Grzesiek powoli odzyskiwał świadomość, odczuwając przy tym tępy ból rozchodzący się po całym ciele. Jego oczy, początkowo zamglone, stopniowo zaczęły odkrywać kontury otoczenia. Pierwszym, co zauważył, było to, że leżał na sfatygowanym kanadyjskim łóżku, a pod głową czuł wątpliwą miękkość starej, zbitej poduszki. Gdy spróbował się podnieść, natychmiast przeszyło go ostre ukłucie w okolicy kostki. Ta odrobina cierpienia momentalnie przypomniała mu o tym, co działo się przed utratą przytomności. – No tak... – westchnął ciężko, uświadamiając sobie, że ostatnie wydarzenia nie były jedynie jego złym snem.
Zmuszając się teraz do spokojnego oddychania, starał się znieść ból i skupić na otaczającym go wnętrzu. Pomieszczenie, w którym się znajdował, wydawało się wyjątkowo nietypowe. Grube, kamienne ściany i wszechobecny, lodowaty chłód nadawały mu surowy, niemal archaiczny wygląd. Wysokie ale małe okna, osadzone głęboko w fasadzie, rzucały jedynie skąpe plamy światła na szarą, kamienną podłogę. Drzwi w pomieszczeniu były metalowymi konstrukcjami, tak grubymi, jakby wykuto je co najmniej na kowadle.
Po tej krótkiej analizie, Grzesiek nie miał nawet cienia wątpliwości – leżał ni mniej, ni więcej, tylko w starej zamkowej komnacie.
– Więc jednak nie okazali się wrogami... – pomyślał, przypominając sobie grupę pseudo-rycerzy i spoglądając jednocześnie na swoją opatrzoną kostkę.
Siadając w końcu na łóżku, Drugi rozejrzał się jeszcze dokładniej po pomieszczeniu. Było ono niemal puste, nie licząc metalowego stojaka na broń oraz przyściennego paleniska. To sądząc po osmoleniu na cegłach, musiało być dość często używane.
Grzesiek wykorzystał tę chwilę, w której jego przebudzenie nie zostało jeszcze dostrzeżone i natychmiast spróbował skontaktować się myślami z Pierwszym. Niestety, mimo starań, w jego głowie panowała absolutna cisza. Ta sytuacja najpierw mocno go zaniepokoiła, ale potem uświadomił sobie, że nawet w Zwrotnicy nigdy nie zdarzyło mu się rozmawiać z przyjacielem zaraz po przebudzeniu. Najpewniej dlatego, że w trakcie snu wszystkie jego emocje po prostu się wyciszały.
Z rozważań o Pierwszym wyrwało Drugiego odgłos kroków, dochodzących od strony drzwi. Ktoś ewidentnie zbliżał się do pomieszczenia. Drugiemu przeszło przez myśl udawanie nieprzytomnego, ale ostatecznie uznał, że cokolwiek ma go spotkać, i tak go w końcu spotka. – Gdyby naprawdę chcieli się mnie pozbyć, już bym po prostu nie żył… – uspokajał sam siebie.
Echo kroków narastało dłuższą chwilę, aż drzwi komnaty uchyliły się powoli, ujawniając postać młodego, mocno rosłego chłopaka stojącego w progu. Jego twarz wydawała się dość sympatyczna, co wywołało w Grześku pewne poczucie spokoju, mimo że był obecnie całkiem bezbronny.
Młodzik był ubrany w prosty, czarny t-shirt, który kontrastował mocno ze starymi karwaszami zdobiącymi jego przedramiona. Przyozdobione dziwnymi symbolami, przywodzące na myśl zespoły folk-metalowe.
Przybyły chłopak, dostrzegając, że Grzesiek jest przytomny, wszedł do pomieszczenia pewnym, spokojnym krokiem. W jego spojrzeniu nie było widać wrogości, lecz sporą ciekawość.
– Cześć – rzucił przyjacielskim tonem. – Jak się czujesz? – dodał, podchodząc bliżej.
– Powiedzmy, że zdarzało mi się budzić w gorszym stanie... – odpowiedział mu Drugi. – Tylko, że zazwyczaj była w to zamieszana jakaś kobieta i zazdrosny mąż... – dodał, próbując rozluźnić atmosferę.
– Heh... – prychnął chłopak, po czym sam rzucił pół żartem. – Daruj, że nie posłuchaliśmy i jednak zdecydowaliśmy się udzielić ci pomocy. Mam nadzieję, że nie psuje ci to jakiś planów, na przykład „umierania” albo skakania na jednej nodze do granicy.
– No nie wiem, nie wiem... – zaczął Grzesiek. – Nie, no żartuję! Naprawdę dzięki, że mnie ściągnęliście, a nie zostawiliście na pastwę... – tu zrobił chwilę teatralnej pauzy, nim spytał. – No to co tu u was jest najgorszym potworem?
– Gigant Kalwaryjski... – odparł bez zastanowienia chłopak.
Odpowiedź ta wydała się Drugiemu po prostu zbyt oczywista. Naukowcy z Nowego Dworu już lata temu wyłapali pewne powtarzalne archetypy niewykształconych, które pojawiały się w praktycznie każdym mieście. Ich sztandarowym przykładem byli giganci, którzy rodzili się z dawnych bezdomnych alkoholików. Istoty te, niezależnie od miejsca, były do siebie dość podobne, a nie licząc pewnych szczególnych przypadków, różniła je jedynie nazwa nadana przez miejscowych.
– No właśnie! Dzięki, że nie zostawiliście mnie na pastwę Giganta Kalwaryjskiego... – powtórzył Grzesiek z lekkim uśmiechem, dodając po chwili, mocno skruszony. – Wiem, że z początku zachowywałem się trochę jak dupek, tymi tekstami o świętym Piotrze. No, ale nie miałem w waszym mieście miłego powitania.
– Spoko, rozumiem – stwierdził chłopak, wyciągając w stronę Grześka rękę. – Jestem Łukasz, ale wszyscy mówią mi Łuki. Zdecydowanie wolę, żebyś mówił Łuki.
– Jestem Grzesiek, ale mówią na mnie Drugi – przedstawił się Grzesiek. – Chyba akceptuję obydwie formy...
Po przywitaniu Łuki oparł się o mur, krzyżując ręce na piersi. – Praktycznie każdy z przybyłych cierpi na jakiś deficyt zaufania – wyznał, tłumacząc sam sobie zachowanie Grześka. – To normalne. Z tego, co słyszałem, są miejsca, gdzie społeczności i ludzie po katastrofie naprawdę się zepsuli.
Grzesiek od razu wyłapał, że nie był pierwszym i jedynym gościem zza Strefy Zamarcia, jakiego tutaj spotkali. Znaczyło to, że albo okolica nie była tak odizolowana, jak Krańcowo, albo sama społeczność była tu już dość leciwa. – Długo tu jesteś? – spytał zaciekawiony, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia.
– Sześć lat... – wyjawił Łukasz, drapiąc się po ledwo obrastającej brodzie. – Ale byli tu zdecydowanie starsi... tylko nie dotrwali... – dodał po chwili, wyraźnie pochmurniejąc.
– Ile minęło u was od Bły... znaczy końca świata? – dopytywał dalej Grzesiek, próbując ułożyć sobie w głowie jakiś obraz tego miejsca.
– Niektórzy mówią czternaście, inni dwadzieścia lat. Trudno powiedzieć – stwierdził pośpiesznie Łuki. – A ty skąd przybyłeś?
Po tonie chłopaka nie trudno było zgadnąć, że jest on zdecydowanie bardziej zainteresowany historią Grześka niż opowiadaniem o swojej własnej. Wypytywanie nowo przybyłych o ich przeszłość wydawało się być dla niego pewnego rodzaju rozrywką. Gdy Drugi zastanowił się nad tym chwilę, uświadomił sobie, że w Martwym Świecie nie było to nieszczególnie odosobnione zjawisko. Problemem był jednak fakt, że nie miał zbyt wielu powodów do chełpienia się swoją przeszłością, więc rzucił tylko – Z Krańcowa.
Łuki po jego odpowiedzi, przez moment zmarszczył czoło, a potem nagle zapytał z entuzjazmem – Ej! To tam produkowali Bogusia, nie?
Drugi potrzebował chwili, aby zrozumieć, o co chodzi, ponieważ chłopak poruszył temat jeszcze mocno związany ze Starym Światem, a on już od dawna nie wspominał go zbyt często.
Na długo przed Błyskiem Krańcowskie Zakłady Chemiczne ledwo już funkcjonowały, ale miały jeden produkt, który był rozpoznawany chyba w całej Polsce. Płyn do spryskiwaczy „Boguś” był najtańszy z możliwych, co w opinii Grześka stanowiło jego kluczową i zarazem jedyną zaletę. Jego największym problemem było to, że pachniał jak bimber, za to nie nadawał się do picia.
– No tak, masz rację. Jestem z dokładnie tego Krańcowa – potwierdził chłopakowi.
– Jaki ten świat mały... – wtrącił Łuki, tonem sugerującym, jakby okazało się, że on i Grzesiek są co najmniej dalekimi krewnymi. – A więc jakie potwory pojawiły się u was? Też mieliście jakieś giganty? A może, takie skórzaste kule, co krzyczały „ratunku”?
– Bywały... – potwierdził Grzesiek, traktując temat o niewykształconych jako dość luźny i niezobowiązujący. – Sporo tych samych gatunków kręci się po Martwym Świecie, ale najgorszym i wyjątkowym dla Krańcowa był chyba Delimer.
– Delimer brzmi groźnie! – zawołał z podnieceniem Łuki, a jego oczy zaświeciły się jak dziecku na widok tazosa w chrupkach. – Zaraz, powiedziałeś, że byłeś w kilku miastach?! – spytał nagle, gubiąc wątek potwora, lecz szybko do niego wracając. – Nie czekaj! Najpierw opowiedz mi o Delimerze.
Grzesiek zaśmiał się, widząc kogoś tak zafascynowanego niewykształconymi. – Wiesz, one były naprawdę wyjątkowe. Nie wiem dokładnie, jaka była ich geneza, ale na pewno rodziły się z jakiejś grupy pracowników naszej fabryki. Zamiast twarzy miały maski spawalnicze, były prawie niezniszczalne, a do tego, gdy kogoś dotknęły, nie odpuszczały, aż nie zabiły. Dziadostwo potrafiło odnaleźć cię wszędzie...
– Zajebiste! – wtrącił Łuki z ekscytacją, choć pewnie większość ludzi, która miała nieprzyjemność spotkania z Delimerem, nie zgodziłaby się z nim.
– Pokazałbym ci zdjęcie, ale niestety mój aparat został chyba w plecaku... – w tym momencie Grzesiek uświadomił sobie, że czegoś mu mocno brakuje. – A tak w ogóle, gdzie są moje rzeczy? Zwłaszcza mój płaszcz? Bardzo go cenię, to prawie jak druga skóra... No i, heh, ta broń, którą wam tak trochę groziłem... Również jest mi bardzo droga... A w plecaku, oprócz aparatu, miałem swoje ulubione gatki...
W odpowiedzi Łuki nieco spoważniał i nerwowo wsadził ręce do kieszeni, odwracając wzrok od Grześka. – Posłuchaj, Drugi... Sprawiasz wrażenie normalnego gościa, co w tych czasach nie jest częste – powiedział spokojnie, choć jego słowa nie zapowiadały nic dobrego. – Ale dla nas jesteś… no jakby trochę obcym. Pokazaliśmy już, że nie mamy wobec ciebie złych zamiarów, ale nasza rada ogniskowa nie jest przekonana do pomysłu, by nieznajomi paradowali po zamku z bronią. Przepraszam, ale jeszcze nie wiemy, czy możemy ci ufać. – W tym momencie jednak chłopak niespodziewanie wyciągnął z kieszeni pistolet Grześka. – Większość pewnie by się ze mną nie zgodziła, ale ta broń należy do ciebie i nie chcę, abyś myślał, że zamierzamy ci ją zabrać – kontynuował, podając ją Drugiemu. – Możesz ją zatrzymać, ale nie pokazuj, że ją masz, a amunicje oddam ci dopiero jeśli zdecydujesz się nas opuścić? Ok?
– Jasne... – stwierdził Grzesiek, czując pewne zrozumienie dla tej postawy. – A mój płaszcz? Nie ukrywam, że jest tu trochę chłodno...
– Właśnie płaszcz... – powtórzył Łuki, tym razem dziwnym, zamyślonym tonem. – Muszę przyznać, że w całej Bastylii wzbudził on niemałe zainteresowanie.
Drugi nerwowo przełknął ślinę. Od razu przyszło mu do głowy, że grupa, która go ocaliła, już odkryła właściwości płaszcza. Ale jeśli tak, co dalej? Gdyby chcieli go po prostu ukraść, nie oddawaliby mu przecież broni, ani tym bardziej nie ratowali mu skóry. Może mieli zamiar zażądać płaszcza jako rekompensaty za pomoc? Jeśli tak, to Grzesiek nie był pewien, jak powinien zareagować. Nie wyobrażał sobie kontynuowania podróży bez tego cennego reliktu.
Łuki wciąż spoglądał badawczo na Drugiego, po czym powiedział tylko – Poczekaj chwilę... – i wyszedł z komnaty.
Gdy tylko Drugi został sam, wręcz desperacko spróbował skontaktować się z Pierwszym. Jego rada była mu teraz potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Niestety, bez względu na to, ile razy Grzesiek przywoływał wspomnienia ze swoją matką, sceny najbardziej nieudanych randek, czy rozczarowania związanego ze swoim razem, po prostu nie potrafił wykrzesać dość emocji, by przyzwać Pierwszego. Po ostatnich wydarzeniach był już po prostu na tyle przebodźcowany, że nawet najgorsze sceny z przeszłości nie mogły go poruszyć.
Łuki wrócił po dłuższej chwili, trzymając w ręce prowizoryczną kulę zrobioną z grubego drewnianego kija i kawałka skóry. – To może nie być zbyt wygodne, ale pozwoli ci się poruszać bez obciążania nogi – stwierdził, a następnie dodał – A teraz, jeśli mógłbym cię prosić, chodź ze mną. Inni z naszej wspólnoty chcą cię poznać i zadać kilka pytań.
Drugi skinął głową z poważną miną i, korzystając z podparcia, z trudem podniósł się z łóżka. Przechodząc za mężczyzną przez drzwi, doznał jednak niemałego szoku – zamkowe schody, oczywiście, okazały się wyjątkowo strome i kręte.
– Wiem, wiem... – skomentował chłopak, obserwując jego reakcję. – Ale to było najbezpieczniejsze miejsce, gdzie mogliśmy cię umieścić. W razie czego spadaj na mnie, będę cię ubezpieczał.
Grzesiek był przekonany, że nawet gdyby nie doskwierała mu teraz noga, to zejście po tych schodach i tak stanowiłoby dla niego wyzwanie. Praktycznie nie mógł sobie wyobrazić, jakim cudem ktoś z rozmiarem stopy większym niż trzydzieści sześć mógł je pokonać nie tracąc zębów. – Dobije dziś tę kostkę, jestem pewien – przeklinał w myślach. – Jak do końca dnia nie trzeba będzie jej amputować, to będzie jakiś cholerny cud.
Trzymając się jedną ręką prowizorycznej poręczy, a drugą opierając o kulę, Grzesiek rozpoczął swoją mozolną podróż w dół. Łuki szedł ledwie krok przed nim, wydając się być w pełnej gotowości, aby zabezpieczyć go przed ewentualnym upadkiem. Ich wędrówka trwała dłużej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, ale w końcu mężczyźni dotarli do ogromnych, kutych drzwi, które prowadziły na zewnątrz.
Drugi, zmęczony i zdyszany, liczył na to, że to już koniec jego męki, ale szybko okazało się, że przejście wyprowadziło ich nie na dziedziniec, lecz na szczyt zamkowego muru. Od ziemi oddzielało go jeszcze co najmniej siedem, może osiem metrów wysokości, oraz kolejne schody. Równie strome jak poprzednie, ale tym razem pozbawione jakiejkolwiek poręczy. Grzesiek czuł, jak w środku zbiera mu się na serię przekleństw, ale nim zdążył je wyrazić, jego wzrok przykuł niezwykły widok. Obraz jak z innej epoki, który rozpostarł się przed nim i zaparł mu dech w piersiach.
Dziedziniec zamku przypominał teren średniowiecznego festiwalu. Przy wydeptanych ścieżkach, które wiły się niczym labirynt, stały potężne, kremowo-brunatne namioty, zdobione ogromnymi, bogatymi herbami. W jego centralnej części płonęło ogromne ognisko, wokół którego zgromadzili się ludzie, a w powietrzu roznosił się odgłos uderzania młotów kowalskich. – Wow! – wyrwało się Grześkowi. – To zdecydowanie nie jest widok, którego się spodziewałem...
– Nasza wioska! – dumnie podsumował Łuki.
– Skąd w ogóle taka... – Grzesiek zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. – Aranżacja?
– Przed końcem świata, na zamku miał się odbyć wielki festiwal – wyjaśnił Łuki. – Przedstawienia dla dzieci, prezentacja kultury średniowiecznej, występy kapel, a na koniec turniej rycerski. Ale wszystko poszło na marne, bo błysło i już. Większość grup rycerskich, które przybyły na zgrupowanie, nie była stąd, więc kiedy obudzili się na cmentarzu, instynktownie skierowali się do jedynego miejsca które tu znali, czyli zamku. Paradoksalnie, okazało się to jednym z najbezpieczniejszych miejsc w okolicy, a do tego zbierali się tutaj przede wszystkim starzy znajomi. Tak to wszystko się zaczęło. Co do namiotów i sprzętu, to są to pozostałości po festiwalu, który się nie odbył...
– Nie jesteś stąd? – dopytał, nieco zaskoczony Grzesiek.
Chłopak pokręcił głową. – Z Malborka. Przyjechałem z grupą rekonstrukcyjną Bractwa Rycerskiego Ziemi Pomorskiej – odparł. – Właściwie to jestem Sir Łukasz Stelmaszczyk, herbu Czarnego Bociana... – dodał po chwili, lekko zawstydzony. – Pewnie jak teraz o tym mówię, to brzmi trochę głupio…
– Gdzie tam! – stwierdził pewnie Grzesiek. – Teraz już wiem, dlaczego tym mieczem machałeś jak zawodowiec. Kiedy przeciąłeś gościowi pałkę elektryczną i w tym samym zamachu rozłupałeś czaszkę, byłem naprawdę pod wrażeniem.
Łuki zrobił się teraz cały czerwony. – Trochę umiejętności miałem przed tym chaosem, trochę douczyłem się na potworach. Ale nadal sporo mi brakuje – odparł skromnie, choć było widać, że komplement Grześka mocno go połechtał. – Dobra, chodźmy! Obiecuję, że na noc znajdziemy ci jakiś namiot na dole…
– Dzięki, nie marzy mi się wracać po tych schodach – odpowiedział mu Drugi, z ulgą myśląc o pozostaniu na stałym gruncie.
Po kolejnej trwającej wieczność wędrówce po schodach, mężczyzna poprowadził Grześka po dziedzińcu, mijając po drodze rozmaite namioty i stoiska. Każdy z nich miał swój niepowtarzalny charakter: od prostych schronień z płótna, po bardziej skomplikowane konstrukcje z drewna i skóry. Niektóre z namiotów były ozdobione nie tylko średniowiecznymi herbami, ale i przedmiotami zdobytymi podczas szabru. Taka mieszanka nadawały im nieco graciarski, ale zarazem fascynujący wygląd. Co chyba najbardziej niezwykłe, miejsce było po prostu pełne ludzi. Ich nagromadzenie przypominało ulicę handlową w Zwrotnicy, ale w odróżnieniu od dawnego domu Grześka, ludzie tutaj byli zdecydowanie bardziej różnorodni pod względem wieku. Trafiali się zarówno starcy, rówieśnicy Łukiego, jak i nastolatki. Wszyscy zajęci byli swoimi sprawami, tak, że tylko nieliczni – głównie ci najmłodsi – zwracali uwagę na nowoprzybyłego. – Naprawdę dobrze sobie radzicie – zauważył Grzesiek, spoglądając z podziwem w stronę potężnego czarnego szałasu, który ewidentnie nie pasował do tematyki reszty wioski. Jego właściciel przyozdobił cały front, sercami zdartymi wprost z kurtek łowców.
Chłopak przystanął na chwilę, wyraźnie promieniejąc, po kolejnej po chwale od Grześka, nawet jeśli ta nie dotyczyła się bezpośrednio jego osoby. – Słyszałem trochę od przybyłych zza Strefy Zamarcia, że w innych częściach świata bywa dużo gorzej niż tutaj – rzucił z teatralnym przejęciem. – Wydaje mi się, że my sporo zawdzięczamy naszemu hobby. W końcu dla przyjemności utrudnialiśmy sobie życie, więc gdy to nagle stało się naprawdę trudne, byliśmy na to gotowi…
– Masa ludzi umarła, bo nie umiała sobie poradzić bez nowoczesnego społeczeństwa – przyznał Grzesiek, odrywając wzrok od złowrogiego namiotu i ruszył dalej za Łukim, który poprowadził go prosto w stronę ogniska.
To wydawało się swoistym sercem wioski. Odizolowane poczerniałymi cegłami było nie tylko naprawdę duże, ale znajdowało się samym środku dziedzińca. Mieszkańcy gromadzili się tu w grupach, prowadząc rozmowy lub po prostu rozkoszując się ciepłem ognia. Wokół rozmieszczone były plastykowe fotele i kilka przypadkowo ułożonych drewnianych ław, tworząc nieregularne koło Nieopodal, na prowizorycznych stolikach, widać było masę pozostawionych przedmiotów. Od stylizowanych na średniowieczne kufli po nowoczesne puszki napojów.
Łuki prowadził Grześka dalej, w stronę grupy siedzącej przy jednym z większych stołów. – Zobaczcie, kto jednak postanowił skorzystać z naszej pomocy! – zawołał, a siedzący natychmiast skupili wzrok na przybyłbym gościu.
– Czołem wszystkim! – zawołał Drugi. – Powiedziałem to Łukiemu, to wydaje mi się, że powtórzę i wam. Dzięki, że mnie nie zostawiliście i przepraszam, że groziłem wam... No w sumie to mordem...
Kilka osób parsknęło, śmiechem, a starszy mężczyzna z krótką brodą i surową twarzą, zawołał – Przestań! Ubaw mieliśmy z ciebie co nie miara. Ja nawet przez chwilę myślałem, że naprawdę będziesz na tej jednej nodze skakał do granicy. Całe szczęście, że straciłeś przytomność…
– Pozwól, że ci przedstawię! – wtrącił Łuki, chwytając starszego mężczyznę za ramiona. – Grzesiek, to Roman, nasz senior! I to nie tylko ze względu na lata.
– Żebym cię Łuki nie przechrzcił zaraz, buzdyganem po plecach – zaperzył się mężczyzna, ale Łuki zignorował to i kontynuował.
– Roman jest tu najdłużej z nas wszystkich. To on ogarniał powstanie całej wioski i zbierał tu pierwszych ludzi…
Grzesiek przyczłapał się do mężczyzny i uścisnął mu dłoń, a następnie Łuki zaczął zapoznawać go z kolejnymi osobami siedzącymi przy ławie.
Pierwszym był Marcin, którego, podobnie jak Łukiego, Grzesiek kojarzył jeszcze ze starcia z Łowcami. To właśnie on wyprzedzając kompanów rzucił się na Potłuka. Następnie był „Chudy” Dawid, który spośród wszystkich zgromadzonych miał strój najbardziej średniowieczny: kolczą koszulę, kaftan, naramienniki, metalowe rękawice. Jedynie jego buty były zwykłymi wojskowymi trzewikami, lecz poza tym detalem wyglądał, jakby uciekł z Bitwy pod Grunwaldem. Kolejna była Karolina, najmniej pasująca do reszty towarzystwa, ubrana w sportowy strój, nosząca okulary i, co od razu rzuciło się w oczy Grześkowi, delikatny makijaż. Po niej był „Gruby” Dawid, którego koszulka przesiąknięta była smarem, świadczącym o jego roli mechanika (chociaż, jak dotąd, Grzesiek nie widział w wiosce żadnych maszyn). Następnie był Jakub, który, podobnie do Chudego, miał na sobie sporo średniowiecznych osłon, ale zdecydował się przynajmniej na noszenie z nimi normalnych wojskowych spodni.
Na koniec Łukasz przedstawił postać, która bez wątpienia wzbudzała największe zainteresowanie Grześka. Była to jasnowłosa dziewczyna o imieniu Majka, łuczniczka, która w jego opinii mogłaby uchodzić za modelkę do greckiego posągu.
Czy to przez trudne warunki życia, genetykę, czy może fakt, że musiała naciągać ten potężny łuk, jej ciało wzbudzałoby zazdrość niejednego fana siłowni. Chociaż Grzesiek nigdy nie przepadał za tym rodzajem urody, to połączenie delikatnej twarzy i silnej postury, zadziałało na niego jak afrodyzjak.
Po prezentacji Grzesiek został poczęstowany grzańcem i zajął jedno z wolnych miejsc przy stole. Popijając mocno korzenny, piwny napój, na chwilę zapomniał o swoich wcześniejszych obawach dotyczących odkrycia tajemnicy jego płaszcza, jednak temat ten szybko powrócił.
Nim zdążył na dobre umoczyć usta w drewnianym kuflu, Roman zagadnął go tajemniczym tonem. – Wiesz, jest jedna kwestia, która wywołała niemałe poruszenie w naszej grupie – zaczął, przyglądając mu się badawczo. – Chodzi o twój płaszcz – dodał po chwili, sprawiając, że grzaniec niemal stanął Grześkowi w gardle. – Łuki, przynieś go...
Młodzieniec wstał i szybko udał się w stronę namiotów. Po krótkiej chwili wrócił, trzymając w rękach zwinięty płaszcz Drugiego. W tym momencie Grzesiek czuł narastające napięcie, obawiając się, że zaraz zacznie być wypytywany o właściwości reliktu. Chociaż atmosfera przy ognisku nie wydawała się wroga, to już nie raz w swojej podróży doświadczył sytuacji, jak ujawnienie wartości tego przedmiotu zmieniło jego chwilowych towarzyszy w wrogów.
Łuki, ku zdziwieniu Grześka, podał mu płaszcz, a następnie usiadł z powrotem na krześle wśród pozostałych członków wspólnoty.
Roman, nie odrywając wzroku od Drugiego, powiedział tym samym tajemniczym tonem co wcześniej – Włóż go proszę...
W tym momencie wszystkie spojrzenia skierowały się na Grześka, który poczuł się nieco skrępowany. Zastanawiał się, co mogło być powodem takiej prośby. Czy chodziło o sprawdzenie bezpieczeństwa płaszcza? Czy też chcieli na własne oczy przetestować jego możliwości? Niezależnie od intencji zebranych, Grzesiek wolał mieć relikt przy sobie. Ostrożnie wstał, utrzymując się na zdrowej nodze, nasunął na siebie rękawy i obserwował reakcje zebranych, które okazały się dość nietypowe.
– No i założył normalnie! – zawołał Marcin.
– Faktycznie... – potwierdził Roman, nadal uważnie obserwując Grześka. – Dobra, musisz nam teraz wyjaśnić pewną kwestię! – stwierdził z powagą. – Dlaczego miałeś go założonego odwrotnie?
– Co? – spytał Drugi, który zrozumiał sens pytania dopiero po chwili.
– No, gdy cię spotkaliśmy, miałeś go tyłem na przód – wyjaśnił Roman. – Marcin zasugerował, że tak po prostu go nosisz, ale teraz włożyłeś go normalnie. Więc jak? Czemu?
Grzesiek był w szoku. Faktycznie, założył płaszcz odwrotnie, aby wzmocnić jego właściwości ochronne. Jednak skoro grupa nie domyśliła się, jakie ma on naprawdę właściwości, nie zamierzał się tym dzielić. Przez myśl przeszło mu tłumaczenie się szokiem, po wpadnięciu do rowu, albo próbą osłony przed pałkami elektrycznymi. Pośpiesznie wybrał jednak to pierwsze. – Chyba byłem...
– Oni wiedzą... – wtrącił nagle Pierwszy, zaskakując Grześka, który ledwo powstrzymał się, by nie podskoczyć.
– Teraz się pojawiasz!? – wyrzucił w myślach. – Cały ranek cię nawołuję...
– Przepraszam... – odparł Pierwszy. – Po tym, co się działo, zupełnie mnie od ciebie odcięło.
– Dobra, co teraz? – spytał pośpiesznie Grzesiek, widząc, że wszyscy przyglądają mu się z zainteresowaniem. – Już się dziwnie patrzą! Skąd pewność, że wiedzą?
Po tych słowach Drugi zamknął oczy, kładąc ostentacyjnie palec na brodzie, udając, że głęboko nad czymś się zastanawia. Chciał dać sobie jeszcze chwilę na rozmowę z Pierwszym, nie wzbudzając podejrzeń, że coś jest z nim nie tak.
– Po pierwsze, z zamku doskonale widać, co stało się na drodze – wyjaśnił szybko Pierwszy. – Nawet jeśli nie, to samochód, który nas ścigał, musiał w coś uderzyć, a nie miał w co. Raczej byli pewni, że masz jakiś relikt. Po trzecie, płaszcz na pewno sprawdzali, inaczej nie mieliby powodu, żeby ci go zabierać. Zwłaszcza że w zamku było zimno.
– I co teraz? Czego mogą chcieć? – dopytywał coraz bardziej zdenerwowany Drugi.
– Albo cię sprawdzają, czy będziesz z nimi szczery, albo chcą się dowiedzieć dokładnie, jakie są właściwości płaszcza. Bez względu na wszystko, i tak jesteśmy zdani na ich łaskę. Powiedz prawdę, płaszcz masz jakby co na sobie, zobaczymy co dalej…
– No dobra – zaczął jeszcze raz Grzesiek, zwracając się do zgromadzonych przy ognisku. – Ten płaszcz, który widzicie, nie jest zwykłym płaszczem. Ma w sobie moc, która sprawia, że jest jak kamizelka kuloodporna. Kiedy zakładam go odwrotnie, zwiększam powierzchnię, którą osłania, chociaż nawet włożony normalnie chroni całkiem nieźle...
Roman pokiwał głową z wyraźnym zadowoleniem. – Szczerość za szczerość – stwierdził. – Sprawdziliśmy ten płaszcz, zanim się obudziłeś. Nie było trudno domyślić się, że kryje w sobie coś magicznego. Byliśmy po prostu ciekawi, czy powiesz nam na jego temat prawdę. Cieszę się, że zdecydowałeś się na to. Uważam, że jest to dowód iż doceniasz naszą pomoc.
Grzesiek odetchnął z ulgą, uradowany, że był to jedynie test, który zdał. Co prawda tylko dzięki ingerencji Pierwszego, bo sam miał zamiar łgać jak postrzelony.
– Wiem, że ciężko jest ufać obcym – powiedział po chwili Łuki. – Gościliśmy tu różnych ludzi, których udało się nam wydrzeć z łap Białego Serca. Byli tacy, którzy okazywali wdzięczność, i tacy, którzy próbowali nas od razu okraść. Staramy się jednak nie zrażać i oferować pomoc zarówno przybyszom z tamtej strony, jak i tym, których światło wyrzuca na cmentarzu.
– Autobus do Wolności nie był w tym świecie jedyny – skwitował Pierwszy. – Ciekawe, że w tak wielu miejscach trafiają się altruiści pokroju Oli… Dawnej Oli...
– Tylko, że ta Oli to w większości stare brodate chłopy – odparł mu Grzesiek, zwracając się potem już na głos do Romana. – Kim są w ogóle te dupki z sercem na plecach?
Zamiast Romana odpowiedziała jednak Majka, ściskając swój drewniany kufel z taką siłą, że ten aż zatrzeszczał. – Łowcami niewolników. A do tego zmorą, z którą zmagamy się tu od lat.
Po tonie głosu dziewczyny od razu widać było, że przodowała w niechęci do tej grupy. Rozszerzając jej odpowiedź, Roman był już decydowanie bardziej rzeczowy. – Nie pochodzą z naszego świata – wyjaśnił. – Wiemy, że mają swoją bazę gdzieś w Otwocku, ale wybrali nasze okolice jako miejsce do polowania na ludzi. Może dlatego, że tutaj wyjątkowo często trafiają nowi ludzie. O ironio jesteśmy chyba jakimś punktem zbornym, bo prawie co tydzień ktoś przekracza naszą granicę.
Drugi uznał ten temat za bardzo interesujący. Przypomniał sobie, jak Wujek Herman wspominał, że z powodu bliskości Warszawy, trudno jest trafić do Krańcowa. Czy w tym przypadku działało to odwrotnie? Czy wpływ stolicy przyciągał wszystkich nieświadomych wędrowców Martwego Świata do Góry Kalwarii? Wydawało się to całkiem logiczne. A przy okazji negowało nadzieję, że Drugiemu udało się w końcu opanować podróże między strefami.
– Zaraz, zaraz! – zaczął Grzesiek, uświadamiając sobie coś istotnego. – Mówicie, że oni nie są stąd, ale radzą sobie z podróżowaniem między strefami? I to jeszcze prowadząc ze sobą porwanych ludzi? To oznacza, że muszą mieć naprawdę dobrych przewodników...
– Najlepszych z możliwych – przerwał mu „Gruby” Dawid. – W sercu byli goście, którzy potrafili pokonać odległość między Otwockiem a Górą Kalwarią szybciej niż samochodem przed Błyskiem. Do tego potrafią przeprawiać się ze sprzętem, pojazdami…
– Może trochę stonuj to wychwalanie Białych – warknęła Majka, rzucając niezadowolone spojrzenie w kierunku Dawida. – Jeszcze ktoś pomyśli, że tęsknisz za ich skurwiałym towarzystwem…– wytknęła wyraźnie wzburzona.
Grzesiek, spojrzał w stronę Łukiego, licząc, że ten szepnie mu o co chodzi w tym sporze, ale chłopak przygryzł tylko nerwowo wargę, obserwując co raz bardziej czerwoną ze złości Majkę.
Dawid nie pozostawał dziewczynie dłużny i odparł natychmiast: – Może i nie tęsknię za towarzystwem, ale życie tam było zdecydowanie wygodniejsze...
– Czyim kosztem, co? – wytknęła Majka. – Ile osób wywracało sobie flaki na drugą stronę dla twojej wygody! Ile osób sam zatargałeś do Otwocka, żeby móc się tymi wygodami cieszyć!
W tym momencie wszystko stało się dla Grześka jasne, mężczyzna sam musiał należeć wcześniej do Białego Serca. Teraz miał nadzieję, że uda mu się porozmawiać z nim przez chwilę i dopytać o tych przewodników. Złapanie jednego z nich i delikatne „zmuszenie” do współpracy, mogłoby znacząco skrócić czas potrzebny na odnalezienie Nowego Dworu. Niestety na obecną chwilę, było to nie możliwe bo Dawid co raz mocniej angażował się w spór z Majką.
– Starałem się pozostać na tyle moralny, na ile to możliwe – odparł gniewnie. – Myślisz, że dlaczego tu jestem? He? Dlaczego zrezygnowałem z normalnego domu na rzecz tego spleśniałego zamku! Bo ludzie, których zdałem, śnią mi się po nocach...
– Biernie współczujący się znalazł! – wytknęła Majka. – Idź przeproś tych wszystkich ludzi, którzy zginęli przez ciebie. Te wszystkie dziewczyny, które...
– NIGDY NIE ZDAŁEM ŻADNEJ DZIEWCZYNY, ANI DZIECKA! – wrzasnął Dawid.
– I ZNOWU„ZDAŁEM” – powtórzyła gniewnie Majka. – Nawet teraz, mówisz o ludziach jak o towarze! MENTALNIE DALEJ JESTEŚ BIAŁYM FRAJEREM!
Grzesiek widząc te rozogniającą się kłótnie, zastanawiał się czy ktoś w końcu zareaguje, ale grupa przy stole wyglądała na znużoną i zrezygnowaną. Po ich minach widać było, że podobne sceny odbywały się tutaj regularnie.
– JA NIE MIAŁEM KURWA TAKIEGO WYBORU JAK TY! – wrzasnął ponownie Dawid, celując w Majkę palcem. – Mogłem albo być w Białym Sercu, albo zginąć, w jakimś zapomnianym przez Boga świecie.
– Więc jednak wiesz, gdzie była ta „moralna” droga... – prychnęła dziewczyna, a Dawid podniósł się wściekle.
– Mi starczy – mówiąc to przewrócił swój kufel i ruszył w stronę namiotów, a kilka osób powiodło za nim wzrokiem. Nikt jednak nie próbował go zatrzymać.
Jedynie Karolina pokręciła głową, spoglądając na swoją koleżankę wyraźnie zawiedziona. – Mogłabyś mu trochę odpuścić. Przecież naprawdę próbuje...
Majka nie odpowiedziała, tylko wzięła do ręki patyk i ruszyła w stronę ogniska, już po chwili zaczęła nerwowo przegarniać popiół, zatopiona w swoich myślach.
– No to chyba zrujnowaliśmy właśnie, dobrą opinię jaką Grzesiek, miał szansę złapać o nas na początku. – skwitował Roman.
***
Po odejściu Dawida, przy ognisku zapanowała coraz bardziej swobodna atmosfera. Choć w Martwym Świecie nigdy nie było widać słońca, niebo przybrało kolory charakterystyczne dla zachodu, malując horyzont w pastelowe odcienie pomarańczy i różu. Ciepło ognia dodawało miejscu przytulnego charakteru, a delikatne światło płomieni rzucało tańczące cienie dookoła.
Grzesiek, któremu Łuki dostarczył jego plecak z zapasami (oczywiście bez amunicji), zaczął prezentować zgromadzonym swoje zdjęcia potworów. Jego opowieści przyciągnęły nawet uwagę Majki, która wróciła do stołu, skuszona niesłyszanymi wcześniej historiami. To tylko dodało Drugiemu więcej zapału do dalszych opowieści. Ostatecznie, streścił nawet zasłyszaną od Mike’a historię Dzikiego, po tym jak dotknął go Delimer. Oczywiście, sam Drugi znał ją tylko z trzeciej ręki i był niemal pewien, że przekręcił wiele faktów. Teraz jednak liczył się dla niego tylko posłuch publiczności.
Czas w trakcie snutych opowieści upłynął błyskawicznie, a wraz z nastającą nocą, ludzie wokół ogniska, jeden po drugim, zaczęli się powoli rozchodzić. Jako jeden z ostatnich podniósł się Łuki, obiecując wcześniej, że poszuka Grześkowi jakiegoś noclegu.
Wkrótce na miejscu pozostali tylko Drugi, uwiązany przez swoją kontuzjowaną nogę, i Roman, który zdecydował się dotrzymać mu towarzystwa. Starszy mężczyzna, opierając się wygodnie na swoim krześle, trzymał w ręku kufel grzanego piwa, który delikatnie jarzył się w blasku ognia. – Więc, Drugi, jaka jest twoja historia? – zapytał w końcu, a w jego głosie zabrzmiała nuta autentycznego zainteresowania.
– To znaczy? – dopytał Grzesiek, nie do końca pewny, co mężczyzna miał na myśli. W końcu mogło się to tyczyć zarówno Starego, jak i Nowego Świata.
– Co skłoniło cię do wejścia w wielkie nieznane – sprecyzował Roman, wpatrując się w taniec płomieni. – W końcu nikt nie pcha się do paszczy lwa, jeśli nie liczy wcześniej, że znajdzie perłę w jego żołądku.
– Ciekawe porównanie – zauważył Grzesiek, lekko unosząc kącik ust, choć zataił główny powód swojej podróży. – Chciałem po prostu wrócić do Nowego Dworu.
Roman, wyciągając się w krześle, skinął ze zrozumieniem. – Powrót do domu! – strzelił, jak mu się wydawało, bezbłędnie. – Wiele osób po Błysku zostało odciętych od bliskich. Ci, którzy przetrwali i dostosowali się do tego świata, często próbowali wrócić do swoich rodzinnych miast w poszukiwaniu starego życia…
Grzesiek, chcąc odwrócić uwagę od siebie, zapytał Romana o jego przeszłość. – A ty? Jesteś z Czerska?
– Z Warszawy – sprostował Roman, a w jego głosie dało się wyczuć przygnębiającą nutę.
– I nie chciałeś tam wrócić? – dopytał Grzesiek, obserwując, jak płomienie tańczą na twarzy starszego mężczyzny.
– Nie – odpowiedział Roman stanowczo. – Mieliśmy tu wielu uciekinierów z Warszawy. Wiem, już dobrze jak się tam sprawy mają. Co do mojej rodziny... – na chwilę zamilkł, marszcząc przy tym czoło, jakby wspomnienia sprawiły mu ból. – Pogodziłem się już z ich śmiercią. Teraz skupiam się na tym, by robić coś dobrego tutaj. Mam nową rodzinę – dodał, wskazując na obóz – która żyje i którą muszę się zająć.
– Przepraszam, nie chciałem być wścibski ani poruszać drażliwych tematów – powiedział skruszony Drugi.
Roman jednak nie wydawał się w żaden sposób urażony, tylko machnął ręką ze zrozumieniem. – Nie przejmuj się, sam jestem ciekawski – powiedział z uśmiechem. – Mieliśmy tu wielu gości ze Strefy Zamarcia, a ja od każdego z nich wyciągałem co tylko mogłem. Każdy przyniósł swoją opowieść. Ludzie mieli różne powody, by przekraczać granicę. Słuchanie ich historii to jak podróż przez różne zakątki tego świata, bez opuszczania ukochanego Czerska.
Ponieważ Roman był już ewidentnie nieco wstawiony, Grzesiek postanowił wykorzystać okazję, by samemu dowiedzieć się więcej o tym świecie. – Jak w ogóle radzicie sobie z prawem trzech?
Roman słysząc jego pytanie, wydawał się nieco zagubiony. – Z czym?
– No z tym, że duże liczby ludzi przyciągają niewykształconych – wyjaśnił Grzesiek, który nie wziął pod uwagę, że ta nazwa powszechna była tylko w Krańcowie.
– Aaaa... – mężczyzna skinął głową, mieszając przez chwilę zawartością swojego kufla. – W mieście prawie nie ma już potworów... – oznajmił niespodziewanie.
– Jak to? – spytał zaskoczony Drugi.
Nim Roman odpowiedział, popatrzył w ciemne niebo, gdzie migoczące gwiazdy wyłaniały się z mroku. To jak na standardy Martwego Świata, było rzadkim zjawiskiem. – Zabiliśmy większość... to znaczy... – mężczyzna zaciął się przez chwilę, a następnie zaczął opowiadać znacznie bardziej składną historię. – To nie było tak, że od początku tak dobrze sobie tu radziliśmy. Jak się pojawiłem, potworów było o wiele więcej niż ludzi i uprzykrzały nam życie, ale nasz zamek dawał przed nimi przyzwoite schronienie. Tylko czasem okazywał się też pułapką... Dwa razy byliśmy otoczeni przez taką bandę tych bestii, że myślałem, iż padniemy z głodu, nim się przez nią przebijemy. Z czasem jednak zaczęliśmy lepiej rozumieć, jak te stwory funkcjonują, a potem z każdym kolejnym szturmem, potworów robiło się coraz mniej. Obecnie dbamy po prostu o to, by nie namnożyło się ich więcej...
Dla Grześka to wyjaśnienie było nieco enigmatyczne, więc nie odpuścił dopytując dalej. – A co konkretnie robicie?
– Jak tylko pojawi się światło, to wyruszamy w miasto i mordujemy wszystkie spotkane potwory, nie pozwalając im zbić się w większe grupy. – wyjaśnił Roman, z zacięciem w głosie. – Przy okazji sprawdzamy, czy jakiś budynek nie wrócił do poprzedniego stanu. Traktujemy to jako nasze małe nieregularne święto, nazywamy je „Festiwalem życia”. To nasz sposób, na przetrwanie…
Ten rodzaj praktyki nie był akurat dla Grześka, żadnym zaskoczeniem. W tych miejscowościach, które osiągnęły względną „stabilność” i były wolne od potworów pokroju Delimerów, Drugi sam był świadkiem, jak dobrze zorganizowane grupy skutecznie oczyszczały swoje miasta, osiągając pewien rodzaj statusu quo między ilością ludzi i potworów. Sam przecież przez lata mieszkał w Nowym Dworze, gdzie od lat praktycznie nie było już niewykształconych. Chociaż akurat tam, nie było też błysków.
Zaintrygowany historią Czerska, Grzesiek dopytał o kolejny ważny szczegół. – Często u was błyska?
Roman znów nie odpowiedział od razu, tylko spojrzał po raz kolejny w niebo, jakby szukając słów gdzieś między konstelacjami. – Przeważnie raz, dwa razy w miesiącu. Sporadycznie trzy... – a jego ton wyraźnie sugerował, że uważa te liczbę za byt małą.
Grzesiek, zbierając wszystko co usłyszał do kupy, zamyślony przesuwał palcem po brzegu drewnianego kufla. – To w sumie dość często, w porównaniu z innymi miastami – stwierdził w końcu. – Pewnie dlatego, że mordujecie tak hurtowo niewykształconych. To musi wywoływać ciągłą dysproporcję…
Roman, opierając ręce o kolana, pochylił się lekko w jego stronę, wyraźnie zaintrygowany. – Nie wiedziałem, że mordowanie potworów ma wpływ na światło – przyznał.
– Ma i to spory – potwierdził Drugi.
– Wydaje mi się... – zaczął nagle, patrząc na Grześka z wyraźnym zainteresowaniem. – że wiesz o tym świecie dużo więcej niż chcesz pokazać.
Grzesiek przełknął nerwowo ślinę, nie wiedząc, jak ma zareagować, bo ton mężczyzny był wyjątkowo niejednoznaczny. Z opresji wybawił go jednak Łuki, który wrócił do ogniska wyraźnie zadowolony. – Znalazłem ci nocleg! A teraz chodź, bo spóźnisz się na kolację!
– Kolację? – dopytał Grzesiek, uświadamiając sobie, że w ciągu ostatnich kilku godzin spożywał jedynie korzenne piwo. – To rzeczywiście, by się przydało…
– Też już idę – stwierdził Roman, podnosząc się powoli. – Dobrej nocy, Drugi, Łuki – powiedział i ruszył w głąb obozowiska, zanurzając się w cień namiotów.
Z kolei Grzesiek, wsparty na swojej lasce, podążył za Łukaszem. Trochę żałował tylko, że nie da już dzisiaj rady złapać Dawida i wypytać go o przewodników, ale był na to zdecydowanie zbyt zmęczony i głodny. Jak na ironie, szybko okazało się, że namiotem, do którego prowadził go Łuki, okazał się być ten czarny kolos, obwieszony białymi sercami. Grzesiek spodziewał się, że jego właścicielem będzie, któryś z obwieszonych zbrojami chłopaków, ale przed jego wejściem siedziała Majka.
Dziewczyna na małym ognisku ułożyła właśnie garnek i wyciągnęła z niewielkiej skrzynki trochę warzyw.
– Nie dość, że załatwiłem ci zajebisty namiot, to jeszcze Majcia obiecała ugotować nam kolacyjkę – zapiał radośnie Łuki, ale Grzesiek poczuł się teraz trochę nie swojo.
– Słuchajcie, naprawdę nie trzeba. Mam trochę zapasów...
– Przydadzą ci się, jeśli zdecydujesz się od nas odejść – przerwała mu Majka z uśmiechem. – A jeśli zdecydowałbyś się zostać, to i tak byśmy cię z Łukim oskubali! Co nie, Łuki!
– No! – potwierdził Łuki, spoglądając karcąco na Grześka. – I nie odmawiaj nigdy, jak Majka zaprasza. Ta dziewczyna to demon noża!
Majka, jakby dla demonstracji, podrzuciła spory nóż, który wykonał piruet w powietrzu, ale nim upadł, dziewczyna chwyciła go zręcznie i zaczęła w szaleńczym tempie siekać warzywa na drewnianej desce. – Dziś moja turbo jarzynówka, z kluchami! – ogłosiła.
– Jupi! – zawołał Łuki, klepiąc Grześka po plecach z entuzjazmem. – Ale nam się dzięki tobie trafiło! Majka tak się zauroczyła twoimi historiami, że dziś mamy jej specjalność...
– Oj tam – stwierdził skromnie Grzesiek, choć wyraźnie ucieszyło go zainteresowanie dziewczyny. Jednocześnie trochę go przeraziło, gdy zobaczył, jak błyskawicznie warzywa pod jej ostrzem zmieniały się w atomy. – Trochę mi głupio, że ustępujesz mi swój namiot – dodał, chociaż w głębi duszy zastanawiał się, czy pod poduszką znajdzie coś z kompletu bielizny.
– Boże – zawołał w jego głowie Pierwszy. – Ciebie to się powinno obsypać bromem...
– O, patrzcie, kto się odezwał! – pomyślał Drugi z ironią, dosiadają się z Łukaszem do ogniska. – Zostań na linii, pogadamy, jak będę sam.
Tymczasem Majka zsunęła warzywa do gotującego się na ogniu garnka i wzięła do ręki słoik z jakimś dziwnym suszem, przypominającym trochę długą i chudą paprykę chilli. – Nie musisz się przejmować – powiedziała, zwracając się do Grześka. – Chętnie przypomnę sobie, jak się spało na zamku, a Łuki się wykaże, bo będzie miał okazję nanieść mi drewna...
– A jak! – zawołał Łuki, demonstrując zaokrąglony biceps.
– O! To jesteście parą... – stwierdził Drugi, po mistrzowsku ukrywając zgryzotę, którą odczuł z tego powodu.
– Nie – odpowiedziała natychmiast Majka, a zaraz potem jej kompan.
Zmysł Grześka zaalarmował go natychmiast. "Nie" dziewczyny było pewne, automatyczne, bez śladu zwątpienia. Dla niej to było w pełni jasne, że nie są parą. "Nie" Łukiego było wypowiedziane o sekundę za późno, a w jego tle zabrzmiała delikatna rezygnacja. Bez wątpienia chłopakowi nie odpowiadał ten stan rzeczy, ale to mogli zauważyć jedynie ludzie pokroju Grześka. Nawet Pierwszy zastanowił się w tym momencie – Jak?
– Byliśmy kiedyś razem – wyznała Majka, zerkając na Łukiego. – Ale uznaliśmy, że lepiej nam jako przyjaciele.
– Majka jest zbyt skupiona na swoim celu, by mieć czas na romantyczne spacery za rękę po zamku – stwierdził Łuki tak beztroskim tonem, że nawet Grzesiek podziwiał jego opanowanie.
Z kolei, spoglądając ostentacyjnie na namiot, Drugi, nie miał trudności z domyśleniem się, jaki był ten cel. – Więc... – zaczął niepewnie, spoglądając na dziewczynę. – Planujesz depopulację całego Białego Serca i ozdobienie zamku ich truchłami?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, próbując jednocześnie zupę. – Depopulacja brzmi fajnie – stwierdziła, dosypując więcej suszu do garnka. – Ale truchła po czasie śmierdzą, więc zadowolę się wydartymi z nich sercami…
– Mamy z Majką takie zawody, kto zabije tych skurwieli więcej – wtrącił Łuki. – Tylko, że zanim dobiegnę do któregoś z mieczem, ona już ściąga go z łuku.
Beztroska z jakim oboje rozmawiali o walce, wzbudziło w Drugim pewną konsternacje. Nawet żołnierze z Nowego Dworu, którzy byli prawdziwymi zakapiorami, traktowali moment starć z dużo większą rezerwą i dystansem. – Chyba naprawdę dobrze sobie z nimi radzicie – zasugerował. – Jak mnie ratowaliście, to był po prostu pogrom…
Łuki przytaknął na to z wyraźną dumą, ale Majka na przekór pokręciła głową z poważną miną. – Mieliśmy szczęście, bo wpakowali się za tobą pod sam zamek. Do tego to byli tylko łowcy, oni celują w nowych w tym świecie. Z nami w większości wypadków nawet nie próbują z nami walczyć, tylko uciekają. Białe Serce ma jednak silniejsze i bardziej zorganizowane grupy. Starcie z nimi nie byłoby tak łatwe, a na pewno nie uderzylibyśmy tak otwarcie – wyjaśniła, z pełnym skupieniem mieszając zawartość garnka.
– Ale musiałeś ich naprawdę rozjuszyć – wtrącił Łuki, po raz kolejny klepiąc Grześka po plecach. – Chyba ściągnęli na ciebie wszystkich łowców, którzy byli w tym momencie w okolicy.
– Na początku trochę mnie zaskoczyli – przyznał Grzesiek. – Dałem się zapędzić w pułapkę przy Leśnym Zakątku i tam uszkodziłem nogę... Za to zabiłem im jednego kolesia i ukradłem mu samochód.
Słysząc ten opis, Łuki zmarszczył czoło i spojrzał porozumiewawczo na swoją kumpelę. – Słyszałaś, Majka?
– Tak – potwierdziła dziewczyna, ściągając garnek z ognia. – Przejedziemy się tam jutro i wyczyścimy to miejsce – powiedziała zdecydowanie. Po tych słowach zaczęła rozlewać zupę do miseczek i podała po jednej Grześkowi i Łukiemu.
Grzesiek ułożył parzącą miskę na swoich nogach i złapał łyżką pierwszy łyk. Jego zmysły natychmiast eksplodowały – zupa była przepyszna, intensywna, z wyrazistym posmakiem mięsa, mimo że w zupie chyba nawet go nie było. Jakim cudem Majce udało się stworzyć coś takiego? To było dla niego tajemnicą.
Po skończonym posiłku, podczas którego Grzesiek nie mógł oderwać się od miski, podziękował i zaczął dopytywać nowych znajomych, o to, co nie dawało mu spokoju od samego przekroczenia granicy. – Skąd oni w ogóle wiedzieli, że przybyłem? – spytał. – Ten gość był na granicy może z dziesięć minut po mnie. To raczej nie był przypadek.
– Używają do tego Grzechotek – wyjaśniła Majka, przelewając resztkę zupy jaka została do pustego słoika. – Podjeżdżają furgonetkami gdzieś pod granicę, a potem wyrzucają tam potwora. Gdy w pobliżu nie ma ludzi, potwór w ogóle się nie rusza. Stoi po prostu jak kamień, a kierowca nie wzbudza jego uwagi, bo siedzi zamknięty w zabudowanej furgonetce. Jeśli potwór nagle zaczyna się ruszać, to znaczy, że w pobliżu pojawia się człowiek. Oczywiście mogą tego używać tylko z dala od zamku, bo jego mieszkańcy od razu przyciągnęliby uwagę.
– Rozumiem... – stwierdził zamyślony Grzesiek, podając teraz dziewczynie miseczką, którą ta wytarła. – Nigdy bym nie pomyślał, że można używać niewykształconych do czegoś takiego. Ale jak się zastanowić, to Grzechotki są trochę jak naturalny radar.
– Niewykształceni? – wtrącił Łuki. – Tak się u was je nazywa?
– Tak, ogólnie wszelkie potwory – sprostował Grzesiek. – Na Grzechotkę mówiliśmy 'Potłuk'.
Łuki zmarszczył ponownie czoło, jakby szukał wyjaśnienia dla tej nazwy. – Bo tłucze jak pojebana? – spytał, zaciekawiony.
– No chyba tak... W sumie, nie wiem dokładnie, czemu – przyznał Grzesiek, a potem sam zadał kolejne pytanie. – A ty i Majka, jesteście z jednego bractwa? Niech zgadnę…– stwierdził, zwracając się teraz do dziewczyny. – Byłaś pewnie trenerką łucznictwa.
Majka i Łuki zaśmiali się jednocześnie, co wprowadziło Grześka w pewne zakłopotanie. – Coś nie tak? – spytał.
– Nie, po prostu wszyscy tak myślą – oznajmiła Majka. – Każdy ma mnie za nauczycielkę strzelania albo za rekonstruktorkę z bractwa Łukiego.
– To nie jesteś nią? – dopytywał dalej Grzesiek, co raz bardziej zdzwiony.
– Nie! – stwierdziła niespodziewanie dziewczyna. – Prowadziłam budkę ze staropolskim jedzeniem. Strzelać z łuku nauczyłam się dopiero tutaj.
Grzesiek przypominając sobie jak sprawnie dziewczyna miotała strzały, był tym całkowicie zaskoczony. – Naprawdę dobrze ci to idzie – skomentował z uznaniem.
– Gdybyś miał możliwość ćwiczyć po kilka godzin każdego dnia, też byś się tego nauczył – odparła Majka.
– Dobra – powiedział Łuki, ziewając przeciągle i przerywając ich rozmowę. – Pójdę rozpalić w komnacie, idziesz Majka?
Ku wewnętrznej rozpaczy Grześka, dziewczyna skinęła twierdząco głową. – Tylko szybko sprzątnę – powiedziała, zbierając swoje przybory do gotowania i składając inne osobiste rzeczy.
W ciągu kilku minut Łuki i Majka pożegnali się z Grześkiem i ruszyli w stronę zamku, pozostawiając go samemu sobie, przy dogasającym ognisku.– Pierwszy, jesteś tam? – spytał wpatrując się w coraz mniejsze płomienie.
Po chwili w jego głowie pojawiła się twierdząca odpowiedź. – Cały czas byłem obecny.
Uspokojony Grzesiek, przegarnął popiół patykiem. – Co myślisz o tym wszystkim? – spytał niepewnie.
– Zaczynam mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiliśmy wyruszając w ogóle w te podróż…– oznajmił smętnie mężczyzna. – Pierwsze miasto i już prawie śmierć. Mieliśmy szczęście, że nas tutaj przyjęli. Bez pomocy bylibyśmy w naprawdę złej sytuacji. Przynajmniej na razie musimy z niej korzystać, aż twoja noga się nie zagoi. – Słysząc to, Grzesiek nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu, a Pierwszy natychmiast spytał. – Co cię tak rozbawiło?
– Wyobraziłem sobie starego ciebie, jak próbujesz wyczołgać się stąd na kikutach, byle tylko nie przyjmować pomocy od obcych – zażartował Grzesiek.
– Ale dzielimy twoje ciało, nie moje…– odparł mu Pierwszy.
– A co sądzisz o porwaniu jednego przewodników? – zmienił temat Grzesiek. – Może udałoby nam się szybciej dotrzeć do Nowego Dworu?
– Albo wrócić do Krańcowa – podsunął z nadzieją Pierwszy.
– Do Krańcowa nie wracamy – stwierdził stanowczo Grzesiek.
Pierwszy zamilkł na chwilę, po czym dodał. – Jeśli mają dobrych przewodników, to na pewno nie wystawiają ich na pierwszy ogień. Dostanie się do nich może być wyzwaniem, nie mówiąc już o zmuszeniu ich do współpracy. A ty powinieneś się teraz skupić na swoim zdrowiu.
– Racja, chyba się położę... – ziewnął Drugi, czując narastające zmęczenie.
– Grzesiek... – wtrącił na koniec Pierwszy. – Nie grzeb jej po namiocie…
Przeczytałem dwa nowe rozdziały za jednym zamachem. Z nudów przeczytałem potem projekt riese mroza i powiem ci że twoje lepsze;)
Za każdym razem rozbraja mnie jak nieograniczone możliwości są w tym świecie. Czytając 3 książki i opowiadania miałem wrażenie że temat Nowego świata został wyczerpany, że nic nas już nie zaskoczy. A tu proszę:) kawał dobrej roboty. Dziękuję:)
Miałam się delektować przez następne dwa dni ale znowu pochłonęłam wszystko jednym ciągiem. Jestem zaintrygowana nowa historia i nie mogę się doczekać aż poznam nowych bohaterów! Aż czasem żałuję że nie wykladasz od razu wszystkich kart na stół, ale na dobrze rzeczy zawsze trzeba trochę poczekać :)
Mam pytanie - czy rozdział I Białe serce i drugi - Zamek - to są rozdziały I i II z Prologu ? Nie czytałem jeszcze tego co jest w plikach prologu - na razie tylko ściągnąłem i przerobiłem na .mobi do Kindla. Pytam bo te rozdziały są tu wrzucone jako tekst na stronie a nie pliki, dlatego trochę jestem zdezorientowany rożnymi formami. Jeśli mogę coś zasugerować do strony to jakieś drzewko (?), rozpiskę - że: "to są książki - a tu mamy opowiadania, a tu mamy rozdziały do Krańcowa III luzem, które potem zostaną uchwycone w książkę.