top of page

Powrót Drugiego VII - Tych dwóch

Zdjęcie autora: Jarosław DomańskiJarosław Domański



Silnik przewróconej lokomotywy wydał z siebie ostatni warkot, a wraz z końcem jego pracy wnętrze kabiny natychmiast wypełniła lodowata cisza. Zupełnie tak, jakby sam Martwy Świat wstrzymał swój zmrożony oddech w obliczu tragedii, która rozgrywała się właśnie na świetlistej polanie.

Drugi stał nieruchomo, z przerażonym spojrzeniem utkwionym w sylwetkę ledwo żywego Pierwszego. – Nie... – wyszeptał, jakby śnił, a jego głos zadrżał z nerwów i zimna. – Nie! Nie! I jeszcze raz nie! – wykrzyknął w końcu, podbiegając do mężczyzny. – Nie po to tyle czasu cię szukałem, żebyś teraz miał skonać na moich oczach! – zawołał, z wyrzutem.

Oddech Pierwszego był ledwie wyczuwalny, a spod pleców sączyła mu się strugami ciepła i parująca w mroźnym powietrzu krew. Metalowy pręt wystający z kamizelki, bez wątpienia sięgał głęboko do wnętrza jego brzucha i powodował to straszliwe krwawienie.

Uświadomiwszy sobie, jak poważna musiała być ta rana, Grzesiek poczuł, że ręce zaczynają mu drżeć. Klęcząc obok rannego towarzysza, delikatnie podniósł jego głowę i zsunął z niej maskę przeciwgazową. To, co zobaczył pod nią, osłabiło go jeszcze bardziej. Twarz Pierwszego była prawie biała, a gdyby nie para wydobywająca się bezszelestnie z jego ust, uznałby go już za martwego. – Nie rób mi tego… Błagam cię! Nie umieraj! Po prostu nie możesz... – wyszeptał Drugi, czując, że z ledwością trzyma się jeszcze w kupie.

W międzyczasie, wewnątrz pociągu, coś się poruszyło. Grzesiek spojrzał za siebie i dostrzegł bardzo młodą dziewczynkę. Mogła mieć co najwyżej osiem, może dziewięć lat. Ponieważ w Krańcowie nie pojawiały się jeszcze dzieci, nie było wątpliwości, że wszyscy pasażerowie pociągu przybyli tu z innego miasta.

Dziewczynka otrzepała się i pomogła wstać starszej od siebie kobiecie. Równocześnie przez jedno z większych okien do środka zajrzeli Mike oraz mężczyzna, który wcześniej opuścił pociąg. – Tutaj! Chodźcie tutaj! – zawołał, wyciągając rękę w stronę swoich towarzyszek.

Grzesiek dopiero po chwili otrząsnął się z szoku i zrozumiał, że musi działać, jeśli Pierwszy ma mieć jakąkolwiek szansę. – Mike! Musimy... Musimy go stąd wydostać! – krzyknął, wskazując na Pierwszego. – Wejdź tutaj! Sam nie dam rady! Musisz mi pomóc go wynieść – dodał, starając się zachować tyle spokoju, ile tylko był w stanie.

Mike pomógł najpierw wydostać się pasażerkom przez roztrzaskaną szybę, a potem sam, z niemałym trudem, wcisnął się do środka kabiny. Gdy tylko stanął obok Drugiego, aż wciągnął zszokowany powietrz – To Pierwszy? – spytał, wyraźnie zdziwiony. – Skąd on się tu wziął.

Drugi darował sobie odpowiedź na to pytanie i ponaglił jedynie kompana. – Szybko! Pomóż mi!!!

Mike skinął niepewnie głową i już po chwili mężczyźni wydostali Pierwszego z kabiny, a potem ułożyli w bezpiecznej odległości od lokomotywy. Ledwie chwilę po tym, jak mężczyzna spoczął na śniegu, ten zaczął zmieniać kolor na szkarłatny. Krew lała się z niego jak woda z dziurawej beczki.

Widząc to, Grzesiek nie był już w stanie dłużej opanować nerwów – MUSIMY TO ZATAMOWAĆ! ON SIĘ WYKRWAWIA! – wrzasnął na Mike’a, jakby to on zwlekał z udzieleniem pomocy.

– Mam w kabinie apteczkę! – wtrącił w tym momencie mężczyzna z lokomotywy. – Zaraz ją przyniosę…– po tych słowach, wsunął się z powrotem do pojazdu.

Mike i Grzesiek spróbowali w międzyczasie odsłonić ranę Pierwszego, ale nie było to wcale takie proste. Kamizelka, którą mężczyzna nosił była tak mocna, że Mike’owi nie udało się przeciąć jej nożem.

– Szkoda, że nie była dość mocna, żeby zatrzymać ten jebany pręt. – pomyślał, rozwścieczony Drugi.

Nie mając innego wyjścia, mężczyźni odpięli osłonę przy ramionach, a potem wykręcili kamizelkę w górę po pręcie. Następnie rozrywając ubranie, dostali się do miejsca, w którym tkwił on w brzuchu Pierwszego.

Na ten widok Grześka prawie zemdliło i to nie dlatego, że odwykł nagle w ciągu kilku godzin od widoku ran i krwi. Po prostu cały rozsądek podpowiadał mu, że ktoś z takimi obrażeniami nie ma wielkich szans na przeżycie.

– Ja bym go wyciągnął… – zasugerował Mike, sprowadzając Grześka na ziemie.

Ten gdy tylko dotarła do niego ta propozycja, zaprotestował nerwowo. – Krwawienie się pogorszy…

– Jakby teraz się z niego nie lało. – wytłumaczył mu Mike. – Jak będziemy go nieść, pręt porozrywa go w środku! Będzie tylko gorzej…

W międzyczasie mężczyzna z pociągu wysunął się z przez okno razem z apteczką. – Mam gazy, bandaże, środki odkażające, co tylko trzeba…– wymienił, otwierając po chwili dość dużą pomarańczową walizkę.

– Najpierw pręt! – zadecydował ostatecznie Mike, ignorując obawy Drugiego. – Przytrzymajcie mi go…

Grzesiek i ich nowy kompan przycisnęli Pierwszego do ziemi, a Mike chwycił za kawałek metalu od góry i pewnym powolnym ruchem, wysunął go z rany. Pierwszy nawet przy tym nie drgnął, ale zaraz po usunięciu pręta, z dziury na jego brzuchu zaczęła po prostu wylewać się posoka. Mężczyźni błyskawicznie zatamowali ją jak tylko mogli gazą, a potem okręcili cały brzuch bandażami.

– Ok, ok... – wydyszał w końcu Drugi, gdy krwawienie przynajmniej częściowo udało się zatamować. – Musimy go zabrać do Zwrotnicy! Tam mu pomogą. Tam na pewno mu pomogą…– przekonywał sam siebie.

– Nieść go w tym stanie nie możemy…– stwierdził Mike. – On musi leżeć jak najbardziej nieruchomo! Trzeba zbudować jakieś sanie…Moglibyśmy go pociągnąć po tym cholernym śniegu

– Możemy użyć drzwi od spalinowozu. – zaproponował mężczyzna z pociągu. – Mam też jakąś linę w schowku.

Grzesiek skinął głową. Ten pomysł wydawał się dość rozsądny, a sam nie miał na myśli nic lepszego.– Dobrze, tak zróbmy…

W czasie drogi powrotnej, Drugi na własnej skórze odczuł, że cała opatrzność, karma i los, w jednej sekundzie odwróciły się od niego. Ledwo zdążyli załadować wciąż nieprzytomnego Pierwszego na prowizoryczne sanie, a nad Krańcowem zerwał się nagle potężny wiatr. Co gorsza nie zdążyli jeszcze nawet na dobre opuścić świetlistej polany, a nad miastem rozszalała się pełnoprawna śnieżyca, sprawiając, że otaczający ich krajobraz zmienił się w lodowaty koszmar.

Mężczyzna z lokomotywy oraz jego towarzyszki zbili się ciasno obok siebie, maszerując pod wyciągniętym z pociągu kocem, który stanowił teraz ich jedyną ochronę przed mrozem. Najwidoczniej miejsce z którego przybyli, było dużo cieplejsze, bo dziewczynka miała na sobie tylko sukieneczkę.

Z kolei Mike i Grzesiek, choć ubrani zdecydowanie cieplej, i tak przemarzali do szpiku kości.

– Do cholery jasnej i nędzy wszelakiej!!! – przeklął Mike, ocierając pokrywające mu się szronem brwi. – Że musiało właśnie teraz zacząć się to piekło! Nie wytrzymamy tak długo! – zawołał w stronę Grześka, a jego słowa ledwo przebiły się przez wyjący wiatr.

Drugi zupełnie to zignorował i jak w amoku ciągnął niestrudzenie sanie z Pierwszym. – Nie zatrzymam się! Nie zatrzymam... – powtarzał pod nosem, a jego kroki wbijały się w wściekle w zaspy. – On by się nie zatrzymał…

Mike nie miał już w sobie tyle werwy, bo wyraźnie zwalniając, odwrócił się w stronę grupki idącej za nimi.– Grzesiek! Oni zaraz zamarzną. – zawołał. – A my jesteśmy następni w kolejce! – dodał po chwili, drżącym głosem. – Musimy natychmiast znaleźć jakieś schronienie! Nie da się tak iść dłużej!!!

– Nie... – zaprotestował wściekle Drugi. – Musimy! Musimy iść dalej. Do Zwrotnicy nie jest daleko…

Mike zatrzymał się wreszcie, łypiąc wściekle na kompana. – Przy normalnej pogodzie! A JA NAWET NIE WIEM GDZIE TERAZ JESTEŚMY! – zawołał. – Martwi mu nie pomożemy! – dodał, po chwili licząc pewnie, że przemówi Grześkowi do rozumu. – Chociaż na chwilę schowajmy się w jakimś domu! Poszukajmy jakiś ubrań dla nich! Rozpatrzmy się gdzie jesteśmy! – przekonywał i nie czekając na odpowiedź, zaczął rozglądać się w otaczającej ich bieli, za jakimkolwiek budynkiem.

Grzesiek obrócił się rozwścieczony w jego stronę. – Jak chcesz to zostań z nimi! JA IDĘ DALEJ!!! – zawołał i wyszarpując Mike’owi pasy, zaczął z wielkim trudem ciągnąć sanie samemu.

Mike pokręcił tylko głową i natychmiast doskoczył do niego, chwytając za ramię. – DO CHOLERY GRZESIEK! ON JUŻ PRAWIE UMARŁ! – zawołał, a po chwili dodał nieco spokojniej – Nawet gdyby pogoda była normalna, z jego raną w życiu nie dotarlibyśmy na czas do Zwrotnicy. Tylko cud by go teraz uratował

– CUD! – przerwał nagle Drugi. Mike miał rację, potrzebowali cudu! A on doskonale wiedział, kto mógłby taki cud im dostarczyć. – Daj mi radio! – zażądał.

Mike słysząc to zmarszczył tylko czoło i siląc się na spokój, zaczął tłumaczyć. – Grzesiek… przy tej zawierusze sygnał nie pójdzie dalej jak na dwieście metrów. Nikt ze Zwrotnicy nas nie usłyszy. – widząc jednak, że mężczyzna ciągle wyciąga rękę, westchnął i podał mu krótkofalówkę.

Ten chwycił ją natychmiast i zaczął nadawać. – Dziki! Zbawicielu! Wiem, że nie wysłałeś mnie tu przypadkowo! Wiem, że chciałeś, żebym go spotkał! Ale on umiera! Nie dam rady go uratować bez twojej pomocy! Jeśli mnie słuchasz, odezwij się! ODEZWIJ! BŁAGAM! PROSZĘ!!!

Po tym desperackim wołaniu Drugi przyłożył radiostacje do ucha, ale ta trzeszczała jedynie jak oszalała. Iskra nadziei jaka pojawiła się w jego umyśle zgasła, przytłoczona zwałami otaczającego ich śniegu. Mike miał rację, przy takiej pogodzie nie było szansy, żeby sygnał dotarł gdzieś dalej. Nie było nawet pewności, że gdyby przedostał się przez zawieruchę, to Zbawiciel akurat siedziałby na radiu.

– Grzesiek...! – zawołał Mike praktycznie plując mu do ucha, bo wiatr zagłuszał już prawie wszystko. – SZUKAJMY SCHRONIENIA! IŚĆ DALEJ… TO NIE MA SENSU!

Chociaż Drugi poczuł przez to niewyobrażalną wręcz wściekłość, żal i gorycz jednocześnie, musiał przyznać Mike’owi rację. – Dobra! Znajdźmy jakieś schronienie, może… Może tam jakoś mu pomożemy… – stwierdził z nadzieją, chociaż nie wiedział kogo chce okłamać.

Co właściwie mogliby tak naprawdę teraz zrobić?

Niestety, nawet rezygnacja z pierwotnego celu okazała się nie łatwa. Znalezienie schronienia gdy widoczność ograniczała się do zaledwie kilku metrów, była czymś absurdalnie trudnym.

Grupa wędrowała wkoło przez co najmniej kwadrans, nim wreszcie natknęła się na podwórko jakiegoś domu. Budynek ten był prawie całkowicie przysypany śniegiem aż do wysokości okien. Zanim mogli w ogóle pomyśleć o wejściu do środka, musieli najpierw gołymi rękoma usunąć zwały śniegu spod drzwi. Kiedy jednak wreszcie dostali się do wnętrza, Grzesiek miał pewność, że schronienie udało im się znaleźć dosłownie w ostatniej chwili. Trójka z pociągu była już prawie sina, a Pierwszy po prostu lodowaty.

– Musimy jakoś się ogrzać – stwierdził Mike, szczękając zębami. – Poczekajcie chwile! Zobaczę czy będzie tu coś, czym możemy napalić. – mówiąc to skierował się w głąb domu.

W międzyczasie pozostali zbili się w ciasno pod kocem, starając przy okazji rozgrzać rannego Pierwszego. Grzesiek czekał z nimi, przez chwilę, ale szybko uznał to za bezsensowne. Wszyscy byli tak przemarznięci, że ich ciała nie dawały już nawet odrobiny ciepła, którą mogliby wzajemnie podtrzymać. Drugi postanowił więc pomóc Mike’owi. – Pilnujcie go – wyszeptał w stronę pozostałych, po czym poszedł za mężczyzną w głąb domu.

Chociaż w Krańcowie dopiero zbliżał się wieczór, to przez szalejącą na zewnątrz zamieć w budynku było już praktycznie ciemno. Grzesiek przeszedł prawie po omacku przez salon i spotkał Mike’a wychodzącego akurat z kotłowni.

– Instalacje szlak trafił, a kominka tu nie ma – oznajmił mężczyzna nie kryjąc goryczy. – Możemy najwyżej spalić meble na podłodze, ale pewnie się nimi szybciej zatrujemy niż ogrzejemy...

Wtedy Grześkowi przyszła do głowy pewna myśl. Może piec nie nadawał się już do użycia, ale istniało jeszcze jedno źródło ciepła, które było w każdym domu i z którego mogli teraz skorzystać .– Chodź ze mną – zatrzeszczał zębami i zaprowadził Mike’a do kuchni. Tam, ku swojej radości, zauważył starą kuchenkę z wbudowanym gazowym piecykiem. Szybkim kopnięciem oderwał od niego drzwiczki i używając znalezionych na blacie zapałek, rozpalił w środku ogień. – To może nie cud, ale przynajmniej daje jakieś ciepło...

– Nic lepszego nie mamy…– westchnął Mike i poszedł po pozostałych.

Cała grupa błyskawicznie zebrała się w niewielkiej kuchni, nakrywając przy okazji wszystkim co tylko udało im się na szybko znaleźć w domu. Aby wzmocnić efekt ciepła wydobywający się z piecyka, na palnikach ustawili staroświeckie żeliwne garnki i rozpalili pod nimi palniki. Pomieszczenie może nie stało się przez to przytulnie ciepłe, ale było przynajmniej o wiele mniej chłodne niż reszta domu. Musieli jedynie znieść odór gazu i przegrzanego metalu, ale w perspektywie ocalenia przed zamarznięciem, nie była to wygórowana cena.

– Może, tu jakoś przetrwamy – rzucił w końcu z nadzieją Mike, po naprawdę długiej ciszy. Jednocześnie zakrył się aż po głowę znalezioną w domu kołdrą tak, że z ledwością widać było jego twarz.

Nikt mu jednak nie odpowiedział. Grzesiek skoncentrował się na obserwowaniu, jak płytki i słaby jest oddech Pierwszego, a reszta grupy z pociągu przycisnęła się do piecyka i łapczywie starała wyłapać odrobinę ciepła.

Mike albo dostrzegając spojrzenie Grześka, albo mając po prostu dość ciszy, dodał po chwili. – Jeżeli wytrzyma aż śnieżyca ustąpi, jest jeszcze nadzieja. Dzięki saniom, dźwiganie go nas nie spowalnia. Do Zwrotnicy nie jest przecież daleko...

– Pierwszy wspominał mi o tym miejscu. – wtrącił nagle mężczyzna z pociągu. – Kazał nam tam dotrzeć, gdyby nie przeżył. Porozmawiać z przywódczynią tego miejsca powołując się na siebie. Powiedział, że możemy tam liczyć na schronienie.

Mike skinął głową, chociaż na jego twarzy pojawiło się wyraźne zmieszanie. – Ogólnie, to Zwrotnica nie bardzo przyjmuje ludzi. No, ale wy jesteście z dzieckiem… – dodał po chwili. – No i Oli jak nie patrzeć, rzeczywiście jest coś dłużna Pierwszemu. Coś się na pewno wymyśli. – stwierdził w końcu. – Teraz najważniejsze, żeby wytrzymał…

Z jakiegoś powodu to ostanie zdanie, wyjątkowo zirytowało Grześka. Ton Mike’a wydawał mu się taki sztuczny i nieszczery. Podobny do momentu, gdy przychodzisz na pogrzeb członka rodziny, którego nigdy nie widziałeś, i wszystkim opowiadasz, jak straszna była to dla ciebie strata. Chociaż w rzeczywistości masz tylko nadzieję, że msza żałobna nie będzie zbyt długa.

– Dlaczego masz do niego pretensje? – spytał nagle głos w jego głowie. – Czy sam nie pokazywałeś wielokrotnie, że spływa po tobie śmierć obcych ludzi?

W tej chwili Drugi poczuł, że musi się nad sobą zastanowić i wyhamować trochę pretensje jakie miał.– Mike mógł przecież w ogóle mi nie pomagać. – pomyślał. – Od razu olać te sprawę, a jednak ciągnął go ze mną tak długo jak dał radę. Czego więcej mógłbym od niego oczekiwać? Że poświęci się dla kogoś, kogo ledwo znał? Daj już spokój! Nie jesteś w niczym od niego lepszy…

Grzesiek wcisnął swoje czoło w kolana, nie mogąc wytrzymać natłoku myśli krążących mu po głowie. Jako jedyny nie okrył się niczym, bo całą jego uwagę zamiast zimna, przykuwał stan Pierwszego. Gdy był już po raz kolejny bliski wybuchu, usłyszał cichy delikatny szept. – Nie zasłużył na to, co go spotyka…

Słysząc to uniósł głowę i popatrzył na dziewczynkę, która skrywała się między parą z pociągu. Od razu pomyślał, że coś jest z nią nie tak. Mimo trudnych warunków nie marudziła, była bardzo spokojna, w ogóle nie zachowywała się jak dziecko. Do tego jej spojrzenie skrywało coś nietypowego. Coś czego do końca nie potrafił zrozumieć. W obecnej sytuacji nie bardzo go to jednak obchodziło – Masz rację…– rzucił jedynie na odczepne i ponownie skrył głowię między kolanami.

– Pierwszy uratował nas – wtrącił się nagle mężczyzna z pociągu. – Mnie, moją żonę i Agatkę. Naprawdę nie powinien był tak skończyć...

Grzesiek słysząc to, poczuł, jak ponownie wzbiera w nim gniew. – Jakie „skończyć”! JAKIE „SKOŃCZYĆ”! – pomyślał, rozwścieczony. Dlaczego wszyscy wydawali się traktować los Pierwszego jako coś nieuchronnego?

I wtedy doszło do niego, to, co starał się odepchnąć w głąb swojej świadomości. Jego przyjaciel był w agonii, z dala od kogokolwiek, kto mógłby mu pomóc. Sam powinien w tym momencie, zacząć godzić się z nieuniknionym.

Gdy tylko ta myśl, przeszła mu przez głowę, poczuł, jak po jego policzku zaczynają płynąć łzy. Jedne z najszczerszych, jakie kiedykolwiek uronił w całym swoim obłudnym i fałszywym życiu. Uświadomił sobie właśnie, że traci jedyną osobę, na której tak naprawdę mu zależało. Jedynego człowieka, którego traktował jak swoją prawdziwą rodzinę.

W trakcie tej chwili załamania, Grzesiek poczuł, jak ktoś chwyta go za rękę. Nie wiadomo kiedy, Agatka wyślizgnęła się spod koca i przyklęknęła tuż obok niego. – Gdybyś mógł… Chciałbyś jeszcze raz z nim porozmawiać, prawda?

Grzesiek nie był w stanie odpowiedzieć. Z goryczą w gardle, skinął jedynie głową.

– Więc ci pomogę…– stwierdziła, nagle i przyłożyła mu dłoń do czoła. Nim Grzesiek zdążył zrobić cokolwiek poczuł jakby nagle zaczął tonąć.

Gdy Drugi otworzył oczy, znajdował się w nicości. Albo przynajmniej tak mu się zdawało. Przypominało to trochę stan, gdy po raz pierwszy przekroczył Strefę Zamarcia. Tutaj było podobnie, z tą różnicą, że tamta nicość zaczęła się w jego umyśle od światła, a ta była zdecydowanie bardziej czarna. Nim w końcu jego jaźń zbiegła się w spójną całość, wiedział już, że istnieje gdzieś w tej ciemności. – Gdzie ja jestem? – pomyślał

– W umyśle twojego przyjaciela. To ostatnie miejsce, w którym możecie się spotkać. – odpowiedział mu dziewczęcy głos, dobiegający jakby się zdawało zewsząd.

Po dłuższej chwili Drugi dostrzegł Agatkę. Dziewczynka pojawiła się niespodziewanie po środku ciemności, ale widział ją tak dobrze, jakby była oświetlona co najmniej reflektorem.

– To ty? – spytał nagle. – Ty to zrobiłaś? Jak?

Agatka popatrzyła na niego zniecierpliwona, jak dziecko, któremu zadaje się zbyt trudne pytanie. – Wiem, że masz w głowie odpowiedzi! A ja tylko potwierdzę, że są one słuszne!

Gdyby głowa Grześka miała w tym momencie jakikolwiek fizyczny wymiar, to skinąłby nią jak na coś oczywistego. Nie miał wątpliwości, że dziewczynka stojąca przed nim musiała mieć rozbudzoną Pierwotną Wolę, a to, czym się posłużyła, by przenieść go tutaj, było rodzajem błędu. Prawdopodobnie tego samego typu, jaki stał za zadziałaniem Nowodworskiego Psycho–Animażera. Był jednak w szoku, że tak po prostu zdołała połączyć jego jaźń z jaźnią Pierwszego. Zgadzało się to jednak z plotkami, jakie słyszał już wielokrotnie – Dzieci z przebudzoną Wolą były niezwykłe, jeśli chodziło o zakres umiejętności posługiwania się błędami. Niektórzy z Nowodworskich naukowców uważali nawet, że niemal równały się one oderwanym od ciała.

– Daj sobie czas! – stwierdziła nagle dziewczynka, spoglądając w stronę Grześka. – W prawdziwym świecie nikt jeszcze nawet nie zauważył, że odpłynąłeś. Znajdź więc Pierwszego takiego, jakim chcesz go znaleźć. Pożegnaj się z nim tak, żebyś nie żałował. Tylko pod żadnym pozorem nie mów, że to nie jest prawdziwe! Nie wyjawiaj tego, co się z nim naprawdę dzieje…

– Co? – spytał Grzesiek. – Zaraz! Jak to?! Czemu mam, tego nie mówić…

W tym momencie Agatka zaczęła się rozpływać, tak jakby jej obraz był odbiciem w falującej wodzie. – Bo on też ma rozbudzoną, jak to nazywasz, Pierwotną Wolę. – wyjaśniła, robiąc się co raz bardziej nie wyraźna. – Jest dla ciebie niebezpieczny, bo jesteś obcym bytem w jego głowie. Jeśli jego podświadomość się ciebie wystraszy, to dla was obu może się skończyć bardzo niedobrze…

Nagle ciemność ustąpiła miejsca jasności. Agatka zniknęła całkowicie, a Grzesiek znalazł się pod sufitem jakiegoś pokoju. Ściany pomieszczenia pokryte były białymi kafelkami. Na jednej z nich wisiał monitor podłączony do wielu kabli i przewodów, a na jego ekranie migotały tajemnicze linie i liczby, których z jakiegoś powodu nie potrafił odczytać. Obok monitora stało łóżko szpitalne z metalowym stelażem, przykryte białą, nieskazitelną pościelą.

Zdezorientowany Drugi usiadł na jego brzegu, uświadamiając sobie, że znowu ma ciało. Nieco oszołomiony postanowił wstać i wyjść na korytarz. Ten okazał się absurdalnie długi i wąski, a jego ściany malowane były ciemnym, przerażającym fioletem. Zamiast standardowych tablic informacyjnych i plakatów medycznych, wisiały na nim dziwaczne obrazy, które bardziej przypominały dzieła sztuki abstrakcyjnej niż coś związanego z medycyną. Kolorowe plamy i linie wydawały się pulsować, a patrząc na nie, Grzesiek miał wrażenie, że traci kontakt z rzeczywistością.

Nagle jakiś dziwny odgłos przyciągnął jego uwagę. Kiedy spojrzał w głębię korytarza, dostrzegł pracowników szpitala, ale ich wygląd był zdecydowanie odmienny od tego, co spodziewał się zobaczyć. Pielęgniarki nosiły dziwaczne kostiumy, które wyglądały, jakby zostały wyjęte z filmu o dystopijnej przyszłości. Ich stroje emanowały metalicznym połyskiem i miały dziwaczne, futurystyczne dodatki. Co więcej, na ich twarzach widniały zbyt duże, zielone maski chirurgiczne, zakrywające nie tylko usta i nos, ale również oczy.

Ten widok zaniepokoił Grześka na tyle, że postanowił wrócić do pokoju, z którego wyszedł. Gdy jednak ponownie przekroczył drzwi, znalazł się w zupełnie innym miejscu. Nowe pomieszczenie było ciemne, a jedynym źródłem światła był nikły blask księżyca wpadający przez okno. Atmosfera zmieniła się tutaj tak bardzo, że Drugi miał wrażenie, iż trafił do zupełnie innego wymiaru.

W pokoju, którym się znalazł, stało kilka łóżek, na których leżeli mężczyźni pogrążeni w głębokim śnie. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że oprócz niego była tam jeszcze jedna, przytomna osoba. Postać siedziała na materacu, z twarzą zwróconą w stronę okna i wyraźnie wpatrywała się w coś za szybą.

Grzesiek zbliżył się ostrożnie do siedzącego mężczyzny, a po chwili jego serce zadrżało. To był Pierwszy! Nie miał żadnych wątpliwości. Był on co prawda młodszy, chyba nawet dużo młodszy niż w momencie, gdy spotkali się po Błysku. Jego włosy były krótsze i bardziej zadbane, a twarz miała o wiele mniej zmarszczek. Niemniej cienie pod jego oczami były dokładnie tak głębokie jak w Nowym Świecie.

Wzrok Pierwszego utkwiony był sztywno w ciemność za oknem, a jednocześnie mruczał on jak w jakimś transie. – Jestem zmęczony… Nie mogę odpocząć… Jestem taki zmęczony…

Zdenerwowany Drugi złapał go za ramię, aby zwrócić jego uwagę, a ten spojrzał na niego zdziwiony. – Co się dzieje? O co chodzi?

– Pierwszy…– wyszeptał Grzesiek. – To… to ja. Drugi…

Nagle twarz mężczyzny zmieniła się, zupełnie. Postarzał się błyskawicznie, a jego strój zmienił na czarny kombinezon, który zwykle ubierał gdy się poznali. – Grzesiek? – spytał, a po chwili rozpłynął się tak jak Agatka chwilę wcześniej.

Wtedy też całym szpitalem niespodziewanie wstrząsnęło. Drugi, jakby przeczuwając, że zbliża się coś złego, obrócił się i dostrzegł za sobą grupę mężczyzn w szpitalnych piżamach. Najprawdopodobniej tych samych, którzy jeszcze przed chwilą spali. Co gorsza, żaden z nich nie miał twarzy. Wyglądali jak Potłuki ubrane w ludzkie stroje. Nim Grzesiek zdążył choćby drgnąć, mężczyźni rzucili się na niego, i zaczęli praktycznie rozrywać. Odruchowo zasłonił się rękoma, starając ocalić chociaż głowę, ale momentalnie poczuł jak istoty drą jego ubranie, a potem ciało. Między ich palcami, przesuwały się kawałki jego skóry, a z trzewi wyrywane były organy. Serce waliło mu jak szalone i to jeszcze w momencie, gdy jeden z bez– twarzowych potworów wydarł je z jego klatki piersiowej. Potem jego oczy ponownie zalała ciemność. Znowu zobaczył przed sobą Agatkę, a jego ciało nie istniało.

– Co się dzieje? Co się stało… – spytał roztrzęsiony, chociaż nie czuł tego w żadnym konkretnym miejscu.

Dziewczynka popatrzyła na niego zamyślona. – Kiedy śpimy, nie jesteśmy cali… Nasze głowy są jak potłuczona filiżanka. Musisz znaleźć taki kawałek, w którym nosisz swój ślad. Jeśli pokażesz się Pierwszemu, gdy ten cię jeszcze nie znał, zaburzysz cały kawałek. Chodź tutaj jak we śnie, z którego nie chcesz się obudzić. Graj na jego zasadach.

– Śnie? – dopytał Drugi, ale nim uzyskał odpowiedź, ponownie wszystko stało się jaśniejsze.

Tym razem Grzesiek trafił do jakiejś poczekalni, ale nie była ona tak surrealistyczna, jak wcześniej szpital. Znajdował się na zwykłym korytarzu, wyłożonym wytartą wykładziną, na której ustawione były niewygodne obdarte krzesła. Na niewielkim stoliku w rogu rozłożone były mocno sfatygowane magazyny branżowe.

Nagle Drugi usłyszał damski głos dochodzący zza drzwi. Uświadomiwszy sobie, że znów posiada ciało, wstał i przysunął się bliżej, starając się dosłyszeć, co mówi.

– Posłuchaj... – zaczęła kobieta wyjątkowo ciepłym i przyjemnym dla ucha tonem. – Wiem, że nie przyszedłeś tutaj z własnej woli. To dla mnie wręcz pewnik. Skoro jednak spędzimy tu kolejne pół godziny, może po prostu chciałbyś porozmawiać? Nie musi to być nic zobowiązującego, ale na pewno lepiej wykorzystamy ten czas, gdy chociaż chwilę pogadamy...

– Po co? – odezwał się wreszcie głos Pierwszego. – Jesteś w stanie cofnąć czas i pozwolić mi nie zmarnować młodości? Nie... Zmienisz mój los materialny, tak abym mógł czerpać z życia pełnymi garściami? Nie... Spowodujesz, że nie dotknie mnie starość i choroby? Nie... Zmienisz mój charakter, bym był zimnym jak głaz, bezdusznym gadem, który niczym się nie przejmuje. Nie, nie i nie... Nic, o czym tutaj będziemy rozmawiać, nie zmieni ani nie zakłamie rzeczywistości. Kiedy zrozumie się życie, można dojść tylko do jednego wniosku. To ciągłe cierpienie, a ja już jestem zmęczony. Zmęczony nieustanną walką, by przestać cierpieć...

W tym momencie Drugi był niemal pewien, że podróżując po umyśle swojego przyjaciela trafił na jedną z jego sesji. Bez wahania nacisnął klamkę i wszedł do gabinetu Agnieszki. Blondwłosa, elegancka kobieta rzuciła na niego tylko przelotne spojrzenie, jakby był nie więcej niż przywidzeniem, a potem ignorując zupełnie jego obecność, skupiła się ponownie na Pierwszym.

– Uważasz, że zrozumiałeś życie? – spytała zaskoczona kobieta. – W jaki sposób?

– Nie jestem naiwny i się nie okłamuję. – wyjaśnił Pierwszy z lekkim sarkazmem, a kobieta szybko dorzuciła „Nie sądzę, żeby ktoś tak uważał.”, ten jednak zignorował jej wtrącenie i zaczął prawdziwy monolog. – Jestem wybrakowanym człowiekiem, który przegrał w loterii genów i zrządzeń losu. Słaby fizycznie i psychicznie, do tego z niezamożnej rodziny i małego miasta. Bez szans, by wybić się na własnych umiejętnościach i bez koneksji, by wybić się na umiejętnościach innych. Zbyt bystry, by przez całe życie z satysfakcją wykonywać monotonną pracę, a jednocześnie zbyt mało inteligentny, by zdobyć pracę, która mogłaby przynieść mi satysfakcję. Zbędny dla świata i dla siebie. Żyjący obecnie tylko dlatego, że kilku durnych polityków chciało ogłupić kilku innych durnych wyborców ideą państwa opiekuńczego, które troszczy się o życie samo w sobie. W Indiach, RPA, czy innym miejscu, które nie udaje, że jest czymś więcej niż maszynką do eksploatowania ludzi, nikt by mnie nawet spod tego pociągu nie wyciągnął. A jeśli nawet trafiłby się ktoś o nadpobudliwej empatii, to nikt by nawet nie myślał o tym, żeby wysyłać mnie na jakąś terapię! Bo większość świata nie obchodzi życie zwykłego człowieka. Jesteśmy zbędni! A świat to chore, bezduszne i okrutne miejsce…

Ten monolog, a raczej pewność, jaką Pierwszy wkładał w każde słowo, wstrząsnął Grześkiem. Wiedział jednak, że teraz nie jest odpowiedni moment na ujawnienie się. To była sytuacja sprzed czasów, kiedy się poznali, a Agnieszka mogła zareagować gwałtownie jak bez–twarzowcy, gdyby tylko zwrócił uwagę Pierwszego.

Obawiając się, że kobieta mogłaby wtedy nakarmić go zszywaczem ze swojego biurka, zaczął szukać sposobu na przedostanie się w inne miejsce, bez potrzeby ponownego umierania.

Po chwili wzrok Drugiego przyciągnął obraz przedstawiający pędzący pociąg. Spoglądając na niego zaczął się zapadać, jakby płótno wciągało go do środka. Grzesiek uświadomił sobie, że siedzi teraz na obdrapanej, rozpadającej się ławce, a wokół niego gromadzi się tłum postaci zatopionych w mroku i mglistości. Ich oblicza były nieczytelne, podobne do mężczyzn ze szpitala, ale na szczęście nie wydawały się w ogóle zwracać na niego uwagę.

Ledwie chwilę po swoim przeniesieniu, Drugi dostrzegł, że znajduje się na peronie. Zmrużył oczy próbując odczytać jego nazwę, ale litery falowały tak mocno, że aż zrobiło mu się niedobrze. Gdy zrezygnowany opuścił wzrok, dostrzegł Pierwszego.

Mężczyzna ubrany w normalny codzienny strój przemierzał peron z miną, jakby był w jakimś transie. Wtedy Drugi zaczął podejrzewać, jakiego rodzaju mogło to być wspomnienie. Co gorsza, to też nie była ta część Pierwszego, której szukał. Musiał znaleźć sposób, aby jakoś posunąć się dalej.

Ignorując nagłe poruszenie wśród „ludzi”, zszedł po schodach w kierunku podziemnego tunelu łączącego peron numer dwa z budynkiem stacji. Tam zaczął wołać jedyną osobę, która mogła mu coś doradzić – Agata! Agata!

Już po chwili wszystko co go otaczało zaczęło falować. Rzeczywistość rozpadała się na kawałki, a zewsząd wydobył się krzyk najczystszego bólu.

– Jestem...– oznajmiła nagle dziewczyna, pojawiając się po środku tunelu.

– Co się dzieje?– zapytał przestraszony Drugi, ledwo ustając na nogach.

– Troje ludzi w jednym człowieku, to zdecydowanie zbyt dużo...– odparła dziewczynka, ściskając swoje skronie, a potem, wykonała gest jakby jej głowa nagle eksplodowała. – Zwłaszcza gdy dwoje, posiada tak potężną moc…

Grzesiek zrozumiał, że nie może polegać na niej bez przerwy, to byłoby zbyt ryzykowne dla Pierwszego. – Powiedz mi tylko, jak mam iść dalej! Jak iść naprzód!? Skacząc tak jak teraz będę tu błądził wieczność.

– Jak już zauważyłeś, wspomnienia łączą się ze sobą...– wyjaśniła. – Szukaj połączeń, aż trafisz do miejsca, gdzie możesz zaistnieć. Tam będziecie mogli porozmawiać, bo twoja obecność nie będzie niczym niezwykłym.

– Jakich połączeń? Może coś konkretniejszego! – dopytywał Grzesiek, a Agatka wskazała palcem na graffiti wymalowane na ścianie.

Chwilę później zniknęła, a cały peron powoli przestał się trząść

Grzesiek przysunął się bliżej malunku, który wskazała mu dziewczynka. Przedstawiał on pokracznego skateboardzistę, noszącego na twarzy maskę gazową. Niemal natychmiast przyszła mu na myśl maska, którą nosił Pierwszy.

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, maska na malunku zaczęła pulsować i puchnąć, zupełnie jakby ktoś ją pompował od drugiej strony. W ciągu chwili stała się pełnokrwistą, trójwymiarową rzeczywistością, zmieniając swój kolor na czarny. Była niemal identyczna jak ta, którą nosił Pierwszy. Grzesiek chwycił ją ostrożnie i przyjrzał jej uważnie. I wtedy wszystko się zmieniło, a on znalazł się w zupełnie innym miejscu.

Najpierw ujrzał samego siebie, szamoczącego się na dachu z Pierwszym. Chwilę później, bez władnie cisnął maską daleko w głąb ulicy.

– Grzesiek! – jęknął Pierwszy, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. – Chciałem ją zachować na pamiątkę…

Drugiemu dopiero po chwili udało się wyrwać z szoku. To nagle wejście w przeszłą kopie siebie było tak surrealistyczne, że gdyby nie doświadczył wcześniej podróży za Strefą Zamarcia, pewnie przez jakiś czas nie byłby w stanie się opanować. Teraz jednak co innego skupiało jego uwagę.

Wreszcie znalazł się we wspomnieniu, w którym on i Pierwszy byli już sobie bliscy. Pamiętał dobrze ten moment. To było dokładnie dzień przed planowanym wymarszem do granicy miasta. Kiedy spojrzał na swojego przyjaciela, takiego, jakim go zapamiętał, nie zdołał opanować emocji, a łzy zaczęły spływać mu po twarzy. Bez wahania rzucił się na stojącego przed nim mężczyznę, ściskając go z całych sił.

Ten najpierw osłupiał ze zdumienia, ale szybko się otrząsnął i wycedził tak chłodno i sztywno, jak tylko on to potrafił – Grzesiek, jeśli natychmiast mnie nie puścisz, zaraz polecisz na dół za maską, którą wyrzuciłeś...

Drugi słysząc to, aż parsknął pod nosem. To był dokładnie ten rodzaj reakcji, którego się spodziewał. Niechętnie odsunął się od Pierwszego i wlepił w niego wzrok tak intensywnie, jakby próbował wryć sobie jego obraz w powieki.

– Postradałeś rozum do reszty? – spytał zdziwiony Pierwszy. – Nic, co wykracza poza zrozumienie fenomenu tego świata, nie usprawiedliwia dla mnie takiego zachowania.

– Nie... – odpowiedział Drugi, ale momentalnie poczuł, że nie ma słów, które mogłyby wyrazić to, co czuł. Agata ostrzegła go, że nie może ujawnić Pierwszemu niczego z rzeczywistości. Jak miałby się więc pożegnać, nie mogąc powiedzieć słowa „żegnaj”?

Stali tak przez chwilę patrząc się na siebie, a Pierwszy z każdą sekundą stawał się coraz bardziej zdziwiony i zniecierpliwiony. Zrezygnowany Grzesiek odetchnął ciężko i usiadł w końcu na brzegu dachu, pytając – Klepniesz na chwilę?

– O ile nie dostaniesz kolejnego ataku... – odparł mu Pierwszy, dosiadając się niepewnie. – Co się stało? Dawno nie widziałem cię tak... – tu zrobił chwilę przerwy, szukając odpowiednich słów. – Dobrze, nie żebym ogólnie uważał cię za zrównoważonego, ale to nie było normalne zachowanie. Nawet jak na ciebie...

Drugi westchnął po raz kolejny. Godził się właśnie z świadomością, że to mogła być ostatnia rozmowa, jaką prowadzili, a co gorsza, nie mogli nawet porozmawiać w pełni swobodnie. – Wiesz, że jesteś moim przyjacielem, prawda? – spytał nagle zerkając w stronę Pierwszego.

– Nie lubię wielkich słów – odparł chłodno mężczyzna, ale Grzesiek wiedział, że jego zimny i odpychający ton to tylko maska.

– Wiem, wiem... – westchnął, opuszczając głowę. – Ale mam do ciebie ogromną prośbę. Znieś to dzisiaj dobrze? Ten jeden raz. Mam naprawdę trudny okres i potrzebuję kogoś, komu mógłbym się zwierzyć. Nie chodzi o to, że to jest coś,w czym będziesz w stanie mi pomóc, ale po prostu... chcę, żebyś słuchał.

Pierwszy spojrzał na niego zaskoczony, a jego zwykle puste oczy, wypełniły się lekkim niepokojem. Ostatecznie kiwnął głową, gotów włączyć się w tę nieoczekiwaną rozmowę.

Grzesiek patrzył na chodnik zza barierki dachowej, próbując znaleźć właściwe słowa, ale było to bardzo trudne. – Chciałbym, żebyś zawsze o tym pamiętał. – zaczął w końcu. – To nie jest coś, co pojawiło się w moim życiu i przeminie. Nawet jeśli coś w tym obłąkanym świecie sprawi, że się już nie spotkamy... – W tym momencie musiał przerwać, bo łzy napłynęły mu do oczu. – Ja zawsze będę pamiętał. Zawsze będę wdzięczny za to, co dla mnie zrobiłeś i za to, że byłeś, gdy tego potrzebowałem. Spośród wszystkich ludzi na tym świecie, jesteś dla mnie najważniejszym. Stałeś się moim wzorem, którego nigdy nie mogłem osiągnąć. Człowiekiem, w którego towarzystwie czułem się zawsze najlepiej. Gdy próbowałem postępować dobrze, myślałem o tym, jak ty byś to zrobił. Jesteś dla mnie jak brat, Pierwszy, i kocham cię jak brata.

Przez chwilę zapanowała cisza. Grzesiek spodziewał się, że po tym wywodzie oberwie co mniej przez łeb. Dobrze wiedział, że Pierwszy nie był szczególnie wylewny i alergicznie reagował na rozmowy tego typu. Ku jego zaskoczeniu stało się jednak coś zupełnie innego. Mężczyzna westchnął i spojrzał się w dal. – Sylwan... – wyrzucił nagle, uparcie nie patrząc na Drugiego. – Głupio byłoby, gdybyś nie znał imienia swojego brata, więc... Mam na imię Sylwan. Tylko na wszystkich bogów Egipskich, Nordyckich, Słowiańskich i Zoobabelskich, nigdy nikomu tego nie mów!

W tym momencie Grześka całkowicie zatkało. Przez te wszystkie lata imię Pierwszego było dla niego (i właściwie dla wszystkich oprócz Daniela) tajemnicą, a teraz poznał je w tak nietypowy sposób, gdy nawet nie rozmawiali naprawdę, a łączyły ich dziwne formy świadomego snu i połączonych jaźni.

– Boże... ja... – zaczął Grzesiek, czując, że głos ponownie grzęźnie mu w gardle. – Dlaczego to powiedziałeś? Dlaczego właśnie teraz?

Pierwszy popatrzył na niego w jakiś dziwny sposób, zupełnie inny niż patrzył zwykle. Był to spojrzenie pełne niepojętego zrozumienia. – Hmm... – zaczął, jak miał często w zwyczaju. – Wiesz, wydaje mi się, że od kiedy się poznaliśmy... Ja nigdy wcześniej nie widziałem w twoich oczach pustki. Bywałeś wściekły, załamany, smutny, ale zawsze gdzieś w środku tliło się coś w tobie. Czułem, że świat jeszcze cię nie pokonał i czasami nawet trochę ci tego zazdrościłem... Ale teraz... Teraz spojrzałem w twoje oczy i wydawało mi się, jakbym patrzył w moje własne. Jakby twoja iskra zgasła. Mam wrażenie, że teraz naprawdę jesteśmy jak bracia. To może powiesz mi, dlaczego się nimi staliśmy?

Grzesiek pokręcił głową. – Innym razem... – stwierdził, chociaż głos uwiązł mu natychmiast w gardle. Przecież dobrze wiedział, że nie będzie innego razu. – Skąd w ogóle to imię? – spytał, żeby zmienić temat.

– Mama była przekonana, że będzie miała córkę i wybrała jej na imię Sylwia. Problem w tym, że urodziłem się ja! – wyjaśnił Pierwszy, uśmiechając się krzywo pod nosem. – Do tego moi dziadkowie byli strasznie zabobonni i twierdzili, że wybranego imienia nie można zmienić, bo będę chorował albo w ogóle pójdę do piekła. Więc zrobili z Sylwi, Sylwana...

– SYLWESTER! – zawołał oburzony Drugi. – Męskie imię od Sylwia to jest Sylwester! Jak im do ciężkiej cholery wyszło Sylwan?

– Problem w tym, że tata miał na imię Sylwester. – stwierdził Pierwszy. – Pewnie nie chcieli...

– Żebyś miał normalne imię? – wtrącił Drugi.

Mężczyźni popatrzyli na siebie i obaj wybuchnęli śmiechem. – Wiesz co? – westchnął Pierwszy, w wyjątkowo dobrym jak na siebie humorze. – Może po prostu od początku mnie nie lubili...

Grzesiek zaśmiał się ponownie, a przy okazji uświadomił sobie kolejną rzecz. To wspomnienie, w którym teraz egzystował, było na swój sposób wyjątkowe. To właśnie tamtego dnia, gdy siedzieli na tym dachu, po raz pierwszy udało mu się szczerze rozśmieszyć Pierwszego. Co najdziwniejsze, mimo lat, które dzieliły ich od ostatniego spotkania (lat, których Pierwszy nie był w tym wspomnieniu świadomy), czuł się w jego towarzystwie tak samo dobrze, jakby ten czas wcale nie upłynął.

Przez to wszystko doznał wewnętrznie jeszcze głębszego załamania. Nie był gotowy na koniec. Co prawda Agatka powiedziała, że nie musi się śpieszyć. Czas musiał tu płynąć zdecydowanie wolniej… Ale przecież się nie zatrzyma. Mogli rozmawiać na tym dachu dalej i dłużej, ale finalnie Pierwszy umierał i nic tego nie zmieniało.

Grzesiek znowu poczuł, jak przelewa się przez niego gorycz. To się nie mogło tak skończyć. Nie miało prawa! Jeśli istniała jakakolwiek szansa, musiał spróbować go ocalić. Musiał coś zrobić!

– Pierwszy! Umierasz! – zawołał nagle, chwytając mężczyznę za barki.

Ten popatrzył na niego szczerze zdziwiony. – Jeszcze chyba nie…

W tym momencie niebo dookoła pociemniało, zupełnie jakby zbliżała się burza. – TO! To nie jest prawdziwe! Jesteśmy teraz w twoim wspomnieniu! Leżysz nieprzytomny, z raną w brzuchu, a ja…

Nim Grzesiek zdążył dokończyć zdanie, czas się zatrzymał. Agatka pojawiła się tuż przed nim, spoglądając na niego wyraźnie przestraszona. – Co robisz! Przecież ci mówiłam, że nie wolno tak robić!

Całym światem ponownie zaczęło trząść, ale zdecydowanie mocniej niż wtedy na peronie. Tym razem nie przypominało to już zwykłego trzęsienia ziemi, a odczucie jakie musiałoby towarzyszyć, gdyby cały glob zaczął pękać na pół.

Grzesiek zignorował to zupełnie i zaczął tłumaczyć się Agatce. – Muszę mu powiedzieć! Ma przecież Pierwotną Wolę! Jeśli chociaż na chwilę by oprzytomniał. Może jeśli uruchomiłby ją podświadomie…– przerwał jednak, widząc jak na twarzy dziewczynki pojawiło się przerażenie.

– Nie słuchasz! I nie posłuchasz… – stwierdziła, zaciskając nerwowo piąstki. – Będę próbowała cię ratować, ale teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.

– Ale jest szansa!? – zawołał Grzesiek z nadzieją. – Jest szansa, że użyje Pierwotnej woli.

– Nie umiem odpowiedzieć na pytanie…– odparła dziewczynka. – Chciałabym, ale nie umiem…

– Dobra, uciekaj! – zawołał Drugi. – Zaryzykuje sam! Bez względu na wszystko, on musi wiedzieć, ale nie mogę narażać ciebie…

Agatka wyraźnie posmutniała, ale skinęła głową. Gdy tylko zniknęła, czas ruszył ponownie, ale świat nie przestał się trząść. Pierwszy zdawał się tego nie dostrzegać i wciąż patrzył na Drugiego zdziwiony. – Co się z tobą dzieje, Grzesiek? Cały czas zachowujesz się … Nie tak jak ty…

Drugi nie zważając na słowa Pierwszego, ponownie chwycił go za ramiona i ignorując jego skrzywioną minę, zaczął tłumaczyć dalej. – Posłuchaj! Jestem twoim przyjacielem, i nigdy bym cię nie okłamał. Umierasz! A my nie jesteśmy na dachu! Jesteśmy w twojej głowie! Przypomnij sobie, przypomnij sobie rzeczy, których nie powinieneś teraz pamiętać! Przypomnij sobie, jak doszliśmy do granicy miasta! To jeszcze nie wydarzyło się tutaj, ale w prawdziwym świecie już tak! Przypomnij sobie, jak przeszedłem przez granicę zamarcia! Jak zginął Kamil! Jak pomogłeś Dzikiemu i stworzyłeś Zbawiciela!

Oczy Pierwszego wypełniło przerażenie, a cały świat zaczął wirować i zmieniać się tak szybko, że Grzesiek ledwo był w stanie za tym nadążyć. Przeskakiwali pomiędzy wspomnieniami, błyskawicznie, jakby mijali je w rozpędzonym pociągu.

– Ratowałeś taką dziewczynkę Agatkę! I Jej opiekunów! – wołał dalej Grzesiek. – Zostałeś ranny, a ja nie mogę ci pomóc. Ale nie chcę żebyś umierał! Musisz żyć! Dlatego proszę obudź się! Użyj Pierwotnej Woli i…

I nagle rozbłysło światło, a uszy Drugiego wypełnił jednostajny huk.

Grzesiek otworzył oczy, i jak mu się zdawało znajdował się w jakimś dziwnym półśnie. Przed sobą widział Pierwszego, który wołał do niego, jakby chciał go obudzić. – Drugi! Co się dzieje?! Drugi! – słyszał głośny krzyk gdzieś nad sobą, ale nie był w stanie poruszyć nawet palcem.

Całe jego ciało było zupełnie bezwładne.

Nagle obraz przed jego oczami zaczął się wyostrzać. Zauważył ciemny sufit, na którym tańczyły odbicia płomieni z piecyka. Okazało się, że to nie Pierwszy stał teraz nad nim, lecz Mike. – Hej, stary! Co się z tobą dzieje? Wszystko w porządku? – dopytywał mężczyzna, wyraźnie wystraszony.

Grzesiek wciąż był odrętwiały, ale jego zmysły wracały powoli do działania. Po jakiejś minucie, może dwóch odzyskał w końcu czucie w ciele i podniósł się ostrożnie. Chociaż jego umysł wracał już do równowagi, to z jakiegoś powodu czuł się strasznie obco we własnym ciele. Skinął jednak Mike’owi, dając znak, że wszystko w porządku. Wtedy do jego uszu dobiegł cichy szloch.

Obrócił się natychmiast i zobaczył Agatkę, która płakała wciśniętą w pierś swojej opiekunki. Kobieta gładziła ją po głowie próbując uspokoić. – Skarbie, co się stało?

Grzesiek nie musiał czekać na odpowiedź dziewczynki, bo niemal natychmiast uświadomił sobie, co działo się przed chwilą. – GDZIE PIERWSZY?! – wykrzyknął w panice, spoglądając w miejsce, w którym wcześniej leżał jego ranny kompan.

Zszokowany Mike również rozejrzał się po podłodze i niemal natychmiast, resztka koloru opuściła jego twarz. – CO JEST DO JASNEJ CHOLERY! PRZECIEŻ ON TU LEŻAŁ! ON TU BYŁ JESZCZE SEKUNDĘ TEMU! – wykrzyczał oszołomiony.

Grzesiek spojrzał natychmiast w stronę mężczyzny z pociągu, który siedział wcześniej najbliżej Pierwszego – NIE PORUSZYŁ SIĘ? NIE WSTAŁ?

Ten potrząsnął głową, a po jego minie widać było, że jest w takim samym szoku jak pozostali.

Mike podbiegł do piecyka i dotknął podłogi pod nim, jakby Pierwszy miał się w niej zapaść. – Chłopie! Ja patrzyłem na niego! Widziałem go sekundę temu! – zawołał, obracając się po chwili w stronę Grześka.

Drugi słysząc to poczuł, jak w głowie zaczyna mu wirować. Pierwszy po prostu zniknął! Przed oczami wszystkich! Czy to przez to, co zrobił w jego podświadomości? Ale czemu zniknął? Chowając twarz w dłoniach, Grzesiek najpierw osunął się na podłogę, a zaraz potem prawie na czworaka dopadł do Agatki. – Hej! Co się dzieje! Co się stało! Gdzie jest Pierwszy!!! – zawołał, nie kontrolując tonu swojego głosu.

Dziewczynka, odbierając to pewnie jako napaść, zalała się łzami jeszcze mocniej. – Nie wiem! Nie wiem! – wykrzyczała. – Mówiłam ci, że nie wolno! Nie wolno było tego robić... – zawyła i dostała praktycznie ataku histerii.

Kobieta, która trzymała ją w ramionach, spojrzała z wyrzutem na Grześka i przycisnęła dziewczynkę do siebie. – Słyszałeś! Ona nic nie wie! – zawołała, zwracając się potem do Agatki. – Już, już, nie płacz, kochanie... – powtarzała, próbując ją uspokoić.

– Ok! Ok! – wtrącił mężczyzna z pociągu. – Posłuchajcie, spróbujmy myśleć logicznie! Nie mógł po prostu zniknąć!

– Zdecydowanie mógł! – zaprotestował Mike. – Wierz mi, stary, widziałem w tym świecie dziwniejsze rzeczy...

– No dobra, mógł... – przyznał mężczyzna, opuszczając głowę. Po chwili jednak spytał retorycznie: – Ale czemu? To przez ten dom? Może powinniśmy stąd uciekać! Może tu występują jakieś anomalie!

– Nie... – westchnął Drugi, który miał już w głowie gotowy scenariusz. – To moja wina...– wyznał z bólem.

Wszyscy oprócz Agatki, która wciąż szlochała z twarzą skrytą za dłońmi, spojrzeli teraz na Grześka.

– O czym ty mówisz, stary? – spytał Mike, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Ta dziewczynka ma otwartą Pierwotną Wolę – wyjaśnił Grzesiek. – Zabrała mnie z pomocą błędu do umysłu Pierwszego, a ja zrobiłem tam coś. Coś czego zdecydowanie nie powinienem...

Po tym wyznaniu wszyscy w pokoju zbledli. Mike spoglądał to na Agatkę, to na Grześka, a po jego minie widać było, że cała sytuacja zupełnie go przerosła. – Chłopie, o czym ty mówisz! Przecież osunąłeś się na podłogę przed sekundą! Pierwszy zniknął przed sekundą! Jakie błędy! Kiedy? Coś ci się musiało przyśnić! – zaprotestował.

– Nic mi się nie przyśniło – westchnął Drugi. – Czas w umyśle działa znacznie szybciej! Nim zdążyliście cokolwiek zauważyć, ja i Pierwszy... – przerwał na chwilę, czując, że głos drży mu w gardle. – Rozmawialiśmy w jego umyśle... Miałem nadzieję, że uda mi się go przekonać do podświadomego uruchomienia Pierwotnej Woli... Ale on... On po prostu zniknął... – zawołał Drugi i ponownie załamał się.

– To prawda... – potwierdziła zapłakana Agatka, kiwając głową.

Mike uniósł dłoń jakby chciał ponownie zaprotestować, ale najwidoczniej zabrakło mu słów. Przeszedł kilka razy nerwowo po pokoju, masując się ostentacyjnie po skroniach. – Dobra, dobra! Błędy to rzeczy, w których się nie orientuję i zdecydowanie nie chcę się orientować! – wyrzucił z siebie w końcu. – Grzesiek! Pierwszy i tak nie miał wielkich szans. Rozumiem, że próbowałeś jakoś skorzystać z okazji żeby mu pomóc, ale to nie wypaliło? – spytał retorycznie, spoglądając na Drugiego. – Nikt nie będzie cię za to winił, że próbowałeś, i sam nie powinieneś się obwiniać. Teraz musimy przetrwać do rana i zorganizować wam jakoś miejsce w Zwrotnicy. – dodał, patrząc na grupkę z pociągu. – Pomóżmy tym, którym jeszcze możemy pomóc! Czyli sobie…– oznajmił na koniec i rozsiadł się nad podłodze.

Pozostali spojrzeli smętnie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał Pierwszy, a Grzesiek pokręcił głową, chowając ponownie twarz w dłoniach. Wtedy zauważył coś jeszcze. Coś równie niespodziewanego jak zniknięcie jego przyjaciela! Kolejna rzecz, której w ogóle nie potrafił zrozumieć. Jego okaleczone palce. One po prostu odrosły.

***

Grzesiek jeszcze długo zastanawiał się, czy istniała jakakolwiek szansa, żeby w trakcie tamtego spotkania, mógł w ogóle pomóc Pierwszemu. Czy gdyby inaczej dobierał słowa w trakcie ich rozmowy? A może gdyby zamiast lecieć na żywioł, uświadamiał przyjaciela o jego stanie, wolniej i subtelniej… Czy miałoby to jakiś wpływ na całą sytuację?

W jednym zgadzał się z Mike'em, w Nowym Świecie czy też Martwym Świecie nie było niczym dziwnym, że ktoś zniknął na skutek działania błędów. Pozostawało jednak pytanie, jaki to był błąd i co dokładnie się stało?

Czy Pierwszy uruchamiając Pierwotną Wolę przeniósł się świadomie bądź nie, w jakieś inne miejsce? Nie mogąc sobie pomóc, zdecydował się nie przedłużać własnej męki i po prostu unicestwił samego siebie? A może stało się coś jeszcze innego? Coś co wykraczało już poza zdolności poznawcze i wiedzę Drugiego. Jeśli tak, czy była jakaś nadzieja?

Chociaż wydawało się to naiwne, Grzesiek nie widząc momentu śmierci Pierwszego, wolał wierzyć, że ten istniał gdzieś dalej. Po prostu ponownie znalazł się poza jego zasięgiem, tak jak wcześniej, gdy rozdzielała ich Stefa Zamarcia. W odróżnieniu jednak od tamtego okresu, obecnie ciągle gdzieś czuł jego obecność. Jakby mężczyzna był zaledwie w innym pokoju.

Ta naiwna myśl pozwalała mu trzymać się w kupie i po zastanawiać nad inną nurtującą kwestią. Skąd nagle wzięły się te palce? Czemu odrosły właśnie teraz, gdy zniknął Pierwszy? Czy było to jakoś ze sobą powiązane? Musiało być! Nie wiedział tylko, jak?

Tajemniczą regeneracją własnego ciała Grzesiek nie podzielił się z pozostałymi. Wszyscy byli wystarczająco wstrząśnięci nagłym zniknięciem Pierwszego. Uznał więc, że nie było potrzeby obarczać ich kolejnymi dziwactwami, które mogły dziać się tylko w Nowym Świecie.

Z całej ich piątki zamkniętej w kuchni, i tak tylko Agatce udało się usnąć. Reszta czuwała po prostu do rana, a ciszę nocy przerywały tylko pojedyncze zdania wymieniane między Mikiem i mężczyzną z pociągu. Ten przedstawił się w końcu imieniem Robert (i pseudonimem Biedronka), a kobieta, która mu towarzyszyła nazywała się Lucyna i była jego żoną. O dziwo Agatka, której imię Grzesiek poznał już wcześniej, nie była ich dzieckiem. Z tego co wyłapał z rozmów między parą, a Mikem, małżeństwo opiekowało się nią od wielu lat i było świadome jej mocy, oraz umiejętności. Kilka razy jeszcze przed zaśnięciem dziecka, próbowali oni dowiedzieć się czy ich podopieczna wie co mogło stać się z Pierwszym. Agatka jednak albo naprawdę tego nie wiedziała, albo przestraszona nie chciała powiedzieć.

Bez względu na to jak wyglądała prawda, Drugi nie winił jej w żaden sposób. Dziewczynka ostrzegała go przecież przed konsekwencjami jakie mogło wywołać zdradzenie się w umyśle mężczyzny. Tak naprawdę był jej wyjątkowo wdzięczny, że przynajmniej ten ostatni raz mogli jeszcze porozmawiać. – Mogę przynajmniej powiedzieć, że cała moja podróż do Krańcowa, nie była do końca bez sensu. – pocieszał się, przez większość nocy.

Śnieżyca, która uwięziła ich w domu minęła dopiero przed świtem. Gdy wewnątrz zrobiło się dość jasno, by można było coś zobaczyć bez użycia latarek, Mike i Robert przeszukali budynek. Nie było w nim nic szczególnie przydatnego, ale znaleźli przynajmniej trochę ciepłych i suchych ubrań, na przebranie. Potem nie było już powodu by zostawać tu dłużej, więc ekipa zebrała się przy wyjściu.

Grzesiek nim dołączył do pozostałych, rozejrzał się jeszcze po mieszkaniu. Gdzieś w środku tliła się w nim nadzieja, że stanie się cud i w jednym z pokoi znajdzie nieprzytomnego, ale całego i zdrowego Pierwszego. Cud się jednak nie stał, a budynek poza plamami krwi na podłodze, nie zachował nawet jednego śladu, że Pierwszy kiedykolwiek w nim był.

Drugi wyruszył więc z domu jako ostatni, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie w stronę korytarza, a ledwie chwilę później musiał pogodzić się z tym, że to dopiero początek ich męki.

Krańcowo w ciągu zaledwie jednej nocy zmieniło się w coś, co przywodziło Grześkowi na myśl biegun północny. Wszystkie domy, bloki, ulice, a nawet linie elektryczne były tak równo pokryte białym nalotem, że odnalezienie drogi na Zatorze okazało się wręcz absurdalnie trudne. Gromada brodziła w śniegu po kolana (a czasem nawet po pas), krążąc od białego nasypu do kolejnego identycznego białego nasypu i od jednej białej równiny do kolejnej identycznej białej równiny.

Prowadzący ich Mike musiał w końcu przyznać, że nie da rady trafić do Zwrotnicy tak po prostu. Każda mijana przecznica była teraz identyczna, a wszystkie charakterystyczne punkty zniknęły, pokryte białą zmarzliną. Zdesperowany mężczyzna zaczął więc zgarniać śnieg z płotów, próbując odnaleźć nazwy ulic na tabliczkach przy domach. Dopiero kierując się nimi z pewnym trudem, ale zaczęli w końcu zbliżać się do okolic stacji. Ta sztuczka udawała się jednak, tylko do pewnego momentu, bo trafili w końcu na miejsce, gdzie nie sposób było już znaleźć jakiejkolwiek wskazówki.

– Dobra! – zawołał wściekle Mike. – Teraz to już totalnie nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. Nigdzie przy stacji nie ma drogi z takim wałem obok…

Grzesiek rozejrzał się i westchnął ciężko. Wciąż był tak zgnębiony zniknięciem Pierwszego, że nie miał w ogóle ochoty angażować się w cokolwiek i zdecydowanie wolałby, żeby to Mike prowadził ich przez resztę drogi. Zły, że nie może na to liczyć popatrzył na kompana oczami, w których pełno było niedokładnie skrywanego wyrzutu. – Ostatnio mijaliśmy Mickiewicza, więc na pewno wcześniej szliśmy w dobrą stronę. – stwierdził nieco oschle. – Może przypadkiem skręciliśmy w stronę bazy wojskowej?

– Tam przy drodze jest rów, a nie wał… – zaprotestował Mike, też mocno zirytowany. – Zresztą tam widać by było obwodnicę miejską. Choćby jako ogromną śnieżną górę.

Grzesiek nie miał już w tym momencie żadnego pomysłu. – Może wkleiliśmy się w jakąś boczną dróżkę przy stacji. – rzucił retorycznie. – Nie znam wszystkich alejek w Krańcowie…

Mike zamyślił się przez chwilę i rozejrzał jeszcze raz dookoła siebie.

Maszerowali teraz po jednolitym gładkim terenie, na którym nie wyrastał nawet pojedynczy krzak. Dopiero za wałem widać było jakieś pokryte lodem drzewa. – Kurwa, a jak przypadkiem wleźliśmy na tory?! – padło nagle z ust Mike’a.

Grzesiek zmarszczyło czoło spoglądając pod swoje nogi. – Chyba, by nas dawno usmażyło… – stwierdził. Chociaż po słowach jakie usłyszał, nie odważyłby się odgarnąć śniegu.

Na szczęście obawy Mike’a szybko zbagatelizował Biedronka. – Nie ma tu sieci trakcyjnej! To pewnie jakaś zwykła droga.

– Masz rację, i śnieg tu zbyt gładko leży... – podchwycił natychmiast Mike, ale wyraźnie odetchnął z ulgą.

Dla Grześka wciąż była to jednak patowa sytuacja, bo dalej nie wiedzieli, gdzie właściwie są. – Dobra, droga nie droga, nie będziemy nią szli nie wiedząc dokąd prowadzi. – rzucił, tłumiąc złość. – Mike, wdrapmy się może na ten wał i zobaczmy, czy widać jakiś charakterystyczny budynek… – zaproponował, po chwili.

Mężczyzna skinął głową przystając na pomysł i ruszył pierwszy w stronę nasypu, ale jego krok zrobił się nagle wyjątkowo ostrożny. Mimo że wcześniej nic nie wskazywało na to, że ich życie było zagrożone, a do tego Robert ostatecznie obalił wizje chodzenia po zasypanych torach, to wszyscy zaczęli teraz z niepokojem spoglądać na śnieg pod swoimi stopami.

Grzesiek, chociaż wcześniej nie zwracał na to uwagi, miał teraz wrażenie, że czuje pod butami jakieś niepokojące nierówności. Pomyślał przez chwilę, że trafienie na jakąś zapomnianą bocznicę kolejową, gdy właściwie nie wiedzieli, po czym chodzą, było jak najbardziej prawdopodobne. – No bez żartów, że zginąłbym właśnie z takiego powodu… – pomyślał, a serce delikatnie zakołatało mu z nerwów.

Wtedy niespodziewanie ponownie poczuł obecność Pierwszego. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale miał wrażenie, że mężczyzna stoi tuż za nim. Gdy się jednak obrócił, otaczała go tylko biała pustka, grupa z pociągu, a przed nim był jedynie Mike, wspinający się ślamazarnie w górę nasypu.

Grzesiek pochylił się już, by do niego dołączyć, gdy nagle usłyszał, jak jego kompan przeklina soczyście, a po chwili zjeżdża w dół dość stromego jednak zbocza. Na koniec ślizgu mężczyzna nie zdołał utrzymać równowagi i runął na plecy, z miejsca pokrywając się cały śniegiem. – NOŻ KURWA JEGO MAĆ!!! – zawołał rozwścieczony, a echo rozniosło jego głos po okolicy. Uświadamiając sobie, że było to nieco zbyt nierozsądne, mężczyzna odchrząknął cicho. – Sorki…

– Żyjesz? – spytał Grzesiek, wyciągając rękę by mu pomóc.

– Tylko co to za życie? – odparł mu Mike, podnosząc się i masując sobie zbolałe plecy. – Wiesz co? Łapa mi się przebiła przez ten śnieg. Tam pod spodem jest coś twardego. Chyba chodnik.

– Chodnik? – dopytał Grzesiek, rozmyślając teraz gdzie w Krańcowie chodnik mógł biec obok takiego nasypu. – Może to jest droga do tego biednego osiedla za magazynami kurierskimi? Od Mickiewicza, dałoby radę tu dojść…

Mike nie był jednak przekonany. – To też jest blisko obwodnicy. Byłoby ją widać…

Nagle śnieg pod stopami mężczyzn zadrgał. – Co jest? – spytał retorycznie Grzesiek, patrząc jak z nasypu zaczynają osuwać się co luźniejsze zwały. – Jakby gdzieś ciężarówka przejeżdżała…

Mike rozejrzał się uważnie, skupiając wzrok, a nagle po prostu zesztywniał. Grzesiek spoglądając na niego miał wrażenie, że włosy stanęły mu dęba tak mocno, aż uniosły kaptur na jego głowie. Po chwili szoku, mężczyzna padł na kolana i zaczął rozgarniać śnieg. – To lód! – stwierdził, ściszając natychmiast głos – To jest kurwa lód!

– I co z tego? – spytał nieco zaskoczony Grzesiek.

– To nie żaden nasyp! To jest stawek przy parku! My jesteśmy w parku…– wyszeptał Mike, patrząc teraz, jak cały luźny śnieg w okolicy drga. – Tu gdzieś łazi to cholerstwo! Łabędź!

Grzesiek przez chwilę zmarszczył czoło, a dopiero po chwili przypomniał sobie o potwornym zwierzęcym niewykształconym, które zamieszkiwał okolicę Zwrotnicy. Uświadamiając sobie, z jakim niebezpieczeństwem mają do czynienia, rzucił się natychmiast pod nasyp, a grupa z pociągu i Mike, dołączyła do niego błyskawicznie.

– Co się dzieje? – spytał zaskoczony Biedronka, a jego żona popatrzyła na Grześka z niepokojem. Nim ten jednak zdążył odpowiedzieć, Agatka uświadomiła wszystkich szepcząc. – Głodny stwór, który nie był człowiek. To nie jest strachyludź to strachyzwierz…

– Zdecydowanie. – dodał, Mike wysuwając powoli broń, potem wszyscy zamarli w bez ruchu.

Potwór ewidentnie krążył gdzieś w ich pobliżu, a jego kroki w głębokim śniegu wydawały taki odgłos, jakby wszystko ugniatał co najmniej buldożer. Co najgorsze nie oddalał się. Jakby wyczuwał w jakiś sposób, że wciąć są tu potencjalne zdobycze.

– Cholera jasna… – szepnął w końcu Mike. – Myślicie, że słyszał jak upadłem?

– Pod H– Marketem usłyszeli, jak upadałeś. – odparł mu poirytowany Grzesiek. – Poczekajcie, zobaczę, jak bardzo jest źle. – dodał i zaczął powoli wspinać się w górę nasypu. Gdy tylko wychylił się przy szczycie i spojrzał przed siebie, okazało się, że ich sytuacja wcale nie była zła – ona była tragiczna.

Łabędź krążył zaledwie parę metrów od nich, a jego wygląd sprawił, że Grzesiek o mało co, nie zabarwił na żółto śniegu pod sobą.

Potwór był w samym korpusie wielki jak byk. Jego szyja dźwigała głowę tak ogromną, że dziób, którym była zakończona, bez problemu przepołowiłby człowieka. Zmiany po Błyskowe nie dotknęły jedynie rozmiaru stwora. Jego pióra były drobniejsze, dużo ostrzejsze i tak gęsto obsadzone, że z daleka przypominały futro. Do tego Grzesiek był na jakieś 80% pewien, że łabędzie w Starym Świecie nie miały zębów, a już zwłaszcza takiej ilości, która zawstydziłaby rekina. Potwór miał ich tyle, że prawie na pewno nie był w stanie całkiem zamknąć dzioba, który dodatkowo musiał jeszcze pomieścić ogromny czerwono–pomarańczowy jęzor.

Drugi zaczął zsuwać się powoli w dół, mając tylko nadzieję, że ptaki nie mają zbyt dobrego wzroku, ale błyskawicznie okazało się, że to nie ten zmysł był jego problemem. Łabędź niespodziewanie uniósł do góry swój łeb, a potem przez drobne dziurki na boku dzioba, (których było o wiele więcej niż być powinno) zassał wściekle powietrze. Ten dźwięk był tak głośny, że przypominał rżenie konia. Po kilku takich wdechach, niewykształcony błyskawicznie obrócił się w stronę, gdzie za wałem skrywała się grupa ludzi.

Grzesiek wiedział już, że bestia ich wyczuła i nie ma sensu dłużej się kryć. Błyskawicznie zeskoczył z nasypu, krzycząc – UCIEKAMY! SZYBKO!!!

Cała gromada rzuciła się pędem po zamarzniętym stawku. Nie zdążyli jednak ubiec nawet kilku metrów, bo potwór błyskawicznie wyskoczył za nimi, spadając z nasypu wprost na pokryty śniegiem lód.

O ile tafla była dość gruba, żeby utrzymać ludzi pokroju Mike’a czy Biedronki, to spadający niewykształcony okazał się dla niej zdecydowanie zbyt ciężki. Łabędź gruchnął pod wodę, a pęknięcia natychmiast rozprzestrzeniły się po całym stawku.

Grzesiek zdążył tylko krzyknąć. – Na nasyp! Już... – i chwilę potem znalazł się pod wodą.

Całe jego ciało przeszyło przeraźliwe wręcz uczucie, jakby ktoś wbił w niego tysiące rozgrzanych do czerwoności igieł. Mózg przez chwilę zupełnie się wyłączył, i dopiero brak powietrza, przywrócił mu świadomość.

Grzesiek ocknął się w momencie gdy, płaszcz, sweter i całe nasiąknięte ubranie zdążyły pociągnąć go prawie do dna. Stawek był niestety głęboki, więc mężczyzna musiał płynąć naprawdę długo żeby z się z niego wynurzyć. W końcu po trwającej w jego umyśle całe wieki walce, przebił się przez taflę lodowatej wody i zaczerpnął z haustem powietrze. Gdzieś z oddali usłyszał natychmiast wołanie Mike’a i pozostałych, ale nic z niego nie rozumiał. Z obrazem wirującym przed oczami, chwycił się kawałka dużej kry, próbując utrzymać górę ciała na jej powierzchni. Oddychanie było teraz jego priorytetem. Po tak długim bezdechu, nie potrafił po prostu skupić się na niczym innym. Jakby jego płuca, próbowały natlenić się jak najbardziej, nim ponownie zabraknie im powietrza. To niestety stało się niemal natychmiast, bo przeważona kra przechyliła się i Grzesiek zsunął się z powrotem pod wodę.

Tym razem uczucie przeszycia się nie pojawiło, bo odrętwiałe ciało nie mogło już boleć go bardziej. Niemniej gdy opadał, poczuł nagle, że odbija się od czegoś. Łabędź przepłynął tuż pod nim, niczym ogromny rekin. Grzesiek pobudzony tym zetknięciem, po raz kolejny spróbował wydostać się na powierzchnię, ale sztywne mięśnie ledwo go słuchały i reagowały na polecenia ze świadomości, z dużym opóźnieniem.

Gdy głowa Drugiego ponownie wynurzyła się z wody, był już na skraju wyczerpania. Tym razem, też dopadł do jakiegoś pływającego kawałka lodu, a do jego uszu ponownie dobiegło wołanie kompanów, którego nie był w stanie zrozumieć.

Pomóżcie... – chciał krzyknąć, ale nie był w stanie, bo płuca w ogóle go nie słuchały i jedynie wciągały ze świstem powietrze.

Nagle Drugi poczuł, że się unosi. To było uczucie wręcz euforyczne! Miał wrażenie, że po prostu traci przytomność albo umiera. Dopiero po chwili, gdy był już jakieś dwa metry nad ziemią, uświadomił sobie, że to nie było jakieś wewnętrzne przeżycie, a naprawdę się wznosił.

Agatka podnosząc rękę, wyciągała go z wody za pomocą jakiegoś błędu, a stojący obok niej Mike ostrzeliwał wściekle taflę stawku. Grzesiek dopiero teraz zaczął rozumować trochę przytomniej. Przez chwilę w jego głowie zaiskrzyła myśl: "Uratowany!"

I wtedy, jak na przekór, spod wody wystrzelił łabędź.

Niczym orka karmiona na pokazach w oceanarium, pochwycił Grześka w powietrzu, a potem brutalnie wciągnął z powrotem pod wodę.

Grzesiek był w takim szoku, że przez chwilę nic do niego nie docierało. Przez oczami przepływała mu mętna woda, a w uszach miał jednostajny pisk. Jego ciało szarpało się zupełnie bezwiednie, próbując wydostać z gniotącego go dzioba. Nie miał pojęcia jak długo płynęli pod wodą, ale gdy potwór wypadł na brzeg, Drugiego dzieliły już tylko sekundy od uduszenia.

Chociaż płaszcz uchronił jego plecy, to kilka zębów niewykształconego dostało się między patki, robiąc mu na brzuchu ogromną ranę. Adrenalina uderzyła Grześkowi w uszy. Wiedział, że musi walczyć jeśli chcę mieć szansę. Przyciśniętą do boku ręką spróbował chwycić nóż, ale gdy tylko łabędź poczuł, że coś wierci mu się w dziobie, ścisnął go z taką siłą, że Drugi praktycznie zesztywniał. To był jego koniec. Ciało się poddało, a umysłem całkowicie zawładnął paraliżujący strach. Grzesiek mógł już tylko czekać na nieuniknione, ale potwór go nie pożerał. Niósł go dalej i dalej, aż ten zupełnie stracił przytomność.

***

Dziób łabędzia rozwarł się, a bestia wypuściła swoją ofiarę, wydając przy okazji dziwny charczący okrzyk. Czarna sylwetka Pierwszego runęła na śnieg, ale mężczyzna nie czekał nawet chwili i błyskawicznie poderwał się na równe nogi. Z pobliskiego gniazda, które było wielkości bojska do tenisa, natychmiast podniosły się głowy przerażających zębatych piskląt.

Mężczyzna widząc to, westchnął ciężko i pokręcił głową. – Jak ja mam tego naprawdę dość… – jednocześnie ścisnął dłoń, w której niemal natychmiast zmaterializował się nóż.

Jedno z piskląt, za pewne dominujące, wyłoniło się w tym czasie z gniazda. Przypominało nieco dorosłego strusia, nie licząc typowo „łabędziego” koloru piór i dzioba pełnego zębów, którego w Starym Świecie nie posiadał żaden ptak.

Pierwszy nie musiał czekać długo na ruch ze strony niewykształconego, bo ten niemal natychmiast ruszył w jego stronę. Język wystający z dzioba furkotał mu w pędzie, a z pomiędzy zębów wylewała się fragmentami biała piana. Mężczyzna nie zdążył uchylić się przed atakiem, a bestia zagryzła się wściekle na jego przedramieniu. – Przebrzydłe bydle! – krzyknął, ale ochraniacze od jego pancerza powstrzymały większość obrażeń.

Mały niewykształcony nie był nawet w połowie tak silny jak jego w pełni uformowany odpowiednik. Nie mogąc powalić Pierwszego, pisklę zaczęło szarpać go w sposób przypominający atakującego wilka. Tylko, że wilki miały masywne umięśnione karki, a niewykształcony dalej posiadał większość cech anatomicznych ptaków. Pierwszy zdołał pociągnąć jego łeb bliżej siebie i szybkim ruchem noża przeciął jego chudą szyję.

Duży potwór, widząc to, ryknął w gardłowy sposób, co przy okazji powstrzymało pozostałe pisklaki szykujące się do ataku. Najwidoczniej uznając Pierwszego za zbyt duże zagrożenie, potwór postanowił nakarmić swoje podopieczne padliną. Niczym wściekły wąż, wyrzucił natychmiast swój łeb na długiej szyi, ale to było coś, czego Pierwszy dokładnie się spodziewał. Uskoczył zręcznie na bok, a potem używając błędu popędził z niewyobrażalną prędkością w stronę korpusu stwora. Łabędź okręcił się za nim, wciąż próbując pochwycić go dziobem, ale Pierwszy wsparty Pierwotną Wolą okazał się od niego o wiele szybszy. Błyskawicznie wbiegł pod skrzydło niewykształconego, a potem chwytając za pióra, zaczął wspinać się na jego plecy. Niewykształcony próbował jeszcze zrzucić go, machając wściekle skrzydłami, ale Pierwszemu udało się dostać do miejsca za szyją, gdzie nie sięgały już nie tylko one, ale również dziób potwora. Mając wolną rękę i możliwość ataku, zaczął dźgać bestię jak szalony.

Łabędź biegał i krążył jak pies za własnym ogonem, ale nie był w stanie dosięgnąć ani zrzucić Pierwszego. Mimo to potwór okazał się niezwykle wytrzymały, bo mężczyzna zdołał właściwie „wykuć” mu w plecach prawdziwy dół, nim ten w końcu padł.

Pierwszy stoczył się po jego truchle, ale niemal natychmiast został otoczony przez pozostałe potwory z gniazda. – NO DALEJ! – wrzasnął, podnosząc się z nożem w ręku. – ATAKUJCIE! DALEJ!

Pisklaki syczały na niego groźnie i krążyły dookoła, ale żaden nie zdecydował się jeszcze ruszyć. Mężczyzna popędził więc w stronę najbliższego z nich. Jedną ręką błyskawicznie chwycił jego chudą szyję, by powstrzymać potwora przed kąsaniem, a drugą zacząć dźgać go nożem gdzie tylko zdołał.

W tym momencie pozostałe potwory ruszyły do ataku, dziobąc z taką intensywnością, że gdyby Pierwszy nie miał na sobie swojego pancernego stroju, błyskawicznie zmieniłby się w kupkę mielonego mięsa. Pod uderzeniami dziobów zdołał wykończyć zaatakowanego niewykształconego, a potem obracając się z wyciągniętym nożem ranił kolejnego.

To był moment przełamania. Bestie znowu przestały atakować i sycząc, zaczęły odsuwać się od Pierwszego. Ten z krzykiem ruszył w ich stronę, ale potwory nie podjęły kolejnej walki. Machając skrzydłami, uciekły, ginąc po chwili w otaczającej wszystko bieli.

– Jestem zmęczony… – westchnął mężczyzna, siadając na śniegu. Ręce trzęsły mu się jak oszalałe, gdy ściągał maskę gazową, a potem schował w nie twarz. – Grzesiek, ja mam już naprawdę dość…

***

Drugi nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek otworzy oczy. Gdy jednak to zrobił, nie był ani martwy, ani nie znajdował się dłużej w paszczy potwora. Jego ubranie było suche, a rana na brzuchu zniknęła. Gdy podnosił twarz ze śniegu, usłyszał jak ktoś szepcze tuż nad nim.

Jeszcze chyba nie przyszedł czas, żebyśmy się tak naprawdę pożegnali

Grzesiek podniósł wzrok i zobaczył Pierwszego. Niemal natychmiast sparaliżował go przy tym ból głowy, a mężczyzna rozpłynął się. – Co do diabła… – szepnął i ponownie spróbował się podnieść.

Wszędzie dookoła niego był tylko czerwony od krwi śnieg i kilka trucheł niewykształconych łabędzi. Największy z nich, ten, który przytargał go tutaj, leżał z ogromną dziurą w karku. – Kto to zrobił? – pomyślał zaskoczony.

Nie powiesz chyba, że nie jesteś w stanie się domyślić… – odparł głos w jego głowie, z tym, że nie działo się to tak, jak zawsze.

To nie była po prostu myśl Grześka. To nie był jego wewnętrzny dialog, który ubierał w swojej wyobraźni jako rozmowę z Pierwszym. Miał wrażenie, jakby w tym momencie w swojej podświadomości odebrał wiadomość radiową, która nadał do niego ktoś zupełnie inny.

– Pierwszy? – spytał, podrywając się i wtedy jego głowę ponownie przeszył niewyobrażalny wręcz ból. Nie mogąc wytrzymać, osunął się na kolana. Niemal natychmiast poczuł też czyjąś obecność. Przez łzy dostrzegł, jak ktoś w ciemnym stroju krąży dookoła niego.

Nie dobrze! Nie jest dobrze Grzesiek… To się nie powinno wydarzyć… – usłyszał gdzieś za sobą, ale przez rwanie w mózgu nie był w stanie się na tym skupić.

Nagle tajemnicze poczucie obecności zniknęło, podobnie jak paraliżujący agonia. Grzesiek klęczał przez chwilę w śniegu próbując zrozumieć co się właściwie stało i wtedy dobiegło do niego wolanie.

W oddali na polanie zobaczył zmierzające ku niemu postacie. Te były zdecydowanie bardziej rzeczywiste, niż sylwetka z przed chwili. Przez zamglone łzami oczy, z trudem rozpoznał Mike’a i grupę z pociągu. Podnosząc się ruszył powoli w ich stronę.

Mike z bronią w ręku, dobiegł do niego jako pierwszy. – Grzesiek! Cholera jasna! Co tu się stało!? Jakim cudem ty…

– Nie wiem… – przerwał mu mężczyzna. – Nie wiem i nie pytaj.

Po chwili dołączyła do nich reszta gromady. Biedronka i Lusia odetchnęli z ulgą widząc go całego, ale reakcja Agatki była zgoła inna. Spoglądając na Grześka krzyknęła, a potem z płaczem wcisnęła się w ramiona opiekunki.

– Co się stało skarbie? O co chodzi? – spytała natychmiast kobieta.

– To nie może być! – zawołała dziewczyna. – Tak nie powinno być! To jest moja wina!

Lusia i Biedronka popatrzyli na siebie zdziwieni, a Mike machnął ręką. – Dobra! Pogadamy jak już będziemy w bezpiecznym miejscu! Stąd jest już naprawdę o rzut beretem od Zwrotnicy!


***

Minął dokładnie tydzień od wydarzeń, które miały miejsce na Świetlistej Polanie. Zima, która nastała nad Krańcowem, zniknęła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Na niebo powróciła dawna nieprzenikniona szarość, a śnieg ustąpił miejsca brudnemu krajobrazowi miasta, jakby wprost z Nowego Świata.

Grzesiek, pełen nerwów, stał przed drzwiami malutkiego domu, usytuowanego nieopodal Świetlika - osiedla uważanego za najlepsze w całej Zwrotnicy. Zbierając się w sobie, zapukał w końcu do drzwi, a już po chwili otworzyła mu Lusia.

– Cześć... – zaczął niepewnie. – Chciałem spytać, czy moglibyśmy zrobić to dzisiaj? Od tygodnia nie przespałem nawet jednej nocy, a te wizje... Chyba już przestaje dawać sobie radę.

– Wiem, że to dla ciebie ciężkie – westchnęła kobieta, opuszczając smętnie głowę. – Wejdź, proszę. Spróbuję ją przekonać.

Grzesiek skinął w podzięce głową i przekroczył próg domu. Wnętrze było zdecydowanie ciepłe, miało zasilanie i było naprawdę schludne. – Fajnie się urządziliście – podsumował. – A gdzie jest Biedronka?

– Pracuje – odpowiedziała Lusia. – Oli przyjęła nas tutaj ze względu na Agatkę i na polecenie samego Pierwszego, ale nie chcemy, żeby uznano nas za pasożytów. Oboje postaramy się zapracować na swoje miejsce... – dodała, po czym ruszyła w stronę schodów. – Usiądź na chwilę...

Grzesiek jeszcze raz skinął głową i rozsiadł się w fotelu. Przyglądając się teraz dokładnie mieszkaniu, szybko zauważył, że Biedronka był maszynistą nie tylko z zawodu, ale także z zamiłowania. Rodzina mieszkała tu raptem parę dni, a na ścianie już pojawił się stary kalendarz PKP, a na stole rozłożony był model do sklejania, oczywiście przedstawiający jakąś lokomotywę.

– Szczęśliwcy, którzy mogą zaznać odrobiny spokoju w tym piekle – westchnął i już po chwili poczuł, jak coś zaczyna dosłownie wiercić mu dziurę w głowie. Poczucie obecności pojawiło się, jak to miało miejsce wiele razy w ciągu tego tygodnia, a kątem oka zaczął dostrzegać ciemną sylwetkę wpatrującą się w niego. – Jestem już naprawdę...

zmęczony. – dokończył głos w jego głowie, przez co Grzesiek po prostu zdębiał.

Poczucie obecności ponownie zniknęło, a już po chwili na schodach pojawiła się Lusia w towarzystwie Agatki. Dziewczynka schodząc rzuciła na Grześka niepewne spojrzenie, a potem razem ze swoją opiekunką usiadła na kanapie. – Przepraszam... – powiedziała, ze wstydem opuszczając głowę. – Ciocia powiedziała, że cierpisz, ale ja się tak bałam... Ty nie wiesz, jak to wygląda...

– Co to oznacza, Agatko? – dopytał Grzesiek, starał się brzmieć jak najbardziej wyrozumiale. – Czy możesz mi to wyjaśnić?

Dziewczynka wpatrywała się twardo w dywan, aż w końcu wyszeptała pod nosem. – Dwaj ludzie w jednym miejscu. – po chwili dodała. – Nie rozumiem tego... ale chcę ci pomóc.

Grzesiek też nie zrozumiał, ale uśmiechnął się, by dodać małej otuchy. – Jestem ci za to ogromnie wdzięczny. Jeśli się nie uda, nie przejmuj się…

Agatka pokiwała głową i spojrzała na swoją opiekunkę. – Ciocia musi wyjść...

– Na pewno, kochanie? – spytała natychmiast Lusia, wyraźnie niezadowolona z tej prośby. – Nie chciałabyś, żebym została?

– Tu jest za dużo myśli. – wyjaśniła Agatka. – To może mi wszystko popsuć...

Lucyna popatrzyła na dziewczynkę dość niepewnie. – Dobrze, zostawię was. – stwierdziła, spoglądając jednak surowo na Grześka. – Ale obiecaj mi, że w żaden sposób nie narazisz Agatki. Masz pilnować, żeby jej nic nie zaszkodziło...

– Oczywiście – stwierdził Drugi. – Jeśli tylko będzie jakiekolwiek ryzyko, natychmiast przerwiemy.

Kobieta rzuciła na niego jeszcze jedno surowe spojrzenie, a potem ruszyła w stronę drzwi. – Nie będę daleko… – podkreśliła, jakby chcąc dać Grześkowi do zrozumienia, że nie ma pełnej swobody. – Jeśli będziesz się bała, skarbie, po prostu zawołaj! Zaraz przybiegnę…

Potem kobieta wyszła, a Grzesiek został sam z dziewczynką. – Co teraz, zapytał? Potrzebujesz czegoś, żeby rozbudzić Pierwotną Wolę? Nie chciałbym, żebyś sobie zaszkodziła, wymuszając użycie błędu…

– Nie muszę niczego rozbudzać – odparła dziewczynka. – To i tak się nie wyłącza…

Grzesiek pokręcił głową. Naukowcy z Nowego Dworu zdążyli już zauważyć, że dzieci używające błędów o wiele rzadziej podlegały defektowi niż dorośli. Sam nie znał przyczyny tego, ale wiedział, że takie ryzyko istnieje i nie chciał, żeby pomagającej mu Agatce coś się stało.

– W swoim życiu skrzywdziłeś już masę dzieci, ale postanowiłeś, że bez względu na wszystko nie skrzywdzisz mnie… To miłe – wyrzuciła nagle dziewczynka, przez co Grzesiek po prostu pobladł.

Ktoś z przeszłością Łowcy Dusz i osoba czytająca w myślach byli najgorszym możliwym połączeniem. Pocieszał się jedynie, że w stosunku do Agatki udało mu się uzyskać jak najbardziej szczere i dobre intencje. Od kiedy z jej pomocą udało mu się porozmawiać z Pierwszym, zawdzięczał jej tak wiele, że chciał dla niej tylko spokoju i żałował, że musiał skorzystać z jej pomocy.

– Posłuchaj... – zaczął niepewnie. – Jeżeli poczujesz się źle, nie do końca wiem jak, bo nie mam Pierwotnej Woli, ale podobno można poczuć, gdy przekracza się granice... Po prostu przerwij natychmiast. Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś zachorowała na defekt.

– Nie denerwuj się. – odparła dziewczynka. – Dobrze wiem, jak korzystać z mojej mocy. – dodała, zaciskając piąstki, jakby była gotowa do walki. – Jesteś gotowy?

– Bardziej niż kiedykolwiek. – odparł Grzesiek i odruchowo wyprostował się w fotelu.

Myślał, że tak jak wcześniej Agatka dotknie najpierw jego czoła, ale ta po prostu zamknęła oczy i nagle poczucie obecności po prostu eksplodowało. Grzesiek doznał takiego wrażenia, jakby on i Pierwszy zajmowali dokładnie tę samą przestrzeń. Ich jaźnie przenikały się, a ból głowy po prostu rozsadzał mu czaszkę.

W tym samym czasie na wolnym fotelu pojawiła się postać w czarnym stroju i masce gazowej. Postać zachowywała się jak nadpobudliwy duch. Pojawiała się i znikała, raz była prawie przezroczysta, a raz wyglądała zupełnie jak człowiek. Trwało to dobrych kilka sekund, nim wszystko ustało. Postać zrobiła się wyraźna, a w głowie Grześka pojawiła się pełna nadziei myśl, że Agatce udało się wyciągnąć jego kompana z nicości.

Nadzieja szybko jednak prysła, gdy Pierwszy podniósł się i mimo że fizycznie wyglądał jak człowiek, to przeniknął przez stolik i stanął na jego środku, zupełnie nie zwracając na to uwagi. – Nie jestem zwolennikiem przeklinania... – oznajmił Pierwszy. – ... ale teraz. Teraz uważam, że nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które opisałyby to, co myślę. Grzesiek! Ja pierdolę, coś ty zrobił!

Drugi nie wiedział właściwie, co powiedzieć. Spoglądając na tę wizję Pierwszego, po prostu rzucił: – Cześć! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale... – tu wskazał ręką na stolik, przebijający się przez nogi mężczyzny.

– O... – westchnął Pierwszy i po chwili zniknął, by zaraz potem pojawić się na fotelu. – Nie jestem tutaj fizycznie, więc to nie przeszkadzało mi zbytnio. Dopóki nie zaczęło przeszkadzać tobie... – wyjaśnił pokrętnie. – Wydaje mi się, że utknąłem gdzieś między jakimś rodzajem twojego snu na jawie, przywidzenia i halucynacji.

– Ale jesteś świadomy... – wtrąciła Agatka. – To znaczy, że to nadal ty.

– Tak. – potwierdził Pierwszy. – Niestety, to nadal jestem ja...

Grzesiek przyglądał się mężczyźnie przez dłuższą chwilę. Choć był wyraźny, jakby naprawdę siedział w fotelu, to jego ruchy były dziwne. Gdy próbował się przesunąć lub zmienić pozycję ciała, mężczyzna po prostu przeskakiwał, jak na pokazie trójwymiarowych slajdów.

Drugi, zbierając się w końcu w sobie, spytał o to, co nurtowało go przez cały ten czas. – To ty ocaliłeś mnie przed łabędziem, prawda? – Pierwszy skinął głową, a Drugi kontynuował. – Dzięki! Bracie, naprawdę... Ale jak? Zmaterializowałeś się?

– Wydaje mi się, że przejąłem przez chwilę twoje ciało? – odparł niepewnie Pierwszy, pytając bardziej siebie niż udzielając odpowiedzi. – Chociaż nie do końca, bo to było moje ciało. Raczej wiedziałbym, że kieruję kimś innym. Wydaje mi się, że w momencie, gdy wymieniliśmy się miejscami, ty poszedłeś... hmm, nie bardzo wiem, gdzie teraz jestem. Za to ja zająłem twoje miejsce.

Grzesiek słysząc to, od razu poczuł euforię. Domyślał się tego przez cały tydzień, ale teraz miał potwierdzenie. Pierwszy był w stanie zmanifestować się w świecie, a to dawało pewne nadzieje. – Świetnie! – zawołał, podrywając się z miejsca. – Może to pomoże nam jakoś cię wydostać! Tylko jak to zrobiłeś wtedy, że z powrotem się pojawiłeś?

– Wydaje mi się, że obecnie współdzielę część twoich emocji. – wyjaśnił Pierwszy. – Nawet teraz czuję twoje pobudzenie. Po prostu lęk o życie to coś, co rozbudza moją Pierwotną Wolę. Gdy osiągnął u ciebie szczyt, po prostu się pojawiłem.

– Cholera... – wyszeptał Drugi, chodząc po pokoju. – Może, gdybym wpędził się w jakąś naprawdę chorą i niebezpieczną sytuację, udałoby ci się wydostać z... No, gdziekolwiek teraz jesteś...

– Wątpię, żeby udało ci się wpędzić w bardziej chorą sytuację, niż dziób łabędzia. – stwierdził Pewnie Pierwszy. – No i gdy tylko zagrożenie minęło, znowu zniknąłem.

– Fakt... – stwierdził Grzesiek, ale nim zdążył powiedzieć coś więcej, w słowo weszła mu Agatka.

– Ty nie jesteś nigdzie...

Pierwszy popatrzył na nią, przechylając lekko głowę z zainteresowaniem. – Możesz nam to wyjaśnić? Bardziej szczegółowo?

– Zespoliliście się i teraz to czuję wyraźnie. – odparła dziewczynka. – Wy jesteście jak jedna osoba. Świadomość Drugiego i podświadomość Pierwszego, a wasze ciała. Jesteście jak wiadro wymieszanych klocków. Normalnie widać więcej kawałków Drugiego, ale jak potrząsnąć mocno wiaderkiem, pojawia się Pierwszy.

Grzesiek natychmiast to podchwycił. – No dobra, ale jak oddzielić te klocki? – spytał, licząc, że dziewczynka może domyśliła się jakiejś odpowiedzi. - Jak wrócić do stanu, w którym jest Pierwszy i Drugi oddzielnie?

Agatka słysząc jego pytanie, wyraźnie spochmurniała. – Nie da się! Brakuje klocków na dwóch!

Jej nagła zmiana nastroju błyskawicznie wpłynęła na Pierwszego, który zaczął znowu drgać i znikać.

– Ok, ok, nie denerwuj się... – powiedział Grzesiek, próbując ją uspokoić. – Na pewno coś wymyślimy, pomyślimy i znajdziemy rozwiązanie.

– Przerażający optymizm w obliczu tej sytuacji... – wtrącił Pierwszy, pojawiając się teraz w rogu pokoju, po którym zaczął krążyć.

– Przynajmniej wciąż żyjesz! – przypomniał Drugi.

– No! – potwierdził Pierwszy. – I co dalej?

Grzesiek słysząc pretensje w jego głosie, był naprawdę zdziwiony, a nawet trochę zły. – Może mi podziękujesz?

W tym momencie stało się coś, czego Drugi w ogóle się nie spodziewał. Pierwszy doskoczył do niego z taką siłą, że aż przewrócił stolik. Wystraszona Agatka wbiegła za fotel, a drgający i znikający mężczyzna zaczął migotać przed nim jak żywy stroboskop. – NIE DOCIERA DO CIEBIE, ŻE JA O TO NIE PROSIŁEM!!!

Grzesiek z jakiegoś powodu, zamiast strachu, również zaczął odczuwać złość. – No i proszę! Powrót starego Pierwszego! PÓŁ MARTWEGO ŚWIATA ZLAZŁEM, ŻEBY CIĘ ODNALEŹĆ! NARAŻAŁEM SIĘ MILION RAZY, MAJĄC TYLKO NADZIEJĘ, ŻE BĘDĘ MÓGŁ CI POMÓC! A GDY RATUJE CI ŻYCIE, CO DO STAJE W ZAMIAN! PRETENSJE EMO NASTOLATKA, KTÓREMU MATKA ZABRAŁA ŻYLETKĘ!

– USPOKOJCIE SIĘ! – wykrzyknęła Agatka, wychylając się zza fotela, a z jej oczu na drobną twarz zaczęły opadać łzy.

Obaj mężczyźni odetchnęli, i o dziwo gniew opuścił ich niemal w tym samym czasie. Pierwszy, migocząc znacznie mniej, pojawił się z powrotem na fotelu. – Grzesiek, rozumiem... ale ja naprawdę miałem już dość. Chciałem zrobić ostatnią dobrą rzecz i odejść ze świadomością, że przynajmniej raz czegoś nie zniszczyłem.

– Więc będziesz miał okazję zrobić kolejne dobre rzeczy. – stwierdził pewnie Drugi. – Bo ja nie pozwolę ci umrzeć.

Pierwszy westchnął ciężko i wyszeptał tak, aby Agatka tego nie słyszała. – Jeżeli mam do końca życia oglądać, jak... – tu mężczyzna zrobił długą pauzę. – ...dotykasz się myśląc o Jezz, a potem ją przeklinasz, to wolałbym, żeby jednak coś mnie unicestwiło.

– Nie! – zawołał Grzesiek. – Ty widziałeś, jak ja...

– JĘZYK! – ryknął Pierwszy. – Tu jest dziecko!

– Co to jest masturbacja? – wtrąciła Agatka, na co Pierwszy, mimo że był prawie duchem, po prostu dostał spazmów. Celując w dziewczynkę palcem jak pistoletem, ryknął władczym tonem. – W TEJ CHWILI UMYJ JĘZYK MYDŁEM!

Słysząc to, Grzesiek po prostu ryknął śmiechem. – Tak cię w domu karali za brzydkie słowa? Przecież to nawet w średniowieczu byłby obciach.

– Przynajmniej nauczyło mnie to kultury wypowiedzi. – zaperzył się Pierwszy. – Poza tym to wtrącenie to jakaś część twoich emocji. Nie wierzę, że powiedziałbym to wszystko na głos wyłącznie z moim umysłem.

– Tak się tłumacz... – prychnął Grzesiek, ale zaraz potem spytał już poważnie. – Widzisz i słyszysz wszystko, co robię?

– Nie – stwierdził Pierwszy również poważniejąc. – Im silniejsze emocje tobą szargają, tym więcej rzeczy zaczynam dostrzegać w rzeczywistości. A niestety wieczorami emocje "szargają" tobą najbardziej.

– No nie – zaprotestował ponownie Grzesiek.

– O tak... – westchnął Pierwszy. – I uwierz mi, gdybym mógł, oblałbym sobie oczy wybielaczem! A potem tego wybielacza napił.

– Cholera! – zawołał Drugi. – Więc jak będę miał randkę to…

– Cholera!!! – przerwał nagle Pierwszy. – Ty jesteś rozbawiony, a mnie udziela się twoje poczucie humoru. To nie jest sytuacja, nad którą powinniśmy żartować.

– Mam płakać! – zawołał Grzesiek. – Dla mnie najważniejsze jest, że żyjesz.

Pierwszy pokręcił głową. – Tak bym tego nie nazwał!

– Ale wciąż jesteś! – zaprotestował Drugi.

– Wydaje mi się, że w tym wypadku lepiej byłoby nie być. – skontrował Pierwszy.

– Daj spokój, to prawie jakbyśmy byli współlokatorami! Takimi bliskimi… - podsumował Grzesiek, wciąż z jakiegoś powodu rozbawiony.

Pierwszy słysząc to wzniósł ostentacyjnie ręce do góry. – Bogowie, ja wiem, że to pokuta za wszystko co zrobiłem złego, ale ten wymiar kary zdecydowanie przerasta moje czyny.

Agatka obserwowała ich, a potem pokręciła głową. – Jesteście obaj bardzo dziwni… Ale pasujecie do siebie, jak idealne klocki.

– Dobra…– westchnął Grzesiek. – Nie chcę jej nadwyrężać i tak zrobiła dla nas kawał dobrej roboty. Jest jakaś szansa, żebyśmy mogli porozmawiać, nie narażając jej na defekt?

– Ja słyszę cię przez większość czasu. – odparł Pierwszy. – Wydaje mi się, że ty słyszysz mnie, gdy poddajesz się emocją, które są zbliżone do moich.

Drugi plasnął sobie w czoło otwartą dłonią. – Czyli będę musiał słuchać Bluesa i czytać Poego.

– Nie lubię bluesa, ale odrobina „poważnej” lektury by ci nie zaszkodziła. – podsumował Pierwszy.

– Dobra. – westchnął Grzesiek, spoglądając na Agatkę. – Chyba starczy. – potem spojrzał jeszcze raz, na Pierwszego. – Myśl co chcesz, ale ja naprawdę się cieszę, że istniejesz. Choćby w moim środku.

– Dobrze było znów cię zobaczyć. – odparł Pierwszy, a chwilę później zniknął.

Zdecyduj o przyszłości Krańcowa!

Czas to zasób, najcenniejszy, nie do rozciągnięcia i uparcie niechcący się pomnażać. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w życiu po prostu brakuje go na wiele rzeczy. Ja również wiem, że nie dam rady zrealizować wszystkich projektów, które chciałbym zrealizować, ani opisać wszystkich historii, które chciałbym opowiedzieć. Wiele razy podkreślałem, że Krańcowo istnieje dzięki czytelnikom i dla czytelników. Dlatego chciałbym, abyście, drodzy czytelnicy, pomogli mi podjąć decyzję, który projekt realizować najpierw, odkładając pozostałe na bok:

Projekt 1 - Kolejna zrzutka i wydanie "Krańcowo 3" w formie papierowej. "Krańcowo 3" to moja największa porażka, historia, na którą zdecydowanie poświęciłem za mało czasu i która wymaga solidnej pracy. Wiecie już, jak wyglądała poprawiona wersja drugiej części. Istnieje szansa, że trzecia mogłaby wyjść jeszcze lepiej. Oczywiście o ile druga część osiągnęła zadowalający Was poziom?

Projekt 2 - "Krańcowo IV: Armia Daniela" - publikowana na stronie, kontynuacja chronologiczna wydarzeń w dobrze Wam znanym mieście. Rozpadająca się Armia zmaga się z nieuchronną perspektywą śmierci wodza oraz połączenia z Warszawą. Historia opisana z perspektywy Cichego, chronologicznie dziejąca się zaraz po wydarzeniach powrotu Drugiego.

Projekt 3 - "Nowy Dwór - pamiętnik Drugiego" - Jak wygląda najwspanialsze z miast Nowego Świata? Jak bada się błędy i kataloguje niewykształconych? Jak Drugi został Łowcą Dusz? Historia opisująca wydarzenia sprzed podróży Drugiego przez Martwy Świat. Pisana z pierwszej osoby, tak jak mieliśmy doczynienia w krótkiej historii "Drugi," dostępnej na stronie.

Projekt 4 - "Opowieści z Martwego Świata" - Historia opisująca podróż Pierwszego i Drugiego po Martwym Świecie w poszukiwaniu błędu zdolnego rozdzielić ich istnienia. Seria epizodycznych historii dziejąca się w różnych częściach Martwego Świata, pozwalająca poznać różne ocalone społeczności i sposoby, w jakie radziły sobie w świecie po Błysku.

Projekt 5 - Daj sobie spokój z pisaniem i pograj w końcu na Playstation 5 :)

Co wybrać?

  • Krańcowo 3 - w papierze

  • Krańcowo 4 - Armia Daniela

  • Nowy Dwór - pamiętnik Drugiego

  • Opowieści z Martwego Świata


643 wyświetlenia9 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Krańcowo 3 – wydanie książki

https://zrzutka.pl/va38br Dzień dobry wszystkim! Jestem już po oszacowaniu kosztów, Zrzutka ruszyła! Co to oznacza? Że uznałem, iż może...

9 comentários


Łukasz Hejnak
Łukasz Hejnak
22 de out. de 2023

Doprawdy nie wiem co napisać. To było chyba najlepsze opowiadanie jak do tej pory (a nadal dość wyraźnie mam w głowie przeprawę przez Krańcowskie Zakłady Chemiczne, obronę w przychodni, odbijanie zakładników od Daniela czy też ostateczny pojedynek ze Smutnym).

Pomimo tego rozsądek podpowiada, że na wszystko przyjdzie czas, a najlepiej zacząć od książkowej trójki (ale obiecaj, że na pkt 5 też znajdziesz trochę czasu).

Natomiast potem Opowieści z Martwego Świata, mimo iż dalsza historia Armia też brzmi nieźle ;)


Curtir

Dziki
Dziki
22 de out. de 2023

Genialny kawał rozdziału. Jak widziałem grafikę na FB do tego rozdziału pomyślałem sobie "Pierwszy został trenerem pokemon?" XD. Ale po przeczytaniu wszystko się wyjaśniło. Mega mega i jeszcze raz mega.

Curtir

przepiorka
21 de out. de 2023

Drogi Jarku, dziękuję Ci za kolejną część opowieści. Koncept postaci jest bardzo ciekawy, muszę się z nim trochę oswoić. Ale w tej części na pierwszy plan wysunęło się coś innego. Plastycznosc z jaka tworzysz i opisujesz światy: krancowo, przestrzenie wyobraźni, wszystkie małe detale. Nie wiem czy wyobrażam sobie te miejsca tak jak chciales - Ale jakoś dziwnie mam wrażenie, że gdy Ty pisałeś - A ja czytałam - widzieliśmy to samo. To prawdziwy dar który nie jest dany każdemu. I który zdecydowanie za słabo docenialam do tej pory.


Odnośnie ankiety - masz niestety rację. Nie wszystko zdarzy się zrobić ale też nie ma ani wymogu, ani pośpiechu. Lepiej też mieć jeden obraz z którego jest się dumnym niż kilka które…

Editado
Curtir

kovsai
21 de out. de 2023

Z bardzo ciężkim sercem wybrałem Krańcowo 3 w wersji papierowej. Zaważyła chęć skompletowania całej sagi na półce ..... tyle rozum bo serce wybrało by Armię Daniela.

Pamiętniki Drugiego .... jak dla mnie to co się wydarzyło w Nowyn Dworze powinno zostać w Nowym Dworze. Takie niedopowiedzenia tworzą lepsze tło dla działań Drugiego.


Editado
Curtir
lskorupk
21 de out. de 2023
Respondendo a

W sumie to z tym żeby nowy dwór pozostawić jako tajemnice to też jest jakaś koncepcja - zostać przy krańcowie, a tajemnice z zewnątrz ujawniać skąpo - wtedy będziemy patrzyli przez oczy mieszkańców krańcowa.

Curtir

lskorupk
21 de out. de 2023

Nowy dwór - pamiętnik drugiego. Cokolwiek zrobisz byle nie opcja piąta, bo stworzyłeś uniwersum na miarę metra, I nie mówię to o polskich opowiadaniach z cyklu (choć nic im nie brakuje) a od początku spójne uniwersum w polskich realiach, z doskonałym "bestiariuszem" i wyrazistymi postaciami i to wcale nie cukierkowymi a ze swoimi mrocznymi stronami.


Z drugiej strony... papierowa trójka to też byłoby coś - dwie na półce jakoś łyso by wyglądały (dlatego ja nie mam). Co chcesz w niej poprawiać? Jak tylko orto i ewentualnie to czego autokorekta nie wyłapuje to może po prostu przeczytamy ją jeszcze raz w wordzie w trybie śledzenia zmian i wyślemy do ciebie - a ty w tym czasie będziesz robił to czego my…

Curtir
divest
divest
07 de nov. de 2023
Respondendo a

Taka propozycja:

Wyślij mi trzecią część Krancowa (jak już będziesz miał), ja sprawdzę/poprawię błędy ortograficzne I prześlę do następnej chętniej osoby żeby poprawiła to co ja pominąłem.


Same plusy: tekst przejdzie korektę błędów o jakiej ms łord może tylko marzyć.

Dostanę remake Krancowa 3 jako pierwszy:)


PS kiedy się do mnie wybierzesz? Ciągle czekam na mój egzemplarz.

Editado
Curtir

© 2023 by J.Domański.

bottom of page