weteranów.
Nagle w jednym z okien, gdzieś na drugim piętrze, Grzesiek dostrzegł blade światło przebijające się przez zasłony. Panujący już w mieście półmrok sprawiał, że było ono naprawdę dobrze widoczne nawet z daleka. Oczywiście już dawno przestał się oszukiwać i nie robił sobie nawet nadziei, że ta przypadkowo napotkana kryjówka to siedlisko Szakala. Przez myśl przeszło mu natomiast, czy powinien spróbować nawiązania kontaktu z siedzącymi w niej koczownikami? Istniała zarówno szansa, że podpowiedzą mu oni gdzie mógłby jeszcze szukać swojego celu, jak i że po prostu spróbują go okraść ze wszystkiego.
– Jak nie będę sprawdzał wszystkich możliwych miejsc, to nigdy go nie znajdę. – pomyślał i ruszył w stronę klatki.
Krok po kroku, przemierzał korytarz pokryty powalonymi drzwiami i gruzami. Mimo niebagatelnego doświadczenia, serce zabiło mu mocniej w piersi. – Naprawdę? Cykam się jak jakaś pizda… – zganił się kręcąc głową. Gdy zbliżył się do oświetlonego mieszkania, zapukał głośno w półotwarte drzwi i zawołał. – Nie jestem potworem! Szukam tylko schronienia na noc!
Przez chwilę ze środka pomieszczenia słychać było jakieś szepty, a potem ktoś zawołał niepewnie. – Wchodź bracie! Tu sami dobrzy ludzie!
Drugi mimo tych zapewnień, zacisnął dłoń na broni schowanej w kieszeni płaszcza i wszedł do zniszczonego mieszkania. Panowała w nim atmosfera rozpadu, a wnętrze nie przypominało już w ogóle tego ze Starego Świata. Ściany pokryte były powyginanymi blachami, a fragmenty tynku odpadały, odsłaniając surowe cegły. Podłoga pokryta była rozrzuconymi ubrudzonymi matami i kawałkami odpadającego parkietu.
W kuchni, Grzesiek dostrzegł w końcu dostrzegł trzech mężczyzn. Ich stroje były postrzępione, pokryte plamami i widocznymi łatami, świadczącymi o tym, że nie powodziło im się tu zbyt dobrze. Ich twarze były wychudzone, wygłodniałe i wyczerpane. Wszyscy mieli podkrążone oczy, a ich skóra była blada i pozbawiona blasku.
Jeden z mężczyzn, nieco starszy od reszty, stał przy starej kuchni gazowej. Na płycie wolno gotowała się rzadka zupa, o bardzo delikatnym zapachu, unoszącym się po pomieszczeniu. Grzesiek szybko zauważył, że całe dłonie kucharza pokryte były bliznami. Spośród wszystkich trzech, był on natomiast najbardziej postawny, a jego przydługie i brudne włosy, były przynajmniej uczesane.
Dwaj pozostali koczownicy byli znacznie młodsi i zdecydowanie mniej zadbani. Jeden z nich nosił potłuczone okulary, a drugi miał głęboką szramę na policzku.
–Chłopaki! Chyba dziś mamy przyjemność gościć u siebie prawdziwego Weterana! – zawołał mężczyzna przy garnku, wskazując chochlom na Grześka. Jego towarzysze natychmiast spojrzeli na przybyłego gościa, z pewnym lękiem na twarzy.
Drugi machnął natychmiast nonszalancko ręką. –Jakiego Weterana...Po prostu zwykły facet…Ale szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że was tu aż tylu. Nie będę się wam dokładał do trzech. – stwierdził starając się brzmieć, jak rasowy Krańcowski wyjadacz.
– Nie przejmuj się, przyjacielu! – stwierdził pewnie kucharz, patrząc na Grześka z dość pożółkłym uśmiechem. –Ledwie dwa bloki stąd znajduje się taki błąd, że nawet drużyna piłkarska mogłaby się tu schronić, a żadna bestia nie zbliżyłaby się do nich.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony Drugi. Mimo, że starał się nadrabiać jak tylko mógł braki w wiedzy, to o wielu miejscach nie wiedział jeszcze zbyt dużo.
– O t…t… o tak...–wyjąkał chłopak w okularach i wyciągnął starą, pożółkłą mapę Krańcowa, którą niegdyś można było kupić w prawie każdym kiosku. –Mam świeże, aktualne dane. Tutaj są wszystkie miejsca, gdzie błę…błędy…naruszają prawo trzech.
– To naprawdę świetna rzecz! –stwierdził Grzesiek, obserwując ją z podziwem. – Tak swoją drogą, jestem Drugi.– przedstawił się w końcu.
Mężczyzna stojący przy kuchni podszedł do niego i uścisnął mu dłoń. –Dariusz Osiński, ale wszyscy mówią na mnie Osa. Ten z okularami to Miłosz, młodszy brat mojej żony, a tamten to Jerzyk, jego kolega ze szkoły.
– Cześć, chłopaki– powiedział Grzesiek, witając się ze wszystkimi, po czym ponownie skierował swoją uwagę na mapę. Wyglądało na to, że mężczyźni na bieżąco zbierali informacje o tym co działo się w mieście, bo na papierze pełno było skreśleń i odręcznych notatek. – Powinienem sobie zorganizować, coś podobnego…- pomyślał i nagle dostał olśnienia. – Miałbyś coś przeciwko, żebym zrobił sobie zdjęcie? - Miłosz pokręcił głową, a Grzesiek wyciągnął swój aparat cyfrowy i najdokładniej jak tylko mógł obfotografował mapę. – Dzięki! – rzucił do chłopaka, zwracając się teraz do Osy –Co gotujesz dobrego?
–A co tu można gotować dobrego? – spytał ironicznie mężczyzna. –To, co znajdzie się w budynkach, ląduje w garnku, aby jakoś przetrwać.
Grzesiek skinął głową. – A trzymacie zasadę dokładu? To dość popularne w różnych grupach, z tego co widziałem…
–Jasne, przyjacielu. Kto coś do garnka wrzuci, ten z garnka się częstuje. – odparł pewnie Osa.
– I dobrze – powiedział Drugi, przeszukując plecak, aż wyciągnął z niego dużą puszkę boczku w zalewie. Na widok tego przysmaku wszyscy trzej koczownicy westchnęli z wypiekami na twarzy.
– Drugi! – zawołał Osa. –Szkoda marnować tak smakowitą rzecz na tę padlinę, co mamy w garnku. Na pewno chcesz to dołożyć?
–To prezent dla nowo poznanych przyjaciół. No i jestem dłużny Miłoszowi, za udostępnienie mapy –stwierdził Grzesiek, kładąc ostentacyjnie puszkę na półce.
Osa przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym pokręcił głową. –Nikt nie będzie mówił, że Osa robi dziadostwo. Zupę włożymy do słoików. Miłosz, przynieś butelkę, którą ukryłem w barku. Jerzyk, w kredensie powinny być jeszcze tortille i ten sos w butelce. Weź też te chrupki, co je wczoraj znaleźliśmy. Drugiego trzeba ugościć jak należy!
–Panowie, naprawdę nie musicie się tak trudzić –stwierdził Grzesiek, ale mężczyźni tylko pokręcili głowami.
–Jeśli ktoś do ciebie dobrze podchodzi, ty też tak go traktuj – powiedział Osa, a po chwili stół w kuchni zapełnił się skromnymi zapasami koczowników.
Grzesiek uznał, że byłoby niegrzeczne odmówić zaproszeniu i zasiadł razem z mężczyznami do wspólnego posiłku. Oczywiście to, co mieli do zaoferowania, nie mogło równać się frykasom, jakie mógł posmakować w Zwrotnicy. Przypomniał mu się za to sposób odżywiania, kiedy podróżował jeszcze po Martwym Świecie. Głównym składnikiem ich skromnej uczty był w zasadzie boczek, który zaoferował, oraz butelka alkoholu, z której Osa rozlał wszystkim solidną porcję do szklanek. Reszta to były po prostu typowe napchane konserwantami przekąski, które ludzie kupowali, wrzucali do szafek i zapominali o nich aż nie zgniły. Ich plusem było to, że mimo upływu lat nie traciły smaku i istniało niewielkie ryzyko, że nawet przeterminowane zabiją kogoś po spożyciu. Drugi dopychał się więc paluszkami, chipsami, herbatnikami i tym podobnymi postawionymi na stole, aż jego żołądek powiedział pas. – Naprawdę dziękuję za to przyjęcie. – stwierdził, odsuwając pusty talerz.
– Jeśli nie dojadłeś, mogę nalać ci jeszcze zupy. – zaproponował Osa.
– Zachowajcie ją dla siebie na później, mi zdecydowanie wystarczy. – stwierdził stanowczo.
–Szko…szkoda, że nie mamy częściej takich gości. – wtrącił wyraźnie ucieszony posiłkiem Miłosz, a Jerzyk natychmiast zapytał –Długo, Drugi, jesteś w Martwym Świecie?
Grzesiek podrapał się po brodzie. Spytany o to, nie miał nigdy ochoty tłumaczyć wszystkich niuansów swojej podróży, więc od dłuższego czasu udawał po prostu w miarę świeżo przybyłego. – Od niecałego roku–powiedział w końcu, a Osa spojrzał na niego z wyraźnym zdziwieniem.
–No tak... Ale to by tłumaczyło, dlaczego tak hojnie nas traktujesz – powiedział, podlewając go kolejną szklanką bimbru.
– To znaczy? –dopytał zdziwiony Grzesiek.
– Im dłużej ludzie siedzą w tym świecie, tym bardziej stają się podli...– wyjaśnił mężczyzna, przechylając szklankę. –Wszyscy myślą tylko o sobie albo o swojej grupie. Jedność, empatia, to w Nowym Świecie martwe słowa.
– Coś może być na rzeczy... – podsumował Grzesiek, zastanawiając się, jak właściwie odpowiedzieć. Rzucając okiem po ruinach kuchni, szybko zauważył, że trójka mężczyzn nie miała wiele, i to nie tylko jeśli chodziło o jedzenie. Cały ich dobytek to były właściwie dwie torby, ściśnięte w rogu kuchni, a samo wyposażenie domu było po prostu zrujnowane. – Wygląda na to, że nie macie tu łatwo – rzucił w stronę Osy.
– Lepsze rejony miasta są zajęte przez prawdziwych Weteranów i podobnych im ludzi, których stać na kupno broni.– wyjaśnił mężczyzna, a na jego twarzy wymalował się wyraźny żal. – Wypychają nas zewsząd, żebyśmy nie robili konkurencji w zdobywaniu towarów i nie chadzali do miejsc, które regularnie się odnawiają. Wszyscy walczą jak szaleni o każdą wartościową rzecz, którą można zamienić na pobyt w Zwrotnicy…
– Czyli naprawdę tu nic się nie odnawia? – dopytał Grzesiek, a Osa westchnął.
– Raz na jakiś czas, może co dziesiąty, dwudziesty Błysk, odnowi się jakiś sklepik w bloku albo kawałek jakiegoś budynku. Tylko że jest tu masa takich jak my. Kto pierwszy, ten lepszy...
– Nie macie żadnego miejsca, do którego moglibyście się przenieść? – spytał Drugi, a Osa pokręcił głową.
– Często myślałem o Armii Daniela, ale teraz nie jest odpowiedni moment, żeby się do niej dołączać... – wyznał, wyraźnie zawiedziony. – Daniel umiera.Nie wiadomo kto, po nim przejmie władzę i jaki będzie jego stosunek do ludzi w Stefie Głodu. Jeśli po śmierci Daniela zacznie się czystka, lepiej poczekać i ocenić sytuację.
Chociaż w głosie Osy można było wyczuć, że wiąże pewne nadzieje z przyłączeniem się do Armii, jego dwaj towarzysze ewidentnie nie podzielali jego poglądów. – D…daj spokój, O…osa. Poradzimy sobie tutaj – stwierdził Miłosz, a jego słowa zostały poparte uśmiechem pełnym złudnej nadziei.
– Tak, tak... jakoś to będzie – powiedział bez przekonania Osa, dopijając resztę bimbru jaka została mu w szklance.
Grześkowi z jakiegoś powodu zrobiło się wyjątkowo szkoda goszczących go mężczyzn, co uznał za dość zaskakujące. Gdy był jeszcze Łowcą Dusz, praktycznie codziennie spotykał ocalałych w Martwym Świecie i w najlepszym przypadku traktował ich jak powietrze. – Widzisz, nie jestem aż takim egoistą! – pomyślał, przypominając sobie, jak Jezz określiła go w trakcie ich rozmowy pod wiaduktem. W celu potwierdzenia tej myśli sięgnął do plecaka i wyjął dwie duże konserwy. – Trzymajcie! W podzięce za wasze przyjęcie.– Mężczyźni spojrzeli z niedowierzaniem na stół, a Grzesiek podniósł się z krzesła. – Czas już na mnie.
–Ale, Drugi! – zawołał Osa, gdy szok po otrzymanym prezencie minął.. – Jest już noc! Lepiej zostań z nami do rana! Teraz jeszcze możesz przypadkowo napotkać jakiegoś potwora. – przekonywał.
–Poradzę sobie... – stwierdził pewnie Grzesiek. – Poza tym, będę z wami szczery. Nie włóczę się tu przypadkowo. Szukam pewnego Weterana o pseudonimie Szakal, a w nocy zdecydowanie łatwiej wypatrzyć kryjówki…
We... weterana? – powtórzył Miłosz. – O... Osa, może chodzi mu o tego nowego?
Osa podrapał się po głowie i spojrzał w stronę okna. Na zewnątrz było już całkowicie ciemno, tak że pobliskie bloki były ledwie widoczne. Niemniej w niektórych dość wyraźnie migały światła latarni lub świec. – Widzisz tamto mieszkanie? – spytał wskazując palcem. – To na samej górze? – Grzesiek skinął głową. – Jakiś czas temu zamieszkał tam gość, który z pewnością był Weteranem. Miał broń i wojskowe ciuch. Wszyscy się zastanawiają, co on właściwie tutaj robi…
Grzesiek poczuł, jak serce zadrżało mu z podniecenia. Czyżby wreszcie trafił na trop? Od dłuższego czasu podejrzewał, że Szakal ukrywa się poza głównymi trasami, ale czy naprawdę mógł go znaleźć właśnie tutaj? – Tym bardziej powinienem to sprawdzić, zanim się przeniesie –stwierdził, wyciągając rękę w stronę Osy. – Trzymajcie się i smacznego.
Mężczyźni pożegnali się i Grzesiek wyszedł na klatkę. Tam poczuł, jak przez rozbite okna do środka bloku dostaje się wręcz lodowate powietrze. – Cholernie zimno – westchnął pod nosem, a jego oddech momentalnie zamienił się w białą parę. Odkąd powrócił do Krańcowa, nie spotkał się jeszcze z tak mroźną nocą. Stając przed drzwiami na parterze, szczelniej zapiął swój płaszcz i sięgnął do plecaka, wyciągając latarkę. Wątłe światło ledwo przebiło się przez gęstą ciemność sprawiając, że okolica wydawała się jeszcze bardziej ponura i tajemnicza.
Nie zwlekając Grzesiek wyszedł na krzywy chodnik i zaczął mijać opustoszały plac zabaw. Zardzewiałe huśtawki i porzucone karuzele nie nosiły już nawet śladów po dzieciach, które kiedyś się tu bawiły. Szum wiatru przemykał między nimi, tworząc upiorną i nadprzyrodzoną atmosferę.
Przez chwilę Grzesiek zastygł w bezruchu, czując, jak zimny wiatr po prostu przenika przez jego ubranie. – Co się tu dzisiaj dzieje? – pomyślał, przemarznięty.
Przez moment w głowie, przemknęła mu myśl o skorzystaniu z gościnności Osy i odwiedzeniu potencjalnego schronienia Szakala dopiero nad ranem. Jednak jak zawsze brakowało mu cierpliwości. Kontynuował więc drogę, starając się skupić na celu i nie zwracać przy okazji uwagi na fakt, że nawet jego przyrodzenie zmieniało się teraz w sopel lodu.
Dochodząc w końcu do odpowiedniego bloku, Grzesiek pociągnął nosem i wślizgnął się na klatkę, gasząc przy okazji latarkę. Miał nadzieję, że w ten sposób uniknie zbyt szybkiego zdradzenia swojej obecności. Niestety, wejście na górę bez światła okazało się z miejsca bardzo niefortunnym pomysłem. Już w okolicach pierwszego piętra o mało nie stracił zębów wpadając na uchylone drzwi, a zaledwie kilka stopni wyżej niechcący zrzucił coś, co mogło być kawałkiem gruzu. – Świetnie! I tyle kurwa, z mojego elementu zaskoczenia. – syknął pod nosem, gdy echo głośne jak ruja słonia, rozniosło się po bloku.
Grzesiek z marsową miną włączył ponownie latarkę i w jej świetle ruszył zdenerwowany w górę.Korytarz, którym przechodził, był w naprawdę przerażającym stanie. Wyglądał nawet gorzej niż ten w bloku Osy. Wszędzie leżały rozbite kawałki mebli, a co krok ktoś urządzał sobie prowizoryczną toaletę. –Rozumiem, że rujnując to miejsce chcieli wywołać reset…Ale osrywanie wszystkiego nie wiele w tym pomaga– pomyślał zirytowany, gdy niczym na jakimś obrzydliwym slalomie musiał krążyć między „brązowymi minami”.
Nie zwalniając, doszedł w końcu do ostatniego piętra, a za drzwiami, które wyraźnie zostały naprawione w pośpiechu, kryła się jego potencjalna ofiara. – No, Łowco Dusz, zobaczmy, czy jeszcze coś potrafisz– szepnął sam do siebie.
Grzesiek zbliżył się do wejścia i bez trudu wywarzył je kopnięciem. Prowizoryczny zamek i zawiasy, które zostały skręcone palcami, nie miały szans wytrzymać zderzenia z jego butem. Zaraz po tym odwrócił się plecami do wejścia, i podnosząc kołnierz, aby chronić głowę zaczął kroczyć tyłem w głąb mieszkania.
Tak jak przewidział, niemal natychmiast usłyszał dźwięk przesuwającego się zamka, a w jego plecy poleciała krótka seria. Reliktyczny płaszcz pochłonął impet kul, a sam ostrzał zakończył się metalicznym i nieprzyjemnym odgłosem.
– JEBANY SIWY! – wykrzyknął strzelec, walcząc z zaciętą bronią.
Grzesiek tylko na to czekał. Szybko obrócił się i spróbował wymierzyć z pistoletu, ale okazało się, że mężczyzna na którego czyhał, był wyjątkowo zrywny. Błyskawicznie przechwycił jego rękę, a następnie uderzył go pięścią w twarz. W głowie Grześka zaszumiało, ale wiedział, że to nie była typowa bójka w Zwrotnicy. Jeśli teraz dałby się obezwładnić, mogłoby to kosztować go życie. Serce zabiło mu mocniej, a zaciskająca się „trzy palczasta pięść” wyprowadziła szybką kontrę. Niestety Grzesiek nigdy nie był specjalnie dobry w walce wręcz, zwłaszcza gdy musiał używać okaleczonej dłoni. Co gorsza, mężczyzna, z którym się starł, uparcie próbował wyrwać mu pistolet. W nerwach nacisnął więc spust, licząc, że huk rozproszy trochę rywala. Kula wbiła się w fotel, a mężczyzna zamiast się wystraszyć i odpuścić, zaczął praktycznie rozdzierać Grześkowi palce.
W tej krytycznej chwili Drugi sięgnął po ostatnią broń, jaką miał – użył swojej głowy i wymierzył mężczyźnie cios czołem. –Dobrze, że zawsze miałem zakuty łeb – pomyślał, widząc, jak przeciwnik wyraźnie osłupiał po zderzeniu z jego czaszką. Drugi zadał natychmiast kolejny cios, po czym wyrwał rękę z pistoletem, kierując go teraz w stronę niedoszłej ofiary. – Dość! DOŚĆ! – wrzasnął gniewnie. – Ręce do góry, chuju już!
Niestety mężczyzna był tak zdesperowany, że mimo lufy skierowanej prosto w twarz pchnął Grześka i rzucił się do ucieczki. Oczywiście ten, mógłby w tym czasie oddać nawet kilka strzałów, ale jeśli naprawdę był to Szakal, to schwytanie go żywego było absolutnie kluczowe dla misji. – Kurwa! Jak ja nienawidzę desperatów! – wykrzyczał, wypadając za uciekinierem z mieszkania.
Biegnąc po krętych schodach w dół klatki, Grzesiek szybko poczuł szaleńcze wręcz bicie serca. Nie miał czasu przyjrzeć się dobrze mężczyźnie, ale coś w środku podpowiadało mu, że tym razem trafił w dziesiątkę. W locie wyciągnął latarkę i poświecił w dół schodów. Ściana szarości, zniszczenia i pęknięć przesuwała się nieustannie przed jego oczami w wirze pościgu.
Uniesiony uczuciem sukcesu, Drugi zaryzykował, skacząc po kilka stopni, bo mimo, że Szakal uciekał po omacku, zdawał się go wyprzedzać. W pewnym momencie w błysku latarki, zobaczył w końcu jego plecy. Po raz kolejny przeskoczył kilka stopni i prawie runął na uciekiniera, ale lądując poślizgnął się na „minie” przez co ten zdołał mu się wyrwać.
Drugi wiedział już, że to tylko kwestia czasu. Zbyt wielu ludzi ścigał jako Łowca Dusz, żeby ktoś taki mógł mu uciec i to w momencie, gdy to on miał broń. Jego oddech przyśpieszył, a mięśnie zaczęły pracować na pełnych obrotach. Nie zważając na zmęczenie, kontynuował pościg, napędzany myślą, że może w końcu wypełni zadanie i zakończy się jego tułaczka.
Mężczyźni, wybiegli w końcu na zewnątrz bloku. Nagłe uderzenie mroźnego powietrza przedarło się przez płaszcz Drugiego, a chłodne krople zaczęły kapać mu na twarz. Świecąc latarką w stronę Szakala, Drugi zamarł przez moment, zaskoczony tym, co zobaczył.
Wśród pustych, zrujnowanych budynków w wątłym świetle jego latarki rozciągał się widok na ulicę, a na nią opadał delikatnie śnieg, tworząc białą pokrywę na spowitych mrokiem ulicach. Grześka ogarnęło nieprzyjemne uczucie. Śnieg, w Krańcowie, był zdecydowanie nieoczekiwanym zjawiskiem, zwłaszcza, że przez całą podróż po Martwym Świecie nie widział go jeszcze ani razu. Dysząc pod nosem, Drugi obserwował wirujące płatki, które stopniowo przykrywały zniszczone chodniki i wraki samochodów.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież był w trakcie pościgu. Na szczęście na chodniku odbijały się w świeżym śniegu ślady stóp jego ofiary. Bez chwili zawahania podążył tym tropem, zwiększając swoje tempo, aż wreszcie dogonił potencjalnego Szakala.
W momencie, gdy ten był już na wyciągnięcie ręki, Drugi rzucił się na niego jak zawodowy rugbista i obalił na ziemię. Obaj mężczyźni byli wykończeni po intensywnym pościgu. Oddychali ciężko, a wydobywająca się z ich ust para tworzyła białe chmurki w zimnym powietrzu.
– Dość! – warknął Drugi. – Jeśli drgniesz… zajebię cię!
– Czego chcesz, do cholery?! – zawołał leżący pod nim mężczyzna.
– Może niczego… – odparł, obracają go, żeby oświetlić mu twarz.
Na jego bladym, zmęczonym obliczu malowało się zaskoczenie. Oczy miał szeroko otwarte, pełne strachu, a zęby zaciśnięte w bezsilnej złości. Włosy, przemoczone od śniegu, przyklejały się do jego czoła, dodając mu dzikości i nieokrzesania. Ale co najważniejsze, w blasku latarki ukazały się rysy i kontury, które idealnie pasowały do opisu Szakala, jaki Drugi uzyskał w Zwrotnicy.
– Mówią na ciebie Szakal, prawda? – spytał, przyciskając pistolet do jajec mężczyzny. – I teraz, żebyśmy mieli jasność! Stawy w kolanach mi prawie eksplodują, jestem przemarznięty i spocony jednocześnie, a do tego jeszcze wdepnąłem w gówno! I to, kurwa, znając życie twoje! Dlatego proszę cię! Spróbuj mnie po prostu okłamać! Po prostu błagam! Spróbuj!
Słysząc psychopatyczny ton Drugiego, mężczyzna po prostu zbladł. – Ok…ok…jestem Szakal! – przyznał, się spoglądając niepewnie na broń przyciśniętą do swojego ptactwa. – Czego, ty ode mnie chcesz!?
Grzesiek odetchnął ciężko. Uczucie triumfu rozlało się po jego ciele tak, że przez chwilę zapomniał nawet o całym dyskomforcie jaki teraz odczuwał. – Chyba się domyślasz… - stwierdził podnosząc się z ziemi tak by wciąż mierzyć do swojej ofiary.
- Nie czekaj! – zawołał mężczyzna, praktycznie klękając przed Drugim. – Nie zabieraj mnie do Zwrotnicy. Zapłacę! Słuchaj, mam kryjówkę i naprawdę sporo towaru, który…
- Dość! – przerwał Grzesiek. – Chłopie, za samo to co zrobiłeś w życiu bym ci nie odpuścił, a przy tym mam za ciebie zagwarantowane miejsce w Zwrotnicy. Lepiej oszczędzaj przebieg w mordzie, na tłumaczenie się Oli.
- Nie rozumiesz! – zaprotestował Szakal. – Ja jej nie zabiłem! To nie byłem ja!
Grzesiek wzruszył ramionami. – Ja cię nie będę osądzał, ja cię tylko dostarczam. Ale żebyśmy mieli jasność! – dodał o wiele groźniejszym tonem. - Podróż możesz mieć spokojną i cieszyć się ostatnimi chwilami życia w Krańcowie, albo możesz doznawać agonii, aż do Zwrotnicy. Wybór należy do ciebie...
Wincyj! :D
Sztos!!! Ja już powoli zaczynam składać ekranizację w głowie :)
Też tak macie że jak już nie sprawia wam radości w życiu to Jarek wstawia rozdział 😁? Mega czytanie. Niezły switch z nastawieniem Jezz do Drugiego. Jak zawsze logicznie i przemyślanie. Dzięki Panie D 😁
Jarku! Jareczku! Po pierwsze Jezz jest sexy :D. Po drugie świetnie budujesz napięcie. Najpierw gadanina, a potem akcja świetnie się rozkręca! O Zbawicielu, jak długo dane nam będzie czekać na kolejną część? ;(
Super! Będzie czytane po południu :)